niedziela, 29 listopada 2009

1 Niedziela Adwentu

Niebo i ziemia przeminą, ale moje słowa nie przeminą…
Albowiem teraz bliższe jest nasze zbawienie.

Drodzy wierni,

W ten dzień, w dzień w którym rozpoczynamy nowy rok liturgiczny, słyszeliśmy dwa teksty z Pisma świętego, które wydają się być równocześnie ze sobą sprzeczne, a zarazem znakomicie się uzupełniać. Pan Jezus mówi nam o końcu czasów, o straszliwym dniu sądu, kiedy to przyjdzie sądzić żywych i umarłych, kiedy umarli powstaną z martwych, a niebo i ziemia zostaną przeobrażone przez chwałę Jego przyjścia. A jednak dzień ten jest bliżej, niż się spodziewamy, mówi święty Paweł – teraz jest dzień zbawienia, teraz jest czas na odrzucenie uczynków ciemności, teraz jest czas na powstanie ze snu, snu śmierci spowodowanego przez nasze grzechy. Teraz, teraz – nie w przyszłości, nie w przeszłości, ale teraz.

Z katechizmu wiemy, że Bóg jest wieczny, że nigdy nie było czasu, w którym by Bóg nie istniał oraz że Bóg istnieć będzie zawsze. Wieczność Boga jest konsekwencją Jego doskonałości. Bóg jest doskonały, nie może się więc nigdy zmieniać, gdyż wszystko co podlega zmienia, jest w jakiś sposób niedoskonałe. Wieczność to coś więcej niż tylko bardzo długi okres czasu. Ostatecznie jest na świecie wiele rzeczy, które są bardzo stare, takich które będą istniały bardzo długo, jak na przykład góry, słońce i księżyc. Żadna z nich jednak nie jest wieczna, podlegają one zmianom, poruszają się w czasie, są niedoskonałe. Nawet nasze nieśmiertelne dusze nie są wieczne tak jak Bóg, gdyż wszystkie nasze doskonałości nabywamy stopniowo, ponadto wszystkie nasze doskonałości, wszystkie nasze cnoty i dobre uczynki są rozrzucone niejako w czasie, na przestrzeni około siedemdziesięciu lat. Jednak w przypadku Boga jest inaczej – Bóg się nigdy nie zmienia. Bóg posiada więc wszystkie swe doskonałości nie przed długi czas, ani nawet przez nieskończeni długi czas, ale raczej w jednym pojedynczym akcie, można by powiedzieć – w jednej chwili, mówiąc inaczej – jest wieczny.

Inne rzeczy są wieczne jedynie w mierze, w jakiej należą do Boga – w istocie Bóg jest swą własną wiecznością, jest ona z Nim tożsama. Gdy rozważamy prawdy wieczne, usiłujemy w istocie zrozumieć sam umysł Boga. Powód, dla którego dwa plus dwa równa się cztery istnieje nie tylko dziś czy jutro, jest tak, ponieważ dla Boga dwa plus dwa jest cztery. Prawa natury są wieczne właśnie dlatego, że Bóg jest wieczny. Stwarzając wszechświat Bóg narzucił mu niezmienne prawa przez sam fakt, że Bóg, podobnie jak każdy byt rozumny myśli, by dokonać jakiegoś aktu. Jest to powód istnienia tego, co nazywamy nauką, odkrywaniem praw natury. Bóg, Nieskończona Mądrość, w sposób konieczny stwarza w sposób racjonalny i uporządkowany. Nie tworzymy praw natury, nie możemy ich nawet zmienić, możemy je jedynie odkrywać. Wieczne prawa natury są jak gdyby pieczęcią wieczności Boga, odciśniętą na rzeczach podlegających zmianie. Miara tych zmian to właśnie to, co nazywamy czasem, czy też raczej czas jest miarą istnienia rzeczy, które są niedoskonałe i zmienne. Niebo i ziemia mogą przeminąć, jednak umysł Boga pozostaje zawsze taki sam. Bóg przemawiał do nas w Osobie Chrystusa Pana. Niebo i ziemia mogą przeminąć, ale Jego słowa nie przeminą.

Mając lepsze wyobrażenie na temat wieczności, można też łatwiej zrozumieć, dlaczego te dwa teksty zostały dobrane na dzisiejszą niedzielę. Profetyczna wizja rysowana przez Zbawiciela, wyrażająca niejako zamysł Boga, nosi znamię wieczności – jest prawdziwa wczoraj, dziś i jutro. Jest prawdziwa teraz. Wszyscy prorocy, podczas otrzymywania swych wizji, otrzymywali światło od Boga, nie widzieli jednak samego Boga, gdyż wizja uszczęśliwiająca niemożliwa jest w tym życiu doczesnym. Dlatego jak naucza święty Tomasz z Akwinu (IIaIIae 171,4), prorocy otrzymują wizję intelektualną, wiedzę, jednakże wspólne źródło i zasada, czyli umysł Boga, pozostaje dla nich zakryty i niewyraźny. Stąd prorocy i samo Pismo święte, które przekazuje nam w pewnym zakresie objawienie Boga, jest często niejasne, a święci autorzy muszą posługiwać się znakami, symbolami i metaforami, by wyrazić w jakiś sposób wizje, które otrzymali. Używają symboli, ponieważ symbol jest zarówno elementem wiedzy jak i jej znakiem, rzeczą oznaczającą inną rzecz. Często jedynym sposobem na wyrażenie ukrytej jedności i wieczności pewnych prawd jest użycie symboli i metafor, jak to często czynił sam Pan Jezus w swych przypowieściach. Proroctwa te, jako że są odbiciem wieczności, mają często wiele znaczeń, z których wszystkie są prawdziwe. Na przykład dzisiejsze proroctwo Chrystusa Pana interpretowane jest przez Ojców Kościoła jako odnoszące się tylko do końca czasów, ale też do zniszczenia świątyni w Jeruzalem. Interpretuje się je również metaforycznie jako zniszczenie, jakiego dokonuje grzech w duszy, która jest przez łaskę świątynią Ducha Świętego. Wszystkie te znaczenia są prawdziwe i odzwierciedlają wieczne prawa łaski i natury pochodzące od Boga, który istnieje poza czasem i który kiedyś położy kres czasowi w dniu sądu ostatecznego.

Dlatego właśnie święty Paweł mówi nam o teraźniejszości – teraz jest czas zbawienia, teraz jest czas na powstanie ze snu. To, co robicie tu i teraz ma wieczne konsekwencje. To, co robicie tu i teraz pamiętane będzie przez całą wieczność. Wasze teraźniejsze czyny pociągną za sobą łańcuch konsekwencji, prowadzących do wiecznego szczęścia lub wiecznego potępienia.

Dlatego, drodzy przyjaciele, wsłuchujmy się w dzisiejszą radę, jakiej udziela nam święty Paweł – byśmy w sposób rozważny wkroczyli w ten nowy rok liturgiczny. Najcenniejszym co posiadacie, w pewnym sensie cenniejszym nawet niż samo życie, jest czas. Czas jest rzeczą, którą dostajecie za darmo, nawet jeśli go nie chcecie, musicie go jednak przeżyć. Każda chwila jest niejako walutą, za którą nabywana jest wieczność. Każda przeżyta przez nas chwila zostanie osądzona pod kątem tego, jak została wykorzystana. Skoro jednak dana chwila minie, nigdy już nie powróci. Czekamy na dany czas i niekiedy nie możemy być pewni, czy coś się wydarzy, jedno jest jednak pewne – miniony czas nie powróci. Pomyślcie, drodzy przyjaciele, jak wiele czasu marnujemy, marnotrawimy czas, który mija bezpowrotnie!

Nawet sam Bóg nie może zwrócić nam czasu, który straciliśmy. Czas płynąć będzie nieubłaganie aż do chwili, gdy wy sami wkroczycie do wieczności. A potem zobaczycie z perspektywy wieczności całą waszą przeszłość tak, jak widzi ją Bóg, jak Bóg widzi ją przez całą wieczność. To, co jest miłe Bogu, pozostanie, co nie jest z Boga, będzie źródłem żalu - oby jednak Bóg dał, by nie był to żal wieczny!

Prośmy więc Boga, drodzy przyjaciele, oraz cały dwór niebieski, a zwłaszcza Jego Najświętszą Matkę, o łaskę skruchy, o łaskę porzucenia uczynków ciemności, do czego zachęca nas dziś święty Paweł, byśmy dobrze wykorzystali czas, który został nam dany, byśmy mogli wychwalać przez całą wieczność miłosierdzie Boga. Amen.

niedziela, 22 listopada 2009

Ostatnia Niedziela po Zesłaniu Ducha Świętego

Drodzy wierni,

W tę ostatnią niedzielę po Zesłaniu Ducha Świętego Zbawiciel mówi nam o dniu ostatnim, o końcu czasów. Dotarliśmy do samego końca roku liturgicznego, dlatego Pan Jezus mówi nam o owym dniu, w którym będzie sądził żywych i umarłych, dniu w którym niebo i ziemia zostaną odnowione, a czas dojdzie do swego kresu.

Święty Paweł wspomina o tym dniu w innym ustępie, znacznie bardziej zwięzłym, a jednak wyrażającym to samo, co obecnie mówi Zbawiciel. Faktem jest, że dla nas koniec świata jest bardzo bliski, dla nas kres władzy tego świata miał miejsce już w dniu naszego chrztu. To właśnie ma na myśli święty Paweł, gdy mówi „który nas wyrwał z ciemności i przeniósł w królestwo Syna umiłowania swego”. Przez sakrament chrztu, powie Apostoł w innym liście, pogrzebani jesteśmy w śmierci Chrystusa, ochrzczeni w Jego śmierci tak, byśmy mogli wraz z Nim zmartwychwstać do nowego życia (Rz 6,4). Jesteśmy, jak uczy święty Paweł, umarłymi dla grzechu i świata, który jest niewolnikiem grzechu.

Apostoł idzie nawet dalej, mówi że mamy być ukrzyżowani dla tego świata i wszystkich jego pożądliwości. „(…) nasz stary człowiek został współukrzyżowany, aby było zniszczone ciało grzechu i żebyśmy dalej nie służyli grzechowi”. Teraz gdy zmartwychwstaliśmy z Chrystusem, gdy żyjemy wedle Jego nauki, grzech nie będzie już nad nami panował. Dlatego mamy oddawać się „Bogu jak zmartwychwstali żyjący” (Rz 6,13). Nie żyjemy już na tym świecie jako niewolnicy świata, ale umarliśmy światu, byśmy mogli żyć na wieki z Chrystusem.

To właśnie o tym życiu z Chrystusem, o życiu łaski, które trwać będzie przez całą wieczność od dnia, gdy porzucimy to doczesne życie, mówi nam dziś święty Paweł i o nie właśnie dla nas prosi.

Na początek prosi, byśmy byli „napełnieni znajomością woli Boga we wszelkiej mądrości i rozumieniu duchowym”. Oznacza to, że sama wiara nie wystarczy. Nie wystarczy jedynie poznać Boga, nie wystarcza nawet nadprzyrodzona wiedza o Nim. Jak pisze święty Jakub, „czarci też wierzą i drżą” (Jak 2,19). Wierzą a jednak cierpią przez całą wieczność – nie wystarczy bowiem mieć wiarę, trzeba realizować ją w praktyce. Nie wystarczy znać kierunek do celu, trzeba również, jak mówi święty Paweł, iść ku niemu. Oznacza to, że musimy nieustannie postępować naprzód po drodze, która wiedzie nas ku naszemu przeznaczeniu, czyli żyć w sposób zgodny z prawem danym nam przez Boga, prawem łaski, które prowadzi nas do szczęścia.

To właśnie ochotne wykonywanie uczynków przybliżających nas do owej szczęśliwości czyni nas miłymi Bogu, czy jak mówi święty Paweł - „przynosi owoc”. Podobnie jak drzewo lub krzew wzrastają zgodnie z prawami natury, czyli zaspakajając naturalne potrzeby światła, żyznej gleby oraz wody – aby przynieść owoc, tak również nasze uczynki zgodne muszą być z tą naturą, której Bóg dla nich pragnie. Oznacza to, że muszą być kierowane dobrą intencją, która jest jak światło słoneczne, i która musi poruszać naszą wolę podobnie jak światło powoduje, że liście rośliny obracają się ku słońcu. Tak też nasze uczynki powinny ukierunkowane być na prawdę, czy też jak mówi Chrystus Pan: „Świecą ciała twego jest oko twoje. Jeśliby oko twoje było szczere, wszystko ciało twoje światłe będzie” (Mt 6,22). Nasze uczynki muszą być również stałe jak gleba, oparte nie na emocjach czy zmiennych i niestałych ideach, ale na prawdzie. To właśnie z prawdy siłę swą czerpią dobre uczynki, podobnie jak roślina przeobraża glebę w samą siebie poprzez korzenie, tak również rozważanie przyczyn rzeczy i poznawanie prawdy karmi naszą duszę i umacnia ją w dobrym. I na koniec woda, którą roślina wchłania w sposób niedostrzegalny i bez której światło i gleba doprowadziłyby ją jedynie do uschnięcia i obumarcia. Tą wodą w naszych duszach jest działanie łaski – jest to najpierw woda chrztu, która czyni nas dziećmi Bożymi, a następnie codzienne łaski uczynkowe, które jak deszcz przenikają do naszych dusz w każdej chwili, gdy tego potrzebujemy.

Dlatego, jak drzewo, które przynosi dobre owoce, jesteśmy „umocnieni wszelką mocą według potęgi chwały Boga” – jak uczy nas dziś święty Paweł. I Apostoł kontynuuje, podając ostateczną przyczynę, powód dla którego Bóg czyni to wszystko dla nas: byście mogli czynić dziękczynienie. Jesteśmy przeniesieni z królestwa ciemności do królestwa Bożej łaski, byśmy oddawali Bogu należną cześć i chwałę, czy też jak to pisze święty Paweł w innym liście: „dla uwielbienia przesławnej łaski Jego” (Ef 1,6).

Tak więc, drodzy wierni, w tym krótkim fragmencie listu świętego Pawła dostrzec możemy cały program życia chrześcijańskiego. Być może dzień ostatni nie jest już odległy, z pewnością jednak nasze życie jest bardzo, bardzo krótkie w porównaniu z wiecznością, jest jedynie chwilą sprawdzianu przed wkroczeniem w prawdziwe życie, życie, które trwać będzie przez całą wieczność, a w ów „dzień ostatni” nie będzie już przyszłości, a jedynie stała teraźniejszość. Stąd słowa Chrystusa Pana stosują się i do nas: nie schodźcie na dół ale uciekajcie w góry, uciekajcie od świata i jego pokus, uciekajcie od świata i jego niszczących uzależnień, uciekajcie do tej wzniosłej i nadprzyrodzonej nauki. Postępujcie dobrą ścieżką, drogą prowadzącą ku szczęściu, drogą cnoty, która pomimo że trudna, prowadzi nas do życia wiecznego. Amen.

czwartek, 19 listopada 2009

św. Elżbietej Wdowy

Drodzy uczniowie, drodzy przyjaciele,

W dniu dzisiejszym obchodzimy wspomnienie świętej, która uchodziła za wielką nie tylko w oczach świata, czyli ze względu na swą doczesną władzę, ale była również wielką w oczach Boga.

Elżbieta urodziła się na Węgrzech, jednak poprzez pokrewieństwo swej potężnej rodziny miała wpływy praktycznie w całej Europie. Była córką króla Węgier i jego żony Gertrudy, która należała do niemieckiej rodziny królewskiej. Siostrą jej matki była święta Jadwiga Śląska. Elżbieta była też babką cioteczną świętej Izabeli, królowej Portugalii, była więc spokrewniona z rodzinami królewskimi całej Europy.

Nic więc dziwnego, że wielu starało się o jej rękę i po zaręczynach z landgrafem Turyngii, przeniosła się na tamtejszy dwór, by tam przygotowywać się do przyszłego małżeństwa. Było to królestwo dobrze znane ze swego bogactwa i mecenatu nad sztuką i nauką.

Choć jednak bogactwa tego świata mogłyby kusić młodą Elżbietę, była ona bardzo pobożna i gorliwa na modlitwie. Modlitwa i umartwienia uchroniły ją od zepsucia świata, można nawet zaryzykować twierdzenie, że uratowały ją od bardzo złego małżeństwa z księciem Hermannem. Nie był on znany z cnotliwego życia i zmarł, zanim mogła go poślubić, albo wskutek jej modlitw, albo też Bóg wynagrodził w ten sposób jej pobożność. Jego brat, książę Ludwik, który był następny w linii dziedziczenia, był młody i równie szlachetny jak hojny i to jego ostatecznie poślubiła Elżbieta. Na dworze w Turyngii – dla którego jej dobra i cnotliwa natura była wyrzutem sumienia - spotykała się często z pogardą i szyderstwami, jednak Ludwik mężnie bronił jej przed wszystkimi atakami i doprowadzał zawsze do tego, że jej wrogowie wycofywali swe zarzuty upokorzeni i zawstydzeni. Nie mógł jednak zapobiec śmierci matki Elżbiety, Gertrudy, zamordowanej wskutek intrygi politycznej. To smutne wydarzenie nie zniechęciło Elżbiety do praktykowania cnoty, sprawiło jedynie, że złożyła cała swa nadzieję w Bogu, który wynagradza wszystkich, którzy Mu ufają.

I rzeczywiście, już niedługo dwór turyński otrzymał sprawiedliwą zapłatę za swe uczynki. Król, ojciec jej przyszłego męża Ludwika, w konsekwencji wszystkich swych politycznych planów, padł wkrótce ofiarą swych własnych intryg. Został ekskomunikowany, stracił nawet rozum i zmarł nie pojednany z Kościołem. Jego następcą został Ludwik, który znany jest obecnie pod imieniem Ludwika IV. Ludwik i Elżbieta pobrali się i wedle relacji świadków byli bardzo szczęśliwym i wzorowym małżeństwem, a Ludwik okazał się godny swej żony, zatwierdzając wszystkie jej dzieła miłosierdzia i broniąc jej pełnego pokuty i czuwania życia. To dzięki jej modlitwom i ofiarom Ludwik znalazł dosyć siły, by być dobrym królem i odważnym żołnierzem. Często nazywa się go nawet świętym Ludwikiem, choć nigdy nie został kanonizowany, z pewnością jednak był jednym z najlepszych ludzi swoich czasów.

Ludwik stał się wkrótce jednym z najważniejszych ludzi w Europie i ponieważ często wysyłany był przez cesarza z bardzo ważnymi misjami, święta Elżbieta zajmowała się sprawami państwa.

Jej gorliwość w pełnieniu dobrych uczynków nie miała granic, podczas głodu i będącej jego następstwem zarazy, które nawiedziły Turyngię, osobiście rozdzielała pomoc, oddała nawet ubogim swe własne królewskie szaty. Kazała zbudować szpital nieopodal zamku królewskiego, by osobiście opiekować się chorymi i odwiedzała ich codziennie, niosąc im pociechę w ich ostatnich godzinach życia. Każdego dnia osobiście rozdzielała żywność oraz odzież ponad dziewięciuset osobom najbardziej dotkniętym ubóstwem. Była bardzo przywiązana do idei głoszonych przez świętego Franciszka i na wszelkie sposoby naśladowała jego ubóstwo, w mierze na jaką pozwalał jej jej stan. Oczywiście takie dobre uczynki prowokowały jej wrogów do dalszych kalumnii, oskarżali ją nawet o marnotrawienie bogactw korony. Jednak Ludwik po powrocie ze swych misji potwierdził osobiście wszystko, co uczyniła pod jego nieobecność.

Wkrótce jednak król udał na największą misję swego życia – na krucjatę mającą na celu wyswobodzenie Jerozolimy z rąk muzułmanów. Miała to być krucjata zakończona przeciwieństwie do innych sukcesem, jednak Ludwik nigdy nie dotarł do Jerozolimy, zmarł w drodze na zarazę. Elżbieta dowiedziała się o jego śmierci dopiero po miesiącu, po urodzeniu ich trzeciego dziecka. Gdy usłyszała nowiny, przepełnił ją taki żal, iż zawołała głośno: „świat ze wszystkimi swymi radościami jest teraz dla mnie martwy”.

Elżbieta osiągnęła później doskonałość w praktykowaniu cnoty, którą nazywamy nadzieją: nadzieją na rzeczy przyszłe. Od dawna była niezwykle pobożna i zawsze pogrążona w myślach o rzeczach wiecznych, jednak od śmierci męża poświęciła się wyłącznie pełnieniu dobrych uczynków w nadziej na znalezienie nieprzemijającej pociechy, gdyż na sobie samej doświadczyła, że nawet najczystsze ziemskie radości są jedynie ulotne i przemijające. Wielu namawiało ją do ponownego zamążpójścia, ona jednak pozostała wierna ślubowi czystości, który uczyniła po śmierci męża. Żadne intrygi dworskie i knowania nieuczciwych ludzi nie mogły przezwyciężyć jej odwagi i cnoty, pokonała ją jednak ostatecznie zaraza, której ofiarą padła w roku 1231.

Miała zaledwie dwadzieścia cztery lata, jednak w trakcie swojego krótkiego życia uczyniła dla swego ludu więcej, niż trzy pokolenia nieuczciwych królów i polityków. Kiedy przyglądamy się jej dziełom i jej wytrwałości w cnocie, opierającej się intrygom i złości ludzkiej, możemy nawet powiedzieć, że była lepszym człowiekiem, niż wszyscy inni razem wzięci. Miała nadprzyrodzoną siłę, nadludzka siłę, płynącą z cnoty nadziei.

Tak więc, drodzy uczniowie, naśladujmy świętą Elżbietę zwłaszcza w cnocie nadziei, która daje nam siłę. Gdy jesteśmy przywiązani do ziemskich przyjemności, do rzeczy doczesnych, nasi wrogowie zawsze mogą wykorzystać nasze przywiązania, by doprowadzić nas do upadku i ukazać naszą słabość. Najsilniejszym człowiekiem jest ten, który nie liczy na rzeczy doczesne, ale raczej na stałość Boga, który daje zwycięstwo tym, którzy pokładają w Nim nadzieję.

To właśnie cnota nadziei daje nam siłę i powodzenie w naszych przedsięwzięciach – gdyż sukces nie zależy jedynie od naszej siły, ale i od tego, czy jesteśmy takimi, jakimi chce mieć nas Bóg. Jeśli Bóg jest z nami, jeśli Bóg pragnie naszego dobra, człowiek nic nam nie może uczynić. Prośmy więc o tę cnotę nadziei, o ufność, że Bóg udzieli nam wszystkiego, co jest potrzebne dla naszego zbawienia, a możemy być pewni, że ją otrzymamy. Amen.

czwartek, 12 listopada 2009

Kazanie na wspomnienie świętych Benedykta, Jana, Mateusza, Izaaka i Krystyna, pustelników i pierwszych męczenników polskich

Drodzy przyjaciele, drodzy uczniowie,

W dniu dzisiejszym obchodzimy w Polsce specjalne wspomnienie, wspomnienie pierwszych męczenników tego kraju. Zawsze radośnie obchodzimy święta męczenników, dzień w którym oddali oni swe życie za Pana Jezusa, specjalnym powodem do radości jest jednak wspominanie pierwszych męczenników. Podobnie jak rodzice cieszą się z każdego dziecka otrzymanego od Boga, szczególną radość odczuwają jednak przy narodzinach pierwszego z nich, ponieważ jest ono pierwszym owocem ich związku. Podobnie jest w przypadku Kościoła, który szerzy się na całej ziemi, rodzi się jednak w każdym plemieniu i narodzie. Pierwsi męczennicy, pierwsi z tych, którzy oddali swe życie za wiarę, uświęcając kraj swą krwią, są w sposób szczególny wzorami i zarazem powodem do dumy dla swych rodaków.

W istocie bardzo niewiele wiemy o tych pierwszych polskich męczennikach, podobnie jak mało wiemy o dziejach wielu krajów z czasu, zanim przyjęły one wiarę. Częstokroć spisana historia danego kraju rozpoczyna się właśnie od głoszenia na jego terenie Ewangelii. Dla pogan oraz tych, którzy nie mają jasnej idei życia po śmierci, spisywanie historii nie ma większego sensu, ponieważ czyny ludzkie nie mają wiecznych konsekwencji. Historia ma jakiekolwiek znaczenie tylko wówczas, gdy wierzy się w interwencję Boga w sprawy ludzkie i wieczne konsekwencje ludzkich czynów. Starożytni Grecy i Rzymianie spisywali bardziej mitologię niż historię. Sam Herodot, nazywany często ojcem historii, zasadniczo spisał jedynie sprawozdanie ze swych licznych podróży i pisał bardziej dla zaspokojenia ciekawości swych przyjaciół niż dla uporządkowania faktów, Cyceron nazywał go nawet nie tyle ojcem historii, ale raczej ojcem kłamstw (de Legibus, 1,5).

Można by więc wysunąć twierdzenie, że prawdziwa historia rozpoczyna się wówczas, gdy sama Prawda przyjęła ludzkie Ciało i zamieszkała miedzy nami, wyznaczając w czasie punkt, w odniesieniu do którego wszystkie rzeczy znajdują swe znaczenie i cel, do którego odnosić należy wszystkie inne punkty w czasie. Doszukujemy się w historii przyczyn i skutków jedynie wówczas, gdy istnieje po temu powód, czyli ich cel ostateczny. Tak więc historia staje się prawdziwą nauką jedynie wówczas, gdy wierzymy, że nasze doczesne życie ma jakiś cel. Stąd nie dziwi specjalnie, że niemal wszystko, co wiemy o wydarzeniach z przeszłości spisane zostało przez duchownych, czyli przez ludzi poświęconych Bogu. Podobnie jest i w przypadku wspominanych dziś męczenników.

Historia Polski rozpoczyna się wraz z tymi pierwszymi męczennikami, którzy oddali swe życie za prawdę głoszoną przez Chrystusa Pana. Wiemy o nich co nieco, przede wszystkim dzięki niejakiemu Barnabie, który uszedł śmierci, która stała się udziałem pozostałych braci, a który opisał ich życie i męczeńską śmierć Brunonowi z Kwerfurtu, który znał Benedykta, Jana i Barnabę osobiście, potrafił też pisać po łacinie. Co ciekawe wszyscy oni byli duchownymi, wskazuje to niejako na przyszłe znaczenie duchowieństwa i zakonów dla charakteru i historii Polski.

Pierwszy z tych męczenników, Benedykt z Pereum, urodził się we Włoszech koło Neapolu i jakiś czas żył na Monte Cassino. Został mianowany opatem ważnego klasztoru nieopodal Rawenny, skąd Bolesław Chrobry zaprosił jego samego i jego mnichów do półpogańskiej jeszcze wówczas Polski. Cesarz Otton III zrezygnował ze swego planu uczynienia go opatem i Benedykt wysłany został ma misję do Polski. Mamy nawet pisemne świadectwo jego podróży do Rzymu, aby otrzymać zezwolenie na nauczanie oraz potwierdzenie odbytej przez niego podróży przez Ratyzbonę, Pragę i Wrocław do Wielkopolski. W podróży towarzyszył mu Jan, brat z jego zgromadzenia, podobnie jak Barnaba. Święty Jan, współbrat świętego Benedykta, pochodził z Wenecji i prowadził życie zakonne w tym samym co on klasztorze, podobnie jak on znał też świętego Romualda i jego idee ascetyczne. Jako, że byli współbraćmi, wysłanymi razem z Monte Cassino do Rawenny, możemy wnioskować, że byli prawdopodobnie bliskimi przyjaciółmi, wspólnie też wysłani zostali na misje, by mogli sobie nawzajem udzielać skutecznego wsparcia. Ich pierwszą misją było założenie pustelni w Międzyrzeczu, aby szerzyć wśród zamieszkującego tam ludu idee życia monastycznego.

Narody słowiańskie dość łatwo akceptowały zasady monastyczne i dwóch spośród pięciu naszych męczenników było Słowianami. Izaak i Mateusz byli prawdopodobnie braćmi, bardzo niewiele jednak o nich wiadomo – być może dlatego, że Barnaba nie opanował jeszcze wówczas ich języka na tyle biegle, by poznać ich lepiej. Wiadomo jednak, że mieli oni dwie siostry, które zostały mniszkami w nieznanym bliżej klasztorze. Ponieważ sam doświadczyłem trudności z opanowaniem języka polskiego, myślę, że możemy wybaczyć Barnabie nie wymienienie imion owych sióstr ani miejsca, w którym znajdował się ich pierwszy klasztor.

Piątym męczennikiem był Krystyn, który nie był ściśle mówiąc duchownym, to znaczy nie składał ślubów zakonnych, żył jednak jako osoba świecka wraz z zakonnikami, jako oblata lub ktoś na kształt członka trzeciego zakonu Bractwa Świętego Piusa X. Służył w klasztorze jako kucharz, a jednak również i on zdobył chwalebną palmę męczeństwa.

Wszystkich pięcioro męczenników poniosło śmierć z rąk rabusiów, lub złych ludzi zazdrosnych o ich wpływ na króla Bolesława Chrobrego w roku 1003 (tysiąc trzecim). Ich szczątki zachowały się, a relikwie świętego Benedykta wysłane zostały do Ascoli we Włoszech, gdzie znajdują się po dziś dzień. Relikwie Izaaka i Mateusza znajdowały się początkowo w katedrze w Gnieźnie, około trzydziestu lat później zostały jednak wywiezione do Czech.

Oddajemy męczennikom specjalną cześć, ponieważ oddali oni swe życie za naszego Pana Jezusa Chrystusa. Sam Zbawiciel obiecał, że „ten, kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je” (Mt 10,29). Powiedział również, że nikt nie ma większej miłości od tego, kto życie swoje daje za przyjaciół swoich (J 15,13). Stąd męczennicy, którzy oddali swe życie, którzy utracili wszystko, co mieli, zdobyli szczególną nagrodę, posiadają samego Chrystusa Pana. To właśnie ich męczeńska śmierć wybawiła ich od płomieni czyśćca i dała im natychmiastowy wstęp do raju.

Samo słowo „męczennik” w oczywisty sposób wiąże się z cierpieniem, z męką. Charakterystyczną cechą życia męczenników było właśnie to, że ponosili cierpienia dla Pana Jezusa. Po grecku słowo „męczennik” oznacza właściwie „świadka”, ponieważ dawali oni innym świadectwo mocy łaski, która dodawała im sił w ich cierpieniu. To właśnie przykład męczenników daje nam siłę do znoszenia cierpień i niesienia Krzyża każdego dnia naszego życia.

Choć męczennicy ofiarowali całe swe życie Zbawicielowi w sposób podobny jak On sam uczynił to na Krzyżu, niemniej i my również możemy ofiarować Chrystusowi Panu coś z naszego życia, choć na sposób bezkrwawy. Podobnie jak Msza jest kontynuacją Kalwarii, jednak na sposób bezkrwawy, tak również nasze codzienne ofiary podobne są do śmierci męczenników, dokonują się jednak bez rozlewu krwi.

Życie bowiem polega na czymś więcej, niż tylko na oddychaniu. Jest w nim wiele rzeczy, które możemy ofiarować. Najlepszy przykład stanowi pod tym względem życie zakonne. Na przykład majątek, jaki posiadamy, stanowi część naszego życia, dzięki niemu możemy zdobyć pokarm i odzież. Jednak zakonnicy oddają to Zbawicielowi składając ślub ubóstwa. Naturalne więzi między rodzicami a dziećmi składają w ofierze ślubując czystość. Podobnie naturalne życie woli – czyli wolność – ofiarują Bogu przez ślub posłuszeństwa. Są to wszystko, w pewien sposób, rodzaje męczeństwa, ofiarowanie życia Zbawicielowi i dawanie świadectwa i dobrego przykładu innym.

Analogicznie możemy powiedzieć, że nasze codzienne życie musi być na pewien sposób męczeństwem, czyli ofiarowaniem Bogu – przynajmniej w intencji, poprzez wykonywanie obowiązków ze względu na Niego. Wielu uważa być może, że męczeństwo jest czymś łatwym – w końcu to tylko moment cierpienia, często kilka godzin czy nawet sekund, i natychmiast osiąga się chwałę Nieba. Nie ma jednak męczennika, który nie byłby przygotowany do wejścia do Nieba poprzez stałą i silną wolę służenia Bogu. Nie mogliby oni znieść cierpliwie zadawanych im cierpień bez całkowitego podporządkowania swej woli woli Boga. Męczennik jest już uprzednio przygotowany do tego, czego pragnie – czyli męczeństwa - poprzez wcześniejsze akty miłości.

Co do nas, choć być może nie osiągniemy chwały męczeństwa, również my możemy chwalebnie utracić to doczesne życie dla Zbawiciela, by je ponownie odnaleźć. Możemy każdego dnia ofiarować małe krzyże, które są w pewien sposób bardziej nawet chwalebne. Męczennicy ponoszą śmierć wbrew swej woli – my jednak możemy w sposób wolny ofiarować to, co czynimy, stąd zasługi nasze mogą być nawet większe. Święta Teresa z Avila jako młoda dziewczyna chciała ponieść śmierć męczeńską, by szybko dostać się do Nieba. Bóg jednak nie spełnił jej pragnienia, ponieważ chciał dla niej zaszczytniejszego miejsca w Niebie, miejsca wysłużonego nie poprzez pojedynczy akt męczeństwa, ale tysiące aktów miłości i umartwienia, które ofiarowała ona w trakcie swego życia jako zakonnica. Oby podobnie było i z nami.

Tak więc, drodzy przyjaciele, zachęceni przykładem odwagi męczenników, wcielajmy w życie to, czego nas oni uczą: nośmy nasz codzienny krzyż z odwagą i cierpliwością, by zdobyć chwałę, która obiecana jest wszystkim, którzy pozostaną wierni. Amen.

niedziela, 8 listopada 2009

Kazanie na 23 niedzielę po Zesłaniu Ducha Świętego

Drodzy przyjaciele,

Dzisiejsza Lekcja dotyczy jednego z najbardziej wzruszających, a zarazem najtrudniejszych etapów życia świętego Pawła. Święty Paweł pisze do swych umiłowanych wiernych z Filippi będąc sam więźniem w Rzymie. Wielki Apostoł, pełen ogromnej energii i niebiańskiej gorliwości odbył liczne podróże, założył wiele Kościołów lokalnych i nawrócił wiele dusz na prawdziwą wiarę. Znajdował się u szczytu swych sił fizycznych, sami nawet Żydzi obawiali się go do tego stopnia, że niektórzy z nich poczynili ślub, że nie będą nic jedli ani pili, aż doprowadzą do jego śmierci (Dz 23,12). Głosił Dobrą Nowinę otwarcie wobec Sanhedrynu i przed namiestnikiem Judei i całej Syrii. Siła jego głosu poruszała moce ziemi i nawet rzymski przedstawiciel Cezara rozważał jego słowa i naukę Zbawiciela (Dz 24,25).

Jednak obecnie ów głos zamilkł. Paweł zesłany został do więzienia, z kajdanach, oczekując śmierci, której miał doświadczyć już za kilka miesięcy. Wydawało się wówczas, że sama Ewangelia również znajduje się w okowach. Wydawało się, że Apostoł został powstrzymany, że uniemożliwiono mu jakąkolwiek dalszą pracę dla Chrystusa Pana. Rzeczywiście, patrząc na to po ludzku, jego dzieło dobiegło końca. A jednak stało się coś dokładnie przeciwnego. Ten właśnie czas, gdy święty Paweł przebywa w więzieniu, będzie jednym z najbardziej owocnych okresów dla przyszłości Ewangelii.

Będąc w więzieniu święty Paweł napisze list do swego umiłowanego Kościoła w Filippi. Wiemy z reszty listu, że Apostoł był bardzo głęboko związany z tamtejszymi wiernymi. Jak pisze na samym początku, gdy wspomina o swych okowach: choć przebywa w więzieniu zachowuje ich zawsze w swoim sercu i tęskni za nimi. Modli się też, by mógł wkrótce do nich powrócić i by miłość ich obfitowała jeszcze więcej w umiejętności i we wszelkim zrozumieniu Zbawiciela (Fil 1,7–9). To właśnie wiernym z Filippi wyjawi najskrytsze szczegóły swego życia duchowego, których nie znajdujemy w innych listach. Napisze im o swym wielkim i głębokim pragnieniu by „być rozwiązanym i żyć z Chrystusem”: „Dla mnie bowiem życiem jest Chrystus, a śmierć zyskiem” (Fil 1,21). To im wyjawi radości, bolączki i trudy apostolatu (Fil 2,26ff et al.), swe nadzieje na przyszłość oraz że „co mu było zyskiem, poczytał dla Chrystusa za stratę” (Fil 3,7).

Wiemy, że owi wierni byli przez niego szczególnie umiłowani: jako do jedynych zwraca się do nich słowami, jaki znajdujemy w dzisiejszej Lekcji; „Radości moja i korono moja”. Dzisiejsze czytanie skierowane jest zwłaszcza do nich, do świętego Klemensa oraz do kobiet, które pomagały mu w apostolacie, jednak równie dobrze stosuje się ono do nas, napominając nas, byśmy wytrwali w miłości.

Miłość bliźniego w tym życiu nie może być nigdy oddzielona od Krzyża Chrystusa Pana. Taki jest właśnie sens nieco enigmatycznych słów świętego Pawła: „A nasze obcowanie jest w niebiesiech skąd też Zbawiciela oczekujemy (…) który przemieni ciało niskości naszej na podobieństwo ciała jasności swojej, według tej potęgi, którą też wszystko podbić sobie może”. To właśnie poprzez Krzyż Zbawiciel podbija wszystkie rzeczy i panuje nad nimi. Chrystus podporządkowuje sobie wszystkie rzeczy poprzez Krzyż. Tak więc właśnie przez Krzyż, nasze obcowanie, czyli nasze codzienne życie, upodobni się do życia Pana Jezusa. Oznacza to, że nasze obcowanie będzie niebiańskie na tyle, na ile będzie poddane prawu miłości, temu prawu, wedle którego Chrystus Pan oddał życie dla naszego zbawienia.

To właśnie cierpienia świętego Pawła zbliżyły go do Zbawiciela i owa bliska więź z Chrystusem stała się dla Apostoła bodźcem do jeszcze ofiarniejszego dawania siebie innym. Również cierpienia świętego Pawła staną się dla wielu sposobnością do poznania Chrystusa, a nawet do wykonywania dzieł miłosierdzia w stosunku do osoby Apostoła.

To właśnie cierpienia innych stanowią dla nas sposobność do praktykowania cnoty miłości, cnoty dzięki której nasze obcowanie jest w niebiesiech. Istnieją specjalne uczynki, które nazywamy uczynkami miłosierdzia, wykonywane w stosunku do ludzi cierpiących i potrzebujących. Ponieważ dziś święty Paweł zaleca wiernym z Filippi praktykowanie tych właśnie uczynków, rzeczą pożyteczną będzie przypomnieć sobie o nich.

Uczynkami miłosierdzia są takie, które wykonywane są w stosunku do naszych bliźnich, cierpiących z różnych powodów. Ponieważ człowiek składa się z duszy i ciała, uczynki te nazywane są uczynkami względem ciała lub względem duszy, w zależności od tego, czy ukierunkowane są na potrzeby doczesne, fizyczne, czy też moralne naszych bliźnich. Dzieła te nakazuje sam Zbawiciel, tak więc zaniedbywanie ich mogłoby ściągnąć na nas nawet wieczne potępienie. Chrystus Pan mówi bowiem: „Idźcie ode mnie przeklęci w ogień wieczny (…) albowiem łaknąłem, a nie daliście mi jeść (…) byłem niemocnym i w więzieniu, a nie nawiedziliście mnie” (Mt 25,41). Pan Jezus stwierdza nawet, że uczynki te są nie tylko aktami miłości względem naszych bliźnich, ale odnoszą się w pewien sposób do Jego własnej Osoby: „Pójdźcie błogosławieni Ojca mego, posiądźcie królestwo, zgotowane wam od założenia świata (…) albowiem byłem chorym, a nawiedziliście mnie, byłem w więzieniu, a przyszliście do mnie, byłem goście, a przyjęliście mnie (…) Zaprawdę powiadam wam, cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, mnieście uczynili” (Mt 25,33-39).

Jakie więc są owe uczynki miłosierdzia? Uczynków miłosierdzia względem ciała jest tradycyjnie siedem, o wszystkich ich wspomina Zbawiciel w przytaczanym przed chwilą ustępie Ewangelii. Pierwszymi są te, które dotyczą potrzeb ciała, czyli pożywienia, odzieży i schronienia: głodnych nakarmić, spragnionych napoić, nagich przyodziać, podróżnych w dom przyjąć. Trzy kolejne dotyczą życia społecznego. Nie jesteśmy tylko jednostkami, ale istotami społecznymi, potrzebującymi przyjaźni innych. Uczynkami tymi są: chorych nawiedzać – ponieważ chorzy znajdują się często w miejscach, w których pozbawieni są towarzystwa, w szpitalach, gdzie traktowani są jak maszyny, a nie istoty ludzkie, przytłoczeni przez cierpienia, ubezwłasnowolnieni i czujący się ciężarem dla wszystkich – nawiedzanie chorych i dodawanie im otuchy w ich cierpieniach jest naprawdę wielkim dziełem miłosierdzia. Innymi dziełami miłosierdzia względem ciała są: wykupywanie jeńców, czyli oddawanie ich ich rodzinom, oraz grzebanie umarłych, czyli wyświadczanie społecznej posługi, należnej każdej istocie ludzkiej, która kończy swe ziemskie życie.

Każdy z tych uczynków nagradza Chrystus Pan w sposób nadobfity, traktuje je nawet – jak to widzieliśmy w cytowanym ustępie - jako wyświadczone Jego własnej osobie, mówi, że nawet kubek wody podany spragnionemu w Jego Imię nie pozostanie bez nagrody, stokroć cenniejszej w tym życiu oraz nagrodzone zostanie życiem wiecznym.

Uczynki miłosierdzia względem ciała kończą się jednak wraz ze śmiercią człowieka. Choć nagroda za nie jest wieczna, one same są doczesne: martwy człowiek nie potrzebuje już pokarmu. Istnieją jednak również uczynki miłosierdzia, które mają charakter wieczny nie tylko ze względu na wieczną nagrodę, ale również w swym skutku, gdyż zaspakajają one potrzeby duszy człowieka, która jest wieczna.

Pierwsze trzy z siedmiu uczynków miłosierdzia względem duszy dotyczą tego, czego częstokroć brak jest naszym duszom oraz duszom innych, czyli wiedzy. Pierwsze trzy uczynki ukierunkowane są na łagodzenie tego braku: po pierwsze: nieumiejętnych pouczać. W istocie, całe dzieło katolickiej edukacji, katolickiej szkoły, jest zasadniczo dziełem miłosierdzia względem dusz. Po drugie: wątpiącym dobrze radzić, czyli udzielać rady tym, którzy o to proszą, wysłuchiwać ich pytań i udzielać rad wedle swej najlepszej wiedzy i doświadczenia. I po trzecie: napominać grzeszących, czyli udzielać braterskiego napomnienia. Samo słowo napomnienia, uświadomienie komuś, że czyni źle albo że powinien się poprawić, jest czymś niezwykle cennym – często zaważyć może pomiędzy dalszą drogą duszy ku wiecznemu potępieniu, a nawróceniem ku Bogu. Kolejne dwa uczynki miłosierdzia względem duszy dotyczą naszych stosunków z bliźnimi. Podczas, gdy pierwsze trzy dotyczyły w większym stopniu inteligencji i wiedzy innych, te odnoszą się bardziej do ich aktów oraz woli. Pierwszy z nich polega na cierpliwym znoszeniu krzywd. Podobnie jak Chrystus Pan cierpiał i poniósł śmierć za nas, podobnie i mu musimy znosić cierpienia ze strony innych. Drugi ze wspomnianych uczynków polega na chętnym darowaniu uraz, w istocie modlimy się o to każdego dnia: „I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”.

I na koniec ostatnie dwa, będące znów konsekwencją społecznej natury człowieka: pocieszanie strapionych, gdyż często jedynie od innych możemy czerpać moralną siłę do znoszenia cierpień; oraz modlitwa za żywych i umarłych, gdyż dzięki obcowaniu świętych możemy pomagać sobie wzajemnie przez modlitwy, które zanosimy za innych do Boga.

Tak więc, drodzy przyjaciele, naśladując przykład samego Chrystusa Pana i zgodnie z czytanymi dziś słowami świętego Pawła „zapatrujcie się na tych, którzy tak postępują”, praktykujmy w naszym życiu owe uczynki miłosierdzia wobec ciała oraz duszy. Jak sami widzicie, stanowią one kompletną syntezę chrześcijańskiej cywilizacji. Można nawet powiedzieć, że wszystkie instytucje Kościoła są uczynkami miłosierdzia, miłosierdzia Zbawiciela stosowanego do naszych dusz na konkretne sposoby. Jeśli świat był niegdyś chrześcijański, było tak właśnie dzięki owym uczynkom. Aby więc odbudować społeczeństwo, musimy zacząć ponownie je praktykować, stosownie do możliwości i środków, jakie Boża Opatrzność pozostawiła nam do dyspozycji.

Prośmy w sposób szczególny Matkę Bożą o Jej pomoc i obronę, by podobnie jak miłosierdzie Boże przyszło do nas przez Jej ręce, byśmy również przez Jej ręce mogli świadczyć owe uczynki względem naszych bliźnich, by w miłości z którą Zbawiciel poniósł za nas śmierć, obcowanie nas wszystkich mogło być w niebiesiech. Amen.

czwartek, 5 listopada 2009

Feria V Requiem

W dniu dzisiejszym po Mszy udamy się na cmentarz, by modlić się za zmarłych. Również niniejszą Mszę odprawiamy za wiernych zmarłych, a Kościół daje nam możliwość uzyskania specjalnych odpustów, które możemy ofiarować za zmarłych. Co znaczy słowo odpust? Oznacza darowanie cierpienia lub długu. Na przykład w Ewangelii z zeszłego tygodnia czytamy o człowieku, który przyszedł do swego pana z długiem dziesięciu tysięcy talentów. Również my możemy w tym tygodniu w sposób szczególny ofiarować modlitwy i umartwienia za naszych drogich zmarłych.

Wiemy, że każdy nasz czyn ma swoje konsekwencje. Jeśli czynimy dobro, przyniesie to dobre owoce, jeśli zło, owoce złe. Czyniąc rzecz złą lub popełniając grzech w dwojaki sposób zbaczamy z właściwej drogi: oddalamy się od prawa Bożego oraz zwracamy się ku stworzeniom. Oznacza to, że odwracając się od Boga tracimy łaskę uświęcającą, tracimy tę cząstkę, dzięki której byliśmy podobni do Boga, tracimy Jego przyjaźń. W konsekwencji utraty tej przyjaźni z Bogiem zaciągamy to, co nazywamy winą, czyli skazę, która plami naszą duszę oraz czyni ją niezdolną do osiągnięcia nieba. Jednak odwracając się od Boga, zwracamy się równocześnie ku stworzeniom, czyli traktujemy stworzenia jako nasz cel ostateczny, którym nie są. Poprzez nadmierne ukierunkowanie naszych działań na te doczesne rzeczy wprowadzamy do naszej duszy ogromny chaos. Zaciągamy karę, co oznacza, że ów porządek musi zostać odbudowany, a urzeczywistnienie tego możliwe jest jedynie poprzez karę. Podobnie w stosunku do człowieka, który ukradł samochód, nie wymaga się jedynie tego, by przeprosił, by poprosił o przebaczenie swej winy, musi również oddać ten samochód, a nawet spędzić jakiś czas w więzieniu. Podobnie jest w przypadku wszystkich przestępstw, konieczne jest nie tylko uznanie własnej winy, są również poniesienie bardzo przykrych konsekwencji, jak grzywna i więzienie.

Tak samo jest w przypadku naszego życia nadprzyrodzonego, życia naszej duszy. Każdy popełniony przez nas grzech pociąga za sobą winę i karę w porządku duchowym. Wina, czy zmaza na duszy spowodowana oddzieleniem się od Boga, może być usunięta przez powrót do Niego, przez ponowne przyjęcie łaski w sakramencie pokuty. Nadal jednak pozostaje potrzeba przywrócenia ładu, uporządkowanie sytuacji spowodowanej przez grzech. Nawet, jeśli wasz przyjaciel przebaczy wam, że ukradliście jego samochód, nadal musicie mu go zwrócić. Podobnie przez nasze grzechy zaciągamy dług kary, czyli musimy oddać z powrotem cześć i miłość należne Bogu, z których okradliśmy Go poprzez nasze grzechy.

Dlatego właśnie istnieje czyściec, ponieważ tak wiele dusz nie ma czasu w pełni spłacić długu, jaki zaciągnęły. Udają się na pewien czas do czyśćca, by spłacić swój dług poprzez wykazanie swej miłości do Boga. Cześć i miłość należne Bogu muszą zostać spłacone. Ponieważ największa miłość okazywana jest poprzez wytrwałość w cierpieniu, poprzez cierpienie ognia czyśćcowego dusze oczyszczane są najszybciej i spłacają dług czci należnej Bogu. Ów ogień czyśćcowy jest również w pewnym sensie przejawem wielkiego miłosierdzia Bożego, ponieważ odrywa dusze od najbardziej uciążliwego aspektu czyśćca, czyli tęsknotą za oglądaniem Boga.

Być może nie pamiętacie czasu, gdy byliście małymi dziećmi, gdy nie mieliście wszystkich tych trosk i rozproszeń co obecnie, postarajcie jednak przypomnieć sobie ten okres. Wasi rodzice byli wszystkim, co mieliście. Byli centrum waszego wszechświata, i to do tego stopnia, że nie potrafilibyście wyobrazić sobie życia bez nich. Jak boleśnie odczuwaliście rozłąkę z nimi, nawet na krótki czas. Wyobraźcie sobie teraz, że gdy wasza dusza opuszcza ciało, zostawiacie za sobą wszystkie doczesne troski, zostawiacie dosłownie wszystko. Jedynym co posiadacie, jeśli prowadziliście dobre życie, jest stan łaski. Macie jedynie Boga. Bóg, którego posiadamy poprzez łaskę jest wszystkim, jednak w czyśćcu brak jest normalnej konsekwencji stanu łaski, jakim jest oglądanie Boga. Najukochańsza i zarazem najdoskonalsza Istota jest odległa, nieosiągalna, z powodu waszych grzechów, z powodu tego, co uczyniliście w minionym życiu, ponieważ nadal macie dług do spłacenia. Macie pewność, że osiągniecie to szczęście, jednak jego brak jest dla was bardzo bolesny, podobnie jak nieobecność kogoś, kogo bardzo kochacie. Jako dzieci Boże znacie i kochacie swego Niebieskiego Ojca, nie możecie jednak być jeszcze blisko Niego. Tak bardzo pragniecie być z Nim, być blisko Niego, ale to niemożliwe. Tak więc Bóg oczyszcza duszę poprzez swą nieobecność, a ogień czyśćcowy służy do oderwania duszy od spraw tego świata, przygotowuje ją na chwilę, gdy będzie na powrót zjednoczona z Bogiem, który kocha nas bardziej, niż to sobie możemy wyobrazić.

Tak więc w dniu dzisiejszym rozmyślajmy w sposób szczególny o naszych drogich zmarłych, zwłaszcza należących do naszych rodzin oraz o najbliższych przyjaciołach, za których mamy obowiązek się modlić, ponieważ wszyscy oni bardzo potrzebują naszych modlitw.

Miłosierdzie oraz fakt przynależności do Kościoła katolickiego dają do naszej dyspozycji wieki zasób łask. Zwłaszcza w tym tygodniu Kościół oferuje nam ze swego skarbca ogrom łask dla spłacenia długów zmarłych. To wspaniała rzeczywistość Kościoła - obcowanie świętych. Choć nie możemy darować przestępstwa popełnionego przez innych, możemy spłacić karę. Jedynie Bóg może odpuścić przestępstwo, ponieważ było ona niejako odwróceniem się od Niego. Jednak doczesna kara, odbudowanie naruszonego ładu poprzez doczesną karę, może być spłacone przez kogoś innego, podobnie jak wasz wujek może dać wam pieniądze na spłacenie waszych długów. W taki właśnie sposób możemy pomóc wiernym zmarłym, poprzez ofiarowanie modlitw i umartwień w intencji darowania ich długów. Możemy oddawać cześć i czynić akty miłości Boga na korzyść innych, spłacając w ten sposób to, co oni zaniedbali. Każda modlitwa zmówiona w intencji zmarłych ma wielką wartość, ponieważ przybliża te dusze do Boga, do wizji uszczęśliwiającej.

Tak więc, drodzy przyjaciele, pamiętajmy w naszych dzisiejszych modlitwach o duszach wiernych zmarłych. Dusze, które w wyniku waszych modlitw zostały uwolnione z cierpień czyśćca, będą wam niezwykle wdzięczne. Ludzie tego świata, niezależnie od tego, jak wiele byście dla nich uczynili, niezależnie od tego co moglibyście im dać lub ile moglibyście się za nich modlić, pozostają zmienni i mogą pewnego dnia nienawidzić was nawet za dobro, które im wyświadczyliście. Ludzie są dziś tak dziwni, że mogą odpłacić wam nieufnością za dobro, jakie im czynicie. Inaczej jest jednak w przypadku dusz czyśćcowych, są one blisko Boga i postrzegają rzeczy wyraźniej niż ludzie przebywający jeszcze na tym padole łez. Każda modlitwa w ich intencji obróci się stokrotnie na waszą własną korzyść, a ponieważ pomogliście tym duszom, również one będą modlić się za was nie tylko w tym życiu, ale również w przyszłym, jeśli również wy będziecie mieli dług do spłacenia w oczyszczającym ogniu czyśćca.

Dlatego w zjednoczeniu z Matką Bożą, Wspomożeniem Wiernych, modlimy się zwłaszcza przede wszystkim o to, dusze wiernych zmarłych odpoczywały w pokoju. Amen.

niedziela, 1 listopada 2009

Kazanie na uroczystość Wszystkych Świętych

Drodzy przyjaciele, drodzy wierni,

Dzień dzisiejszy jest dla Kościoła jednym z najradośniejszych dni w roku, pomimo iż rozpoczyna on miesiąc, w którym Kościół modli się w sposób szczególny za dusze zmarłych. W różne dni roku Święta Matka Kościół wspomina cnoty i chwałę poszczególnych swych bohaterów, tych, którzy podczas swego ziemskiego życia praktykowali wiarę w stopniu heroicznym. Tę chwałę świętych widzi święty Jan w swej wizji spisanej w Apokalipsie, która czytana jest podczas dzisiejszej Lekcji, a w której mówi o niezliczonym tłumie ze wszystkich plemion i narodów, stojącym przed tronem Boga. Widzimy więc, że liczba dusz w niebie jest daleko większa od tej, której wspomnienia moglibyśmy obchodzić podczas jednego roku i dzień ten poświęcamy wspominaniu wszystkich świętych, którzy w innym przypadku nie mieliby swego miejsca w kalendarzu liturgicznym.

Co to znaczy być świętym? Oczywiście wiemy, że święci są w niebie, że cieszą się szczęściem oglądania Boga przez całą wieczność. Są całkowicie oddzieleni od tego świata, w którym panują smutek i rozczarowania. W istocie samo słowo święty czy po łacinie sanctus, a po grecku hagios, oznacza odcinanie się, czy też oddzielanie. Jedynie Bóg jest prawdziwie oddzielony od tego świata, ponieważ jest całkowicie różny od stworzenia. Jedynie Bóg jest swym własnym istnieniem, my wszyscy natomiast mamy w sobie jakąś część, która jest zmienna, niedoskonała, wciąż się formująca. Jesteśmy święci czy też podobni do Boga na tyle, na ile jesteśmy doskonali, jak doskonały jest sam Bóg, lub na ile posiadamy jakąś cechę, która jest miła Bogu.

Świętymi są więc ci, którzy są doskonali – doskonale szczęśliwi, gdyż wszyscy osiągnęli swą doskonałość poprzez posiadanie samego Boga. Tak jak Bóg jest źródłem wszystkiego co istnieje, tak jest On również ostatecznym celem wszystkich rzeczy, powodem, dla którego wszystko istnieje i końcem, ku któremu wszystko zmierza. A święci cel ten osiągnęli, osiągnęli niebo, posiadają Boga i dlatego są doskonale szczęśliwi. Wspominamy więc dziś ich szczęście i prosimy w sposób szczególny o ich pomoc w osiągnięciu tej szczęśliwości, która jest ich udziałem na całą wieczność.

Wszystko, co żyje i oddycha, wszystko co naprawdę istnieje, pragnie osiągnąć właściwą sobie doskonałość, dąży do pełni, do osiągnięcia stanu, w którym nie będzie brakowało niczego, co należy do jego istoty. Wszyscy mamy obowiązek dążyć do doskonałości, a nawet osiągać ją. Sam Zbawiciel mówi w Kazaniu na górze: bądźcie doskonali jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski. A co czyni nas doskonałymi? Jak mamy zaspokoić to pragnienie i zarazem nakaz Chrystusa Pana, podobnie jak to czynili święci?

By prawdziwie zaspokoić to pragnienie naszej natury, będące równocześnie nakazem Zbawiciela, musimy przyjrzeć się jedynie nieco dokładniej, kim jesteśmy. Jesteśmy istotami ludzkimi, czyli istotami rozumnymi obdarzonymi wolną wolą, potrafiącymi poznawać i kochać, posiadającymi duszę oraz ciało. Możemy powiedzieć o naszej duszy jako o tym elemencie naszej istoty, który ma znaczenie zasadnicze, również dla wszystkich zdolności i umiejętności, jakie posiadamy. Jeśli ktoś uczyni wam coś dobrego lub spłata wam figla, nie pytacie co to uczyniło, ale kto to uczynił, czyli pytacie o osobę. Stwierdzenie, że uczyniła to istota ludzka nie jest jeszcze odpowiedzią na to pytanie, ważne jest również poznanie konkretnego sprawcy. Tak więc nie jesteśmy jedynie sumą naszych umiejętności, wdrażamy je również w praktyce.

A więc mówimy o doskonałości nie tylko w odniesieniu do naszej zdolności do poznawania i kochania, ale również do tego co i jak czynimy. Aby osiągnąć doskonałość, doskonałe musi być nie tylko nasze poznanie i nasza miłość, ale również te rzeczy, które są niejako owocami naszego poznania i miłości. Nie wystarczy jedynie wierzyć, musimy to również wcielać w życie. Nie wystarczy mieć nadzieję na życie wieczne, musimy również czynić to, co jest konieczne, by to życie osiągnąć. Co więc czyni nas doskonałymi?

Oczywiście posiadanie Boga, a owo posiadanie Boga jest owocem cnoty, którą nazywamy miłością, cnoty miłości, która jest nierozerwalnie związana z łaską uświęcającą. Miłość Boga jednoczy nas z Bogiem jako z naszym celem ostatecznym, a poprzez to jednoczy również wszystkie nasze umiejętności, by skierować nas ku Bogu. Tak więc dwa przykazania Chrystusa Pana: miłości Boga oraz miłości bliźniego, są przykazaniami doskonałości: wypełnieniem (czy też doskonałością) prawa i proroków, jak mówi sam Zbawiciel. Kochamy naszych bliźnich właśnie dla miłości Boga i dlatego, że Bóg tak nakazuje. Naszej doskonałości nie można mierzyć sukcesami materialnymi ani tym, co osiągamy, ale jedynie tym, na ile kochamy Boga i bliźniego.

Aby praktykować tę miłość Boga oraz miłość bliźniego, Pan Jezus dał nam to, co nazywamy Radami Ewangelicznymi, które praktykowane są przede wszystkim w życiu zakonnym. Życie zakonne nazywane jest stanem doskonałości nie dlatego, że każdy członek wspólnoty zakonnej jest doskonały, ale dlatego, że praktykują oni owe środki doskonałości polecone nam przez Chrystusa, czyli składają śluby czystości, ubóstwa i posłuszeństwa. Ważne by pamiętać, że wszyscy powinniśmy żyć duchem owych Rad Ewangelicznych, ponieważ prowadzą nas one do doskonałości, nawet jeśli nie wszyscy powołani jesteśmy do życia zakonnego. Podobnie jak musimy mieć pragnienie doskonałości, tak musimy pragnąć również środków, które do niej prowadzą, a tymi środkami są cnoty czystości, ubóstwa i posłuszeństwa. Jedyna różnica polega na sposobie, w jaki są one praktykowane. Zakonnicy obierają można powiedzieć krótszą drogę, praktykując je dokładnie tak jak Pan Jezus, czyli w sposób doskonały, jednak każdy chrześcijanin ma praktykować te cnoty odpowiednio do swego stanu życia.

Ważne, by o tym pamiętać, drodzy przyjaciele. Każdy z nas musi pragnąć doskonałości. Często mamy fałszywe wyobrażenie, że święci są wysoko nad nami, są niejako obcy, mało ludzcy albo że w jakiś sposób wolni byli od naszych słabości. Wyciągamy z tego wniosek, że świętość nie jest dla nas. To nieprawda. Każdy ze świętych napotykał na trudności, miał słabości, popełniał błędy. Jedyna różnica pomiędzy nimi a nami polega na tym, że oni owe trudności pokonali, stoczyli dobrą walkę. Oczywiście jak w przypadku każdej walki są żołnierze, którzy wykazują się męstwem i tacy, którzy robią co tylko w ich mocy. Czyściec istnieje właśnie dla tych, którzy wygrali walkę, a jednak wciąż noszą blizny, dlatego właśnie obchodzić będziemy jutro Dzień Zaduszny, wspomnienie tych wszystkich świętych, którzy dotarli szczęśliwie do swego ostatecznego celu, a jednak nadal potrzebują nieco oczyszczenia, zabliźnienia swych ran.

Tak więc, drodzy przyjaciele, dzień dzisiejszy powinien być dla nas szczególną zachętą, powinien uświadamiać nam, że również my możemy kiedyś stać się świętymi, jeśli tylko posługiwać się będziemy środkami pozostawionymi nam przez Zbawiciela, czyli sakramentami świętymi oraz jeśli będziemy postępowali wedle Rad Ewangelicznych. Gdy czytamy w żywotach świętych o zadziwiających rzeczach, jakich niekiedy dokonywali, nie powinniśmy nigdy popadać w zniechęcenie.

Na przykład czytamy w żywocie świętego Franciszka z Asyżu, że aby przezwyciężyć wstręt wobec trędowatych, który postrzegał jako przeciwny braterskiejj miłości, obejmował czy nawet całował zarażonych trądem. Czytamy również o nadzwyczajnych umartwieniach świętej Teresy z Avila, o różnych świętych, którzy godzinami stali na mrozie, by umartwić swe ciało. Nie powinniśmy starać się naśladować ich w tych rzeczach, ponieważ nie sposób jest naśladować taką miłość, było to coś indywidualnego, owoc specjalnej łaski. Święci owi przypominali młodych, zakochanych ludzi. Jedynie ludzie, którzy zakochali się, czynią tego rodzaju szalone rzeczy – podobne zachowanie odnaleźć możecie u młodzieńca zakochanego bez pamięci w młodej dziewczynie, również on będzie w stanie robić dla niej tego rodzaju rzeczy. Również w życiu świętych zobaczycie owo zauroczenie Bogiem, który jako jedyny prawdziwie jest tego godny. Jednak prawdziwa miłość Boga, zwykła, codzienna miłość do Niego, przypomina życie w stanie małżeńskim – często jest zupełnie zwyczajna a nawet prozaiczna, tak prozaiczna jak przyrządzanie posiłku dla osoby, którą się kocha, jak sprzątanie, jak samo bycie dla niej. Również życie zakonne bardzo często polega po prostu na wypełnianiu obowiązków chwili. Kwiaty, czekoladki, prezenty, które w życiu zakonnym moglibyśmy nazwać pociechami na modlitwie, nie są na każdy dzień i powinny pozostać czymś wyjątkowym. Tak więc w świętych nie powinniśmy naśladować owej szczególnej miłości, która jest czymś bardzo osobistym, ale miłość Boga, przejawiającą się w konkretnych codziennych aktach, jakie wykonujemy dla Niego, który jest naszym ostatecznym celem, a zarazem nieskończonym dobrem.

Dlatego, drodzy wierni, pamiętając nieustannie o przykładzie świętych, praktykujmy owo konkretne, zdecydowane, stałe pragnienie doskonałości, byśmy również my mogli pewnego dnia być przykładem dla wszystkich, żyjąc na wieki z Bogiem i Jego świętymi. Amen.