niedziela, 28 lutego 2010

na 2 Niedzielę Wielkiego Postu

Panie dobrze nam tu być
Drodzy wierni,

Jezus zapowiedział swoją mękę w Ewangelii, co najmniej trzy razy. Za każdym razem, kiedy Jezus mówił Apostołom, że pójdzie do Jeruzalem, aby być zdradzonym, wtrąconym do więzienia, powieszonym na Krzyżu, Apostołowie nie słuchali Go. Nie rozumieli tego, co On im mówił, było dla nich niepojęte, że Syn Boży ma cierpieć.

Aby przygotować swoich uczniów na zgorszenie ukrzyżowania Jezus zaprowadził ich na górę Tabor. Tam na ich oczach przemienił się. Jego twarz jaśniała jak słońce, Jego ubranie stało się białe jak śnieg. Pojawili się Mojżesz i Eliasz, i rozmawiali z Nim o jego męce, która miała się dokonać w Jeruzalem. Jezus skąpany w blasku swojej chwały, chwały którą ze swojej natury jest otoczony, mówił tylko o cierpieniach które zniesie w czasie swej Męki. A Jego Apostołowie widzieli Jego chwałę, którą posiada razem ze swoim Ojcem, pełen łaski i prawdy. Tak byli zachwyceni pięknem chwały Jezusa, że nie pragnęli już niczego, jak tylko być z Nim na całą wieczność. A potem odezwał się głos z obłoku: „To jest Syn mój umiłowany, w którym mam upodobanie, Jego słuchajcie”.

W księdze Rodzaju czytamy jak bardzo Jakub kochał swego syna Józefa. W Józefie złożył całą swą nadzieję, jak czytamy w trzydziestym siódmym rozdziale księgi Rodzaju. Jako znak swojej miłości dał Jakub Józefowi wielobarwną tunikę, która lśniła w słońcu. Ale bracia Józefa tak byli o niego zazdrośni, że jak mówi Pismo Święte, nie mogli nawet mówić o nim bez gniewu. Dlatego, kiedy Józef szukał ich, aby im pomóc, bracia wrzucili go do studni, zabierając jego tunikę i maczając w krwi jagnięcia. Potem sprzedali go do niewoli, do Egiptu za dwadzieścia sztuk srebra. Ale Józef został zarządcą w Egipcie.

Widzimy dzisiaj chwałę umiłowanego Syna Bożego. Jezus przemienił się na oczach Apostołów. W pewnym sensie, nie był to żaden cud, ale raczej zawieszenie cudu. Jezus jest Synem Bożym, więc ma taką samą naturę jak Bóg. Jest stwórcą wszystkiego. Stworzył wszystko: słońce, księżyc, gwiazdy. Nic nie zostało stworzone bez Niego. Jego ciało lśniło zgodnie z jego Boską naturą. Słońce świeci najjaśniej ze wszystkiego, ponieważ dawanie światła jest jego naturą. Pan Nasz Jezus Chrystus, jest źródłem wszelkiego dobra i piękna. Dlatego najdziwniejszym jest, że Jezus nie lśnił jaśniej niż słońce od chwili swego poczęcia. Wolał ukryć swą chwałę przed oczyma ludzi, ale dzisiaj ujawnia to, co było ukryte przez całe Jego życie - daje nam ujrzeć przebłysk swojej chwały.

Intrygujące pytanie-dlaczego Jezus ukrywał swą chwałę tak długo? Wydawałoby się, że aby mieć wpływ na sprawy świata, trzeba być znanym. Spójrzcie, ile pieniędzy firmy wydają na reklamę. Wydają miliony dolarów, aby wyrobić sobie markę. I po co? Aby was przekonać, że produkt tej a tej firmy jest najlepszy na świecie. Wydawałoby się więc, że aby zwrócić naszą uwagę, aby przekonać nas, że go potrzebujemy, Jezus powinien był ukazywać swą chwałę przez cały czas. Ale tego nie uczynił. Dlaczego?

 Jezus uniżył się, ponieważ chciał, żebyśmy Go poznali i miłowali. Rzeczywiście, gdyby w każdej chwili Jezus lśnił jak słońce, zrobiłby na nas wielkie wrażenie. Ale nie znalibyśmy Go. Jak święty Piotr, krzyknęlibyśmy w ekstazie: „Panie dobrze nam tu być.” Nie wiedzielibyśmy jednak zbyt wiele o Jezusie. Wiemy, że kiedy słońce świeci, radujemy się dobrą pogodą, ale nie wiemy zbyt wiele o słońcu, ponieważ nasze oczy są za słabe żeby na nie patrzeć. To samo jest prawdą o Bogu. Bóg jest nieskończony, jest źródłem wszelkiego życia, ale nikt nie może ujrzeć Boga twarzą w twarz, i żyć. Nasze oczy są za słabe aby ujrzeć Go takim jaki jest. Nasze umysły są zbyt ograniczone, aby Go zrozumieć. Dlatego też niewiele o Nim wiemy.

Ale Pan Jezus przyszedł i zamieszkał wśród nas, abyśmy mogli Go poznać, a zwłaszcza Tego, który Go posłał, Boga Ojca. Przyszedł nie w chwale swej boskości, ale w uniżeniu człowieczeństwa. Abyśmy mogli Go poznać, nie ujawnia swojej wielkości, ale zacieśnia ją do ludzkiej kondycji. Wie, że aby zdobyć serca ludzi, nie należy szukać dla siebie chwały, ale pokazać im jak bardzo się ich kocha.

Dobrze wiecie z własnego doświadczenia, jak trudno jest żyć z tymi, którzy są dumni. Ci ludzie przez cały czas starają się zdobyć dla siebie znaczącą pozycję, za wszelką cenę chcą zdobyć szacunek, na który nie zasługują. Zawsze mówią tylko o sobie, sądząc, że w ten sposób staną się znani i kochani. Być może przez chwilę zrobią na kimś wrażenie, ale bardzo szybko staną się nudni. W rzeczywistości nikt nie zna ich, a jedynie wizerunek, jaki nieustannie sobie przypisują. Takie twierdzenie jest po prostu puste.

Z drugiej strony ci, którzy zawsze szukają sposobności aby pomóc innym, którzy poświęcają się w ciszy i szczerze dla dobra innych, są tymi, którzy nie potrzebują wysuwać się naprzód, bo już są wyżej od tych, którzy zapomnieli o dobroczynności.

I dlatego Pan Jezus, będąc skąpanym w chwale, która jest Jego z natury, rozmawia z Mojżeszem i Eliaszem o śmierci, która ma się wkrótce dokonać w Jeruzalem, jak mówi nam Ewangelia według świętego Łukasza. Jego pragnienie, aby dokonać ofiary z Siebie dla nas, jest tak wielkie, że niejako nie zwraca on uwagi na należną Mu chwałę. Pragnie nie własnej chwały, ale raczej chwały Ojca. Co więcej, pragnie On, abyśmy i my mieli udział w tej chwale, w naturze jaka jest jego udziałem, chwale którą nam dał przez ofiarę Krzyża, ofiarę Mszy Świętej.

Ta chwała, którą Pan Jezus ukazuje nam dzisiaj, jest przeznaczona dla nas, drodzy wierni. Ten udział w boskości jest tym, co nazywamy łaską.  Łaska Boża nie jest po prostu przebaczeniem naszych win, czy jakimś rodzajem Bożego dobrodziejstwa, ani czymś, co pozwala ukryć przed Bogiem naszą nędzę. Łaska jest raczej wlaniem samej natury Bożej do naszych dusz. Kiedy jesteśmy w stanie łaski, posiadamy samego Boga.

To tajemnica trudna do zrozumienia, zatem i nasze słowa nie potrafią jej wyrazić. Podobnie jak trudne jest oddychanie powietrzem na dużych wysokościach, tak i język nie jest w stanie wyrazić wzniosłości tej tajemnicy. Nie można przecenić tego, co Bóg dał nam w osobie Pana Naszego Jezusa Chrystusa.

Bóg chce zawrzeć z nami przyjaźń. Kiedy jesteśmy w stanie łaski, jesteśmy przyjaciółmi Boga. Ale w każdej przyjaźni musi być pewien rodzaj równości - musi być coś wspólnego. Z własnego doświadczenia wiecie, że nie można zaprzyjaźnić się z kimś, kto jest całkowicie różny od nas. Nawet pomimo dobrego usposobienia, nie możemy szczerze nazwać kogoś przyjacielem, jeśli nic nas nie łączy. Prawdziwa przyjaźń zakłada wspólnotę w dobru i uświadomienie sobie miłości; a to znacznie więcej niż dobra wola.

Bóg jest dobrze usposobiony, jeśli tak można powiedzieć, do każdego. Ale tylko ci, którzy są w stanie łaski, są Jego przyjaciółmi. Dlaczego? Ponieważ, jak już powiedzieliśmy, przyjaźń wymaga czegoś wspólnego. A między nami a Bogiem istnieje nieskończona przepaść. Nie możemy sami z siebie zrobić niczego, aby zyskać przyjaźń Boga, jako że między naturą człowieka, a naturą Boską nie ma nic wspólnego. Jednak Bóg w swym nieskończonym miłosierdziu daje nam coś, co należy do Niego. Daje nam udział w Jego naturze; a ten udział w Boskiej naturze jest tym, co nazywamy łaską. Przez łaskę stajemy się dziećmi Boga zdolnymi związać się z Bogiem więzami prawdziwej przyjaźni. I to dlatego każda łaska zakłada odpuszczenie grzechów, a także udział w zasługach Pana Jezusa umiłowanego Syna Bożego.

Zatem, drodzy wierni, zobaczcie że macie udział w tajemnicy Pana Jezusa. Przemienienie Pańskie, kiedy widzimy jego chwałę, chwałę którą posiada ze swej natury-jest także dla was. Kiedy jesteście w stanie łaski, macie udział w tej chwale, która objawi się przede wszystkim w dniu, w którym wejdziecie do wieczności. Jeśli zachowacie ten skarb, który dziś przechowujecie w glinianych naczyniach, będziecie przemienieni przede wszystkim w radości, której nie będzie końca.

Zatem nie dziwcie się, jeśli świat jest pełen zawiści. Podobnie jak patriarcha Józef, był znienawidzony, z powodu zawiści swoich braci, tak Ci, którzy nie posiadają tej szaty godowej nie będą zdolni zrozumieć, jakie skarby otrzymaliście.

Zatem, drodzy wierni, bądźcie warci godności, jaką otrzymaliście. Jesteście świątynią Ducha Świętego. Bóg jest gościem u was, mieszka w was, aby przekazać wam bogactwo Jego życia. Nie róbcie rzeczy, które są niegodne was, i tego gościa, którego macie wewnątrz. Nie zmuszajcie Go, aby uleciał z waszej duszy, ale raczej zatrzymajcie Go tam, poprzez akty zasługujące żalu za winy popełnione przeciw tak wielkiemu dobroczyńcy. Bóg przyszedł do was, aby zawrzeć z wami przyjaźń. Módlcie się o łaskę bycia godnymi tej przyjaźni, abyście mogli poznać i pokochać Go, jak On poznał i pokochał was na wieki wieków. Amen

czwartek, 25 lutego 2010

Cwartek po 1 Niedzieli Wielkiego Postu

Drodzy wierni, drodzy uczniowie,
Jak obiecałem w zeszłym tygodniu, w czasie Wielkiego Postu każdego tygodnia będę mówił na temat innej cnoty. Poprzednim razem mówiłem o cnocie umiarkowania. Umiarkowanie, jak pamiętacie, jest cnotą dotyczącą przyjemności, zwłaszcza przyjemności związanych ze zmysłem smaku oraz dotyku i polega na podporządkowania ich rozumowi. Przyjemność jest konsekwencją naszej natury, odczuwaną w obecności lub przy posiadaniu jakiegoś dobra. Jest to normalna konsekwencja tego, jakimi stworzył nas Bóg. Jest to w pewnym sensie najniższa z cnót, ponieważ dotyczy jedynie niższych zdolności człowieka, jest jednak jedną z najważniejszych w dziele wychowania, ponieważ jest główną cnotą, przyczyniającą się do złagodzenia niedoskonałości naszego temperamentu.
Temperament jest wynikiem specyficznej budowy naszego ciała. Niektórzy z nas są bardziej podatni na przyjemności od innych, z tego prostego powodu, że wszyscy różnimy się systemem nerwowym i wrażliwością. Niektórzy ludzie odczuwają rzeczy bardzo szybko i bardzo mocno – inni potrzebują więcej czasu i nie odbierają tak silnych bodźców. Wszystko to jest skutkiem konkretnej budowy naszego ciała, które otrzymujemy od naszych rodziców. Tak więc każdy z nas potrzebować będzie umiarkowania, zwłaszcza jednak ci, którzy posiadają skłonność do przyjemności w większym stopniu. 
Istnieje inna część naszego temperamentu, nad którą nasz rozum oraz łaska muszą panować – jest to to, co święty Tomasz nazywa skłonnością do gniewu – w odróżnieniu od pożądliwości zmysłowej, będącej przedmiotem przyjemności. Dlatego też istnieje inna jeszcze cnota, bardzo podobna do umiarkowania, posiadająca jednak całkowicie inny przedmiot. Umiarkowanie dotyczy obecności dobra – dobra, które daje nam przyjemność.  Jest jednak inna cnota, która dotyczy nie obecności dobra, ale raczej jego braku, innymi słowy: obecności zła.
Tę szczególną cnotę nazywamy cnotą męstwa. Wiąże się ona głównie z dwoma poruszeniami naszej natury, z którymi mamy do czynienia, gdy znajdujemy się w obecności zła. Pierwszym jest oczywiście strach – obawiamy się zła, boimy się, że coś złego może nam się przydarzyć, unikamy więc tego i od tego uciekamy, i to często w sytuacjach, gdy powinniśmy raczej atakować. Możemy również obawiać się utarty czegoś, co posiadamy, a co ktoś mógłby nam odebrać. Stąd głęboko w naszej naturze zakorzeniona reakcja, by unikać tych niebezpieczeństw i starać się przed nimi obronić, by stawiać opór względem tego, co może wyrządzić nam szkodę. Stąd właśnie wywodzi się uczucie gniewu, nasze ciało buntuje się wobec obecnego zła, byśmy mogli je zwalczyć i podporządkować. Czujemy gniew, ponieważ zdarzyło się coś złego i chcemy to naprawić, więc nasza natura zbiera wszystkie siły, by walczyć przeciwko złu, a przynajmniej by przetrwać. 
Istnieje jeszcze jeden aspekt uczucia gniewu: gniew odczuwamy również w obliczu przeciwności w dążeniu do czegoś dobrego. Podobnie sportowiec czy żołnierz widzą jasno cel, który chcą osiągnąć, czyli zwycięstwo, dostrzegają jednak na swej drodze wiele przeszkód: innych zawodników czy żołnierzy. Przeszkody te przypominają bardzo zło, które musimy pokonać by coś osiągnąć, stąd uczucie gniewu w stosunku do tych przeciwności. Jak często odczuwacie frustrację, gdy nie potraficie mówić w jakimś języku, czy porozumieć się tak, jak byście chcieli, lub też czujecie się ograniczeni przez brak siły lub możliwości! Gniew odczuwamy również wówczas, gdy natura stara się zmobilizować wszystkie siły dla osiągnięcia tego, czego pragniemy.
Widzimy więc, że  dwoma zasadniczymi aktami w obrębie tej cnoty są dążenie do atakowania i do przetrwania. Nasze życie jest nieustanną wojną, mówi Pismo Święte (Jak 7,1). Istnieje wiele sytuacji, w których musimy bronić siebie samych i dobra, które posiadamy, oraz opierać się wobec zła. Najtrudniejsze jest jednak właśnie znoszenie zła, gdyż często cierpieć to musimy przez długi czas. Wszyscy potrafimy atakować, zwłaszcza gdy znajdujemy się pod wpływem silnych emocji, aspekt agresywny gniewu może jednak trwać bardzo krótko. Jednak znoszenie zła ze stałym i zarazem spokojnym duchem wymaga wiele męstwa. Nawet Grecy przedstawiali bohatera tragedii jako człowieka, który wiedział, jak przyjąć śmierć w sposób odważny, a chrześcijanie zawsze traktowali męczenników jako najwspanialsze wzorce męstwa.
Istnieją dwie główne wady sprzeczne z cnotą męstwa, z którymi musimy zawsze walczyć, by cnotę tę osiągnąć. Pierwszą jest tchórzostwo, wada polegająca na odmowie cierpienia koniecznych trudności, towarzyszących poszukiwaniu dobra, lub w obliczu niebezpieczeństwa śmierci. Historia pełnia jest niestety przykładów tego, jak tchórzostwo stało się powodem zdrady szlachetnej sprawy. „Lękliwy stokroć umiera przed śmiercią  - mówi Shakespeare - Mężny kosztuje jej tylko raz jeden” (Juliusz Cezar).
A jednak męstwo nie jest tym samym co lekkomyślność – nie możemy być tak obojętni na strach, podobnie jak nie potrafimy ominąć wszystkich niebezpieczeństw, których powinniśmy się wystrzegać. Biec bez namysłu ku niebezpieczeństwu nie jest przejawem cnoty, zwłaszcza w przypadku niebezpieczeństwa, którego nie jest się wstanie przezwyciężyć. Historia pełna jest również dowodów lekkomyślności ludzi, u których rozsądek nie szedł w parze z odwagą. Z tego właśnie powodu król Salomon  wypowiedział słowa, których echo znajdujemy u Shakespeare’a: „Najlepszą połową męstwa jest dyskrecja” (Król Henryk IV, cz. 1,5,4).
Widzimy więc konieczność posiadania tej cnoty, rozumiemy też, jakiej przesady musimy unikać. Istnieje wiele cnót powiązanych z cnotą męstwa, a pierwszą spośród nich jest ta, która musimy mieć w naszej szkole, czyli cnota wielkoduszności. Cnota ta skłania nas do wykonywania wielkich  dzieł, godnych podziwu – dotyczy dzieł wielkich i wspaniałych, a więc trudnych do realizacji. Jest więc dokładnym przeciwieństwem miernoty i przeciętności. W pewnym sensie cnota wielkoduszności jest niejako koroną wszystkich innych cnót, gdyż wymaga szlachetnej i prawdziwie wzniosłej duszy. Jest to cnota bardzo rzadka, gdyż wymaga wysokiego stopnia doskonałości w innych cnotach.
Jest jeszcze jedna cnota do niej podobna – zwana hojnością, skłania nas ona do podejmowania wspaniałych i trudnych przedsięwzięć i nie zniechęcania się ogromem pracy lub wielkimi kosztami z tym związanymi. Różni się ona od wielkoduszności, gdyż dotyczy raczej materialnych aspektów rzeczy, takich jak budowa szpitali, uniwersytetów, kościołów etc., niż cnotliwego życia. Jest ona przeciwieństwem wady skąpstwa i rozrzutności.
Wiele innych cnót związanych jest z cnotą męstwa, jak na przykład cierpliwość i wyrozumiałość, które pomagają nam ścierpieć obecne zło ze względu na przyszłe dobro. Nie możemy jednak zakończyć tego kazania bez wspomnienia najważniejszej prawdopodobnie dla uczniów cnoty, jaką jest wytrwałość.
Cnota wytrwałości skłania nas do nie poprzestawania w praktykowaniu dobra pomimo trudności. Pozostanie niewzruszonym i zdecydowanym w praktykowaniu cnoty z dnia na dzień wymaga mężnego ducha, którego daje właśnie ta cnota. Bardzo łatwo jest zrobić coś tylko raz. Każdy może spróbować zrobić co jakiś czas  coś nowego. Weźmy na przykład jazdę na rowerze lub grę na fortepianie. Każdy może raz na jakiś czas dotknąć kilku klawiszy fortepianu. Jednak sztuka pięknej gry wymaga wielkiego wysiłku i to nie jednorazowego ale wielokrotnego, niekiedy trwającego wiele lat. Z nauką nie jest jak z pieniędzmi, które można wydać tylko raz – jest to coś wymagającego czasu i ćwiczenia. Zawsze istnieje więc pokusa, by dać sobie z tym spokój i spróbować czegoś innego, co być może bardziej nas w danej chwili interesuje. Jest tak w przypadku wielu ludzi, którzy po kilku lekcjach odkładają instrument na półkę, nie nabywając oczywiście żadnej wprawy, marnując jedynie czas. Widzicie więc sami, że nauka, nauka czegokolwiek, nawet dyscyplin sportowych jak hokej czy jazda na rowerze, wymaga wytrwałości. Wymaga codziennego ćwiczenia i pilności, a to jest trudne. Wymaga to cnoty męstwa – a więc potrzebujecie jej wszyscy jako uczniowie, gdyż bez niej nigdy nie nauczycie się niczego.
Tak więc, drodzy uczniowie i drodzy wierni, prośmy Zbawiciela i wszystkich świętych w niebie w sposób szczególny o tę właśnie cnotę męstwa, byśmy mogli, dzięki łasce Bożej, posiąść siłę i odwagę konieczne do opierania się atakom diabła, a dzięki cierpliwości zdobyli koronę chwały, którą cieszą się oni na wszystkie wieki wieków. Amen.

niedziela, 21 lutego 2010

na 1 niedzielę Wielkiego Postu

Nasz Pan Jezus Chrystus poświęcił trzydzieści lat życiu ukrytemu. To On stworzył cały świat. On, który jest równy Bogu uniżył się do tego stopnia, że stał się jednym z nas, że żył pośród nas. Najbardziej zdumiewające wydarzenie świata, Wcielenie, pozostało ukryte przed światem przez 30 lat.
Ale nadszedł dzień, kiedy Boży Syn objawił się światu. Przyjął chrzest od św. Jana Chrzciciela. Pierwsi uczniowie rozpoznali w Nim Mesjasza. Duch Św. spoczął na Nim, tłum usłyszał głos Ojca, że oto jest Jego umiłowany Syn. To był przełomowy moment w historii, pełnia czasów na którą oczekiwał świat tęskniący do Zbawiciela. On objawia nam się dzisiaj. I natychmiast prowadzony jest na pustynię. Znika z naszych oczu. Poświęca się, aby żyć wśród dzikich bestii i być kuszonym przez diabła. Niezgłębiona  tajemnica.
Drodzy wierni, jesteśmy powołani, aby żyć w jedności z Naszym Panem Jezusem Chrystusem w taki sposób, że życie, które On otrzymał od Ojca będzie nasze na całą wieczność. Miłość Ojca i Syna przychodzi do nas poprzez Łaskę.
Nasi pierwsi rodzice byli stworzeni w stanie łaski uświęcającej i wyposażeni we wszystkie dary, aby być książętami stworzenia. Byli oni nieśmiertelni, nie musieli cierpieć ani umierać. Nie musieli cierpieć z powodu buntu zmysłów przeciwko woli, tak jak my musimy. Posiadali wiedzę i postrzeganie tak subtelne i wnikliwe zarazem, że nasza wiedza nigdy im nie dorówna. I stracili to wszystko, ponieważ ulegli pokusie.
Nasz Pan jest Zbawicielem, tym, który odzyskał to, co myśmy utracili. Nasi pierwsi rodzice upadli, ponieważ ulegli pokusie. Jezus jest wiedziony przez Ducha Św. na pustynię, aby zwyciężyć pokusę w naszym imieniu, aby pokazać nam jak odnieść zwycięstwo nad diabłem.
Diabeł jest jak lew ryczący, który szuka kogo by pożreć. Diabeł wypełniony jest gniewem i nienawiścią przeciwko Bogu i człowiekowi. Szuka wszystkich możliwych środków, aby nas zniszczyć. Stracił całą zdolność czynienia dobra. Jest pełen zazdrości i zawiści. Chce abyśmy podobnie jak on byli smutni na całą wieczność. Możemy przypatrzeć się jego działaniu na przykładzie pierwszego kuszenia rodzaju ludzkiego, kuszenia Ewy.
Diabeł nie zawsze jest przy nas. Jego obecność przy nas nie jest stała i ciągła, raczej zbliża się w czasach pokusy. W pewnych sytuacjach atakuje nagle i bez ostrzeżenia, innym razem działa powoli, nie pokazując pokusy od razu, ale prowadząc rozmowę z duszą.
Kiedy diabeł powiedział Ewie „Dlaczego Bóg rozkazał wam, abyście nie jedli z każdego drzewa w raju” to jeszcze nie było kuszenie. To była rozmowa zaszczepiająca wątpliwość. Diabeł stosuje tę samą taktykę dzisiaj, zwłaszcza wobec tych, którzy mają skłonność do zmysłowości i niezależnego myślenia. Na przykład stawia fałszywe dylematy „Czy jest prawdą, że Bóg wymaga całkowitego wyrzeczenia się naturalnych skłonności.” „Czyż nie jest prawdą, że masz prawo do tego i tego…” „Czy jest prawdą, że Bóg wymaga ślepego poddania się intelektu.” Diabeł stawia te pytania, podsuwając dobrze dobrane argumenty, siejąc zamieszanie i ciemności. Jeżeli dusza zacznie rozmyślać nad tymi pytaniami już jest w niebezpieczeństwie. Ewa odpowiedziała diabłu „Z owocu drzewa, które jest w środku raju, rozkazał nam Bóg, abyśmy nie jedli i nie dotykali się go, byśmy snadź nie pomarli.”
Dusza rozumie, że Bóg i sumienie surowo zabraniają, aby igrać z wątpliwościami lub pozwalać na pożądanie czy karmić się taką myślą. Dusza nie chce być nieposłuszna Bogu, ale marnuje czas na próżne wątpliwości. O wiele prościej jest nie poddawać w wątpliwość moralnych obowiązków ale raczej oprzeć się pokusie na samym początku nie starając się rozważać, dlaczego Bóg stawia takie a nie inne wymagania.
W taki sposób dusza chwieje się w swoich podstawach, a wróg zbiera siły aby przypuścić bezpośredni atak. „I rzekł wąż do niewiasty: Żadną miarą nie umrzecie śmiercią. Bo wie Bóg, iż któregokolwiek dnia będziecie jeść z niego, otworzą się oczy wasze i będziecie jako bogowie, znając dobre i złe.” 
Diabeł prezentuje cudowną możliwość. Za grzechem ukryte jest nieoczekiwane szczęście. Diabeł sugeruje, że dusza będzie szczęśliwa, jeśli przyzwoli na grzech. Jeśli dusza usłucha namów diabła, jest zgubiona. Jest jeszcze czas aby się wycofać, ponieważ dusza nie wyraziła jeszcze zgody, ale jeśli nie przetnie radykalnie tej rozmowy, jest w bliskim niebezpieczeństwie upadku.
Wtedy niewiasta ujrzała, że drzewo było dobre do jedzenia, przyjemne dla oczu i pożądane ze względu na wiedzę, którą mogło dać. Była kuszona przez trzech wielkich wrogów ludzkiej natury: pożądliwość ciała, pożądliwość oczu i pychę żywota. Zobaczyła, że drzewo jest dobre do jedzenia – to jest pożądliwość ciała. Zobaczyła, że sprawia przyjemność oczom – to pożądliwość oczu. I była oszukana myśląc, że jest pożądane dla wiedzy, którą daje – to jest pycha żywota. 
Kiedy Ewa i Adam ulegli pokusie, natychmiast zdali sobie sprawę, że utracili wszystko. To była natychmiastowa śmierć duchowego życia. Stali zupełnie nadzy przed Bogiem, bez łaski uświęcającej, bez cnót wlanych, bez darów Ducha Świętego, bez wewnętrznej obecności Trójcy Przenajświętszej. Pozostał tylko gorzki smak oszustwa i złośliwy śmiech kuszącego. Cały rodzaj ludzki został oddzielony od Boga i nieuchronnie posuwał się w objęcia śmierci.
Ale diabeł w dzisiejszej Ewangelii jest pokonany przez Jezusa Chrystusa. Reakcja Naszego Pana na trzy stopnie kuszenia pokazuje nam, jak mamy się zachowywać w czasie pokusy. Diabeł próbuje wciągnąć Jezusa w pułapkę pożądliwości ciała: „Zmień te kamienie w chleb.” Próbuje wbić klin między naturalną chęć Jezusa i wolę Jego Ojca. Ale Jezus nawet nie zaczyna rozmowy. Przechodzi natychmiast do istoty sprawy, zaprzeczając diabłu „Nie samym chlebem żyje człowiek, ale każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych.”
W drugim kuszeniu diabeł wykorzystuje pożądliwość oczu. Stawia Jezusa na narożniku świątyni i prowokuje Go do uczynienia cudu „Rzuć się w dół.” Tak jest, żądanie cudu aby zaspokoić ciekawość i próżność.
I wreszcie ostatnia pokusa. Diabeł próbuje wzniecić pychę żywota w sercu Jezusa. Oferuje Mu chwałę tego świata, ponieważ diabeł jest księciem tego świata. Zauważcie, że Jezus nie dyskutuje, nie szuka kompromisu aby zachować jakąś pozycję w oczach świata. Po prostu powtarza pierwsze przykazanie, od którego zależy całe życie: „Będziesz miłował tylko prawdziwego Boga i Jemu samemu będziesz służył.” Wtedy diabeł odchodzi. 
Uczmy się więc, drodzy wierni, od Jezusa Chrystusa jak zachowywać się w pokusach. Największym niebezpieczeństwem jest ulec zamętowi, kiedy diabeł podsuwa wyobraźni wszelkie rodzaje obaw, niepewność i wątpliwość. Ciemność, smutek, niepewność, wątpliwości – to wszystko są oznaki aktywności diabła. Nie wolno nigdy robić tego, co diabeł sugeruje nam w tych okolicznościach. Nasz dobry anioł stróż zawsze daje nam światło, siłę i pokój, nawet kiedy wskazuje nam trudny obowiązek, który mamy wypełnić. Naczelną regułą w pokusach jest nic nie zmieniać! Kiedykolwiek jesteś niepewny, nie zmieniaj tego, co wcześniej zdecydowałeś się zrobić. Wszelkie zmiany powinny być podejmowane tylko wtedy, gdy jesteś w pokoju i jesteś pewny, co jest twoim obowiązkiem. Wielu ludzi idzie do piekła dlatego, że ślepo ulegają porywom namiętności i nie mogą pozbyć się zamętu, który diabeł zasiał w ich umysłach. 
Prośmy szczególnie o pomoc Niepokalaną. Ona jest zwycięska w każdej pokusie, jest tą, która daje siłę, światło i odwagę, żeby zwyciężać w  pokusach. Módlcie się szczególnie do Jej Niepokalanego Serca, abyśmy mogli być wierni, abyśmy mogli z nią przebywać na wieki wieków.
Amen

sobota, 20 lutego 2010

Wykłąd : Zgorszeniem dla Żydów, czy dialog Katolicko-Żydowski ma sens?

Drodzy organizatorzy, drodzy wierni,
Na samym początku pragnę podziękować za zaproszenie do wygłoszenia w dniu dzisiejszym konferencji na ten nadzwyczaj delikatny temat. Została ona zatytułowana „Ukrzyżowanie zgorszeniem dla Żydów” i pragnę w jej trakcie poruszyć kwestię, która została w naszych czasach niemal całkowicie zapomniana: chcę mówić o teologii synagogi czy też o tym, co moglibyśmy nazwać teologicznym aspektem narodu żydowskiego. Dopiero wówczas, gdy poznamy prawdziwe nauczanie Kościoła, czyli Boże Objawienie, w tych bardzo delikatnych kwestiach, będziemy mogli zapobiec w przyszłości zagrożeniom oraz tragediom w rodzaju tych, które miały miejsce w minionym stuleciu. Dlatego pierwsza część niniejszej konferencji skoncentruje się właśnie na tym, na teologicznych korzeniach narodu żydowskiego, czyli na tym, co Bóg sądzi o swym własnym ludzie, z którego przyjął Ciało by zamieszkać miedzy nami.
Powtórzę raz jeszcze: pragnę mówić o teologicznych korzeniach narodu żydowskiego. Nie będziemy mieli czasu na analizowanie konkretnych wydarzeń czy grzechów popełnianych na przestrzeni historii. Nie mam też zamiaru odnosić się żadnej konkretnej osoby czy polityki, gdyż są to rzeczy zmienne, przemijające i częstokroć w wielkim stopniu skażone przez grzech i błędy. Powinniśmy zawsze, a zwłaszcza w naszych czasach, patrzeć na wszystkie rzeczy niejako z góry i osądzać wszystko w świetle Bożego Objawienia. Podobnie jak Ukrzyżowanie Chrystusa Pana niemożliwe jest do zrozumienia bez wiary, tak również ci, którzy gorszą się tym Ukrzyżowaniem, nie mogą być w pełni zrozumiani bez odwołania się do Bożego Objawienia.
Musimy więc poświęcić trochę czasu na zrozumienie tego, co jest w pewnym sensie jedynie konsekwencją dogmatu o Wcieleniu. W tym celu posługiwać się będę jedynie dwoma źródłami Objawienia, będącymi w istocie źródłami żydowskimi. Po pierwsze odwoływać się będę do ksiąg spisanych przez Mojżesza, czyli pierwszych pięciu ksiąg Biblii, a zwłaszcza do pierwszej z nich, noszącej tytuł Genesis. Po wtóre, przytaczać będę pisma świętego Pawła, zwłaszcza jego List do Rzymian, obejmujący większość nauczania w tej kwestii. Obaj z tych świętych autorów, natchnieni przez Boga, byli w istocie Żydami. Teksty te są tak jasne, że Kościół nigdy nie musiał definiować ich interpretacji, ograniczając się do powtarzania ich nauczania. Aby nie przytłoczyć Państwa mnóstwem cytatów, które bez większego wysiłku można odnaleźć samemu, ograniczę się do Pisma Świętego, będącego jednym z głównych źródeł Objawienia. W stosunku do kwestii, o których będę mówił, Pismo Święte jest tak jasne i niedwuznaczne, że Tradycja jest często jedynie echem i stosowaniem tych samych prawd.
Skoro zrozumiemy już dobrze, jakie jest powszechne nauczanie Kościoła na przestrzeni wieków, będziemy w stanie zastanowić się nad odpowiedzią na pytanie, będące podtytułem niniejszej konferencji: Czy dialog katolicko-żydowski ma sens? Innymi słowy: jaki cel miałby mieć dialog pomiędzy katolikami i Żydami? Czy jest on w ogóle możliwy? W podsumowaniu nakreślę zarys radykalnych zmian, jakie dokonały się w nauczaniu Kościoła, doprowadzając nie tylko do nowego i fałszywego pojmowania ekumenizmu, ale też – w logicznej konsekwencji – do destrukcji samego Kościoła. Mam nadzieję, że ostatecznym owocem tej konferencji będzie zrozumienie, że mamy obowiązek opierać się tym zmianom oraz zwalczać zarówno je same jak i ich konsekwencje.

Żyd w teologii katolickiej
Przyjrzyjmy się więc na początek narodowi żydowskiemu. W istocie nie sposób mówić o tym narodzie bez uprzedniej wiary w Pismo Święte, gdyż sami z siebie Żydzi nie mogliby przypisywać sobie żadnych zasług, gdyby nie interwencja Boga, który uczynił z nich naród. Nie można zrozumieć Żyda w oderwaniu od Bożego Objawienia. Musimy więc wrócić do księgi Genesis, do Abrahama, stanowiącego początek oraz źródło tego narodu. Przyglądając się powołaniu Abrama, któremu Bóg zmienił imię na Abraham, zrozumiemy fundamentalne prawdy dotyczące zamysłu Boga względem rodzaju ludzkiego, zamysłu który znalazł wyraz w osobie Abrama. W 12 rozdziale księgi Genesis czytamy:
„I rzekł Pan do Abrama: «Wynijdź z ziemi twojej i od rodziny twojej i z domu ojca twego, a idź do ziemi, którą ci wskażę. A uczynię cię narodem wielkim i będę ci błogosławił i wsławię imię twoje, i będziesz błogosławiony. Będę błogosławił błogosławiącym tobie, a przeklnę tych, którzy cię przeklinają; a W TOBIE błogosławione będą wszystkie narody ziemi». Wyszedł tedy Abram, jak mu Pan przykazał (…)”. (Gen 12,1-4)
Widzimy więc, że naród żydowski, synowie Abrahama, ma swój początek w Bogu, ponieważ to Bóg wybrał Abrama spośród reszty rodzaju ludzkiego, Abrahamowi też obiecał swe błogosławieństwo w taki sposób, że w nim błogosławione będą wszystkie narody ziemi. Zwróćmy uwagę, że Pismo Święte nie mówi „przez niego”, ale „w nim”, czyli w jakiś wewnętrzny sposób, czy raczej wpewien potencjalny sposób. To „w Abramie” jest coś, co ściąga błogosławieństwo Boże.
Później, gdy Abram przechodzi zwycięsko próbę wiary, Bóg zmienia jego imię na Abraham, jak to czytamy w 17 rozdziale księgi Genesis:
„I rzekł mu Bóg: «Jam jest, a przymierze moje z tobą, i będziesz ojcem wielu narodów. I Imię twoje nie będzie dalej zwane Abram; ale będziesz zwan Abraham, bom cię ojcem wielu narodów ustanowił (…) I ustanowię przymierze miedzy mną a tobą i między potomstwem twym po tobie w pokoleniach jego, jako przymierze wieczne, żebym był Bogiem twoim i potomstwa twego po tobie»”. (Genesis 17,4-7)
Zwróćmy jednak uwagę, że to pokolenie następujące po Abrahamie nie oznacza cielesnego przekazywania życia. Aby to ukazać, Bóg dał Abrahamowi dwóch synów. Pierwszy, zrodzony z niewolnicy Agar, zrodzony został tak, jak każdy inny syn i otrzymał imię Izmael. Drugi narodził się z jego żony Sary gdy była już w podeszłym wieku, wbrew wszelkiej nadziei, gdyż była bezpłodna. Jednak Abraham otrzymał obietnicę, że zrodzi ona syna i rzeczywiście w cudowny sposób Sara poczęła i zrodziła syna, któremu nadano imię Izaak. To właśnie na tym synu wypełniła się Boża obietnica. Izmaela obdarzył Bóg jedynie materialnym błogosławieństwem, w Izaaku jednak wszystkie narody miały być błogosławione i zjednoczone przez wieczne przymierze dane Abrahamowi.
I z upływem czasu możemy zauważyć, że owo przymierze, o którym czyni wzmiankę Pismo Święte, jest przymierzem wiecznym – nie jest to przymierze Starego Prawa, które z samej swej zasady miało być jedynie czasowe, jak to powiedział sam Mojżesz (Dt 18,15). Dlatego obietnice stosują się nie do prawa Mojżesza, ani do prawa obrzezania, ale do wiecznego i nieśmiertelnego przymierza, które będzie ustanowione przez Krew Zbawiciela.
W Izaaku widzimy również prefigurację samego powodu, dla którego Bóg wybrał Abrahama i tego, co obejmuje dokładnie owo wieczne przymierze. Jak wiecie, Abrahamowi kazano złożyć ofiarę ze swego syna Izaaka, jak to czytamy w 22 rozdziale księgi Genesis. Miał złożyć Izaaka w całopaleniu, jednak równocześnie Bóg obiecał, że przymierze będzie dane przez Izaaka, dziecko obietnicy, gdyż Pismo Święte mówi: „Po Izaaku będzie ci nazwane potomstwo” (Gen 21, 12). Dlatego, jak mówi święty Paweł (Żyd 11,17-19), Abraham wierzył w zmartwychwstanie, czyli w moc przez którą Bóg wypełni swą obietnicę pomimo śmierci jego syna. W księdze Genesis czytamy, jak Izaak niósł drewno na górę, górę na której później wybudowana została świątynia, tą samą drogą, którą później Zbawiciel niósł drzewo Krzyża. Ofiarowanie Izaaka przez jego ojca jest więc figurą ofiarowania, jakiego dokona później Chrystus w posłuszeństwie swemu Niebieskiemu Ojcu.
Powołanie Abrahama jest konsekwencją dogmatu o Wcieleniu. Od początku czasu Bóg pragnął, by Jego Syn został posłany i umarł na Krzyżu dla naszego zbawienia. Aby jednak Syn Boży mógł przyjąć ciało, musiał być również Synem Człowieczym, musiał przyjąć ciało z konkretnej kobiety, a więc z konkretnego narodu. Ewangelia świętego Mateusza rozpoczyna się od genealogii, listy przodków Pana Jezusa, jeśli bowiem Bóg miał zesłać Mesjasza, z konieczności pochodzić On musiał z pewnego narodu, od określonych przodków. I Bóg wybrał Abrahama, by był ojcem według ciała tych, którzy mieli zostać wybrani do tej funkcji. Jak powiedział sam Zbawiciel do Samarytanki (J 4,22) „Z Żydów jest zbawienie”. Takie jest właśnie znaczenie błogosławieństwa danego Abrahamowi: „Błogosławione będą w potomstwie twoim wszystkie narody ziemi”. Zwróćmy uwagę, że Pismo Święte nie mówi o potomstwie w liczbie mnogiej, ale pojedynczej, czyli o jedynym Mesjaszu. Podobnie w przypadku synów Abrahama, tylko jeden z nich – Izaak, otrzymał obietnicę. Zbawienie pochodzi nie od błogosławieństwa cielesnego, czy od materialnych potomków Abrahama, ale od Mesjasza, który dokonuje dzieła zbawienia rodzaju ludzkiego, od Mesjasza będącego Zbawicielem, w którym błogosławione są wszystkie narody.
Tak więc w powołaniu Abrahama, w stworzeniu narodu żydowskiego, widzimy dwojaką prawdę. Po pierwsze widzimy, że Mesjasz będzie potomkiem Abrahama, jednak potomkiem nie jedynie materialnym, czyli według ciała. Jest wielu potomków Abrahama, prawdziwym jego potomkiem jest się jednak nie przez ciało, ale przez wiarę. To dzięki wierze Abrahama obietnica przekazana została Izaakowi, on z kolei przekazał ją nie starszemu ze swych synów Ezawowi, ale Jakubowi, z powodu wiary, czyli przebrania, który wykonała dla niego jego matka (Gen 27). Obietnica nie opiera się na ciele, ale na wierze i zjednoczeniu z Mesjaszem. To nie sam fakt, że Abraham jest czyimś ojcem daje zbawienie, ale duchowe zjednoczenie przez wiarę w Odkupiciela. To właśnie przez to zjednoczenie z osobą naszego Pana Jezusa Chrystusa jesteśmy błogosławieni, a nie poprzez fakt cielesnego pochodzenia. To Mesjasz jest powodem błogosławieństwa danego Abrahamowi, a nie odwrotnie – nie jest tak, że Mesjasz jest błogosławiony ponieważ pochodzi od Abrahama, gdyż nawet sam Abraham niższy był godnością od Melchizedeka, jak o tym przypomina święty Paweł w Liście do Żydów (7).
Ponieważ fizyczne pochodzenie od Abrahama jest skierowane ku konkretnej obietnicy, czyli Wcieleniu, po przyjściu Mesjasza jest ona wypełniona i cielesne pochodzenie od Abrahama nie ma już znaczenia. Jak mówi święty Paweł: „Nie ma już różnicy między Żydem a Grekiem, bo ten sam jest Pan wszystkich” (Rz 10,12; Kol 3,11; Rz 2ff). Jest to wypełnienie proroctwa: „I powiem «Nie ludowi memu»: «Ludem moim jesteś ty» (Oz 2,24; Rz 9,25). Jedynym, co ma naprawdę znaczenie, staje się duchowa więź z Mesjaszem i to do tego stopnia, że poprzez sakramenty stajemy się członkami Jezusa Chrystusa, wcielonymi – jak pisze święty Paweł – w Mesjasza, stajemy się Jego częścią do tego stopnia, że razem z Nim jesteśmy krzyżowani i razem z Nim powstajemy z martwych (Rz 6,4).
Jezus Chrystus jest potomkiem Abrahama, w którym błogosławione są wszystkie narody, w którym wszystkie rzeczy są odnawiane, w którym wszystkie rzeczy odnajdują swój cel i źródło. Wszystko musi Mu zostać poddane, by mogło osiągnąć swą doskonałość, a On musi panować, by przynieść zbawienie narodom.
Z przytoczonych ustępów widzimy więc, jak wielki był przywilej narodu żydowskiego – miał on być narzędziem, przy pomocy którego Zbawiciel miał przybrać ciało i przyjść na ten świat. Równocześnie jednak naród ten podlegał wielkiej pokusie do pychy, do przekonania, że świat zbawiony będzie wskutek jego – ludu żydowskiego - nadzwyczajnych przymiotów, kuszony był by mylić przyczynę ze skutkiem. Godność tego narodu wynika jednak z faktu Wcielenia, a nie na odwrót. Przyczyną zbawczą nie jest cielesne pochodzenie, ale wiara, która działa poprzez miłość lub zjednoczenie ze Zbawicielem. Chrystus Pan nieustannie przypomina o tym w Ewangelii: „Jeśliście synami Abrahama, czyńcie uczynki Abrahama” (J 8,39), „Duch jest, który ożywia, ciało na nic się nie przyda” (J 6,64), Bóg ma moc z tych kamieni wzbudzić synów Abrahamowi” (Mt 3,9; Łk 3,8).
Widzimy więc, że przyjście Mesjasza było dla narodu żydowskiego wielkim testem, próbą: czy pozostanie on wierny swej misji i poprzez przyjęcie Mesjasza stanie się dzieckiem obietnicy, czy też odrzuci Go i zostanie zniewolony przez własną pychę. Ci dwaj synowie Abrahama są figurą owych dwóch sprzecznych wyborów, przyjęcia i niedowiarstwa, obietnicy danej przez wiarę, oraz zadufania w cielesne pochodzenie. Właśnie ta fundamentalna różnica odzieli Kościół od Synagogi.
Pierwszy, narodzony jako starszy, Izmael, obdarzony materialnym błogosławieństwem, symbolizuje  Synagogę, która wierzy w cielesną więź z Abrahamem. Drugi, dziecko obietnicy, Izaak, jest figurą tych, którzy zjednoczeni są z Mesjaszem przez wiarę, którzy otrzymują owoc obietnicy danej Abrahamowi. By stwierdzić prawdziwość tego, musimy jedynie przeczytać List świętego Pawła do Galatów, w którym Apostoł pisze o „Jeruzalem w górze”, czyli o Kościele:
„Albowiem napisano; Abraham miał dwóch synów; jednego z niewolnicy, a drugiego z wolnej. Lecz ten, co z niewolnicy, według ciała się narodził, a ten co z wolnej, przez obietnicę. Są to bowiem dwa testamenty: jeden mianowicie na górze Synaj, rodzący w niewolę, i to jest Agar; Synaj bowiem jest góra w Arabii i ma łączność z teraźniejszym Jeruzalem i w niewoli jest z synami swymi. To zaś w górze jest Jeruzalem, wolne jest i ono jest matką naszą. (…) My zaś, bracia, według Izaaka jesteśmy synami obietnicy” (Gal 4,22-26 i 28).
To właśnie te dwa testamenty odróżniają prawdziwych i fałszywych potomków Izraela: tych, którzy naśladują dzieła Abrahama przez wiarę oraz tych, których symbolizuje Izmael, a którzy narodzeni są jedynie z ciała, bez naśladowania jego wiary. I dalej czytamy w liście świętego Pawła:
„Ale jak wówczas ten, który się był narodził według ciała, prześladował tego, który według ducha, tak i teraz. Ale co mówi Pismo? «Wyrzuć niewolnicę i syna jej, nie będzie bowiem dziedzicem syn niewolnicy, ale wolnej». Zatem, bracia, nie jesteśmy synami niewolnicy, ale wolnej. A tą wolnością wyzwolił nas Chrystus” (Gal 4, 29-31). 
Widzimy więc, że wedle słów samego świętego Pawła, tak jak Izmael prześladował Izaaka, tak też Synagoga prześladuje Kościół, że ci, którzy zjednoczeni są z Abrahamem jedynie więzami ciała, prześladują prawdziwych Izraelitów, którzy zjednoczeni są przez wiarę w Chrystusa. Ta wrogość nie jest jedynie historyczna, ale teologiczna, jest czymś prefigurowanym i dopuszczonym przez Boga.
Ezaw i Jakub
Tajemnicę tą symbolizuje również dwóch synów, których Bóg dał Izaakowi: Ezaw i Jakub. W 25 rozdziale księgi Genesis czytamy:
„Izaak modlił się do Pana za swą żonę, gdyż była ona niepłodna. Pan wysłuchał go, i Rebeka, żona Izaaka, stała się brzemienna. A gdy walczyły z sobą dzieci w jej łonie, pomyślała: «Jeśli tak bywa, to czemu mnie się to przytrafia?» Poszła więc zapytać o to Pana, a Pan jej powiedział: «Dwa narody są w twym łonie, dwa odrębne ludy wyjdą z twych wnętrzności;  jeden będzie silniejszy od drugiego, starszy będzie sługą młodszego». Kiedy nadszedł czas porodu, okazało się, że w łonie jej były bliźnięta. I wyszedł pierwszy syn czerwony, cały pokryty owłosieniem, jakby płaszczem; nazwano go więc Ezaw. Zaraz potem ukazał się brat jego, trzymający Ezawa za piętę; dano mu przeto imię Jakub”.
Jakub jest hebrajskim słowem oznaczającym „zajmowanie czyjegoś miejsca”, kogoś kto wypiera kogoś lub uzurpuje sobie jego pozycję, jak to czytamy w 27 rozdziale (Gen 27,36). Święty Paweł w Liście do Rzymian wyjaśnia teologiczne znaczenie tego tekstu:
„Nie wszyscy bowiem, co są z Izraela, są izraelitami, ani ci, co są potomstwem Abrahama, nie wszyscy są synami, ale «od Izaaka zwać się będzie twoje potomstwo». To znaczy, że nie ci są synami Bożymi, co są synami ciała, ale którzy są synami obietnicy, ci są uważani za potomstwo. To bowiem jest słowo obietnicy: «W tym czasie przyjdę, a Sara będzie miała syna». Nie tylko zaś ona, ale i Rebeka, zostawszy brzemienną z jednego obcowania z Izaakiem, ojcem naszym. Gdy jeszcze się nie narodzili, ani czegokolwiek dobrego ani złego nie uczynili (aby według wybrania pozostało ustanowienie Boże), nie z uczynków, ale przez tego, który powołuje, rzeczono jej: «Starszy będzie służył młodszemu» jak napisano: «Jakuba umiłowałem, a Ezawa miałem w nienawiści»” . Nie wszyscy są izraelitami. Nie wszyscy, którzy wedle ciała są potomstwem Izraela, są prawdziwymi izraelitami w oczach Boga, który przez akt danej darmo łaski, uprzednio już przedkładał Izaaka nad Izmaela, a Jakuba nad Ezawa, podobnie więc przez akt danej darmo łaski wybrał i okazał miłosierdzie duchowym dzieciom pochodzącym spomiędzy pogan, i przedłożył ich nad pochodzących wedle ciała Żydów. (Rz 9,6)
 Tak więc, według świętego Pawła, starszy, narodzony wedle ciała, czyli Synagoga, związany z Abrahamem jedynie więzami krwi, będzie zastąpiony przez młodszego, czyli Kościół, złożony z Żydów i pogan. W ten sposób wypełnią się słowa Pisma: „Jakuba umiłowałem, a Ezawa miałem w nienawiści”. I podobnie jak Izmael prześladował Izaaka, w 27 rozdziale księgi Genesis czytamy:
„Nienawidził tedy zawsze Ezaw Jakuba dla błogosławieństwa, którym mu błogosławił ojciec, i rzekł w sercu swoim: Przyjdą dni żałoby po ojcu moim, i zabiję Jakuba, brata mego”. (Gen 27,41).
Dlatego też, jako powtórzenie tej samej tajemnicy, Synagoga prześladować będzie Kościół.
Godność narodu żydowskiego
W powyższych dwóch fragmentach Pisma, do których moglibyśmy dołączyć jeszcze wiele innych, dostrzec możemy fundamentalna prawdę objawioną przez Boga: To Mesjasz uświęca potomstwo Abrahama, a nie pochodzenie od Abrahama uświęca Mesjasza. Względem tej fundamentalnej prawdy Chrystus jest, jak to zostało zapowiedziane przez Izajasza, skałą zgorszenia, położoną pośród tego ludu, co święty Paweł powtarza w Liście do Rzymian:
„Oto kładę na Syjonie kamień obrażenia i skałę zgorszenia; a wszelki, który weń wierzy, nie będzie zawstydzony” (Rz 9,33; Iz 28,16).
Zgorszenia w tym sensie, że jak mówi święty Symeon „Oto ten położony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu, i na znak, któremu sprzeciwiać się będą” (Łk 2,34). Jest położony dla powstania, czyli dla zbawienia, wielu w Izraelu. Chrystus jest „światłem na oświecenie pogan i chwałą ludu Twego Izraela”. Chwałą ludu Izraela jest nie kto inny, jak Syn samego Boga. Na tym właśnie polega chwała narodu żydowskiego. Święty Paweł pisze nawet, że Żydzi mieli pierwszeństwo w stosunku do tego zbawienia, jako że było ono obiecane najpierw im:
„chwała zaś i cześć i pokój wszelkiemu czyniącemu dobrze, Żydowi najpierw i Grekowi (Rz 2,10)
A również
„Cóż więc Żyd ma więcej? Albo cóż ma za pożytek (…)? wielki – na wszelki sposób. Najpierw, że im właśnie powierzone były słowa Boże” (Rz 3,1-2)
Rodowód Abrahama jest pniem drzewa oliwnego, które rodzi owoce wiecznego zbawienia, by posłużyć się porównaniem świętego Pawła z 11 rozdziału Listu do Rzymian. Jest drzewem Krzyża, dźwigającym grzech Adama i całego świata (Gal 3,13).
Nieszczęście narodu żydowskiego
Tym, kim w porządku natury był Adam, pierwszy człowiek - zasadą i początkiem wszystkich innych narodów, tym w porządku łaski był Abraham i lud żydowski –  zasadą błogosławieństwa dla wszystkich ludów. Wiemy jednak, że od samego początku Adam nie był wierny swemu powołaniu. Popadł w grzech, a cały rodzaj ludzki cierpi konsekwencje grzechu pierworodnego.
Ze względu na grzech pierworodny rodzimy się bez łaski Bożej, rodzimy się, jak mówi święty Paweł, jako dzieci gniewu. Pożądliwość i pycha tego żywota sprawiają, że mamy skłonność do nieuporządkowania. Zwróćmy uwagę, że pomimo faktu, iż nie jesteśmy osobiście odpowiedzialni za grzech pierworodny, z pewnością ponosimy jego konsekwencje.
Naród żydowski, w osobie swych przywódców i kapłanów występujących wobec Poncjusza Piłata, nie przyjęł Obiecanego, lecz przeciwnie – domagał się Jego śmierci: „Gdy go więc ujrzeli najwyżsi kapłani (…) zawołali, mówiąc: Ukrzyżuj! Ukrzyżuj go!”. (J 19,6). Na krótko przedtem odbyli tajną naradę , w trakcie której powiedziano: „Lepiej dla was, aby jeden człowiek umarł za lud, i cały naród nie zginął” (J 11,50). Tak więc Żydzi, w imię swego prawa, prawa ciała, w służbie doczesnych interesów swego narodu, swej rasy, żądali Krwi Tego, który był im obiecany jako błogosławieństwo. Podburzyli pogan przeciwko Panu Jezusowi i posługując się poganami jako wykonawcami swych własnych planów, ukrzyżowali Tego, który miał zostać wyniesiony ku górze jako znak sprzeciwu. 
Dlatego Chrystus, Obiecany i zapowiedziany przez Pismo, kamień obrazy, wyniesiony został ponad czas i przestrzeń, i ramionami rozciągniętymi na Krzyżu podzieli ten naród na dwoje – z jednej strony na Apostołów, którzy staną się potężnymi narzędziami miłosierdzia Bożego w dziele założenia i rozprzestrzeniania Kościoła, z drugiej zaś, na uczonych w Piśmie i faryzeuszy, którzy staną się narzędziami Bożej sprawiedliwości w królestwie szatana, w dziele niszczenia Kościoła i dusz.
Zauważmy że to, co powiedzieliśmy o grzechu Adama w odniesieniu do nas, jest równie prawdziwe co do grzechu narodu żydowskiego w odniesieniu do  jego potomstwa wedle ciała. Wzywali na siebie krwi sprawiedliwego: „Krew jego na nas i na dzieci nasze” (Mt 27,25). Odziedziczyli ten grzech, tak jak my dziedziczymy grzech Adama. Żydzi żyjący obecnie nie są odpowiedzialni za ten grzech, tak jak my nie jesteśmy odpowiedzialni za grzech Adama. Niemniej jednak, tak jak my odziedziczyliśmy w naszym ciele grzech pierworodny, tak również naród żydowski w swym ciele żyje w konsekwencjach popełnionego wówczas grzechu.
Zrozumienie tego jest niezwykle ważne. Nie możemy oskarżać współczesnych nam Żydów o zabicie Zbawiciela, podobnie jak nie możemy winić siebie samych o zjedzenie owocu z drzewa znajomości dobrego i złego. Był to grzech osobisty ludzi, którzy żyli w tamtym czasie, jak to wyjaśnia Katechizm Świętego Piusa X. Niemniej jednak, grzech pierworodny, odmowa podporządkowania się przez pierwszego człowieka nakazom Boga, ma konsekwencje w stosunku do każdego z nas. Podobnie więc odrzucenie przez naród żydowski Mesjasza dotyka każdego z jego członków, na tyle na ile trwają oni w tej postawie odrzucenia. Jeśli zaakceptują Mesjasza, będą przodować w świętości, za przykładem Apostołów, a jeśli Go odrzucą, przodować będą w nieprawości, za przykładem Annasza i Kajfasza.
Będą przodowali w świętości, jak Apostołowie. Nie wolno nam nigdy zapominać, że wierzymy w jeden, prawdziwy, rzymski, katolicki i apostolski Kościół. Kościół zbudowany został na Żydach i przez Żydów, a my jesteśmy ich duchowym potomstwem. 
Ci jednak, którzy odrzucają Mesjasza, dzisiejsza Synagoga, również należy do tego narodu i jest zasadą wszystkiego, co przeciwstawia się Chrystusowi i Jego panowaniu. Tak, jak podczas Męki Zbawiciela, podburzają pogan przeciwko Kościołowi, krzyżując Chrystusa Pana w Jego członkach, jak to czynił sam święty Paweł przed swym nawróceniem (Dz 9,4-5). Dlatego Apostoł mówi, że Żydzi będą pierwsi również w nieprawości, tak są pierwsi w wybraniu.
Kain i Abel
 Co więc uczyni Bóg z tymi, którzy Go odrzucili? Nie wytępi ich. Ich grzech jest jak grzech Kaina, który zabił swego brata, sprawiedliwego Abla. A co uczynił Bóg z Kainem? Będzie go chronił. W czwartym rozdziale księgi Genesis czytamy słowa Kaina:
„Większa jest nieprawość moja, niżbym miał odpuszczenia być godzien. Oto mię dziś wyganiasz z ziemi i skryję się przed obliczem twoim i będę tułaczem i zbiegiem na ziemi; każdy tedy, kto mię znajdzie, zabije mnie” (Gen 4, 13-14).
A Bóg odpowiedział:
„«Żadną miarą tak nie będzie; ale każdy, kto by zabił Kaina, siedmiorako karan będzie». I włożył Pan na Kaina znamię, aby go nie zabijał nikt, kto by go spotkał” (Gen 4,15).
Bóg nałoży znamię na ten odstępczy naród, a każdy, kto będzie usiłował go zniszczyć, siedmiorako będzie ukarany. Myślę, że sami znacie historyczne próby wyniszczenia Żydów, które doprowadziły do straszliwych kar, i stało się tak zgodnie z wolą Boga. Bóg w swym miłosierdziu i sprawiedliwości będzie chronił ten naród i posługiwał się nim dla ukarania narodów, które popadną w grzechy materializmu i prawo ciała. 
Kilka konkluzji teologicznych
Niech mi więc będzie wolno podsumować wszystko to, co powiedzieliśmy, kilkoma konkluzjami teologicznymi, stanowiącymi niejako streszczenie tej konferencji i nauczania świętego Pawła w tej kwestii:
Pierwsza konkluzja:
Naród żydowski, którego przeznaczeniem było wydanie na ten świat Zbawiciela, potknął się o Niego. Część narodu uwierzy w Niego i Mesjasz uformuje z nich pień drzewa oliwnego, którym jest Kościół. Inna część tego narodu upadnie i odrzuci Zbawiciela, unosząc się pychą z powodu swego pochodzenia i przynależności do swej rasy. Ta część Izraela została odrzucona i Krew Zbawiciela ciąży na niej jako przekleństwo. Owa część Izraela tworzy to, co nazywamy dziś judaizmem, jest to Synagoga będąca kontynuacją postawy rabinów, którzy odrzucili Mesjasza.
Tak więc po przyjściu Chrystusa naród ten ma do wyboru jedynie dwie drogi: albo zaakceptuje Mesjasza by otrzymać błogosławieństwo zbawienia, czyli nawróci się na katolicyzm, albo odrzuci Go i obciążony zostanie Jego Krwią, jako przekleństwem.
Druga konkluzja:
Judaizm, będący wyrazem odrzucenia Mesjasza, jest zadeklarowanym i czynnym wrogiem wszystkich narodów w ogólności, a narodów chrześcijańskich w szczególności. Gra on rolę Izmaela, który prześladował Izaaka, Ezawa, który usiłował zabić Jakuba, oraz Kaina, który zabił Abla. Święty Paweł powie to jasno w swym Liście do Tesaloniczan:
„Albowiem wy, bracia, staliście się naśladowcami kościołów bożych, które są w Judei w Chrystusie Jezusie, gdyż to samo cierpieliście i wy od współrodaków waszych, jak i oni od Żydów, którzy i Pana Jezusa zabili i proroków i Bogu się nie podobają i sprzeciwiają się wszystkim ludziom, zabraniając nam głosić zbawienie poganom, aby zawsze dopełniali grzechów swoich” (1 Tes 2,14-16).
Zwróćmy uwagę, że ta wrogość nie wynika z lokalnego konfliktu interesów, kwestii pieniężnych, rodzinnych czy innych relacji - jest to wrogość teologiczna, wrogość z dopustu Bożego.
Trzecia konkluzja:
Ponieważ wrogość ta jest wrogością teologiczną, jest ona powszechna, nieunikniona i straszliwa. Oznacza to, że chrześcijaństwo i judaizm muszą na przestrzeni historii spotykać się zawsze jako wrogowie, między którymi niemożliwe jest pojednanie. Cokolwiek czynione jest na korzyść katolicyzmu, dokonuje się z konieczności na szkodę judaizmu, i odwrotnie, każdy wzrost znaczenia Żydów nieodzownie oznacza osłabienie Kościoła.
Czwarta konkluzja:
Od Ukrzyżowania Zbawiciela istnieją na świecie jedynie dwa bieguny przyciągania. Sam Chrystus Pan powiedział:
„I nikt nie wstąpił do nieba, tylko ten, który zstąpił z nieba, Syn Człowieczy, który jest w niebie. A jak Mojżesz podwyższył węża na pustyni, tak trzeba, aby podwyższony był Syn Człowieczy: aby wszelki, który weń uwierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3,13-15).
Zbawiciel, podwyższony na Krzyżu, przyciąga wszystkich do siebie; Synagoga natomiast działa w kierunku dokładnie przeciwnym. Stąd dwa bieguny przyciągania, dwa fundamentalne sposoby istnienia, siła chrześcijańska i siła żydowska.
I znajduje to manifestację w historii. Istnieją jedynie dwa internacjonalizmy, chrześcijański, którego wyrazem są średniowieczna Europa i Kościół Powszechny, oraz żydowski, promowany przez organizacje takie jak Narody Zjednoczone. Wszelkie ludzkie siły muszą związać się z którąś z tych dwóch stron, ponieważ to sam Bóg ustanowił taki układ sił w historii – pomiędzy Izaakiem a Izmaelem, między Jakubem a Ezawem, między Kainem a Ablem, między Chrystusem a Antychrystem.
O ile narody wchodzą do Kościoła, odnajdują tę wolność, przez którą Chrystus czyni nas wolnymi, stają się dziećmi wolnej Sary jak Izaak, jak pisze święty Paweł. Jeśli jednak narody odrzucają Kościół, stają się dziećmi niewolnicy, niewolnikami prawa ciała, gdzie Żydzi zawsze będą panami, ponieważ otrzymali błogosławieństwo ciała jak Izmael.
Niezwykle ciekawe byłoby przytoczenie w tym miejscu wielu historycznych tego przykładów, jako że zasada ta znajduje nieustannie wyraz w polityce narodów – niestety ograniczony czas niniejszej konferencji na to nie pozwala.
Piąta konkluzja
Ponieważ zgodnie z tym, co powiedzieliśmy, narody mogą odnaleźć swą wolność poprzez przylgnięcie do Mesjasza, albo też popaść w niewolę odrzucając Go, jedyną ucieczką dla każdej duszy jest życie chrześcijańskie. Jest to ta sama walką pomiędzy ciałem a duchem, o której święty Paweł mówi, że musi wpierw zakończyć się zwycięstwem w każdej duszy, nim narody otrzymają błogosławieństwo Boże.
Tak więc przedstawiwszy tych kilka bardzo krótkich konkluzji, z których każda mogłaby być tematem osobnej konferencji, postarajmy się odpowiedzieć pokrótce na pytanie stanowiące drugą część tytułu niniejszej prelekcji: czy dialog katolicko-żydowski ma sens?
Część druga
Mając przed oczyma tych pięć konkluzji, tworzących niejako osnowę, na której utkana jest historia, rozumiemy natychmiast jedyny sens jaki może mieć ekumenizm w stosunku do Żydów. Mówiąc wprost, jest tylko jedna droga – nawrócenie. Żydzi muszą zaakceptować Mesjasza, gdyż jest to samym celem ich istnienia. Wchodząc do Kościoła odnajdują nie tylko łaskę Bożą, ale też coś najściślej odpowiadającego ich najskrytszym potrzebom i ich wielkiej godności. Krew Zbawiciela, która ciążyła na nich dotąd jako przekleństwo, obmywa ich wówczas obdarzając życiem. 
Najlepszym świadectwem ekumenizmu Kościoła w stosunku do Żydów jest modlitwa odmawiana w Wielki Piątek, czyli w dzień wspominania śmierci Obiecanego. Podobnie jak Zbawiciel na Krzyżu, Kościół modli się za nich w szczególny sposób:
„Módlmy się także za wiarołomnych Żydów, aby Bóg i Pan nasz zdarł zasłonę z ich serc, iżby i oni poznali Jezusa Chrystusa Pana naszego.
Wszechmogący wiekuisty Boże, który od miłosierdzia twego nawet Żydów wiarołomnych nie odrzucasz: wysłuchaj modły nasze za ten lud zaślepiony, aby wreszcie, poznawszy światło prawdy, z ciemności swoich został wybawiony. Przez tegoż Pana naszego Jezusa Chrystusa, który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego, przez wszystkie wieki wieków. Amen”.
Święty Paweł w swym Liście do Koryntian pisze o zasłonie, która opadła na serce tego narodu. Ta zasłona jest ciemnościami pychy, która zaślepia, nie pozwalając im zrozumieć Pisma:
„Albowiem aż do dnia dzisiejszego ta sama zasłona przy czytaniu Starego Testamentu pozostaje nieodkryta (ponieważ w Chrystusie niszczeje), ale aż do dnia dzisiejszego, gdy czytają Mojżesza, zasłona leży na ich sercu” (2 Kor 3, 14-15).
Być może wam, jako katolikom, nie jest łatwo to zrozumieć, Żyd jednak nie jest to ktoś, kto nie praktykuje, czy jak heretyk, który się zagubił. Nie grzeszy obojętnością, ale płynącą z pychy odmową [uznania Mesjasza], dobrowolnym zaślepieniem. Jednak równocześnie jego odrzucenie wiary jest czymś dogłębnie sprzecznym z jego własną naturą, celem jego istnienia, do tego stopnia, że wywiera to wielki wpływ na jego umysł, na jego ducha. Ten ciężar godności, to przekonanie, że Bóg wybrał go do specjalnego zadania, jest czymś głęboko zakorzenionym w sercu narodu żydowskiego i nawet dzisiaj, wieki po tym, jak wyrzekł się on tego zadania, poczucie to pozostaje. Pozostaje, lecz w postaci lęku lub zaprawionego goryczą niepokoju. Ów lęk, ów niepokój, jest często powodem, dla którego wielu Żydów zwraca się ku sztuce lub staje się wielkimi artystami – nawet jeśli sami nie tworzą, odczuwają niemniej głęboką potrzebę sztuki, jako rodzaju kompensaty za wypełniającą ich pustkę. Z wielu względów naród żydowski zasługuje na współczucie i modlitwę, co tez Kościół zawsze czynił i czynić nie ustaje. 
Kościół zawsze potępiał wszelkiego rodzaju antysemityzm, co było niejako echem opieki, jaką sam Bóg roztoczył nad Kainem. Przynależność rasowa czy pochodzenie nie może być nigdy powodem do nienawiści, gdyż poprzez miłość, poprzez łaskę musimy być zjednoczeni z Chrystusem, który jest Panem wszystkich. Jesteśmy katolikami, co oznacza że łaska ta jest dla wszystkich narodów, wszystkich ludów, nie możemy więc żywić uprzedzenia w stosunku do żadnej konkretnej rasy – musimy raczej starać się o ich nawrócenie. Dla nas wszelkie różnice narodowości i ras połączone są w tej jedności, którą posiadamy poprzez łaskę. Z pewnością każdy naród i każdy lud posiada swe własne właściwości i specjalne cechy, niemniej jednak Kościół nie jest zarezerwowany dla jednego z nich, ale jest katolicki, powszechny, nie jest i nie może być rasistowski.
Jednakże, nawet jeśli Kościół potępił antysemityzm, zawsze występował on przeciwko machinacjom Synagogi mającym na celu zniszczenie narodów chrześcijańskich. W tym sensie Kościół był zawsze zadeklarowanym wrogiem judaizmu we wszelkich jego formach. Nigdy jednak nie był przeciwnikiem narodu żydowskiego – przeciwnie, centrum i sercem naszej religii jest Żyd, nasz Pan i Zbawiciel Jezus Chrystus.
Dziś jednak pod pojęciem antysemityzm kryje się często to drugie rozumienie. Innymi słowy, kiedy słyszymy o antysemityzmie, chodzi o opozycję wobec polityki i aspiracji żydowskich. W tym sensie wszystkie działania na rzecz Kościoła katolickiego czy głoszenia naszego Pana Jezusa Chrystusa są z konieczności antysemickie. Usłyszycie więc na przykład, że film „Pasja” Mela Gibsona jest antysemicki, podczas gdy w rzeczywistości w całym tym filmie nie ma nic przeciwko rasie żydowskiej – przeciwnie, jest on bardzo przychylny wobec postaci Zbawiciela. I w tym sensie jest on nie do przyjęcia i „antysemicki” w oczach Synagogi. Chodzi tu w istocie nie o nienawiść czy uprzedzenie w stosunku do rasy, ale przeciwnie, o potwierdzenie prawa teologicznego, o którym już mówiliśmy: wszelkie działania przychylne Chrystusowi automatycznie osłabiają Synagogę, i na odwrót.
Nowy ekumenizm
Nie mogę zbytnio przedłużać tej konferencji, dobrze jednak byłoby powiedzieć kilka słów o współczesnym rozumieniu ekumenizmu w stosunku do Żydów, która najlepszy wyraz znajduje w modlitwie wielkopiątkowej używanej w Nowym Rycie, czyli w księgach liturgicznych używanych po reformie II Soboru Watykańskiego. Stanowi ona jaskrawy kontrast z wcześniejszą. Czytamy w niej;
„Módlmy się za Żydów, do których przodków Pan Bóg przemawiał, aby pomógł im wzrastać w miłości ku Niemu i w wierności Jego przymierzu.
Wszechmogący, wieczny Boże, Ty dałeś swoje obietnice Abrahamowi i jego potomkom; wysłuchaj łaskawie prośby swojego Kościoła, aby lud, który niegdyś był narodem wybranym, mógł osiągnąć pełnię odkupienia. Przez Chrystusa, Pana naszego”.
Najpierw modlitwa prosi, by Bóg „pomógł im wzrastać w miłości ku Niemu”, co jest całkowicie sprzeczne ze słowami świętego Pawła, że Żydzi „Bogu się nie podobają i sprzeciwiają się wszystkim ludziom” (1Tes 2,14-16). Ponadto według nowej modlitwy, pozostają oni nadal wierni Jego przymierzu. Jest to również całkowicie sprzeczne z nauczaniem świętego Pawła, który mówi, że stali się oni niewierni i że zasłona spoczywająca na ich sercach uniemożliwia im otrzymanie wiary.
Co gorsza, modlitwa sugeruje – prosząc o to, by Żydzi wzrastali w wierności przymierzu - że stare przymierze zachowuje wciąż swą ważność. Wypływa z tego nieodparty wniosek, że  Mesjasz jeszcze nie przyszedł. Pośrednio oznacza to również, że Żydzi nie mają obowiązku przyjęcia Jezusa Chrystusa. Słowa „osiągnąć pełnię odkupienia” są dość dwuznaczne – czy oznacza to życie wieczne, czy oznacza niebo? Czy też może chodzi o dominację doczesną, o odkupienie ciała?
Moglibyśmy dodać mimochodem, czego jednak z powodu ograniczonego czasu nie będziemy w stanie w pełni rozwinąć, że cała nowa liturgia jest w swych inspiracjach zasadniczo judaistyczna – usunięcie aspektu ofiarnego z Mszy czyni ją naśladownictwem żydowskiej Seder, charakterystyczne jest również rozszerzenie możliwości wypełniania obowiązku niedzielnego na sobotni wieczór, czyli czas żydowskiej Paschy. Podobnie nowe Modlitwy Eucharystyczne są, wedle słów samych reformatorów, inspirowane przez obrzędy Synagogi. Listę tę można ciągnąć długo, być może jednak najbardziej oczywistym przejawem judaizacji Kościoła soborowego jest rezygnacja z postulatu społecznego panowania Chrystusa, obecnie Chrystus nie może panować nad konstytucjami czy społeczeństwami, co jest w istocie echem słów wypowiedzianych przez Żydów w Wielki Piątek: „Poza cezarem nie mamy króla”.
A rezultatem tych reform może być jedynie logiczny skutek teologicznych konkluzji, o których mówiliśmy przed chwilą: dechrystianizacja Europy, osłabienie Kościoła we wszystkich aspektach, w sposób szczególny destrukcja kapłaństwa oraz wielki wzrost znaczenia Synagogi, i to do tego stopnia, że sam Następca Świętego Piotra czuje się zmuszony wizytować ją i wyrażać jej swój szacunek.
Konkluzja
Tak więc, drodzy wierni, jako konkluzja niech mi będzie wolno powtórzyć to, o czym mówiłem już wcześniej: jedyne możliwe rozwiązanie problemu żydowskiego polega na tym, by Żydzi stali się chrześcijanami, czyli świętymi. Świętymi jak Apostołowie. Świętymi z miłością tak wielką, by modlić się za swych prześladowców, naśladując Zbawiciela i świętego Szczepana, pierwszego męczennika. Musimy mocno trwać przy obietnicach danych nam przez Zbawiciela, musimy pozostać Mu wierni. Jest tylko jeden sposób, by osłabić wpływy i znaczenie Synagogi: wiara katolicka, doktryna katolicka, katolicka świętość, katolickie państwo. Mówiąc w skrócie, Panowanie naszego Pana i Zbawiciela Jezusa Chrystusa. Tego więc życzę wam wszystkim, drodzy słuchacze, i dziękuję za waszą uwagę.
---
Pytania
Pragę również polecić pewne pozycje, bardzo pomocne w prawdziwym zrozumieniu tych kwestii, ponieważ w przeszłości ignorancja wyrządzała nierzadko wielkie szkody. Niestety większość materiałów stanowiących źródła do tej konferencji opublikowanych została w języku francuskim i nie wiem, czy są one dostępne również po polsku. Niemniej jednak pragnąłbym polecić następujące pozycje:
Oczywiście Pismo Święte, a zwłaszcza księgę Genesis oraz List świętego Pawła do Rzymian, przede wszystkim rozdziały 11-14. Warto przeczytać również w całości List do Galatów, ponieważ święty Paweł pisze zwraca się szczególnie przeciwko ówczesnym heretykom, którzy usiłowali narzucić prawo mojżeszowe Kościołowi.
Dla lepszego zrozumienia listów świętego Pawła pragnę polecić wspaniałą książkę księdza Prata „Teologia świętego Pawła”. W wersji francuskiej jest ona dostępna w Internecie. Jest to klasyczna pozycja, której znaczenie trudno przecenić.
Dla syntezy konkluzji teologicznych z całego serca polecam książkę księdza Julio Mainvielle „  Les juifs dans le mystere de l’histoire”.  Stanowi ona zwięzłą syntezę prac odnoszących się do tych konkluzji w ich kontekście historycznym.
Na koniec polecam również dostępną  języku polski książkę „Ukrzyżowany zgorszeniem dla Żydów”, w której poruszane są między innymi również te zagadnienia.
W „Zawsze Wierni” można natomiast znaleźć serię artykułów zatytułowanych „Religia Holokaustu”, które traktują o kwestiach bardziej współczesnych.
Chętnie odpowiem na wszelkie pytania jakie macie Państwo odnośnie do teologii świętego Pawła, Pisma Świętego  oraz doktryny Kościoła, tak w poruszanych dziś kwestiach jak i wszelkich innych. Nie jestem jednak historykiem, choć czytałem wiele książek z tej dziedziny, nie będę więc komentował żadnych wydarzeń historycznych. W dzisiejszych czasach najlepszym sposobem na zachowanie jasnego umysłu jest trzymanie się zasad, które są jasne, nie ryzykując zagubienia we mgle szczegółów. Pewne jest, na podstawie tego, co możemy przeczytać w samym Piśmie Świętym, że synowie Abrahama cierpieli wiele w swej historii i często z powodu własnych grzechów. Częstokroć najlepiej jest pozostawić otwartą kwestię ilu i jak, czcząc ich śmierć milczeniem i modlitwą za ich dusze, nie będę wiec wygłaszał żadnych dodatkowych komentarzy w tej kwestii. W tym jednak, co dotyczy zasad wiecznych, bardzo chętnie odpowiem na wszelkie pytania. 

środa, 17 lutego 2010

na Środę Popielcową

Drodzy wierni,
Rozpoczęliśmy okres Wielkiego Postu, okres będący w całym Kościele czasem pokuty. Jest to w pewnym sensie jedna dziesiąta roku, dziesięcina ofiarowana w specjalny sposób Bogu, aby zadośćuczynić za nasze grzechy. Musimy jednak pamiętać, że nasza pokuta nie ma jedynie na celu naszego umartwienia. Właściwym celem jest zdobycie cnót. Tak więc poprzez ten czas Wielkiego Postu chciałbym w każdym tygodniu mówić wam o innej cnocie, a w dniu dzisiejszym nie mógłbym znaleźć odpowiedniejszej niż cnota wstrzemięźliwości, gdyż dziś rozpoczynamy okres Wielkiego Postu.
Wstrzemięźliwość jest cnotą, która powściąga nasze skłonności do szukania przyjemności zmysłowych, zwłaszcza tych, które związane są ze zmysłami smaku i dotyku. Z pewnością wiecie, że nasze zmysły często dostarczają nam przyjemności, że ciastka są smaczne, są więc dobrym pokarmem. Dlaczego jednak tak jest? Powód tego jest taki, że Mądrość Boża wyposażyła naszą naturę w pewne przyjemności, by dopomóc nam w dokonywaniu określonych aktów, zwłaszcza tych, które dotyczą zachowywania i przekazywania życia.
Wszyscy wiecie, że jeśli nie będziecie jedli, stawać się będziecie coraz bardziej chudzi i wysuszeni, aż ostatecznie umrzecie. Tak więc musicie jeść. Jeśli jednak zastanowicie się nad jedzeniem jako takim, jest ono właściwie czymś odrażającym. Pomyślcie o tym trochę, nie ma w istocie nic bardziej wstrętnego niż branie martwego zwierzęcia, pieczenie go, a następnie wpychanie we własne ciało. Co gorsza, żujecie je nawet, pokrywacie tą śluzowatą wydzieliną zwaną śliną i ostatecznie idzie to wszystko do waszego brzucha, gdzie mają miejsce wszelkie okropności. Być może nie zastanawialiście się nad tym specjalnie, gdybyście jednak byli kiedyś w szpitalu i mieli operowany żołądek czy robioną gastroskopię, wiedzielibyście, że żołądek jest dość odrażającym miejscem. Wszyscy wiemy też, co dzieje się z pokarmem po strawieniu – zmienia się on w coś jeszcze gorszego, w coś, czego pozbywamy się czym prędzej w toaletach.
Tak więc po zastanowieniu się nad tym procesem jako takim, nikt nie miałby ochoty jeść. Gdyby z jedzeniem nie były związane pewne przyjemności, byłaby to jedna z najgorszych rzeczy w społeczeństwie, gdyż powoduje jedynie zabijanie przez nas zwierząt, a następnie zanieczyszczanie środowiska śmieciami. Jednak mimo wszystko, musimy jeść. Aby dać nam zachętę do jedzenia, Bóg uposażył naszą naturę w przyjemność płynącą z jedzenia, byśmy nie pomarli z głodu.
Jest to prawdziwe również w tym co dotyczy przekazywania życia. Biorąc pod uwagę wszystko, co rodzice muszą znieść by zrodzić dzieci, gdyby z aktem prokreacji nie były związane pewne przyjemności, po prostu na świecie nie byłoby nikogo.
Jednak w smutnym stanie, w jakim znajdujemy się po grzechu pierworodnym, często mylimy przyjemność z celem, dla jakiego Bóg ją ustanowił i usiłujemy je od siebie odłączyć. Najczęściej też wolimy samą przyjemność, od tego, dla czego Bóg ją ustanowił.: zamiast jeść, by żyć, żyjemy aby jeść. Tak więc potrzebujemy specjalnej cnoty, by zaprowadzić w tym właściwy porządek, a cnotą tą jest wstrzemięźliwość. Cnota wstrzemięźliwości odnosi się do samej przyjemności, sprawiając, by nie przekraczała ona zdrowego rozsądku. Ponieważ przyjemności związane ze zmysłami smaku i dotyku są najbardziej skłonne do przekraczania granic rozsądku, wstrzemięźliwość dotyczy głównie tych właśnie rzeczy.
Istnieje również naturalna cnota wstrzemięźliwości, porządkująca nasze dążenie do przyjemności wedle zasad rozumu, i o tej cnocie mówią często poganie, zwłaszcza Arystoteles i stoicy. Jednak my, jako chrześcijanie, posiadamy wstrzemięźliwość w znacznie większym stopniu, mówiąc inaczej: nasza wstrzemięźliwość oparta jest nie tylko na zdrowym rozsądku, ale tez na wierze: nie tylko jesteśmy istotami rozumnymi, ale też dzięki łasce Bożej jesteśmy Świątyniami Ducha Świętego. 
Każda z cnót posiada to, co moglibyśmy nazwać jej integralnym elementem. Oznacza to, że do wykonywania każdej cnoty konieczne są pewne warunki, bez których czegoś by jej brakowało. W przypadku wstrzemięźliwości konieczne są dwie główne rzeczy, z których jedna jest niejako dopełnieniem drugiej. Pierwszą jest poczucie honoru- czyli świadomość, że jesteśmy stworzeni dla wyższych rzeczy, nie dla przyjemności tego świata, ale dla czegoś większego, czegoś szlachetniejszego. Musimy mieć świadomość, że jesteśmy przeznaczeni do czegoś większego niż zwierzęta, poświęcające cały swój czas na szukanie pożywienia, że stworzeni jesteśmy by poznać prawdę, by ulec pięknu, by osiągnąć nieskończone dobro. Nawet uczestniczący w Olimpiadach poganie rozumieli to: przyjrzyjcie się wszystkim treningom, jakie przechodzili, wszystkim wysiłkom, specjalnym dietom, jakie na siebie nakładali - wszystko po to, by osiągnąć chwałę zwycięstwa. A przecież my, jako chrześcijanie wiemy, że jesteśmy przeznaczeni do znacznie większej chwały.
Drugim wymaganym elementem, będącym niejako uzupełnieniem pierwszego, jest zmysł wstydu. Przyjemności te, doprowadzone do przesady, prowadzą do kompromitacji i hańby. Nie ma nic bardziej haniebnego, niż zostanie ofiarą podłej wady z powodu głupiej i przemijającej przyjemności. Odczuwamy nawet osobiście wstyd, gdy widzimy ludzi pijanych, widząc ich w stanie, do jakiego podprowadziła ich nikczemna przyjemność, niszcząca ich rozsądek. Usiłujemy nawet ukrywać te przejawy niewstrzemięźliwości przed innymi, ponieważ instynktownie wiemy, że są one poniżej naszej prawdziwej godności.
Istnieje tak wiele cnót związanych ze wstrzemięźliwością, że niestety nie możemy w tym miejscu omówić ich wszystkich – w istocie nawet cały okres Wielkiego Postu, czterdzieści dni, nie wystarczyłyby na poświęcenie każdej z nich jednego dnia. Możemy jednak powiedzieć o kilku: cnota łagodności jest częścią wstrzemięźliwości, ponieważ ogranicza przyjemność odczuwaną przy okazywaniu gniewu, również cnoty pilności i wyrozumiałości pomagają nam w walce toczonej przeciwko złu. Cnota pokory poskramia miłość, jaką żywimy do samych siebie, podobnie jak skromność. Istnieje również specjalna cnota, która reguluje czerpanie przyjemności z zabaw – zwana eutrapelia, ponieważ człowiek mądry nie tylko uczy się, ale też wie, jak się bawić.
Ponieważ jednak istnieje tak wiele cnót, być może najlepiej będzie zastanowić się nad jednym z aspektów wstrzemięźliwości, związanym z poszczeniem.  Prawdopodobnie najskuteczniejszym sposobem umartwienia i ograniczania tej pożądliwości jest połączenie postu z wykonywaniem uczynków miłosierdzia.  Gdy siadacie do posiłku, najpierw módlcie się, jako że wówczas będziecie mieli myśli skierowane ku rzeczom wyższym, a nie tylko ku jedzeniu, jak to czynią zwierzęta. Następnie, starajcie się usługiwać innym. Podawajcie wszystkim to, czego potrzebują, a sami bierzcie potrawy na ostatku. Jeśli wypadnie wam być obsługiwanymi, bierzcie mniejsze i mniej smakowite kawałki mięsa, pozostawiając lepsze dla przyjaciół. Często przesadzamy w tym, co uważamy za dobre i lepiej jest myśleć o potrzebach innych, niż o swym własnym głodzie. Wszystkie te praktyki są częścią tego, co moglibyśmy nazwać chrześcijańską etykietą, będącą niczym więcej, jak tylko praktykowaniem cnót wstrzemięźliwości i miłości bliźniego.
Tak więc, drodzy uczniowie, pamiętając o tym wszystkim, starajmy się wdrażać to w praktyce. Jako osoba, która odwiedza wiele domów, niemal natychmiast jestem w stanie stwierdzić - na podstawie tego jak spożywacie posiłki - na ile ugruntowana jest w waszych rodzinach cnota. I jeszcze jedno ważne spostrzeżenie. Wiem na przykład, że praktyką Marynarki Wojennej było prowadzenie rozmów wstępnych z kandydatami  podczas lunchu, ponieważ jak powiedział mi pewien oficer prowadzący nabór – często więcej mógł się dowiedzieć o charakterze młodego człowieka ze sposobu, w jaki jadł, niż z rozmowy z nim. Tak więc mając na uwadze dobro naszych dusz i naszą przyszłość, módlcie się do Matki Bożej o tę cnotę wstrzemięźliwości, która wzbogaci nasze zasługi na wieki wieków. Amen.

Wyjaśnienie obrzędu poświęcenia popiołu

W dniu dzisiejszym mamy Środę Popielcową, która rozpoczyna okres Wielkiego Postu, czas publicznej pokuty w Kościele. Popiół, który widzicie, powstał po spaleniu palm poświęconych w Niedzielę Palmową. Dym, spalanie liści, były zawsze symbolem śmierci i zniszczenia. Nawet zwierzęta instynktownie uciekają przed dymem, ponieważ jest on niechybnym znakiem bliskiej śmierci i zniszczenia ich siedzib. Popiół ten jest pozostałością, zostałą po zniknięciu dymu.
Dlatego popiół słusznie symbolizuje to, co pozostaje z naszej duszy po tym, jak dym namiętności zniszczył obecną w niej łaskę uświęcającą. Stanowi to również wypełnienie tego, co powiedział Bóg w raju po popełnieniu przez ludzi pierwszego grzechu, zapowiedzi że umrzemy i powrócimy do ziemi: Z prochu jesteś i w proch się obrócisz. Wypowiadając te właśnie słowa, kapłan naznaczać będzie wasze głowy znakiem pokuty, czyli popiołem. Tylko dzięki pokucie świątynia naszej duszy może zostać odbudowana z ruiny, do jakiej doprowadził ją grzech. Początkiem pokuty jest uznanie naszych grzechów, a okazujemy to zewnętrznie poprzez przyjęcie popiołu oraz rozpoczęcie Wielkiego Postu, co ma miejsce właśnie dzisiaj. 

niedziela, 14 lutego 2010

na Niedzielę Pięćdziesiątnicy

Drodzy wierni,
W dniu dzisiejszym, w niedzielę kończącą nasze przygotowanie do Wielkiego Postu i wprowadzającą nas w samą tajemnicę Krzyża, święty Paweł przypomina nam o przyczynie, dla której Chrystus Pan już wkrótce ofiaruje samego siebie za nas na Krzyżu: o tajemnicy miłości czy raczej o cnocie miłości, która jest nierozerwalnie związana z łaską uświęcającą. 
Święty Paweł mówi nam najpierw o konieczności miłości i o tym, że bez miłości jesteśmy w oczach Boga niczym. Mówi wpierw o językach, ponieważ Koryntianie byli zafascynowani przede wszystkim tym, co nazywamy darami gratis datae, cudownymi przejawami działania Ducha Świętego w Apostołach w dniu Zielonych Świątek. Fascynacja zewnętrznymi znakami bez dociekania ich przyczyny czy celu jest często oznaką degeneracji społeczeństwa. Podobnie jak w przypadku materialistów, ludzie mylą wówczas materialne znaki z ich celem i ignorują aspekt duchowy. Tak też jest obecnie w przypadku sekt pentakostalnych i Neokatechumenatu, którzy redukują działanie Boga do dziwnych czy cudownych aktów, takich jak uzdrawianie chorych czy mówienie językami, zapominając równocześnie, że rzeczy te są jedynie pomocą w praktykowaniu miłości i nie powinno się ich mylić ze zwykłymi sposobami, za pomocą których Bóg dokonuje dzieła naszego uświęcenia.
Jak na ironię to właśnie materialistyczne społeczeństwo jest częstokroć kloaką gnostycyzmu, dziwacznej herezji która utrzymuje, że zbawienia dostępuje się dzięki posiadaniu specjalnej czy tajemnej wiedzy, niedostępnej dla niewtajemniczonych. Złożenie całej nadziei w rzeczach materialnych jest bardzo bliskie przesądowi, przypisującemu moc przedmiotom, które jej w istocie nie posiadają. Podobnie gnostyk będzie uważał, że wiedza sama w sobie i sama z siebie wyzwala pewną moc, energię czy zbawienie. Święty Paweł rozprawia się najpierw z tym właśnie fałszywym wyobrażeniem, mówiąc że nawet znajomość przyszłych wydarzeń, dar proroctwa, będzie bezużyteczny bez miłości. Ani dogłębne zrozumienie wszystkich tajemnic, ani nawet sama wiara nie wystarczy bez miłości, gdyż - jak mówi święty Jakub - wiara bez miłości jest martwa.
I rzeczywiście, bez miłości, bez łaski Bożej, nawet działanie cudów, nawet przenoszenie gór, nie przyniesie człowiekowi korzyści. Nawet uczynki miłosierdzia, takie jak rozdzielenie swego majątku ubogim, czy nawet wydanie ciała na spalenie, bez miłości nic nie znaczy, nie ma absolutnie żadnego znaczenia bez stanu łaski.
Tak więc święty Paweł, pouczywszy nas o absolutnej konieczności posiadania miłości, byśmy mogli odnieść korzyść w oczach Boga, czyli zbawić nasze dusze, przechodzi do ukazania nam, czym w istocie jest miłość. Na początku mówi czym jest miłość w ogólności, a następnie przystępuje do wyliczenia dobrych uczynków, które są udoskonalane przez miłość.
Miłość jest przede wszystkim cnotą, czyli doskonałością ludzkiego działania. Podobnie jak każda inna cnota - dotyczy tego, co robimy, usposabia nas do czynienia dobra i do unikania zła. Cnota jest czymś zakorzenionym w naszych duszach, co nakłania nas do działania, jak nawyk. Przykładem nawyku może być choćby jazda na rowerze. Początkowo wydaje się być czymś trudnym do nauki, jednak po krótkiej praktyce staje się niejako częścią nas, drugą naturą. Uczycie się tego tylko raz i skoro to opanujecie, posiadacie pewien nawyk, umiejętność jazdy. Oczywiście są pewne stopnie nawyku – od małego chłopca jeżdżącego pierwszy raz po ulicy, po mistrza olimpijskiego - nawyk jednak jest ten sam. Można przytoczyć wiele innych przykładów nawyków – na przykład granie na fortepianie, sztuka rysowania, czy nawet mycie zębów jest nawykiem, drugą naturą, czymś co robimy częstokroć nawet o tym nie myśląc, gdyż stało się to niemal instynktem.
Są nawyki dobre i nawyki złe – zły nawyk przeklinania, zły nawyk marnowania czasu, wszelkie rodzaje nawyków, które niestety skłaniają nas ku złemu. Jest to to, co nazywamy wadami, czyli przeciwieństwo cnót. Cnoty skłaniają nas do czynienia dobra, czyniąc część nas, którą moglibyśmy nazwać „drugą naturą” - prawdziwie dobrą, poprzez ukierunkowywanie jej ku jej właściwemu celowi lub unikaniu konkretnego zła. Pojmujecie więc, że doskonałość człowieka polega zasadniczo na nabywaniu cnoty. Ale która z cnót jest podstawowa i najważniejsza? Święty Paweł uczy nas tego w dzisiejszej Lekcji, przypominając że miłość jest główną i podstawową cnotą, jako że kieruje całego człowieka ku jego ostatecznemu celowi, którym jest sam Bóg.
Ponieważ cnota dotyczy nie tylko czynienia dobra, ale również znoszenia zła, które cierpieli również Koryntianie, święty Paweł mówi o pierwszej cesze miłości: miłość jest cierpliwa. Kiedy się kogoś kocha, będzie się znosiło z łatwością wszelkie trudności i wyświadczało ukochanej osobie dobro, dlatego święty Paweł mówi, że miłość jest łaskawa.
I aby wykorzenić z nas fałszywe pojęcie miłości, szybko dodaje: miłość nie zazdrości. Zazdrość jest przeciwieństwem miłości, jest wadą która napełnia nas smutkiem na widok dobra posiadanego przez innych, podczas gdy miłość poszukuje dobra bliźniego. A ponieważ zazdrość jest owocem miłości własnej, czy też fałszywego mniemania o sobie samym, święty Paweł wylicza kolejno wady jako nie mogące współistnieć z miłością: miłość nie nadyma się, nie wynosi nad innych jak to czynią ludzie zazdrośni, nie ma nic wspólnego z arogancką postawą tych, którzy uważają, że wszystko powinno obracać się wokół nich, nie jest grubiańska, nie pragnie własnej korzyści - są to raczej zewnętrzne objawy zazdrosnej pychy, uzewnętrznianej przez rozdrażnienie i małoduszność.
Święty Paweł ukazuje nam następnie źródło czy też przedmiot miłości: raduje się ona z prawdy, weseli się z dobra, a więc nie znajduje upodobania w złu. Miłość jest cnotą skierowaną ku doskonałemu dobru, czyli samemu Bogu, dlatego właśnie obejmuje wszystko: wszystko znosi, we wszystko wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrwa. Wszystkie rzeczy zawarte są w miłości, ponieważ Bóg jest Stwórcą i Rządcą wszystkiego.
A ponieważ właściwym obiektem miłości jest miłość Boga, umiłowanie wiecznego i doskonałego dobra, miłość nigdy nie ustaje, podobnie jak Bóg jest wieczny. Nawet wiara i nadzieja ustaną, gdyż wiara trwa jedynie tak długo, jak nie widzimy danej rzeczy, a nadzieja tak długo, jak jej nie osiągniemy. Jednak w niebie będziemy oglądali Boga twarzą w twarz i posiadali Go na całą wieczność. Zawsze jednak będziemy Go kochali jako sam powód naszego istnienia. Wszystkie inne posiadane przez nas cnoty są jedynie narzędziami służącymi do przyszłego posiadania Boga, są  - posługując się porównaniem świętego Pawła – jedynie rzeczami dziecinnymi, niedoskonałymi, które odrzuca się po osiągnięciu samego celu istnienia, to znaczy po osiągnięciu dojrzałości czy doskonałości. W trakcie tego doczesnego życia, dalecy od doskonałości nieba, mówimy o rzeczach Bożych jak dzieci, myślimy i rozumujemy w sposób niedoskonały i słaby – jednak w niebie wszystkie te niedoskonałości zanikną.
Gdyż teraz widzimy przez zwierciadło w zagadce, mówi święty Paweł, lecz wonczas twarzą w twarz. Możemy poznać Boga, możemy Go nawet kochać, poprzez rzeczy jakie On dla nas stworzył, jednak na sposób jedynie częściowy. W niebie rozumieć będziemy w pełni, do takiego stopnia, w jakim Bóg rozumie nas ponieważ nas stworzył, pod tym jednakże warunkiem, że będziemy Go prawdziwie kochali.
Tak więc, drodzy wierni, spośród wszystkich cnót, nawet tych, które mają Boga za swój obiekt, to właśnie miłość ma znaczenie podstawowe i zasadnicze. „A z tych największa jest miłość”.
Święty Tomasz z Akwinu powie później, że miłość jest większa niż wiedza, gdyż to miłość łączy się z rzeczą taką, jaka ona jest w istocie. Wiedza jest czymś, co wprowadza  swój przedmiot w nas samych. Kiedy coś wiem, staje się to obecne w moim umyśle, jego natura przechodzi do mnie i w pewien sposób staje się częścią mnie. Mogę czytać książkę, badać naturę, a to co czytam czy poznaję wkracza do mojego umysłu i pozostaje we mnie tak, że mogę zamknąć oczy i nadal rozważać jego naturę. Jednak miłość popycha nas ku kochanej osobie lub rzeczy, nie w nas samych, ale w niej. Z miłością fałszywą mamy do czynienia wówczas, gdy mamy fałszywą wiedzę odnośnie do obiektu miłości, niemniej jednak jest on jej przedmiotem, na przykład nadal jesteście poślubieni kobiecie, nawet jeśli obecnie wiecie o niej znacznie więcej niż kiedyś. Podczas gdy wiedza jest ograniczona przez naszą zdolność poznawania i obserwacji oraz intelekt, nie ma ograniczeń co do przedmiotów naszej miłości. 
Tak więc w stosunku do rzeczy tego świata, rzeczy które są względem nas niższe, takich jak natura czy otaczające nas istoty żywe, lepiej i szlachetniej jest znać je, niż je kochać, gdyż poprzez poznanie te rzeczy materialne stają się częścią nas, istot ludzkich, które są względem nich wyższe. W stosunku do tych, które są nam równe, czyli innych istot ludzkich, musimy kochać je tak, jak kocha je sam Bóg oraz starać się poznać je lepiej, by móc skuteczniej czynić im dobro. W stosunku jednak do tych, które są względem nas wyższe, czyli Boga, daleko lepiej jest kochać Go, niż jedynie znać. Choć oczywiście musimy najpierw poznać Go, byśmy mogli Go pokochać… i na tym opiera się cała tajemnicą miłości, która nie tylko implikuje wiarę, ale nawet udoskonala samą cnotę wiary.
Jak więc mamy okazywać tę miłość do Boga? Ponieważ miłość jest aktem woli, największą miłością jest taka, która prowadzi do najściślejszego zjednoczenia woli. Kochać Boga, znaczy więc kochać zwłaszcza to, czego pragnie On dla nas, czyli nasze obowiązki stanu oraz tych ludzi, których Bóg stawia blisko nas, czyli naszych bliźnich.
Tak więc, drodzy wierni, zachowując w pamięci te rozważania i prosząc za wstawiennictwem świętego Pawła o właściwe zrozumienie, kochajmy Boga i Jego świętą wolę coraz więcej, ponieważ ta miłość nigdy nie wygaśnie, obdarzając nas radością z posiadania Tego, który jest źródłem dobra i prawdy. Amen.