niedziela, 30 maja 2010

Na Uroczystość Trójcy Przenajświętszej

Drodzy wierni,

Na początku Księgi Rodzaju czytamy, w jaki sposób Bóg stworzył rodzaj ludzki: „I rzekł: Uczyńmy człowieka na obraz i na podobieństwo nasze (Gen 1,26). Człowiek stworzony został na obraz i podobieństwo Boże.

Gdy mówimy, że coś jest obrazem czegoś innego, przywodzi nam to na myśl portret lub obraz. Artysta musi mieć w swym umyśle pejzaż lub postać i by namalować obraz naniesie odpowiednie kolory na płótno. Obraz powinien być kopią czy też raczej przeniesieniem czegoś z jednego środka wyrazu do innego. Wizerunek nie jest oczywiście człowiekiem, może być jednak obrazem człowieka. Wizerunek jest czymś całkowicie różnym, nieskończenie niższym niż istota ludzka, pomimo to jednak może być obrazem danej osoby. Może pokazać nam, jak osoba ta wygląda, nie jest jednak człowiekiem. Kiedy więc Pismo Święte mówi, że człowiek stworzony został na obraz Boga, oznacza to, że człowiek posiada w pewien sposób wyciśnięte na sobie znamię, dające do pewnego stopnia wyobrażenie o tym, kim jest Bóg. Choć istota ludzka jest oczywiście całkowicie różna od Boga, podobnie jak portret jest całkowicie różny od żywej osoby, niemniej jednak istnieje pewne podobieństwo, coś co mówi nam, że ten obraz jest obrazem Boga, tak jak możemy powiedzieć że ta figura nad ołtarzem jest figurą Matki Bożej – jest to obraz Matki Bożej. Oczywiście nie jest to osoba Matki Bożej, ale obraz, wyobrażenie, możemy więc patrząc na tę figurę rozpoznać rysy Matki Bożej.

Dlatego jeśli człowiek jest obrazem Boga, jest w nim coś, co odzwierciedla to, kim jest Bóg. Gdy patrzymy na portret widzimy, że tym, co tworzy obraz i sprawia, iż odzwierciedla on cechy danej osoby, są kolory i kształty, jakie artysta nanosi na płótno. Podobnie w Księdze Rodzaju widzimy dzieło artysty: „Utworzył tedy Pan Bóg człowieka z mułu ziemi i tchnął w oblicze jego dech żywota: i stał się człowiek istotą żyjącą” (Gen 2,7). To właśnie dusza żyjąca, którą tchnął Bóg w muł ziemi sprawia, że człowiek jest obrazem Boga.

Rozważania te doprowadzają nas, drodzy wierni, do kontemplacji tajemnicy, którą wspominamy w dniu dzisiejszym, tajemnicy Trójcy Przenajświętszej. To właśnie to święto uczy nas w sposób najdobitniejszy, kim jest Bóg: jest On jednym Bogiem w Trzech Osobach Boskich. Bóg jest jeden, gdyż istnieje tylko jedna natura Boska, jest tylko jedna Istota doskonała. Wiemy, że istnieć może tylko jeden Bóg, gdyż gdyby było dwóch, musieliby różnić się od siebie w jakikolwiek sposób. Jeden z nich musiałby posiadać coś, czego nie posiadałby drugi, a z powodu tego braku nie byłby doskonały. Dlatego też może być tylko jeden Bóg. A jednak Bóg jest w Trzech Osobach Boskich, które są od siebie odrębne: Ojciec nie jest Synem, a żaden z nich nie jest Duchem Świętym.

Być może najlepszym sposobem na prawdziwe zrozumienie tej tajemnicy jest zwrócenie oczu na obraz Boga, obraz, który On sam stworzył. Podobnie jak możecie zacząć poznawać daną osobę na podstawie jej portretu, tak też możemy dowiedzieć się czegoś o Bogu na podstawie obrazu, który On sam stworzył – czyli duszy ludzkiej.

Dusza ludzka należy do jednej istoty ludzkiej – podobnie jak istnieje tylko jedna natura Boska, tak też na każdą istotę ludzką przypada tylko jedna dusza nieśmiertelna. A jednak dusza ludzka, będąc rzeczywistością duchową, posiada dwie władze: władzę intelektu i władzę kochania. Władza intelektu czyni duszę uniwersalną w tym sensie, że możemy poznawać rzeczy, inne rzeczy, znajdujące się poza nami, mogą wkraczać do naszego umysłu, a my możemy pojąc ich naturę i je zrozumieć. A co jeszcze bardzie zdumiewające, możemy również poznać siebie samych, zrozumieć kim jesteśmy i pojąć naszą własną ludzką naturę. Mowa istnieje właśnie po to, by wyrazić tę wewnętrzną wiedzę o sobie i przekazać ją innym. Zdolność do kochania jest z kolei siłą pociągającą nas ku bytom kochanym – chcemy być z nimi zjednoczeni, pragniemy dla nich dobra, chcemy je posiadać. Człowiek posiada również wiele innych zdolności i władz, jednak to te dwie czynią go istotą ludzką, stworzoną na obraz Boga.

Bóg jest duchem, a ponieważ jest istotą duchową, również On poznaje i kocha, jednak w sposób nieskończenie doskonalszy niż my. Bóg zna wszystkie rzeczy, zna również siebie samego w stopniu doskonałym. Wyraża się również, wyraża wiedzę, jaką ma o sobie samym, jednak w sposób nieskończenie doskonalszy, niż potrafi to nasz biedny język. Podczas gdy my musimy używać wielu słów i fraz, by wyrazić własne życie wewnętrzne, Bóg czyni to poprzez jedno Jedyne Słowo, Słowo Boże. To Słowo jest Kimś różnym od Osoby, która je wyraża – a jednak wyraża Ono dokładnie naturę Boga. Słowo to jest wieczne jak sam Bóg i ma tę samą co On naturę, istniejąc jednak w odrębnej Osobie. Jest to Druga Osoba Trójcy Przenajświętszej – Syn Boży.

A pomiędzy Ojcem i Synem istnieje podobnie nieskończona miłość, nieskończone wzajemne przyciąganie, wynikające z faktu, że posiadają Oni tę samą naturę. Dobro, jakiego pragną dla siebie wzajemnie, to owo nieskończone i doskonałe Dobro, Boska natura. Miłość ta jest jednak w jakiś sposób odrębna od Ojca i Syna, jak to wyraził sam Zbawiciel: „Pocieszyciel przyjdzie, którego ja wam poślę od Ojca” (J 15, 26). Będąc Miłością Bożą, pochodzi od Ojca i Syna jako od jednej zasady. Ta odrębna Osoba to Duch Święty, Boska miłość pochodząca od Ojca i Syna.

Co jednak najbardziej zdumiewające i bardziej jeszcze tajemnicze, drodzy wierni, w Księdze Rodzaju czytamy też, że Bóg stworzył człowieka nie tylko na swój obraz, ale też na swoje podobieństwo. Podobieństwo jest czymś więcej, niż obraz. Podobieństwo zakłada istnienie pewnej równości, równości natury. Możecie na przykład powiedzieć, że wasza córka podobna jest do waszej żony, a syn podobny do waszego dziadka. Nie powiedzielibyście jednak, że pies jest podobny do kota. W podobieństwie mamy do czynienia z pewną równorzędnością natury, to co jest podobne do czegoś innego, musi posiadać z nim coś wspólnego.

A Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo. To podobieństwo Boże wlane zostało w duszę Adama w samej chwili jego stworzenia. To właśnie to podobieństwo czyniło Adama miłym Bogu oraz dawało mu tytuł do życia wiecznego, to znaczy do życia podobnego do życia Boga. To podobieństwo to właśnie to, co nazywamy łaską uświęcającą, łaską, która czyni nas dziećmi Bożymi. To właśnie ta łaska czyni nas miłymi Bogu, a nawet zdolnymi do radowania się Nim przez całą wieczność, jak mówi święty Jan: „Gdy się ukaże, podobni Mu będziemy, gdy Go ujrzymy, jak jest” (1J 3,2). Z tego właśnie powodu otrzymujemy łaskę i jesteśmy chrzczeni, zgodnie z poleceniem Chrystusa Pana, zawartym w czytanej dziś Ewangelii: „W Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego” (Mt 28,19).

To właśnie życie Boże, drodzy wierni, to wieczna szczęśliwość Boga, jest celem, dla którego zostaliśmy stworzeni, gdyż uczynieni zostaliśmy pierwotnie nie tylko na Jego obraz, ale i na Jego podobieństwo. Podobieństwo to możemy jednak utracić poprzez grzech. Grzech niszczy to podobieństwo Boże w naszych duszach i sprawia, że jesteśmy niezdolni do cieszenia się Bożym szczęściem przez całą wieczność. Chrystus Pan cierpiał swą Mękę i Śmierć, by spłacić cenę za utratę przez nas tej łaski – ponieważ owo podobieństwo Boże jest czymś tak drogocennym, że sam Syn Boży musiał zapłacić jego cenę własnym życiem. Na tym świecie istnieje tak naprawdę tylko jedno zło, drodzy wierni, nieskończone zło grzechu, gdyż to poprzez grzech tracimy podobieństwo Boże. Tracimy w ten sposób samego Boga, gdyż podobieństwo Boże jest niczym innym jak tylko mieszkaniem Trójcy Przenajświętszej w naszych duszach.

Zbawiciel powiedział do nas: „Jeśli mię kto miłuje, będzie strzegł słów moich, a Ojciec mój umiłuje go i do niego przyjdziemy i mieszkanie u niego uczynimy” (J 14,23). Trójca Przenajświętsza, Ojciec, Syn i Duch Święty, którego posyłają Oni do naszych serc wołającego: „Abba, Ojcze” (Rz 8,15), mieszka w nas, gdy jesteśmy w stanie łaski. Tajemnicą, którą dziś czcimy, nieskończone wewnętrzne życie Boga, jest czymś dostępnym dla nas, drodzy wierni, staje się nawet częścią nas, jeśli strzeżemy słów Chrystusa Pana.

Dlatego, mając w pamięci te rozważania, szukajmy zawsze tego, co najcenniejsze, co najważniejsze. Stan łaski jest w istocie jedyną prawdziwą rzeczywistością, jedyną prawdziwie ważną rzeczą w naszym życiu. Będąc w stanie łaski posiadamy wszystko, nawet samego Boga. Czyńmy więc wszystko, co w naszej mocy, by pozostać w stanie łaski, a jeśli mieliśmy nieszczęście go utracić, starajmy się odzyskać go jak najszybciej przez dobrą spowiedź. Zachowujmy zawsze w naszych sercach, w naszych umysłach, w poznawaniu i kochaniu, tę obecność Trójcy Przenajświętszej, by mogła ona zaowocować w dniu naszego przejścia do wieczności, byśmy mogli radować się nią na wieki wieków. Amen.

sobota, 29 maja 2010

Wykład o programu "Great Books"

Szanowny panie dyrektorze, drodzy nauczyciele, drodzy słuchacze,

Pragnąłbym rozpocząć tę konferencję od kilku obserwacji dotyczących obecnych problemów stojących przed edukacją. Myślę, iż wszyscy jesteśmy zgodni co do tego, że współczesna edukacja znajduje się w obliczu poważnych problemów, można by nawet powiedzieć – prawdziwego kryzysu. W pewnym sensie jakieś problemy zawsze istniały, jednak zakres i znaczenie obecnych problemów ma nie tyle wymiar materialny, jest nie tyle kwestią trudności, co raczej kryzysu tożsamości. Nie chodzi obecnie o brak środków czy pieniędzy na edukację, chodzi raczej o odpowiedź na pytanie, co to znaczy być człowiekiem wykształconym.

Jednak jedną rzeczą jest zdiagnozowanie bolączki, a inną znalezienie odpowiedniego remedium. Myślę, że wszyscy tu obecni jesteśmy przekonani, że system edukacji jest chory, śmiertelnie chory, tak więc chodzi nam nie tyle o jego krytykę, co o znalezienie odpowiedniego lekarstwa. Jeśli jednak lekarstwo ma wrócić pacjentowi zdrowie, musi być ono proporcjonalne do choroby. Podczas tej krótkiej konferencji chciałbym przedstawić w skrócie doświadczenie z obszaru Ameryki, rozwiązanie które można by określić jako zdrową reakcję na obecny kryzys, a także pomoc – gdyż odpowiada ono z dużej mierze temu, co moglibyśmy nazwać edukacją klasyczną.

Można powiedzieć, że bolączka trapiąca obecne polską edukację, pojawiła się w waszym kraju stosunkowo późno w stosunku do reszty świata. Ameryka, będąca często awangardą wszystkiego, co nowoczesne, jest również niestety poletkiem doświadczalnym dla wszystkich idei rewolucyjnych. Narzucany tu obecnie system edukacji jest w dużej mierze przenoszeniem wzorców amerykańskich, w naturalny więc sposób skutki będą podobne: brak dyscypliny, brak autorytetu, brak wzorów, brak wymagań wobec dzieci, brak wszystkiego wznioślejszego, niż zwykły pragmatyzm – w skrócie, zanik wszystkiego, co nazywamy cywilizacją.

Jednak już w latach dwudziestych i trzydziestych ubiegłego wieku pojawiały się w amerykańskich środowiskach naukowych, zwłaszcza związanych z Uniwersytetem Columbia, głosy ludzi zaniepokojonych przyszłym kształtem edukacji. Liczni nauczyciele i wykładowcy, zwłaszcza z uczelni wyższych, zdawali sobie sprawę z niebezpieczeństw zagrażających młodzieży i jej wychowaniu. Był wśród nich profesor Erskine, który z kolei wywarł wpływ na tak znane postaci jak Mortimer Adler. Głównym przedmiotem niepokoju był wówczas fakt, że edukacja stawała się tak zbyt specjalistyczna, że uniwersytety nie formowały już pełnego człowieka, niepokojono się, że system edukacji zapomniał, czym jest istota ludzka. Była to zdrowa reakcja na to, co nazywamy obecnie pragmatyzmem, na system propagowany przez takich wychowawców jak John Dewey, którzy kładli nacisk na to, że wszelka edukacja by mieć jakąkolwiek wartość, musi mieć zastosowanie praktyczne. Śmierć prawdziwej edukacji zapowiadał radykalny empiryzm filozofów takich jak William James. Przypisywanie wartości jedynie temu, co ma praktyczne zastosowanie, doprowadziło do wykluczenia całych gałęzi wiedzy, redukując je do praktycznego konsensusu opinii pluralistycznego społeczeństwa. Zarzucono poszukiwanie prawdy, czy też raczej prawda została zredukowana do tego, co przynosi korzyść, do tego co praktyczne czy też tego co sprawnie funkcjonuje. Oczywiście taka filozofia nigdy nie zadała sobie trudu by sprecyzować, co oznacza „sprawne funkcjonowanie” i całkowicie ignorowała fakt, że istoty ludzkie są czymś więcej niż tylko maszynami pracującymi dla państwa, że posiadają dusze nieśmiertelne.

Program Great Books stanowił reakcję na ową jałową filozofię, postulując powrót do tego, co uważane było za podstawowe źródła cywilizacji zachodniej. Postulował powrót do tego, co nazywano „Tradycją Zachodnich Sztuk Wyzwolonych”, a zasadniczym elementem tego programu było dogłębne studium tekstów, należących do tak zwanych Great Books. Program ten oparty jest o kanon tekstów, uważanych za fundament dla procesu edukacji uczniów. Obecnie istnieje kilka programów, wzorowanych na ruchu Great Books, w przypadku każdego z nich dobór tekstów jest nieco inny. Chciałbym jednak przedstawić uważaną za klasykę listę pochodzącą z książki Mortimera Adlera: „Jak czytać książkę” (How to Read a Book). Jest to lista typowa dla tego programu i na jej podstawie możemy wyrobić sobie osąd o jej zaletach i słabościach, zwłaszcza w odniesieniu do katolickiej szkoły.

Ponieważ system ten opiera się o listę tekstów, a nie o program nauczania, uczniowie niemal w całości posługują się tekstami źródłowymi. Nacisk kładziony jest na otwartą dyskusję prowadzoną przez wykładowcę lub nauczyciela. Od uczniów oczekuje się, że będą pisali eseje i sprawozdania o tym, co przeczytali i stanowi to znaczną część ich systemu oceny. Posługiwanie się tekstami źródłowymi sprzyja wyrobieniu podejścia interdyscyplinarnego, gdyż większość pozycji wchodzących w skład tak zwanego Kanonu Zachodniego nie podpada pod żadną konkretną dyscyplinę czy kategorię. Nawet jeśli pozycje takie jak „Republika” Platona mogłyby być zaklasyfikowane do filozofii, sam Platon mówi w nich też o muzyce, o rządzie, o cnocie i niezliczonych innych rzeczach, nie może być dokładnie sklasyfikowany, on sam jest twórcą całego zespołu opinii.




Celem programu Great Books jest wykształcenie pewnej uniwersalnej wizji oraz osobistego zrozumienia obejmującego każde zagadnienie. Program nie ma ambicji wykształcenia wielkiego matematyka czy historyka, ale raczej kogoś na kształt człowieka renesansu, posiadającego uniwersalną wiedzę odnośnie wszystkiego, co go otacza, wedle dewizy Terencjusza: „Człowiekiem jestem i nic co ludzkie nie jest mi obce”. Wedle tej koncepcji osoba wykształcona powinna posiadać przynajmniej elementarną wiedzę o każdej dziedzinie nauki i sztuki. Powinna znać przynajmniej rdzeń tego, co stanowi Cywilizację Zachodnią. Celowanie w określonej dziedzinie powinno być raczej inicjatywą ucznia, niż obowiązkiem narzucanym przez szkołę.

Nawiasem mówiąc, można by w tym miejscu dodać, że często znamieniem człowieka wykształconego jest właśnie fakt, że trudno go skategoryzować czy sklasyfikować jakąś etykietką. Etykiety takie jak „liberał” czy „konserwatysta” są w istocie czymś współczesnym i wywodzą się z filozofii pragmatyzmu czy dokładniej od Hegla, wraz z koncepcją sprzecznych idei tworzących syntezę. Człowiek prawdziwie wykształcony nie może być zamknięty w jakiejś kategorii, przywiązany jest do obiektywnej prawdy, polegającej na zgodzie z rzeczywistością. Nie jest skrępowany przez to, co „praktyczne” czy oparte o konsensus innych. Odeszliśmy daleko od czasów, gdy można było dyskutować o zaletach czy konsekwencjach praw – bez klasyfikowania wszystkiego jako „lewicowe”, „prawicowe”, „populistyczne”, nie-populistyczne”, bez żadnego odniesienia do tego, czy służy ono dobru wspólnemu, czy też nie. Jest to konsekwencją braku kultury, czy raczej inwazji anty-kultury na każdą dziedzinę życia publicznego, anty-kultury będącej owocem obecnego systemu edukacji.

Choć wiele szkół pracujących w oparciu o program Great Books organizuje wykłady dotyczące pozycji, jakie należy czytać, pierwotna metoda polegała raczej na dyskusji. Nauczyciel jest wówczas bardziej arbitrem w debacie na dany temat niż rzeczywistym wykładowcą we współczesnym sensie tego słowa. Podejściu temu można czynić wiele zarzutów, o których powiem później, jednak generalna zasada polega na analizie przez ucznia wszystkich aspektów tekstu, powinien on zostać przyswojony, zrozumiany, a nawet kwestionowany i krytykowany. Celem jest nie tyle zapamiętanie opinii i szczegółów, co pobudzanie uczniów do myślenia.

Metoda ta jest w dużym stopniu sokratejska w prawdziwym sensie tego słowa: zaczyna się od serii pytań, a dyskusja ma doprowadzić do pewnych konkluzji. Dobry nauczyciel będzie stopniowo pobudzał do dociekań, aż sam uczeń dojdzie do tych samych wniosków, co Platon. Na przykład w tekście „Republiki” dotyczącym cech koniecznych dla rządu (q.v. Republika 473c-d) nauczyciel nie rozpocznie od wyliczenia różnych opinii Platona, ale zapyta uczniów, jakimi cechami powinien odznaczać się idealny władca. Stopniowo pojawiać się będą pytania dotyczące rządu w ogólności, a na koniec ostateczna konkluzja podobna do platońskiej: że królowie, jeśli mają rządzić dobrze, muszą być filozofami. Oczywiście technika taka wymaga od nauczyciela wiele przygotowań i może często prowadzić do nie planowanej dyskusji nie przynoszącej żadnego pożytku wychowawczego – i jest to jedna z wielkich słabości tej metody. Przy dobrym nauczycielu jest bliski ideałowi, przy źle przygotowanym prowadzić może do jałowych dyskusji.

Jest to tylko bardzo ogólny zarys programu Great Books i chyba najlepiej zrobię podając pewne źródła, w których można znaleźć więcej informacji na ten temat, a także o kilku uniwersytetach i szkołach w Ameryce, gdzie program ten jest realizowany. Myślę jednak, że najważniejsze jest ukazanie zalet i słabości tego systemu dla klasycznej edukacji w katolickiej szkole.

Najpierw przyjrzyjmy się zaletom. Powrót do źródeł, do tekstów źródłowych, jest absolutnie katolicki w prawdziwym sensie tego słowa – gdyż to właśnie tam odnaleźć można najjaśniej wyrażone idee. By nieustannie odnawiać i umacniać naszą wiarę musimy wciąż na nowo powracać do Pisma Świętego, do słów Zbawiciela oraz decyzji soborów powszechnych. Podobnie jak w przypadku nauk świeckich nie ma nic lepszego niż wsłuchiwanie się w głos tych, którzy byli prawdziwymi mistrzami w tej dziedzinie. Czytanie jest w pewnym sensie słuchaniem głosu nauczyciela bez ograniczeń czasu i przestrzeni. Dlatego czytanie pism Izaaka Newtona oznacza uczenie się od niego, choć z drugiej ręki. Wszyscy wielcy teologowie, wśród których musimy wspomnieć zwłąszcza świętego Tomasza z Akwinu, wykazywali nieodmiennie wielki szacunek dla starożytnych autorytetów i zawsze uważali za brak pobożności odstępowanie od ich opinii, a jeśli to czynili, nigdy nie krytykowali swych mistrzów. Ten duch katolicki musi być zachowywany we wszystkich dziedzinach, nie tylko w boskiej Tradycji, ale nawet w tym, co moglibyśmy nazwać tradycją ludzką. Niezależnie od tego, czy ktoś lubi Shakespeare’a czy też nie, jego mistrzostwo w posługiwaniu się językiem angielskim wymaga szacunku, a jego kunszt w odmalowywaniu wszystkich oblicz ludzkiej natury i jej słabości ma znamię czegoś ponadczasowego pod tym względem, że stanowi wierne echo rzeczywistości, a nawet wiekuistego szczęścia. To, że powinien istnieć Kanon Cywilizacji Zachodniej jest pewne, z tego prostego powodu, że istnieją ludzie bardziej utalentowani od innych, którzy wykorzystując wiernie swe zdolności stworzyli dzieła o ponadczasowej wartości, opierające się upływowi czasu.

Jak jednak zauważyliście na podstawie tej listy książek, wiele rzeczy można krytykować. Ten „Kanon” nie może abstrahować od Magisterium Kościoła w katolickiej szkole. Nonsensem byłoby usiłować formować intelekt uczniów w oparciu o książki, będące w sposób oczywisty propagatorami błędu. Wiele z książek znajdujących się na tej liście jest nie tylko szkodliwych, ale też destrukcyjnych w odniesieniu do samego celu edukacji. Można wyobrazić sobie zamęt w głowach uczniów spowodowany umieszczeniem na tej samej liście dzieł świętego Tomasza z Akwinu i Bertranda Russela czy Karola Marksa. Istnieje wielka różnica pomiędzy wpływem, jaki wywarł dany autor oraz tym, czy pisał rzeczy prawdziwe, czy też nie. Umieszczając wszystkie na tym samym poziomie otrzymujemy w efekcie intelekt, który zna wszystko, ale nie zrozumiał absolutnie niczego.

W kwestii Pisma Świętego, mamy Tradycję, będącą świadkiem tego, co należy do kanonu ksiąg natchnionych. Podobnie w tym, co dotyczy rzeczywistości przyrodzonej, istnieje pewna tradycja – dzieła, które używane były w szkołach od czasów niepamiętnych. Na przykład nawet w nauce łaciny za wzór stawiane były zawsze mowy Cycerona, wciąż studiowany jest Wergiliusz, podobnie jak pisma Cezara czy Owidiusza. Tworzą one jak gdyby kręgosłup tego, co moglibyśmy nazwać kanonem literatury łacińskiej. Z pewnością inni autorzy też mają określone zasługi, gdy jednak ma się tak mało czasu by wyrobić dobry styl, powinniśmy pozostać przy tym, co pewne i prawdziwe. To samo można powiedzieć o każdej innej dziedzinie.

W owej liście skompilowanej na użytek programu Great Books widać wyraźnie protestancki wpływ wielu z jego inicjatorów – widoczny jest brak jakiejkolwiek idei jednoczącej czy odniesienia do Magisterium. W pewnym sensie ludzie ci nie ustrzegli się tego, co stanowiło prawdziwe źródło problemu – w rzeczywistości kryzys w edukacji rozpoczął się wraz z pojawieniem się protestantyzmu, który czynił ludzki rozum niezależnym od obiektywnej prawdy. W tym sensie lista pozycji proponowana przez program Great Book powinna zostać poważnie zmodyfikowana i częściowo odrzucona jako niekatolicka. Niemniej jednak, jak powiedziałem wcześniej, w każdej nauce istnieje pewna tradycja, która musi być przestrzegana oraz respektowana i chodzi jedynie o to, by podejść bardziej - a nie mniej – selektywnie w wyborze pozycji, by były one wielkie nie tylko z nazwy, ale przede wszystkim w wartości. Przy poważnych modyfikacjach można stworzyć podobną listę pozycji, będących najwierniejszym echem tego, co nazywane jest często philosophia perennis.

Największą zaletą tego systemu propagowanego przez twórców programu Great Books jest prawdopodobnie stworzenie rdzenia kanonu w oparciu o owe monumenty minionych wieków. W czytaniu oryginalnych pism Newtona jest coś, czego nigdy nie doświadczy się, czytając opracowania. Przykładowo czyta się często w książkach z zakresu fizyki, że moglibyśmy wziąć ruch takiego wielkiego ciała jak Ziemia i potraktować to tak, jakby cała masa skoncentrowana była w jednym punkcie. Wychodząc od tego można opisać jej ruch w postaci równania matematycznego, co z kolei pozwala przewidzieć jej przyszłe położenie. We współczesnych podręcznikach jest to traktowane jako założenie, bez podania jakiegokolwiek dowodu. Jednak Izaak Newton nie traktował tego jako założenia. Przedstawił dowód, równie zachwycający, jak sam wynik. Pisał nawet, że ruch wszystkich przedmiotów odbywa się po tej samej trajektorii, jak to, co nazywamy „środkiem masy”, wysuwa nawet bardziej ogólny wniosek, że można to stosować do wszystkiego, co się porusza. Następnie dowodzi, że każde ciało, na które działa przyciąganie odwrotnie proporcjonalne do odległości od centrum, poruszać się będzie po elipsie. Istnieją wiec setki zestawień dotyczących ruchu planet, mających wykazać, że jest tak w rzeczywistości. We współczesnych podręcznikach nie ma po tym śladu, ponieważ współczesny podręcznik uczy jedynie równań i ignoruje całkowicie powód, dla którego są one prawdziwe.

Ów powrót do dzieł wielkich umysłów przeszłości jest wyrazem pragnienie powrotu do pytania: „dlaczego”, tak ważnego dla edukacji. Edukacja nie polega jedynie na zapamiętywaniu i wykorzystywaniu formułek, polega na zrozumieniu, dlaczego wszechświat jest taki, a nie inny. Niestety wiele podręczników zadowala się jedynie podaniem faktów, które należy znać, by zdać egzamin. Nie ma w tym ducha ciekawości, ducha odkrywcy, nie stara się wykazać, dlaczego jest tak, a nie inaczej. By posłużyć się innym przykładem, często pisze się, że Ziemia krąży wokół Słońca, nie stara się jednak przedstawić żadnego dowodu na prawdziwość tej tezy. Czytamy jedynie że w „czasach ignorancji” ludzie uważali, iż jest odwrotnie, jeśli jednak zastanowicie się nad tym - nie ma nic równie nieoczywistego, jak ruch Ziemi. Ziemia którą widzimy i czujemy i na której żyjemy - nie porusza się – to raczej Słońce i gwiazdy poruszają się wokół nas. Wiele wybitnych umysłów starało się to udowodnić – i nie bez powodu – a jednak oczekuje się od nas, że przyjmiemy to na wiarę, bez kwestionowania. W pewnym sensie jesteśmy w większym stopniu ignorantami niż ludzie z przeszłości, którzy opierali się przynajmniej na własnym instynkcie i obserwacjach. Obecnie jednak od studenta wymaga się, by po prostu zaakceptował ten fakt, który w pewnym sensie jest całkowicie sprzeczny z naszymi obserwacjami - gdyż nikt z nas nie widział nigdy Ziemi poruszającej się czy obracającej – jest to wniosek wyciągnięty w oparciu o inne obserwacje.

Dlatego edukacja klasyczna nie może nigdy ignorować powiedzenia Arystotelesa, że wiedza opiera się na przyczynach, że nauka oparta jest na zasadzie przyczynowości. Poznać coś prawdziwie, oznacza poznać tego przyczynę, wiedzieć, dlaczego tak jest. Niekiedy przyczyny są historyczne, niekiedy wynikają po prostu z wolnej woli człowieka, a jednak wszystko ma swoją przyczynę. Edukacja jest dziś nużąca i monotonna, ponieważ nie stara się dać odpowiedzi na pytanie o przyczynę, każe jedynie nauczyć się tego, co pisze w podręczniku. Pod tym względem przesłanie autorów programu Great Books ma wielką wartość – w istocie jest to jedynie echo nauczania świętego Tomasza z Akwinu i Arystotelesa - scientia ex causis. Pierwszym pytaniem zadawanym przez dziecko nie jest „Co?”, ale „Dlaczego?” – a prawdziwa edukacja powinna być w stanie odpowiedzieć na to pytanie.

Podobnie metoda sokratejska jest całkowicie tradycyjna, można by nawet powiedzieć, scholastyczna. Sam święty Tomasz nie rozpoczynał swych artykułów Sumy od serii faktów, ale od zbioru pytań i zastrzeżeń. Przyczyna tego jest taka, że nigdy nie może istnieć pragnienie poznania czegoś, jeśli nie ma czegoś do odkrycia. Gdybyście znali odpowiedź, nie potrzebowalibyście nauczyciela. To seria obiekcji jest niejako motorem napędowym dla intelektu, by poszukiwał odpowiedzi, której udziela nauczyciel. Metoda ta jest absolutnie niezbędna dla prawdziwie katolickiej edukacji, ponieważ edukacja nie polega na bezmyślnym powtarzaniu zdań, ale na przyswojeniu sobie prawdy.

Należy jednak unikać dwóch skrajności, od których program Great Books nie jest niestety wolny. Pierwszą jest całkowity brak podręczników i ustalonego programu. Samo podanie listy lektur nie jest w szkole realistyczne, zwłaszcza w przypadku szkoły, która ma bardzo ograniczony czas na potraktowanie każdej pozycji. Danie uczniom tekstów źródłowych i czytanie ich byłoby w istocie usiłowaniem przeżycia kilku minionych wieków ludzkiej wiedzy na przestrzeni kilku lat. Nie ma po prostu wystarczająco dużo czasu, by na przykład prześledzić wszystkie dowody Newtona, że ruch można dodawać i odejmować, szczególnie że teoria wektorów wyparła później te odkrycia. Dlatego konieczne jest posługiwanie się pewnymi streszczeniami, a uczniowie muszą po prostu wierzyć nauczycielowi w przypadku części materiału, jaki przerabiają. I rzeczywiście, patrząc na historię, podręczniki tworzone były przede wszystkim ze względu na ograniczenia czasu – by uczniowie mogli przyswoić sobie ile to możliwe w krótkim czasie wydzielonym na dane zagadnienie. Dlatego żadna szkoła nie może kusić się na wypełnienie swego zadania bez jakiegoś rodzaju programu czy przedstawiania materiału w zarysie. Niemniej jednak powinno się podejmować stałe wysiłki, by odwoływać się do przeszłości i ukazywać, dlaczego przedstawiane fakty są prawdziwe.

Tej pierwszej skrajności, polegającej na pracy bez ustalonego programu, bardzo łatwo uniknąć w naszym systemie edukacji, gdyż państwo narzuca pewien minimalny plan, który należy zrealizować. Będą więc podstawowe podręczniki. Pragnąłbym jednak zachęcić do korzystania z dodatkowego materiału, powrotu do źródeł i przedstawiania tekstów dowodzących prawdziwość przedstawianych tez. Na przykład odnośnie elektryczności, należałoby wrócić do podstawowych pism Maxwella i ukazać w jaki sposób doszedł do wniosków, że ładunki mogą być dodatnie lub ujemne, że natężenie pole elektrycznego zmniejsza się wraz z odległością etc. Chciałbym pokazać wam rodzaj podręcznika używanego w seminariach, który najlepiej ilustruję tę ideę: Elements of Philosophy Gardeila. Jak widzicie pierwszą część stanowi podręcznik, obejmujący to, co uczniowie muszą znać. Jednak w przypadku każdego istotnego zagadnienia z tyłu książki znajduje się przypis, w którym znaleźć można oryginalny tekst świętego Tomasza z Akwinu. Można też przytoczyć przykład starych katechizmów, obejmujących pytania oraz odpowiedzi, ale też dodatek zawierający odnośne teksty soborów i Ojców Kościoła. To rozwiązanie wydaje się być najszczęśliwsze: przedstawia się podstawowy zarys materiału, ale również odwołuje się do tekstów wybitnych autorów, a co ważniejsze utalentowany uczeń będzie wówczas wiedział, gdzie może znaleźć więcej na ten temat.

Co do drugiego zagrożenia, jakie niesie za sobą ten program, musimy stwierdzić, że metoda sokratejska jest jedynie tak dobra, jak sam Sokrates. Jeśli nauczyciel posiada dar prowadzenia dyskusji za pomocą pytań, jest to narzędzie bardzo pomocne. Większość nauczycieli daru tego jednak nie posiada, dlatego zadając pytania wywołują chaotyczną dyskusję, odciągając raczej od nauki, niż ucząc czegokolwiek. Również samo kwestionowanie może zasiać w umysłach uczniów więcej wątpliwości, niż przysporzyć wiedzy. Dlatego metoda sokratejska jest najlepsza w przypadku Sokratesa, czyli nauczyciela z głęboką i wszechstronną wiedzą, oraz ożywianego silnym pragnieniem doprowadzenia uczniów do poznania prawdy. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, by od czasu do czasu poddać się zdrowej introspekcji. Na przykład podczas przygotowywania się do zajęć należy zadać sobie pytanie: skąd wiem, że to prawda? Na przykład nauczyciel fizyki będzie uczył teorii Einsteina, że prędkość światła jest stała w każdym układzie odniesienia. Skąd wiem, że to prawda? Czy jeśli uczniowie mi nie uwierzą, potrafię to udowodnić? Możecie być pewni, że to prawda, gdyby tak nie było wasz GPS nie mógłby działać – jak jednak działa to urządzenie? Wy sami powinniście jako pierwsi zadać sobie pytanie: „dlaczego”, a jeśli potraficie na nie odpowiedzieć, pozwólcie uczniom o to zapytać, czy nawet sprowokujcie ich znalezienia odpowiedzi. Odkryjecie, że ta klasyczna metoda pytania i odpowiedzi, zwłaszcza na początku zajęć, jest często bardzo owocna i w naturalny sposób rozbudza ciekawość uczniów. Zamiast przedstawiania im faktów i równań do zapamiętania, sprawicie, że zapragną dowiedzieć się, odkryć, mówiąc w skrócie, poznać.

Niech mi będzie wolno w tym miejscu przejść do krótkiej konkluzji, katolickiej oceny tego, co moglibyśmy nazwać programem Great Books.

Po pierwsze, powrót do źródeł ma absolutnie zasadnicze znaczenie dla klasycznej edukacji, a nawet dla tego, co należy nazwać edukacją katolicką. Istnieją i zawsze będą istniały wytwory ludzkiego geniuszu, które przewyższają inne i w pewien sposób kodyfikują naturalne zdolności człowieka. Każdy nauczyciel powinien być w stanie przekazać swym uczniom przynajmniej próbkę dzieł tych wielkich umysłów oraz listę ich pism, najlepszych w danej dziedzinie. Wielki myśliciel to nie tylko ktoś, komu uda się odkryć prawdę, ale przede wszystkim ten, kto potrafi skutecznie przekazać ją innym. Newton w dużej mierze czerpał od innych, jednak jego ujęcie problemów, forma i logika sprawiają, że jego pisma przeszły do klasyki. Podobnie jest w każdej dziedzinie. Chciałbym zaproponować uczestnikom tej konferencji jako ćwiczenie, by spróbowali ułożyć listę pozycji, które uważają za podstawowe dla zrozumienia jednego określonego zjawiska. Nie podręcznik, nie program, ale teksty źródłowe.

Po drugie, prawdziwa katolicka edukacja nie może zadowolić się samym tylko czytaniem tekstów. Należy poszukiwać przyczyn, powodu, dla którego rzeczy są takimi, jakimi są. Nawet w literaturze istnieją przyczyny: dlaczego Shakespeare posłużył się takim a takim słowem w tym kontekście, jakie są tego konsekwencje dla rytmu, aliteracji i wszelkich innych środków literackich, dzięki którym jego dramaty są nie tylko przekonujące, ale też piękne. Nauczyciel nie powinien i nie może zadowalać się podawaniem informacji. Dziecko chce wiedzieć dlaczego, a szkoła, która nie potrafi odpowiedzieć na to pytanie, mija się ze swym celem.

Z tego właśnie powodu nasza szkoła nie realizuje programu Great Books, choć odnosi się do niego z szacunkiem, stara się natomiast kontynuować dzieło wielkich średniowiecznych mistrzów siedmiu sztuk wyzwolonych – siedmiu sztuk będących przyczyną czy też odpowiedzią na pytanie, dlaczego rzeczy są takimi, jakimi są. Chciałbym też w tym miejscu odesłać Państwa do broszury prezentującej naszą szkołę, która pozwoli wam bardziej szczegółowo zapoznać się z tą ideą.

Po trzecie, jak wiemy z naszego katechizmu: jesteśmy tutaj, by służyć Bogu i kochać Go i w ten sposób osiągnąć wieczną szczęśliwość w niebie. Największy problem z programem Great Book polega na tym, że zabrakło w nim czynnika scalającego czy też celu, w wyniku czego jego absolwenci będą z pewnością ludźmi bardzo inteligentnymi, nadal jednak poszukującymi czegoś. Przypominać będą pogańskich Greków, którzy wiedzieli niemal wszystko na każdy temat, a jednak rzeczy najważniejsze nadal pozostawały dla nich tajemnicą. Jednak szkoła katolicka ma wielką przewagę, nieskończoną przewagę, ponieważ zna cel, jaki należy osiągnąć. Model klasycznego wychowania już stał się ciałem w osobach Ojców i Doktorów Kościoła, a jego owoce stały się widoczne w życiu świętych i męczenników.

Prawdziwe problemy trapiące współczesną edukację rozpoczęły się w XVI wieku wraz z pojawieniem się protestantyzmu, który oderwał człowieka od światła przewodniego Magisterium Kościoła, a dalszy upadek dyscypliny i autonomia wobec rzeczywistości były po prostu naturalną konsekwencją tego buntu przeciwko Tradycji. Dlatego, przywracając do szkoły umiłowanie dla Tradycji, dla mądrości przodków, dla wszystkiego co wiecznie prawdziwe, dobre i piękne, możemy być pewni, że przekażemy skarby cywilizacji następnemu pokoleniu. Musimy jedynie być konsekwentni, a przede wszystkim prosić Boga o łaskę wytrwania.

Zapewniając o moich modlitwach w tej intencji, zachęcam teraz do zadawania pytań.

czwartek, 27 maja 2010

na czwartek w Oktawie Zesłania Ducha Świętego

Drodzy uczniowie, drodzy wierni,

Znajdujemy się w Oktawie Zesłania Ducha Świętego. Święto to łączy w sobie Stary i Nowy Testament, ponieważ w dzień Zielonych Świątek dane zostały ludziom dwa prawa. Pierwsze, starożytne święto, było wspomnieniem przekazania Mojżeszowi Dziesięciorga Przykazań w pięćdziesiąt dni po uwolnieniu jego ludu z niewoli egipskiej. Bóg wyrył na dwóch kamiennych tablicach Dziesięć Przykazań, dając je ludowi, któremu miał zesłać swego Jedynego Syna, naszego Pana Jezusa Chrystusa. Z kolei Zbawiciel, wypełniwszy wolę Ojca i wstąpiwszy do Nieba, zesłał nam Ducha Świętego, będącego Nowym Prawem.

Podczas gdy Stare Prawo wyryte zostało na kamiennych tablicach, Nowe zapisane zostało w naszych sercach przez łaskę płynącą od Ducha Świętego. Podczas gdy Stare Prawo zawierało przepisy mówiące, czego należy unikać, Nowe zawiera się w istocie w nakazie pochodzącym od Zbawiciela: „Bądźcie doskonali, jako i Ojciec wasz niebieski doskonały jest” (Mt 5,48). Stare Prawo było, jak mówi święty Paweł, prawem śmierci, uśmiercającym pożądliwości w naszych członkach, podczas gdy Nowe Prawo jest prawem życia, udoskonalającym i uszlachetniającym nas przez łaskę. W Nowym Prawie Chrystus Pan nie tylko nakazuje, nie tylko pokazuje nam pod sankcją przepisów co mamy czynić. On sam staje się Prawem, duchem ożywiającym wszystkie nasze uczynki, kiedy jesteśmy w stanie łaski. Gdy poprzez łaskę stajemy się dziećmi Bożymi, poruszani jesteśmy przez to samo prawo, które kierowało uczynkami Zbawiciela. Jak mówi święty Paweł: „A ponieważ jesteście synami, posłał Bóg Ducha Syna swego do serc waszych, wołającego: Abba, Ojcze” (Gal 4,6). Duch Święty został nam dany, ponieważ to On jest Duchem naszego Pana Jezusa Chrystusa (Rz 8,15), który daje świadectwo o Zbawicielu ożywiając poprzez łaskę wszystkie nasze uczynki (J 15,26).

To łaska naszego Pana Jezusa Chrystusa czyni nas miłymi Bogu, a nie samo tylko postępowanie wedle litery Prawa. Święty Paweł pisze: „litera zabija, a duch ożywia” (2Kor 3,6). Bardzo ważne, byśmy o tym pamiętali – Dziesięć Przykazań oraz wszelkie inne przepisy i nakazy, które zostały nam dane – nie wystarczą. Jedynie łaska może nas uświęcić i zbliżyć do Boga. Na tym właśnie polegał błąd Żydów, a zwłaszcza faryzeuszy: czysto materialne przestrzeganie przykazań, nawet w najdrobniejszych szczegółach, nie może nas uświęcić. Przeciwnie, jedynym celem istnienia tych przepisów prawa jest strzeżenie owej łaski, którą otrzymujemy od Zbawiciela (Rz 2,29; 7,6).

Nowe Prawo nie jest po prostu zbiorem przepisów. Ma swój cel, ma nawet własne życie, ponieważ udziela przepisom mocy wysługiwania życia wiecznego.

Rozważania te doprowadzają nas w sposób naturalny do ostatniej tajemnicy Najświętszej Maryi Panny, ostatniej tajemnicy, jaką będziemy kontemplować przed najbliższym poniedziałkiem, kiedy to poświęcimy naszą szkołę Jej Niepokalanemu Sercu. W pewien sposób jest czymś stosownym, byśmy widzieli w ostatecznej chwale Matki Bożej doskonałość, do jakiej mamy nadzieję doprowadzić uczniów naszej szkoły.

Tajemnica Wniebowzięcia jest dogłębnie związana z czystością Najświętszej Maryi Panny – ponieważ Jej ciało nie zostało nigdy splamione przez grzech i ponieważ było ono czyste i Niepokalane, niestosowne byłoby, aby podlegało zepsuciu i rozkładowi. Bóg wziął Ją do Nieba, ponieważ była Niepokalana. W tajemnicy tej dostrzegamy również cel, dla którego Bóg Ją stworzył: Niewiasta, którą wybrał na swą Matkę, powinna być szczęśliwa razem z Nim przez całą wieczność.

W odniesieniu do wszystkiego, co czynimy, możemy mówić o intencji, czy też o celu, który mamy nadzieję osiągnąć. Gdy coś osiąga swój cel, jest kompletne, jest dokonane, zrealizowane, jest doskonałe. Kiedy przyjrzymy się temu uważnie, cel jest pierwszą rzeczą, jakiej pragniemy. Na przykład chcemy zjeść ciastko – idziemy więc do sklepu, kupujemy składniki, pieczemy ciastko – które możemy ostatecznie zjeść. Wszystkie te czynności wykonujemy, ponieważ prowadzą nas one do celu, czyli ciastka. Chcemy iść do sklepu, ponieważ chcemy ciastka – w innym przypadku nie uczynilibyśmy tego. Zauważmy jednak, że ciastko jest ostatnią rzeczą, jaką otrzymujemy. Aby je otrzymać, musimy wykonać wpierw wiele czynności. Ciastko mogło być pierwszą rzeczą, jakiej chcieliśmy, aby jednak osiągnąć ten cel, musieliśmy wykonać wiele czynności. Wszystkie te inne rzeczy to to, co nazywamy środkami, środkami do celu, który chcemy osiągnąć.

Jest to niezwykle istotne w kwestiach dotyczących edukacji. Wszyscy chcemy być doskonali. Wszyscy chcemy być dorośli, wolni, potężni, bogaci i co jeszcze ambicja może nam podsunąć. Musimy jednak mieć świadomość, że wszystkie rzeczy muszą być ukierunkowane na cel ostateczny, czyli szczęście, doskonałe szczęście, które odnaleźć można jedynie w posiadaniu doskonałego dobra, jakim jest tylko Bóg. Dlatego wszystko, czego się uczymy, wszystko co czynimy, musi być w jakiś sposób ukierunkowane na tę szczęśliwość. Jest to w istocie jedyny powód, dla którego żyjemy na tym świecie, by być szczęśliwymi – a szczęście to może pochodzić jedynie od Tego, który jest nieskończenie doskonały, czyli od Boga.

Dlatego w naszej szkole nie możemy oddzielać nauki od życia. Jeśli uczymy się fizyki, czynimy to, by być szczęśliwymi. Jeśli uczymy się matematyki, to w tym celu, by być na wieki z Bogiem. Jeśli uczymy się historii, to po to, by pewnego dnia przejść do wieczności. Jeśli studiujemy sztukę, to po to, by poznać piękno Stwórcy i Jego dzieła. We wszystkim królować musi Jezus Chrystus (1Kor 15,25), to On stanowić musi centrum, gdyż to On daje wszystkiemu życie i cel (1Kor 10,5).

Dlatego Najświętsza Maryja Panna, wzięta do Nieba, jest ucieleśieniem tego ostatecznego celu edukacji: jest otoczona chwałą i cieszy się szczęściem wiecznym w Niebie. Osiągnęła swój cel, swoje ostateczne przeznaczenie, które stanie się również naszym udziałem, o ile tylko pozostaniemy wierni danej nam łasce. Musimy o tym zawsze pamiętać, kiedy uczymy się, gdy się bawimy, czy czynimy cokolwiek innego. Najświętsza Maryja Panna zawsze tam będzie, będzie w Niebie, by nam o tym przypominać.

W ubiegłym tygodniu widzieliśmy, dlaczego Najświętsza Maryja Panna jest naszą Matką Bolesną. Jej rola jako educatrix na wiele sposobów podobna jest do wspomagania Zbawiciela w niesieniu Krzyża na Kalwarię. Widzieliśmy, że jest Ona jak każda inna matka, również więc wobec nas, jako dzieci Bożych, pełni rolę Matki w życiu duchowym. Często musi nas upominać, mówić, byśmy uważali, byśmy trzymali się z dala od niebezpieczeństw, podobnie jak to czynią wasze matki w życiu doczesnym. Dlatego Najświętsza Maryja Panna, jako Matka Bolesna, jest często u stóp Krzyża, by pomóc nam wytrwać w trudnościach towarzyszących nabywaniu cnoty.

Jednak w tej tajemnicy, w tajemnicy Wniebowzięcia, widzimy pewien szczególny aspekt, aspekt zachęty: Maryja ukazuje nam chwałę, która stanie się również naszym udziałem, o ile pozostaniemy wierni. Zachęca nas do postępu i doskonałości poprzez swój przykład i nagrodę, jaką otrzymała.

Ucząc dziecko chodzić, matka trzyma je początkowo przy sobie, stawiając stópki dziecka na swych stopach i trzymając jego rączki w swych dłoniach, a następnie przesuwa jego nóżki do przodu. Z Bożym Macierzyństwem Najświętszej Maryi Panny jest podobnie: widzimy w Niej wszystkie cnoty Chrystusa Pana i dlatego naśladując Ją, stopniowo uczymy się chodzić po drodze zbawienia. Dzięki temu, że stała u stóp Krzyża, może Ona stawiać nasze nogi na swych śladach, może umieszczać nasze uczynki w swych rękach i napominając nas łagodnie, uczyć nas, jak nieść Krzyż naśladując Jej umiłowanego Syna.

Nadchodzi jednak czas, gdy dziecko chce chodzić samo, jak to robią dorośli, na własnych nogach i bez podtrzymywania. Również wówczas wpływ matki ważny jest dla małego jeszcze dziecka. Zamiast trzymać je za rękę, będzie stała kilka kroków od niego i zachęcała, by poszło w Jej stronę. Będzie trzymała ramiona szeroko otwarte, by dziecko mogło wpaść w nie, gdy zrobi tych kilka trudnych, pierwszych samodzielnych kroków. Podobnie Najświętsza Maryja Panna, będąc wzięta do Nieba, otwiera swe ramiona w geście zachęty, wyciąga je do nas z miłością, czekając, aż znajdziemy się szczęśliwi na Jej łonie. W swym Wniebowzięciu jest Ona wciąż matką, ale matką uwielbioną i pragnącą, by również Jej dzieci zdobywały zasługi w sposób wolny, by kroczyły jako dzieci Boże, samodzielnie, o własnych siłach.

My, jako dzieci Boże, musimy postępować jako synowie światłości (Ef 5,8). Musimy kroczyć jak dziecko, samodzielnie i o własnych siłach. Gdy jest się jeszcze małym czy młodym, niebo może wydawać się czymś odległym i przytłaczającym. Najświętsza Maryja Panna, w swej chwale, Wniebowzięta, jest jutrzenką, witającą światło dnia, jest słońcem, które nie jest tak ostre jak w południe, raczej delikatne i pełne obietnic, jutrzenką, która dodaje odwagi, ponieważ oświeca i przygotowuje duszę do pełni chwały wieczności.

Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny uczy nas również innej tajemnicy, ważnej dla naszej szkoły: pokazuje nam pełnię i doskonałość miłości. Bóg tak umiłował Najświętszą Maryję Pannę, że w pewnym sensie nie mógł czekać na dzień zmartwychwstania sprawiedliwych, by mieć Jej ciało wraz z duszą w Niebie. Również reszta rodzaju ludzkiego uwielbiona będzie z duszą i ciałem, jednak dopiero w dniu Sądu Ostatecznego i zmartwychwstania umarłych. Jednak Bóg umiłował tę Niewiastę tak bardzo, że wielkie dzieło Zbawienia, nawet życie wieczne, nie jest, w pewnym sensie, kompletne bez Niej.

Sama obecność osoby ukochanej wystarcza, by uczynić nas szczęśliwymi. Mówi się, że największą oznaką przyjaźni jest to, że można przebywać z przyjacielem i obywać się bez słów – sama jego obecność jest pokarmem dla naszej duszy i pobudką do dobrego. I przeciwnie, posiadanie wszystkiego innego, pieniędzy, bogactwa i władzy, jest niczym bez obecności osoby ukochanej. Podobnie wydaje się, że w Niebie brakowałoby czegoś, gdyby Najświętsza Maryja Panna nie była obecna duszą i ciałem, by witać dusze wkraczające w bramy raju, zamknięte tak długo, nim dokonało się dzieło Odkupienia.

Na kartach Ewangelii widzimy obecność Najświętszej Maryi Panny w każdym aspekcie życia Zbawiciela. Widzimy Ją w Kanie Galilejskiej i u stóp Krzyża. Była tam jako Ta, którą Chrystus Pan ukochał najbardziej i która Jego kochała najgoręcej. Sama Jej obecność wystarczyła, by pobudzić Go do zdziałania pierwszego cudu, a Jej obecność pod Krzyżem pozwoliła Mu powiedzieć Consumatum Est – wypełniło się. Również przez swą obecność w Niebie zachęca niejako swego Syna do powiedzenia każdemu z nas, o ile będziemy wierni: „Pójdźcie błogosławieni Ojca mego, posiądźcie królestwo, zgotowane wam od założenia świata” (Mt 25,34).

Możemy więc być pewni, drodzy wierni, że Matka Boża jest przy nas w chwilach trudnych, pragnie jednak, byśmy chodzili jak dorośli. Dzieło edukacji jest trudne, jest to prawdziwie droga krzyżowa, gdyż wymaga znoszenia naszych doczesnych niemocy i niedoskonałości. Po ludzku mówiąc, biorąc pod uwagę słabość naszej natury i skutki grzechu pierworodnego, edukacja jest przedsięwzięciem skazanym na niepowodzenie. Jednak Najświętsza Maryja Panna jest tam, z wyciągniętymi do nas ramionami, dodająca nam odwagi, gotowa nas objąć, dając nam przez swą miłość i przykład siłę do dalszej drogi, aż dotrzemy do przeznaczonej nam wiecznej chwały, o ile tylko będziemy wytrwali.

Dlatego, drodzy przyjaciele, gdybyście mieli wynieść tylko jeden owoc z tych rozważań: niech to będzie pamięć o obecności Najświętszej Maryi Panny, o Jej chwale, świadomość tego, że również my możemy to osiągnąć, jeśli postępować będziemy za Jej przykładem. Jeśli żyć będziemy zgodnie z Bożą łaską, jak żyła Ona, również my będziemy wzięci do Nieba, by radować się tam szczęściem wiecznym. Amen.

czwartek, 20 maja 2010

św. Bernardyna ze Sieny

Drodzy wierni,

W dniu dzisiejszym przypada wspomnienie świętego Bernardyna ze Sieny, którego życie i cnoty znane są nawet w Polsce, dzięki jego przyjacielowi świętemu Janowi Kapistranowi. Reforma zakonu franciszkanów, w wyniku której powstali bernardyni, wywarła wielki wpływ na obronę i wzrost wiary w Polsce. Prawdopodobnie jednak Bernardyn znany jest obecnie przede wszystkim ze swego żarliwego nabożeństwa do Najświętszych Imion Jezusa i Maryi. Symbol, który widzicie na ołtarzu, IHS, został spopularyzowany właśnie przez niego, jest on greckim skrótem imienia Jezus [IHSOUS], tworzą go też pierwsze litery łacińskiej formuły: Iesus Hominum Salvator – Jezus Zbawiciel ludzi. Bernardyn znany był w całych Włoszech, przede wszystkim ze swej działalności kaznodziejskiej, która doprowadziła do reformy całego społeczeństwa, zaszczepiając cnoty tam, gdzie do tej pory panował grzech.

W życiu świętego Bernardyna niezwykle ważne miejsce zajmowało nabożeństwo do Matki Bożej. Swe własne nawrócenie zawdzięczał w dużej mierze przynależności do „Konfraterni Najświętszej Maryi Panny” przy szpitalu Santa Maria della Scala. Większość wczesnych lat w zakonie poświęcił na służbę chorym przebywającym w szpitalu, jednak jego apostolat jako kaznodziei był bardzo utrudniony w wyniku wady wymowy, wskutek której bardzo trudno było go zrozumieć. Niezależnie od tego, z jak wielką gorliwością przygotowywał swe kazania, były one nieodmiennie rozczarowaniem dla słuchaczy. Po wielu latach starań często przerywał kazania i płakał z przygnębienia, niezdolny przekazać innym palącej go miłości do Chrystusa. Jednak po dwunastu latach walki Najświętsza Maryja Panna wysłuchała jego modlitw i został w roku 1417 w cudowny sposób uwolniony od tej przypadłości. Od tego momentu przepełniony wdzięcznością za tę wielką łaskę, każdego dnia głosił kazania ku czci Niepokalanej Matki Boga.

Pewnego dnia, głosząc kazanie o Najświętszej Maryi Pannie, odniósł do Niej ustęp z Apokalipsy: „I ukazał się wielki znak na niebie: Niewiasta obleczona w słońce”. Po wypowiedzeniu tych słów na jego głową pojawiła się jaśniejąca gwiazda. Gdy głosił kazania po włosku, rozumiany był przez słuchaczy znających jedynie grecki. Jego nauczaniu towarzyszyły liczne cuda i choć nauczał w bardzo prostych słowach, rozniecał w sercach wiernych taki ogień Bożej miłości, że z żarliwością rozpoczynali cnotliwe życie.

Owo nabożeństwo naszego świętego do Najświętszej Maryi Panny oraz nadzwyczajna skuteczność, jaką nadawało ono jego nauczaniu, przywodzą nam na myśl przygotowania do poświęcenia naszej szkoły Matce Bożej, które będzie miało miejsce już za dwanaście dni. Jak to powiedzieliśmy tydzień temu, nasza szkoła jest ze swej natury przedłużeniem i narzędziem magisterium Kościoła, czy raczej Kościoła nauczającego. Podobnie jak w życiu świętego Bernardyna zaobserwować możemy wielkie łaski płynące z jego nabożeństwa do Niepokalanej, tak również my powinniśmy prosić Matkę Bożą o podobne owoce płynące z naszego aktu oddania Jej naszej szkoły.

Rozważaliśmy różne tajemnice Najświętszej Maryi Panny, jednak zwłaszcza jedna z nich ma szczególne znaczenie dla dzieła naszej szkoły oraz dla edukacji w ogólności. Jak to widzieliśmy, Najświętsza Maryja Panna jest Niepokalanym Poczęciem, jest również Matką Boga. Jednak rolę Jej w dziele Odkupienia, którego stanowi Ona integralną część, widzimy zwłaszcza w Jej obecności u stóp Krzyża. Jest Ona nie tylko Matką Boga, ale również naszą Matką. Stałą się naszą Matką właśnie wówczas, gdy stała u stóp Krzyża swego umiłowanego Syna.

Już podczas wypełniania swego pierwszego obowiązku religijnego jako matki, ofiarowania Dzieciątka Jezus w świątyni jerozolimskiej, Symeon zapowiedział Jej udział w dziele Odkupienia. Powiedział, że Serce Jej przeniknie miecz (Łk 2,35). Jednak święty Jan mówi nam, że gdy Zbawiciel wisiał na Krzyżu, obok niego stała Maryja, Jego Matka. W macierzyństwie Najświętszej Maryi Panny zdumiewająca, czy raczej nadprzyrodzona, jest owa dwoista miłość, która jednoczyła Ją z Synem, a równocześnie determinowała Jej misję w Jego Mistycznym Ciele.

Z jednej strony, jak każda matka, kochała życie swego Syna, ceniła je najwyżej, gdyż było to życie Boskie, życie Syna Bożego. Żadna matka nie kochała nigdy swego dziecka tak, jak Najświętsza Dziewica, najświętsze i najczystsze ze stworzeń, kochała swego Syna. Jej Niepokalane Serce było czyste pod każdym względem, dodając do najczystszego instynktu macierzyńskiego doskonałość najszlachetniejszych uczuć. Każda matka godna tego miana oddałaby życie za swe dzieci, ponieważ matka ze swej natury daje siebie innym. Żadne słowa, żaden opis, żadne łzy nie mogą wyrazić cierpień, jakie odczuwała każda cząstka Jej istoty na widok męczarni zadawanych Jej Synowi.

Ludzka natura w obliczu cierpień, które przekraczają naszą wytrzymałość, wyposażona jest w mechanizm obronny w postaci zasłabnięcia czy omdlenia, dzięki którym owe bolesne wrażenia nie oddziałują zbyt silnie na serce, co mogłoby spowodować śmierć. W Ewangelii czytamy jednak, że stała Ona u stóp Krzyża. Stała tam z całą siłą swej duszy. Stała z oczyma utkwionymi w Synu, podczas gdy miecz przenikał Jej serce. Stała akceptując tę samą ofiarę, którą Jej Syn w tej właśnie chwili dokonywał. Ofiara, którą składał Zbawiciel w tej chwili, była równocześnie Jej ofiarą, podczas gdy On ofiarował Bogu Ojcu swą ludzką naturę, Ona ofiarowała Mu swego jedynego Syna.

Chociaż Najświętsza Maryja Panna kochała naturalne życie Chrystusa Pana w stopniu proporcjonalnym do Jej doskonałości i godności jako matki, kochała również rozporządzenie Boga, zgodnie z którym rodzaj ludzki odkupiony być musiał poprzez ofiarę, przez jedyną Żertwę, która miała być równocześnie ludzka i Boska. Tak jak Chrystus Pan symbolizował nowego Adama, odkupioną ludzkość pogodzoną z Bogiem poprzez ofiarę Krzyża, tak Najświętsza Maryja Panna jest symbolem nowej Ewy, matki wszystkich żyjących, czerpiących z owoców tej ofiary. Ofiarując swego Syna na Mękę i Śmierć Krzyżową, wysługuje w pośredni sposób pełnię zasług swego Syna.

To właśnie na Krzyżu Zbawiciel uznał Jej zasługi i głęboką więź z tą jedyną ofiarą: „Niewiasto, oto syn twój” (J 19,26). I aby pokazać nam, że wszystkie łaski, jakie wysłużył na Krzyżu, muszą przejść do nas przez Jej matczyne ręce, powiedział też do świętego Jana: „Oto Matka twoja”.

W obecnej kondycji naszej natury, drodzy wierni, rzeczywistość łaski nie może być oddzielana od rzeczywistości cierpienia, zwłaszcza w dziele edukacji. Grzech pierworodny wprowadził nieuporządkowanie do naszej natury, która musi zostać doprowadzona na powrót do stanu harmonii z odwiecznym planem Boga. Ład ten może zostać odzyskany jedynie poprzez łaską będącą owocem ofiary. W każdym akcie cnoty jest coś z męczeństwa i męki, czyli zadanie śmierci grzechowi, by mogła panować w nas łaska. Podobnie jak na Krzyżu zmyty został grzech Adama, tak również przez nasze codzienne umartwienia i walki oczyszczani jesteśmy stopniowo z naszych niedoskonałości. I podobnie jak pod Krzyżem stała Najświętsza Matka Zbawiciela, musi być Ona obecna również w naszym niesieniu Krzyża na wzór Zbawiciela, musi być obecna, by nas wspierać i dodawać nam odwagi.

To właśnie Najświętsza Maryja Panna będzie nam przypominała, że nauka częstokroć nie jest niczym przyjemnym, a nawet na pewien sposób przykrym. Jednak nagroda jest nieskończenie większa niż te drobne niedogodności. Prawdą jest, że uczenie się na pamięć faktów i liczb oraz powtarzanie wciąż tych samych ćwiczeń może być frustrujące a nawet przykre. Jest to jednak przykre jedynie wówczas, gdy próbujemy tego bez Matki Bożej. To Ona czyni Krzyż, przez samą swą obecność, nie tylko zrozumiałym, ale nawet rajem, gdyż to właśnie tam otrzymaliśmy Ją za Matkę. To właśnie tam ukazuje nam Ona słodycz miłości, słodycz będącą owocem tego, co się ofiaruje, czyli samego siebie.

Dlatego, drodzy uczniowie i drodzy wierni, urzeczywistniajmy w naszym życiu tę tajemnicę Matki Bożej poprzez pamięć o Jej obecności w ciężkich dla nas chwilach oraz uciekając się nieustannie pod Jej opiekę. Poprzez zbliżający się akt konsekracji również my, podobnie jak święty Jan Apostoł, „weźmiemy Ją do siebie” (J 19,27). Dlatego, naśladując wielkiego świętego Bernardyna ze Sieny i ufając, że wstawiennictwo Matki Bożej przyniesie nadzwyczajne owoce również naszej szkole, módlmy się do Niej, kochajmy Ją, czyńmy wszystką przez Nią, gdyż przez Nią otrzymaliśmy naszego Pana i Zbawiciela Jezusa Chrystusa, który żyje i króluje na wieki wieków. Amen.

niedziela, 16 maja 2010

św. Andrzeja Boboli

Drodzy wierni,

Dzień dzisiejszy jest dla naszej skromnej kaplicy wielkim świętem, gdyż dziś przypada wspomnienie naszego patrona, świętego Andrzeja Boboli. Ponieważ święty Andrzej jest naszym patronem, jego wspomnienie jest dla nas świętem pierwszej klasy.

Mamy szczególny przywilej mieć za patrona nie tylko wielkiego świętego, nie tylko wielkiego misjonarza, ale też wielkiego męczennika. Zbawiciel obiecał nam: „Kto straci swe życie z Mego powodu, ten je odnajdzie” (Mt 16,25) i wiemy, że nie ma większej miłości, niż oddać swe życie za tych, których się kocha (J 15,13). Wiemy więc, że nasz męczennik jest z pewnością bliski Bogu, że bez wątpienia słyszy nasze modlitwy i wstawia się za nami w powierzonych mu przez nas intencjach. Dzień dzisiejszy poświęcony jest jego czci, dlatego szczególnie korzystne będzie przypomnienie sobie jego życia i zasług.

W życiu świętego Andrzeja jaśnieje nade wszystko jego wiara katolicka, której siła, wspomagana przez łaskę Bożą, w miarę lat wzmogła się tak bardzo, że wycisnęło to na nim szczególne znamię i stało się impulsem do odważnego zniesienia śmierci męczeńskiej. Święty Paweł mówi, że „sprawiedliwy wiarą żyje”, a u świętego Andrzeja Boboli wiara ta lśniła niezwykłym blaskiem. Cokolwiek Kościół katolicki nakazywał czynić lub w co wierzyć, przyjmował to niezachwianym umysłem i chętnie wcielał w życie.

Od lat najmłodszych za swój obowiązek uważał poskramianie w sobie wszystkich nieuporządkowanych skłonności, które od czasu grzechu Adama osłabiają naszą naturę i z łatwością pociągają ją do tego, co zakazane. W tym samym czasie całą swą siłę i wszystkie wysiłki kierował ku wiernemu naśladowaniu cnót Zbawiciela.

Urodził się w roku 1591 w Strachocinie koło Sanoka w rodzinie wyróżniającej się szlachetnym pochodzeniem, a jeszcze bardzie żywym i żarliwym przywiązaniem do wiary katolickiej. Obdarzony żywym i prawym intelektem, już w domu otrzymał staranne wychowanie i formację w moralności chrześcijańskiej. Później wysłany został do szkoły Towarzystwa Jezusowego, gdzie odznaczał się niewinnością życia i pobożnością.

Pragnąc szybszego postępu w doskonałości, chętnie uczynił ofiarę z samego siebie i w wieku lat dziewiętnastu przyjęty został do nowicjatu jezuitów w Wilnie. Ponieważ wrodzony temperament skłaniał go do dumy, niecierpliwości i niekiedy uporu, by wnieść się na wyżyny cnoty, musiał toczyć długą i ciężką walkę wewnętrzną. Jednak przy pomocy łaski Bożej, wyproszonej nieustannymi żarliwymi modlitwami, był w stanie osiągnąć doskonałość chrześcijańską. Jest to również przykład dla nas, dla tych wszystkich, którzy ze względu na swój temperament muszą toczyć walkę wewnętrzną – na przykładzie naszego świętego widzimy, że z pomocą Bożej łaski zwycięstwo jest rzeczywiście możliwe.

Przede wszystkim zaś był Andrzej Bobola przepełniony gorącą miłością do Boga i bliźnich. W rezultacie starał się spędzać długie godziny przed Najświętszym Sakramentem, a równocześnie kiedy tylko to było możliwe, nieść pociechę najbardziej potrzebującym. Kochał Boga nade wszystko, daleko bardziej niż siebie samego. Poszukiwał wyłącznie Bożej chwały, zgodnie z reguła świętego Ignacego. Ten prawdziwy zapaśnik Chrystusowy, ozdobiony darami łaski, poczynił znaczący postęp w pracy duszpasterskiej i dane mu było zebrać bogaty plon w postaci uratowanych dusz. Płonął żarliwością, by chronić, szerzyć i bronić wiary katolickiej. Posługując jako wykładowca w Wilnie oraz żyjąc w późniejszym okresie w innych miastach, pilnie nauczał więc doktryny chrześcijańskiej, rozbudzał nabożeństwo do Najświętszej Eucharystii i oraz żarliwą i synowską miłość do Dziewiczej Matki Boga.

Gdy wyniesiony został do godności kapłańskiej, zdecydował się nie szczędzić sił w podróżach misyjnych i kazaniach o rzeczach świętych, starając się szerzyć wszędzie wiarę katolicką, co rzeczywiście przyniosło wiele dobrych owoców.

Kościół katolicki, zwłaszcza w krajach wschodnich, stał wówczas obliczu niezwykle poważnego kryzysu. Schizmatycy wykorzystywali wszelkie dostępne środki, by odciągać wiernych od jedności Kościoła i wciągać ich w swe błędy. Święty Andrzej udał się na te tereny z polecenia przełożonych i głosząc publiczne kazania oraz dając prywatne pouczenia w miastach i wioskach, a przede wszystkim jaśniejąc wyjątkową świętobliwością i żarliwością, umacniał wiarę wahających się chrześcijan i ratował ich od popadnięcia w błąd, wykładając im ponownie zdrową naukę i z radością przyjmując wszystkich powracających do jedynej owczarni Chrystusa.

Nie tylko przywracał i umacniał zachwianą wiarę chrześcijan, nakłaniał ich też do opłakiwania ich grzechów, łagodzenia sporów, leczenia podziałów i powrotu do prawdziwej chrześcijańskiej moralności. Podobnie jak Boski Mistrz, czynił dobrze wszędzie tam, którędy przechodził. Zasłużył też sobie, jak mówi tradycja, nawet u schizmatyków, na miano „łowcy dusz”.

Niestrudzony Apostoł Jezusa Chrystusa żył wiarą, szerzył wiarę i wiary bronił, nie wahał się też umrzeć za wiarę swoich ojców.

Wśród najbardziej okrutnych prześladowań Kościoła, wyróżnia się w sposób szczególny brutalna i gwałtowna napaść na religię katolicką w krajach Europy Wschodniej w wieku XVII. Siły kozackie przypuściły wściekły atak na katolicką ludność i jej duszpasterzy, a także na głosicieli prawdy Ewangelii. Kościoły budowane na cześć Boga były brutalnie niszczone, klasztory palone, kapłani i wierni wycinani, ziemie pustoszone, wszystko co święte – bezczeszczone.

Andrzej Bobola nie lękał się jednak wcale cierpień i śmierci. Ogarnięty miłością Boga i bliźniego, ruszył w bój wyposażony we wszystkie dostępne środki, by uchronić tyle dusz ile tylko zdoła od porzucenia wiary katolickiej, by ratować je od sideł i błędów tych, którzy odłączyli się od Kościoła, oraz by umocnić pozostałych w integralnej prawdzie katolickiej.

Jednak 16 maja 1657 roku, w uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego, został schwytany przez wrogów wiary w Janowie Poleskim. Zawsze prosił Boga o śmierć męczeńską i często rozważał słowa Zbawiciela „Błogosławieni jesteście, gdy wam będą złorzeczyć i będą was prześladować i mówić wszystko złe przeciwko wam kłamiąc, dla mnie. Radujcie się i weselcie się, albowiem zapłata wasza obfita jest w niebiosach; bo tak prześladowali proroków, którzy przed wami byli”.

Myśl wzdraga się na wspomnienie wszystkich tortur, jakie cierpiał ten niezrównany bojownik Chrystusa z męstwem oraz silną i niezachwianą wiarą. W aktach jego męczeństwa czytamy, że „ćwiczony był rózgami, bity, powleczony za koniem po wyboistej i splamionej krwią drodze, a potem przywleczony do Janowa na śmiertelne męki. W tych zmaganiach polski męczennik odniósł najszlachetniejszy tryumf (…) Andrzej zapytany został czy jest kapłanem obrządku zachodniego, na co odpowiedział: „Jestem katolickim kapłanem, urodziłem się we wierze katolickiej i w tej wierze chcę umrzeć. Moja wiara jest prawdziwa, prowadzi do zbawienia. Żałujcie raczej za grzechy, gdyż w przeciwnym razie, pozostając w waszych błędach, nie będziecie mogli osiągnąć życia wiecznego. Przez przyjęcie mojej wiary, poznacie prawdziwego Boga i uratujecie wasze dusze”.

Na te słowa owi niegodziwcy, pozbawieni niemal ludzkich odruchów, posunęli się do potwornego bestialstwa i w swym okrucieństwie dodawali wciąż nowych cierpień żołnierzowi Chrystusowemu. Jak mówią dalej akta: „był biczowany, ukoronowany cierniem jak Chrystus Pan, ciężko pobity i raniony szablą. Następnie wyłupiono mu prawe oko, zdzierano z niego skórę, a rany posypywano plewami z orkiszu, wyrwano mu język i raniono bronią w pierś koło serca. Na koniec, o godzinie trzeciej po południu, gdy wciąż żył dając cudowny przykład męstwa, został cięty w szyję szablą i zyskał palmę męczeństwa”.

Kościół, widząc jego wybitną świętobliwość potwierdzoną przez samego Boga cudami, ogłosił go świętym ustami papieża Piusa XI w roku 1938.

Żyjemy obecnie, drodzy wierni, w czasach przypominających w dużej mierze czasy świętego Andrzeja Boboli. Są obszary, gdzie wiara chrześcijańska albo dogorywa, albo już wygasła. Wielu ludzi ignoruje niemal całkowicie nauczanie Ewangelii, inni - co jeszcze gorsze – w ogóle je odrzucają. Uważają wiarę za coś niestosownego w tej epoce postępu, w epoce gdy ludzie posiadają wszystkie rzeczy tego świata bez Boga, dzięki swym własnym naturalnym zdolnościom: pomysłowości, zdolnościom, sile, ignorując prawa i pomoc Boga.

Niektórzy usiłują całkowicie wyrwać i wykorzenić wiarę chrześcijańską z dusz ludzi, zwłaszcza niepiśmiennych i prostych, ludzi biednych, dla których wiara jest jedną pociechą w tym doczesnym życiu. Obiecują im szczęście, jakiego nigdy nie będziemy w stanie osiągnąć na tym ziemskim wygnaniu. Niezależnie bowiem od tego, czego człowiek będzie szukał i jak bardzo się starał, jeśli odejdzie daleko od Boga, nie będzie mógł cieszyć się naturalnym pokojem, harmonią ani spokojem duszy.

Poszukując ziemskich bogactw, wygód i przyjemności i pokładając w nich nadzieję, człowiek goni za tym, co nieuchwytne, łapie się tego, co ściąga go w dół. Bez Boga bowiem i Jego najświętszego prawa nie zbuduje człowiek żadnego trwałego ładu, nie osiągnie szczęśliwości godnej tego miana – brakować mu będzie podstawowej normy, na której mógłby oprzeć swe życie, władzy świeckiej brak będzie podstawowych norm koniecznych do sprawowania rządów, a społeczeństwu fundamentu pozwalającego kierować się umiarem. Jedynie wieczna radość, a nie rzeczy zmienne i przemijające, może zaspokoić ludzkie dusze.

Gdy się nad tym zastanowimy, zrozumiemy, dlaczego Andrzej Bobola ochotnie i z zapałem podejmował tak wiele przedsięwzięć dla obrony wiary katolickiej swych współobywateli, dla obrony czystości ich życia moralnego, pomimo czyhających zewsząd niebezpieczeństw i pułapek, by ostatecznie stać się dla nas wzorem cnót chrześcijańskich.

W praktykowaniu cnoty zawsze jest pewien element męczeństwa, jeśli pragniemy dzień po dniu postępować coraz bardziej w doskonałości chrześcijańskiego życia. Świadectwo wiary daje się bowiem nie tylko przez przelanie krwi, ale też przez odważny i stały opór wobec pokus, oraz przez całkowite ofiarowanie tego czym jesteśmy i co posiadamy Temu, który jest naszym Stwórcą i Odkupicielem, a pewnego dnia będzie naszą niekończącą się radością w niebie.

Dlatego, drodzy wierni, rozważajmy siłę duszy świętego Andrzeja Boboli. Uczmy się na jego przykładzie zachowywać nienaruszoną wiarę i bronić jej ze wszystkich sił. Naśladujmy jego apostolską gorliwość i próbujmy jak tylko potrafimy, umacniać Królestwo Chrystusowe na ziemi, a również, na ile stan życia nam pozwala, szerzyć je wszędzie wokół nas.

Andrzej Bobola jest jedną z największych chlub Polski, przyozdabia ją nie tylko wspaniałością tak wielu cnót, ale też purpurą męczeństwa. Idąc za jego przykładem trwajmy mocno przy wierze naszych przodków, opierając się wszelkim atakom wrogów Kościoła. Starajmy się gorliwie żyć wedle chrześcijańskich zasad moralnych. Naśladujmy niezachwianą wierność waszych przodków i sprawmy, by Polska była zawsze wierna, jako zewnętrzny szaniec chrześcijaństwa, a chwała jej nie przeminie tak długo, jak pozostaniemy wierni Temu, który żyje i króluje, Bóg na wszystkie wieki wieków. Amen.

czwartek, 13 maja 2010

Na Uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego

Drodzy wierni,

W tradycyjnym obrzędzie konsekracji biskupich, bezpośrednio po Litanii do Wszystkich Świętych, biskup celebrans błogosławi klęczącego przed sobą kandydata. Biskup kładzie na ramionach mającego przyjąć sakrę kapłana Ewangeliarz i nakłada na niego ręce mówiąc: „Accipe Spiritum Sanctum” – „Przyjmij Ducha Świętego”. Również pozostali obecni biskupi wkładają ręce na wyświęcanego wypowiadając te same słowa, podczas gdy nowy biskup dźwiga na swych ramionach ciężar Ewangelii.

Zgodnie z Tradycją, Ewangelią kładzioną na ramionach biskupa, symbolizującą obowiązek nauczania, jest Ewangelia na Uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego, gdy Chrystus Pan nakazuje swym Apostołom: „Idąc na cały świat, opowiadajcie Ewangelię wszelkiemu stworzeniu. Kto uwierzy i ochrzci się, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony” (Mk 18). W dniu dzisiejszym świętujemy uroczystość, będącą przypomnieniem wielkiej odpowiedzialności urzędu nauczycielskiego Kościoła: tak jak Zbawiciel nakazuje następcom Apostołów nauczać wszystkie narody przestrzegania wszystkiego, czego nakazał (Mt 28), tak też gdy przyjdzie ponownie na końcu czasów będzie sądził ich według ich wierności Jego doktrynie. Katolicka szkoła, z samej swej natury, stanowi przedłużenie i narzędzie urzędu nauczycielskiego Kościoła. Biskup jest przede wszystkim strażnikiem wiary.

Jak przypomina nam czytana dziś Lekcja, Chrystus Pan wstąpił do nieba w czwartek, czterdzieści dni po swym Zmartwychwstaniu. Przywodzi to na myśl władzę, w jaką Zbawiciel wyposażył swych Apostołów w czwartek przed Zmartwychwstaniem – władzę „czynienia tego na moją pamiątkę”, władzę składania Świętej Ofiary Mszy. Liturgia Kościoła ukazuje nam głęboki związek pomiędzy tymi dwoma czwartkami: w jeden z nich biskup otrzymuje władzę składania w Ofierze fizycznego ciała Chrystusa Pana, a w drugi otrzymuje władzę nauczania.

Te dwie władze, z których wszystkie inne władze w Kościele czerpią swe pochodzenie i moc, wspominane są również w dwóch uroczystościach ku czci Matki Bożej, przypadających w tym samym okresie liturgicznym. Uroczystość Zwiastowania, wspominająca czas, gdy Słowo stało się Ciałem i zamieszkało między nami, przypomina władzę ofiarowania Mszy, podczas której Ciało i Krew Zbawiciela stają się obecne pośród nas. Podobnie jak Bóg przybrał ciało, choć skryty przed ludzkimi oczyma, w łonie Najświętszej Maryi Panny, tak również w rękach kapłana staje się obecny, choć skryty pod postaciami chleba i wina. Msza jest jak gdyby drugim Wcieleniem, choć w bardziej głęboki sposób, ponieważ Chrystus Pan obecny jest jako Żertwa, ofiarując się za nasze grzechy.

Drugą uroczystością ku czci Matki Bożej, która przywodzi na myśl władzę biskupa, jest uroczystość Nawiedzenia świętej Elżbiety, która w czasach starożytnych przypadała na koniec kwietnia, obecnie jednak obchodzona jest w Oktawie Narodzenia św. Jana Chrzciciela. Najświętsza Maryja Panna jako pierwsza niosła Zbawiciela duszom. To Ona powiedziała do anioła w dniu Zwiastowania: „Niech mi się stanie według twego słowa” i dzięki Jej fiat Elżbieta napełniona została w dniu Nawiedzenia Duchem Świętym i wypowiedziała znane wszystkim słowa pozdrowienia (Łk 1,41). Na dźwięk głosu Matki Bożej została napełniona Duchem Świętym i zawołała: „Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, albowiem spełni się to, co ci było powiedziane od Pana”.

Te dwa święta - dwie władze Kościoła, doprowadzają nas do głównej tajemnicy Najświętszej Maryi Panny, którą powinniśmy rozważyć przygotowując się do poświęcenia Jej naszej szkoły. Przypominamy również rocznicę pierwszych objawień Najświętszej Maryi Panny w Fatimie. Matka Boża jest strażniczką wiary i jako taka jest ściśle związana z urzędem nauczycielskim Kościoła, stąd również z katolicką szkołą.

W Litanii Loretańskiej zwracamy się do Niej słowami, streszczającymi tę tajemnicę: Virgo Fidelis, ora pro nobis - Panno wierna, módl się za nami. Przez słowo „wierna” rozumiemy dwie rzeczy: po pierwsze jest Ona wierna, a więc uczyni to, co obiecuje, ponieważ osobą godną wiary jest taka, która dotrzymuje swych obietnic. Oznacza to jednak również fundamentalną cnotę, nadającą danej osobie wiarygodność – czyli cnotę wiary. Cnota wiary zakotwicza niejako nasz intelekt w nieomylności Boga, opiera fundamentalne zasady naszego życia nie na ludzkiej słabości i ułomnej zapobiegliwości, ale na niezmiennej prawdzie Stwórcy. By więc ktoś godny był zaufania, musi wpierw oprzeć swój intelekt na czymś wiarygodnym, na nauce samego Boga, którą otrzymujemy poprzez wiarę. Nie posiadających wiary pogan Pismo Święte porównuje do oceanu, nieustannie miotani byli oni we wszystkich kierunkach przez wiatr różnych opinii, niebezpiecznych i niewiarygodnych. Nie posiadają oni chrześcijańskiej nadziei, kotwicy, dzięki której wznosiliby wzrok ku rzeczom wyższym. A jest to właśnie owocem wiary. To cnota wiary, jak mówi święty Jan, zwycięża świat (1J 5,4). Tak więc przez tytuł Virgo Fidelis wyrażamy również fakt, że Najświętsza Maryja Panna jest niezrównana w tym, że posiada pełnię prawdy. Matka Boża jest Strażniczką Wiary właśnie dlatego, że jest Virgo Fidelis.

Z katechizmu wiemy, że wezwani jesteśmy do naśladowania Chrystusa – do brania naszego krzyża i podążania za Nim. Oznacza to, że mamy naśladować wszystkie cnoty Zbawiciela we wszystkim, co czynimy. Chrystus Pan jest doskonałym obrazem Ojca, powiedział nawet do Filipa: „Kto mnie widzi, widzi Ojca”. By stać się doskonałymi, musimy upodobnić się do Niego we wszystkich Jego cnotach, żyć jak On i w zjednoczeniu z Nim. „Nikt nie może przyjść do Ojca, jak tylko przeze mnie” – powiedział Pan Jezus. Oznacza to, że aby osiągnąć niebo, musimy upodobnić się do Niego we wszystkich Jego cnotach. Musimy naśladować Go we wszystkim.

„Bez wiary niepodobna jest podobać się Bogu” (Żyd 11,6) mówi Pismo Święte i rzeczywiście nie możemy osiągnąć szczęścia wiecznego, którym jest Bóg, nie uwierzywszy w Niego najpierw.

Wiemy jednak, że Chrystus Pan posiada pełnię Boskiej natury, jest samym Bogiem. Dlatego Jego dusza, Jego ludzka dusza, cieszyła się wizją uszczęśliwiającą od samego momentu Wcielenia. Widział Boga, posiadał Boga, ponieważ sam jest Bogiem. Dlatego Pan Jezus nie wierzy, On widzi. Chrystus Pan posiada wszystkie cnoty w stopniu doskonałym, poza cnotą wiary. Pan Jezus nie posiadał cnoty wiary. Jak więc mamy naśladować Go w praktykowaniu tej cnoty? Jak mamy wierzyć w taki sam sposób, w jaki On wierzył? W przypadku każdej innej cnoty mamy w Zbawicielu przykład do naśladowania, nie możemy Go jednak naśladować w Jego wierze. Jak więc mamy osiągnąć doskonałość w praktykowaniu tej cnoty?

Odpowiedź na to pytanie znajdujemy, gdy zastanowimy się dogłębniej, dlaczego Chrystus Pan nie posiadał wiary. Wynikało to po prostu z faktu, że jest On Synem Bożym. Jest On, jak mówimy, hipostatycznie zjednoczony z Ojcem, czy też jak mówi Litania „Ze słowem Bożym istotowo zjednoczony”. Konsekwentnie jest naturalnym Synem Boga. Zazwyczaj łaska, gdy spływa na nasze dusze, czyni nas przybranymi dziećmi Bożymi. Jest czymś, co zmienia nas, ma jednak charakter akcydentalny, podobnie jak akt adopcji nie zmienia tego, kim jesteście, nie sprawia, że macie innych naturalnych rodziców, jest jedynie aktem prawnym oddającym dziecko pod opiekę kogoś innego. Jednak Pan Jezus jest naturalnym Synem Boga, a więc pełnia łaski wypełniająca Jego ludzką duszę nie wywołuje swego zwykłego skutku. Dlatego też Jezus Chrystus nie może posiadać godności najznakomitszego spośród przybranych dzieci Bożych – jest On bowiem Synem Boga. Ta łaska, która jest współ-naturalna Chrystusowi, nie mogła zaskutkować u Niego tą naturalną konsekwencją czy godnością. Musiała jednak mieć gdzieś jakieś naturalne konsekwencje.

Ową godność, polegająca na byciu najdoskonalszym spośród dusz adoptowanych dzięki łasce, odnaleźć możemy w osobie Najświętszej Maryi Panny. To Ona pozdrowiona została przez anioła podczas Zwiastowania jako „pełna łaski”, pełna tej łaski, która czyni nas przybranymi dziećmi Boga. Zbawiciel zarezerwował tę godność dla swej Matki i otrzymała ją Ona niejako w sposób naturalny, gdyż to Ona dała Ciało Drugiej Osobie Trójcy Przenajświętszej.

Podobnie jest z cnotą wiary. Ponieważ posiadała Ona pełnię łaski, jest czymś naturalnym, że cnota będąca początkiem naszego usprawiedliwienia, czyli wiara, znajduje w Niej najgłębszy wyraz i najpełniejszy przykład. Jest Ona prawdziwie Virgo Fidelis, ponieważ jest Mater Christi.

Wiara ta jest pierwszą cnotą, za jaką jest Ona wychwalana w na kartach Ewangelii: podczas Nawiedzenia Elżbieta woła: „Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła” (Łk 1,45). Była cnotą, którą Niepokalana musiała nieustannie praktykować przez całe swe życie, cnotą której strzegła, podtrzymywała i broniła.

I rzeczowiście tak było... Częściej niż ktokolwiek inny, Matka Zbawiciela miała styczność z Jego Człowieczeństwem. Widziała kruchość małego ciałka, które złożyła w żłobie. To Ona zmieniała Mu pieluszki. To Ona widziała Jego Człowieczeństwo w najsłabszych momentach, jak tylko matka może widzieć i poznać. A jednak musiała wierzyć, że to dziecko, tak od Niej zależne, jest w istocie Jej Panem i Bogiem.

Towarzyszyła swemu Synowi w ucieczce do Egiptu. Musiała wierzyć, że to dziecko, które musieli ratować przed edyktem Heroda, jest w rzeczywistości Zbawicielem świata. Gdy odnalazła Go w świątyni, jak czytamy w Ewangelii „zachowywała wszystkie te słowa w swoim sercu” (Łk 2,51). Te słowa Zbawiciela, słowa życia wiecznego, znalazły wpierw miejsce w sercu Jego Matki, w Jej sercu, które wierzyło.

Jej wiarę widzimy również podczas pierwszego cudu zdziałanego przez Pana Jezusa, rozpoczynającego niejako Jego publiczne nauczanie. Nawet po napomnieniu, jakiego udzielił Jej Zbawiciel, by udoskonalić Jej wiarę: „jeszcze nie nadeszła godzina moja”, nadal wierzy i mówi do sług: „Czyńcie wszystko, cokolwiek wam powie”.

W każdym momencie życia, w każdym Jej słowie, widzimy wiarę Najświętszej Maryi Panny jako kamień węgielny całego dzieła Odkupienia. Podobnie jak w przypadku każdego dokonywanego przez siebie cudu Chrystus Pan wymagał aktu wiary, można by powiedzieć, że w przypadku dzieła Odkupienia, żądał go przede wszystkim od swej Matki.

Dlatego Matka Boża, jako wzór dla wszystkich wierzących, jest strażniczką wiary. Na zawsze pozostanie kamieniem probierczym, dzięki któremu będzie można odróżnić prawdziwą wiarę od herezji i błędu – dowodem na to jest cała historia Kościoła. Każda herezja musiała atakować najpierw Ją i to Ona zniszczyła wszystkie herezje.

Dlatego, drodzy przyjaciele, w tę uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego, gdy słyszymy polecenie dane przez Zbawiciela Apostołom, myślimy również o misji naszej szkoły: mamy nauczać wszystkie narody. Katolicka szkoła jest zasadniczo przedłużeniem urzędu nauczycielskiego Kościoła, jest narzędziem służącym Kościołowi do nauczania i formacji najmłodszych jego członków, by doprowadzić ich do pełni w Chrystusie (Fil 1,6-7). Aby podołać tej misji, musimy szukać pomocy i opieki Tej, która jest Virgo Fidelis, Tej, której wiara jest wzorem dla wszystkich wierzących.

Dlatego, w świetle tych rozważań, módlmy się do Matki Bożej o tę cnotę, która czyni ją tak straszliwą dla Jej wrogów: o cnotę wiary, która da nam zwycięstwo nie tylko na tym świecie, ale również zwycięstwo ostateczne, wieczne zbawienie, gdy będziemy wraz z Nią radować się szczęściem bez końca, na wieki wieków. Amen.

niedziela, 9 maja 2010

na 5 Niedzielę po Wielkiejnocy

Drodzy wierni,

W poprzednią niedzielę św. Jakub mówi ł nam, byśmy byli „skorzy do słuchania”, również dziś kieruje do nas słowa, tym razem jednak wskazując powód, dla którego musimy nauczyć się słuchać. Otaczający nas świat popada w absurd. Słowo „absurd” podchodzi z połączenia łacińskiego „ab” czyli „od” oraz „surdus” czyli „głuchy”. Ludzie głusi mówią rzeczy nierozumne, ponieważ nie słyszą. W jeszcze większym stopniu absurdy głoszą jednak ci, którzy po prostu nie chcą słuchać, ponieważ to, co mówią nie ma nic wspólnego z tym, co w rzeczywistości myślą.

Jednak św. Jakub mówi nam o innym jeszcze absurdzie, dotyczącym tych, którzy słyszą, ale nie słuchają. Tych, którzy mają uszy do słuchania, ale nie rozumieją. Apostoł pisze:

„Bądźcie zaś wykonawcami słowa, a nie słuchaczami” (Jk 1,22)



Dobry Bóg stworzył nas nie tylko po to, byśmy Go poznali, ale przede wszystkim po to, byśmy go umiłowali. Zostaliśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boże, dzięki czemu możemy poznawać oraz kochać. Wszelkie moce twórcze, jakie posiadamy: sztuka, nauka i wynalazki, będące chwałą rodzaju ludzkiego, są jedynie drobnymi i niewiele znaczącymi konsekwencjami tego, co jest naszą prawdziwą mocą twórczą: zdolności do określania naszego własnego przeznaczenia.

Wszystkie inne moce twórcze jakie posiadamy, wymagają w jakimś stopniu rzeczy materialnych, które już istnieją: na przykład drewna do zrobienia biurka, papieru do pisania czy też rysowania. Jednak człowiek posiada sam w sobie moc przewyższającą wszystkie inne: wolna wolę, która decyduje o każdym z naszych czynów. Wszystko, co wykonujemy na zewnątrz, determinowane jest przede wszystkim przez pewną wiedzę oraz pragnienie wykonania tego, co zamierzamy. Wszystko, co czynimy, wszystko, co jest prawdziwie nasze, to to, co wykonujemy w sposób wolny z własnego wyboru. W tym właśnie znaczeniu człowiek jest prawdziwie twórcą, twórcą swych własnych wolnych aktów. To właśnie w ten sposób objawia się fakt, iż człowiek stworzony jest na obraz Boży.

To właśnie w ten sposób uwidacznia się, że jesteśmy stworzeniem Bożym noszącym w sobie Jego obraz, tę właśnie moc twórczą. Również skutki naszych wolnych czynów noszą w sobie nasz obraz. Dlatego właśnie św. Jakub posługuje się przykładem lustra. Lustro odbija padające na nie światło. Nie wytwarza go ani nie absorbuje, ale odbija, stwarzając przez to podobieństwo tego, co odzwierciedla.

Nasze uczynki są niejako lustrzanym odbiciem naszego życia wewnętrznego. Nie widzimy naszych dusz, nie widzimy wiedzy ani miłości, widzimy jednak z pewnością skutki tego co wiemy i co czynimy przy użyciu wolnej woli. Nie możemy zobaczyć Boga, ponieważ jest On czystym duchem. Możemy jednak dowiedzieć się czegoś o Nim poprzez to, co czyni, czyli przez Jego stworzenie. Stąd patrzenie na nasze uczynki, nasze działania i zaniedbania, jest jak patrzenie w lustro naszej duszy. Patrząc na nasze uczynki widzimy, czy wybraliśmy dobrze, czy źle. Nasze uczynki są niejako owocami naszych wyborów, a jak mówi Zbawiciel w swej przypowieści o drzewie złym i dobrym: po ich owocach ich poznacie (Mt 5,16).

Dlatego św. Jakub mówi nam, byśmy nie byli jedynie słuchaczami prawdy, ale również tymi, którzy obracają prawdę w czyn, czyli praktykują dobre uczynki. Człowiek, który nie realizuje w praktyce tego, co myśli, w krótkim czasie zacznie myśleć tak, jak postępuje. To nasze zewnętrze uczynki i działania będące owocami naszego wolnego wyboru są najlepszym sędzią naszego życia wewnętrznego. Przysłowie mówi, że droga do piekła wybrukowana jest dobrymi intencjami: dobrymi intencjami, które stały się jak kamienie, martwe, nigdy nie urzeczywistnione, nie ożywione. Tak więc napomnienie św. Jakuba: bądźcie nie tylko słuchaczami słowa, ale i wykonawcami, jest niezwykle ważne dla wszystkich nas.

Ten, kto jest jedynie słuchaczem, podobny jest do człowieka, który patrzy w lustro: widzi siebie w swych czynach, może sam osądzić, czy jego życie zgodne jest z Ewangelią, czy też nie. Taki biedny człowiek, który posiada wiarę, a jednak jej nie praktykuje, widzi w lustrze jedynie pustą duszę, duszę bez dobrych uczynków, obciążoną grzechami i daleką od doskonałości, której wymaga od niej Bóg. A następnie odchodzi od lustra, czyli oddala się jeszcze bardziej od tej doskonałości i zapomina jakiego rodzaju człowiekiem jest, jak mówi św. Jakub „zwodzi samego siebie”. Zwodzi samego siebie w obu znaczeniach, po pierwsze dlatego, że jest rozczarowaniem dla siebie samego i dla Boga ze względu na ignorowanie Bożych nakazów, ale też w tym znaczeniu, że żyje w kłamstwie, żyje w sposób całkowicie sprzeczny z tym, w co wierzy, jest żywą antynomią prawdy. Jest hipokrytą.

Jednak św. Jakub przedstawia nam dalej portret człowieka uczciwego, człowieka, który postępuje wedle „doskonałego Prawa wolności” (Jk 1,25). Chrystus Pan uczy nas: „Poznacie prawdę, i prawda was wyzwoli”. Doskonałe prawo wolności to prawo, które czyni nas wolnymi, prawo Zbawiciela. Ktokolwiek upadnie w grzech, staje się niewolnikiem grzechu, mówi św. Paweł, a zapłatą za grzech jest śmierć. W czynieniu zła nie ma wolności, jest to raczej nieubłagany marsz ku śmierci: śmierci duszy wobec łaski, śmierci w wyniku podporządkowania się ślepej namiętności, a nawet śmierci umysłu, kapitulującego wobec błędu i ignorancji. Nie ma czegoś takiego jak wolność do grzechu, ponieważ grzech niszczy wolność. To prawda i dobro zaspakajają nasze pragnienie szczęścia.

Tak więc, drodzy przyjaciele, słuchajmy słów św. Jakuba i upodabniajmy się nie do roztargnionego słuchacza, ale do wykonawcy dobrych uczynków. Nawet szatan i upadłe anioły wierzą, że Bóg istnieje. Znacznie lepiej od nas znają rzeczywistości wieczne, będące skutkiem każdego dokonywanego przez nas wyboru. Wiara, która pochodzi ze słyszenia, nie wystarcza do zbawienia. Wiara przeniknięta musi być miłością, czyli towarzyszyć jej muszą dobre uczynki, o których pisze św. Jakub. W dalszym ciągu swego listu pisze on, że wiara okazuje się poprzez uczynki i że wiara bez uczynków jest martwa. To na podstawie naszych uczynków będziemy sądzeni.

Sam Zbawiciel wielokrotnie uczy nas tego w Ewangelii: Nie wszyscy z tych, którzy mówią „Panie, Panie” wejdą do Królestwa Niebieskiego. Życie wieczne posiądą jedynie ci, którzy czynią wolę Chrystusa. Pomiędzy słuchaniem prawdy a wiecznym szczęściem znajduje się całe dzieło polegające na dostosowywaniu naszego życia do wymogów prawdy, i jest to prawdziwie dzieło stworzenia, naszego stworzenia. To ,w co wierzymy i co mamy nadzieję osiągnąć, powinno znaleźć odzwierciedlenie w naszych uczynkach.

Tak więc, drodzy wierni, czyńmy wciąż na nowo dobre postanowienia i stosujmy w praktyce prawo pozostawione nam przez Zbawiciela. Tak wielu ludzi nazywa dzisiaj samych siebie wierzącymi, podczas gdy w rzeczywistości zwodzą samych siebie. Są oni, jak mówi św. Jakub, roztargnionymi słuchaczami zapominającymi, jakimi ludźmi w istocie są. Współczesny świat w swym obłędzie doprowadził do całkowitego rozdziału pomiędzy wiarą a praktyką i to do tego stopnia, że również my możemy łatwo ulec tej iluzji.

Usiłujmy więc każdego dnia dostosowywać nasze postępowanie do nauczania Zbawiciela. Z pewnością ludzka natura jest słaba i krucha, jednak z Bożą łaską możemy wszystko. Każdego dnia przeglądajmy się w zwierciadle naszego sumienia i oby nasze dobre uczynki były obrazem Chrystusa, będącymi z kolei przykładem dla innych.

Prośmy też o pomoc jedyną Osobę, która w doskonały sposób posiada wszystkie cnoty, jakie chce widzieć w nas Stwórca: Najświętszą Dziewicę. Ona jako jedyna odpowiadała w doskonały sposób łasce, dlatego też stała się Pośredniczką Wszelkich Łask. To Ona, jako jedyna pośród całego rodzaju ludzkiego - dzięki swemu przywilejowi Niepokalanego Poczęcia - okazała się sprawiedliwą. Ona jest Zwierciadłem Sprawiedliwości, w które powinniśmy spoglądać, aby promienie łaski mogły przeniknąć również nasze uczynki, ku naszemu wiecznemu zbawieniu. Amen.

czwartek, 6 maja 2010

Czwartek po 4 Niedzieli Wielkanocy

Drodzy uczniowie, drodzy wierni,

W dniu dzisiejszym, w pierwszy czwartek maja, sprawowana jest Msza wotywna o naszym Panu Jezusie Chrystusie Najwyższym i Wiecznym Kapłanie. Msza ta promulgowana została przez Piusa XI w roku 1935, w szczególnej intencji zwalczania szerzącej się wówczas herezji, wedle której wszyscy wierni są kapłanami Nowego Prawa. Ma ona też szczególne znaczenie dla nas, a to z trzech powodów. Po pierwsze było to jedno z ukochanych nabożeństw arcybiskupa Marcela Lefebvre i w naszych seminariach Msza ta odprawiana jest zawsze w pierwsze czwartki miesiąca. Ma też szczególne znaczenie z tego względu, że rok obecny, na polecenie Benedykta XVI, jest rokiem kapłaństwa i zgodnie z rozporządzeniem Penitencjarii Apostolskiej do uczestnictwa w tej Mszy przywiązane są odpusty zupełne – dlatego też po Mszy odmawiana jest też specjalna modlitwa w intencji papieża. Po trzecie, Msza ta ma szczególną wartość w kontekście mającej odbyć się za kilka tygodni konsekracji naszej szkoły Najświętszej Maryi Pannie. Kapłaństwo Zbawiciela pozostaje w głębokim związku z Bożym Macierzyństwem Maryi, o którym mówić będziemy właśnie dzisiaj.

W ubiegłym tygodniu rozważaliśmy tajemnicę Niepokalanego Poczęcia. Widzieliśmy, że Najświętsza Maryja Panna od samego początku stanowiła element centralny, a zarazem niezbędny, Bożego planu zbawienia rodzaju ludzkiego. W dniu dzisiejszym zastanawiać się będziemy nad tajemnicą stanowiącą centrum i zwieńczenie wszystkich godności Maryi, dającą odpowiedź na pytanie, dlaczego została Ona niepokalanie poczęta. Wszystkie przywileje i godności, jakie otrzymała, otrzymała w przewidywaniu najważniejszej tajemnicy – miała stać się bowiem Matką Boga. Co więcej, Chrystus Pan jest kapłanem dlatego, że jest nie tylko Bogiem, ale i Człowiekiem, a to właśnie z Najświętszej Maryi Panny wziął swą ludzką naturę, mającą zasadnicze znaczenie dla Jego kapłaństwa.

Co to znaczy, że Najświętsza Maryja Panna jest Matką Boga? W pewnym sensie ta prawda naszej wiary stanowi sam fundament chrześcijaństwa. W historii Kościoła widzimy, że wszystkie ataki na naukę Zbawiciela były w jakiś sposób powiązane z atakami na Jego Matkę. Kościół modli się do Niej: O Maryjo, Wszystkie herezje samaś starła, gdyż każda herezja musi w jakiś sposób atakować Najświętszą Dziewicę i to Ona odnosi nieodmiennie nad nimi tryumf. Być może najlepszym tego przykładem jest właśnie tajemnica Jej Bożego Macierzyństwa.

Widzieliśmy, jak w pierwszych wiekach pogańska filozofia dostarczała licznych pretekstów do negowania Bóstwa Chrystusa Pana - zwłaszcza arianizm, który negował, że Zbawiciel posiada tę samą naturę, co Bóg Ojciec. Dla arian Chrystus był w jakiś sposób podobny do Boga, nie posiadał jednak tej samej co On natury. Arianizm nękał Kościół przez wiele lat, nawet po tym, jak został potępiony przez Sobór Nicejski. Obrońcy Bóstwa Chrystusa nierzadko cierpieli męczeństwo i wygnanie. Herezja ta ogarnęła Kościół do tego stopnia, zwłaszcza w wyniku machinacji cesarzy, że pozostało tylko kilku katolickich biskupów, między innymi święty Atanazy i święty Hilary z Poitiers.

W chwili, gdy walka z arianizmem wydawała się zbliżać do końca, pojawiła się podobna herezja - niestorianizm, będąca w pewien sposób rezultatem przesadnej reakcji na arianizm. W nieroztropnej gorliwości broniący Bóstwa Chrystusa Nestoriusz nauczał, że Zbawiciel miał dwie natury, co było prawdą, oraz że te dwie natury są zjednoczne, co również było prawdą, a także iż owa jedność była jednością jak gdyby dwóch odrębnych osób. Była Boska Osoba Słowa – Chrystus, oraz ludzka osoba – Jezus.

Naturalną konsekwencją tej doktryny było, że Najświętsza Maryja Panna jest Matką Jezusa, ponieważ oczywiste jest, że dała Ona życie Zbawicielowi, nie mogła być jednak Matką Boga. Nestoriusz uznawał to pierwsze, odmawiał jednak uznania drugiego, ponieważ wedle niego natura Boska była wieczna, a więc nie mogła mieć matki. Odrzucał więc tradycyjny tytuł Najświętszej Maryi Panny „Theotokos”, co po grecku znaczy „Matka Boga” czy „Boża Rodzicielka”. Rozróżniał on pomiędzy Jezusem a Chrystusem, Maryja była Matką Jezusa, jednak nie Matką Chrystusa.

Konsekwencje tej strasznej herezji były szczególnie destrukcyjne dla tajemnicy Wcielenia i nawet usiłowania Nestoriusza mające na celu obronę Bóstwa Zbawiciela były raczej poszukiwaniem kompromisu. Dla Nestoriusza musiał istnieć czas, gdy Jezus nie był Bogiem, dopiero później miał On zostać w jakiś sposób namaszczony lub ubóstwiony, ze względu na swe zasługi czy cierpienia. W ten sposób próba zwalczania arianizmu przy pomocy nowej doktryny zakończyła się równie katastrofalnym skutkiem. Ten przykład z historii Kościoła jest jasno pokazuje, że powinniśmy zawsze trzymać się mocno Tradycji i że nie wolno zwalczać błędów w oparciu o własne opinie, ale należy zawsze podporządkowywać się definicjom Kościoła.

Tradycja uczy nas, że Zbawiciel jest zarówno Bogiem jak Człowiekiem i że jest On jedną Osobą. Jest Osobą Boską, Drugą Osobą Trójcy Przenajświętszej, która przybrała swą ludzką naturę z Najświętszej Maryi Panny. Najświętsza Dziewica zrodziła jedną tylko Osobę i Osoba ta jest naszym Panem, który jest Bogiem. Matka nie daje życia naturze, ale osobie. Widzimy więc, że Najświętsza Maryja Panna, przez fakt że zrodziła Zbawiciela, dała życie jednej Osobie. Jest Ona kluczem do zrozumienia zarówno tajemnicy Wcielenia jak i Bóstwa naszego Pana Jezusa Chrytsusa.

Można na ten temat mówić jeszcze wiele, jednak ponieważ w dniu jutrzejszym czekają was ważne egzaminy, a ponadto nie mamy wiele czasu, musimy ograniczyć się do kilku praktycznych wniosków o związku tej tajemnicy Matki Bożej z misją naszej szkoły.

Po pierwsze, nasza szkoła musi być zawsze bastionem ortodoksji w otaczającym nas zepsutym świecie. Szkoła przedstawia wartość jedynie wówczas, gdy naucza prawdy, i jeśli nie naucza prawdy o Bogu, wiary katolickiej, traci jakąkolwiek rację istnienia. Dlatego właśnie musimy nieustannie wzywać pomocy Matki Bożej, Pogromczyni Wszystkich Herezji, by uczyniła nas wiernymi i posłusznymi Tradycji, która jest gwarancją prawdy.

Rozważana dziś tajemnica uczy nas jeszcze jednej rzeczy, będącej bezpośrednią konsekwencją dogmatu o Bożym Macierzyństwie Najświętszej Maryi Panny. Jak widzieliśmy, Najświętsza Dziewica dała życie jednej Osobie, choć Osoba ta posiada dwie natury. Podobnie w porządku łaski, Najświętsza Maryja Panna jest naszą Matką i dzięki łasce tej dostępujemy niejako wszczepienia w naszego Pana Jezusa Chrystusa, będącego zarówno Bogiem jak i Człowiekiem. Dlatego łaska wywołuje u nas dwojaki skutek. Po pierwsze, leczy naszą naturę, przywracając ład tam, gdzie został on zburzony przez grzech. Po drugie zaś, łaska wywyższa naszą naturę, wynosząc ją na poziom nadprzyrodzony, wskutek czego nasze uczynki stają się zasługujące dla życia wiecznego.

Musimy zawsze pamiętać, że nasza szkoła kształci nie jedynie jakąś abstrakcyjną ludzką naturę, ale osoby ludzkie. Jesteśmy istotami ludzkimi, dlatego ta wspaniała nauka i łaska Chrystusa Pana muszą stać się częścią nas, naszą integralną częścią, a nie jedynie czymś akcydentalnym. Nie kształcimy się jedynie po to, by nabrać wiedzy, by rozwinąć intelekt, chcemy wdrażać tę naukę w życie, chcemy osiągnąć życie wieczne, a nie jedynie uczyć się o nim. Dążymy do osiągnięcia prawdziwej mądrości, polegającej nie tylko na znajomości prawdy, ale również umiejśtności wcielania jej w czyn. Musimy wystrzegać się myśli, że dwie natury Zbawiciela mogą być od siebie w jakiś sposób rozdzielone. Przeciwnie, są one zjednoczone w jednej Osobie. Podobnie nasza ludzka natura oraz łaska nie mogą być rozdzielone, muszą jednoczyć się w jednej osobie ludzkiej, żyjącej zgodnie z łaską, którą otrzymała.

Musimy jednoczyć Boską naukę Zbawiciela z naszą ludzką naturą. Nie wolno nam być hipokrytami, którzy w tygodniu żyją jak poganie, a w niedzielę jak katolicy. Schizofrenia dotykająca dziś tak wielu ludzi przypomina bardzo starożytną herezję nestorianizmu, negującego, że Najświętsza Maryja Panna jest matką Boga – jak gdyby Chrystus Pan był istotą jedynie ludzką, w jakiś sposób obdarzoną Bóstwem w akcydentalny sposób. Sama Osoba Zbawiciela jest Boska, co oznacza, że Boski jest również każdy pojedynczy Jego akt. Każdy z Jego aktów był Boski, ponieważ to On go dokonał, co oznacza, że Jego cierpienie miało nieskończoną wartość, ponieważ osoba, która ofiarowała się za nas, była Osobą Boską.

Również my, każdy z nas, jesteśmy osobami i jeśli jesteśmy uświęceni przez łaskę Chrystusa Pana, łaska ta musi inspirować każdy nasz akt, jeśli ma on być zasługujący dla życia wiecznego. Łaska nie zakrywa jedynie tego, co robimy, nie czyni też tego w jakiś sposób niedostrzegalnym dla Boga, musi leczyć, udoskonalać i wywyższać każdy z naszych uczynków. Nie jesteśmy katolikami jedynie dlatego, że raz w tygodniu chodzimy na Mszę. To, co otrzymujemy podczas Mszy, łaska naszego Pana Jezusa Chrystusa, musi przeobrażać nasze codzienne życie, musi przenikać całą naszą osobę. Wszyscy jesteśmy istotami ludzkimi, a więc nasze doskonalenie i uświęcenie muszą być integralne – nie możemy oddzielać naszych idei od praktyki. Szczególnie stosuje się tu do nas stare powiedzenie: jeśli nie będziecie żyli wedle waszych idei, wasze idee dostosują się do waszego życia.

Z tego właśnie powodu konsekracja naszej szkoły ma tak wielkie znaczenie, dlatego też musimy mieć stale gorące nabożeństwo do Najświętszej Maryi Panny, Matki Boga i naszej Matki. Niepokalana, która zniszczyła te starożytne herezje, pokona je również dla nas, jeśli tylko będziemy Ją o to prosili. Sprawi, że łaska Chrystusa Pana odnajdzie swe miejsce w naszych duszach nie w sposób akcydentalny, że przeniknie wszystkie nasze uczynki. To Ona sprawi, że wszystko, co będziemy czynili, czynić będziemy naśladując Jej Jedynego Syna, naszego Pana Jezusa Chrystusa, który żyje i króluje na wieki wieków. Amen.

poniedziałek, 3 maja 2010

Kazanie na uroczystość Matki Bożej Królowej Polski (3 maja)

W Piśmie Świętym, w Księdze Genesis czytamy, jak Bóg stworzył pierwszego człowieka. Najpierw Bóg stworzył niebo i ziemię, drzewa i rośliny, słońce i księżyc oraz wszystkie zwierzęta i stworzenia żyjące w morzu. I Bóg błogosławił je wszystkie, ponieważ widział, że były dobre. I Bóg powiedział im, by rozmnażały się i napełniały ziemię (Gen 1,22).

Bóg stworzył wszystkie rzeczy z niczego. Ex nihilo creavit eos. Przez prosty akt swej woli, Bóg zadecydował, że będą one istniały. A ostatniego dnia Stworzenia powiedział: „Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam. Niech panuje nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym, nad bydłem, nad ziemią i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi!” (Gen 1,26). „Wtedy to Pan Bóg ulepił człowieka z prochu ziemi (…)” (Gen 2,7).

Podczas, gdy wszystkie rzeczy stworzył Bóg z niczego, człowieka, koronę stworzenia, stworzył z prochu ziemi. Prochem jesteśmy i w proch się obrócimy (Gen 3,19).

Człowiek jest więc niejako centrum stworzenia. Posiada nieśmiertelną duszę, dzięki której ma możność poznawać, rozumieć i kochać. Posiada zdolność poznania i miłowania Boga. Jest niewiele mniejszy od aniołów i Bóg ustanowił go władcą nad dziełami swych rąk (Ps 8,6). Człowiek jest niższy od aniołów ponieważ jest również materialny – jego dusza zjednoczona jest z ciałem, ciałem uformowanym z prochu ziemi.

Widzimy więc, drodzy wierni, że począwszy od pierwszego człowieka, ludzie zobowiązani są okazywać miłość względem swego kraju.

Ojczyzna, drodzy wierni, wasza ojczyzna, nie jest pojęciem abstrakcyjnym, rodzajem systemu politycznego czy ładem konstytucyjnym, którego zobowiązani jesteście bronić. Nie. Wasza ojczyzna jest przede wszystkim krajem, w którym urodziliście się i wychowali. Ta ziemia, ten proch ziemi, oddał wam swoje owoce. Tym powietrzem oddychaliście. Woda, którą Bóg zsyłał na ziemię ,utrzymywała was przy życiu, pozwalając waszemu ciału żyć i wzrastać. Nikt nie nienawidzi własnego ciała, ale kocha je i pielęgnuje (Ef 5,29). Nikt nie może też nienawidzić swej ojczyzny, ponieważ tak jak Adam uformowany został z prochu ziemi, tak również my pochodzimy z tej cząstki ziemi, w której urodziliśmy się i wychowali. Ojczyzna jest częścią osoby, jej bardzo osobistą częścią, podobnie jak częścią jej jest ciało.

I oddał Bóg Adamowi władzę nad ziemią, by strzegł jej i uprawiał ją (Gen 2,15). Jeszcze zanim powstało społeczeństwo ludzkie, człowiek ustanowiony został, by rządził i panował nad ziemią. Człowiek musi strzec i bronić swej ojczyzny, musi strzec i bronić ziemi, z której został stworzony, podobnie jak musimy strzec i bronić własnego ciała.

By jednak podołać temu zadaniu, nie było właściwe, by człowiek był sam (Gen 2,18). W osobie Adama rodzaj ludzki był doskonały jako jednostka, brak mu jednak było doskonałości odpowiedniej dla gatunku – nie było na ziemi nikogo podobnego do niego, jak to czytamy w Genesis (Gen 2,20). Tak więc Bóg stworzył Ewę, aby z pierwszej rodziny ludzkiej uformowane mogło zostać ludzkie społeczeństwo. Ewa nie została stworzona z prochu ziemi, ale z boku Adama. Nie została uformowana z materii nieożywionej, ale z elementu żywego - boku mężczyzny. Jej powołanie jest więc różne, radykalnie różne od powołania mężczyzny. Ponieważ mężczyzna pochodzi z ziemi, często zwraca się do niej, by zrozumieć ją i zapanować nad nią. Kobieta natomiast pochodzi z elementu żywego, jej myśli kierują się więc zawsze ku temu, co związane jest z życiem. Podczas gdy mężczyzna jest głową i obrońcą rodziny, kobieta jest jej sercem. Jedynie poprzez realizowanie tych właściwych dla danej płci powołań kontynuowany może być rodzaj ludzki.

A ponieważ pojedyncza rodzina nie jest w stanie zapewnić sobie wszystkiego, co jest jej konieczne do utrzymania i osiągnięcia doskonałości, istnieje naturalna konieczność, by rodziny tworzyły szerszą społeczność, aby nawzajem mogły uzupełniać to, czego poszczególnym rodzinom brakuje.

Widzimy więc, że każdy człowiek żyjący na ziemi jest członkiem trzech społeczności, którym winien jest miłość i wdzięczność. Człowiek musi kochać nie tylko swoją ojczyznę jako źródło swego naturalnego życia, powinien również kochać swą rodzinę oraz zrzeszenie rodzin, które nazywamy narodem lub państwem. Każda z tych trzech społeczności posiada właściwe sobie dobra i swe własne prawa, które muszą być przestrzegane, by mogły one osiągnąć właściwą sobie doskonałość. Każdej z tych trzech społeczności winni jesteśmy miłość.

Człowiek musi kochać ziemię, gdyż to z niej otrzymał życie. Kobieta musi kochać mężczyznę, gdyż to z niego wzięła początek. Dzieci muszą kochać swych rodziców, ponieważ to oni je karmili, chronili i przede wszystkim wychowywali. A rodziny muszą kochać swoją ojczyznę, jak członki ciała – znajdujące się w różnych miejscach i posiadających różne funkcje - kochają całe ciało. Dobro wspólne nie jest pojęciem sprzecznym z dobrem jednostki, jest dobrem, które przekracza i dopełnia wszelkie dobro, jakie człowiek może osiągnąć.

Jednak diabeł zazdroszcząc dobra, które może stać się naszym udziałem, usiłuje zniszczyć rodzaj ludzki. Od samego początku ludzkości kusi człowieka do samowystarczalności, do zanegowania źródła jego istnienia. Nade wszystko zaś usiłuje zniszczyć związki pomiędzy ludźmi, ponieważ jak wszyscy wie, że są one źródłem siły.

Człowiek upadł przez własne nieposłuszeństwo, a w wyniku tego nieposłuszeństwa, tego buntu przeciwko Bogu, całe stworzenie zbuntowało się przeciwko niemu. Ziemia i zwierzęta jedynie pod przymusem okazują mu posłuszeństwo. Pojawiły się nieporozumienia między mężczyzną a kobietą. Jedne rodziny występują przeciwko innym, naród występuje przeciwko narodowi. Sam człowiek, ponieważ nie był posłuszny, nosi znamię swego grzechu, jako istota niezdolna do posłuszeństwa sobie samemu. Pożądliwość oraz śmierć toczą wojnę nawet wewnątrz człowieka, utrudniając mu osiągnięcie dobra, którego pragnie i osłabiając jego opór wobec atakującego go zła.

Bóg więc, by uleczyć to zło, stworzył dla człowieka nową społeczność. Stworzył Kościół. Zbawiciel, dokonując swej Ofiary na Krzyżu, dał życie Kościołowi, narodzonego z Jego przebitego boku. Podobnie jak podczas snu Adama uformowana została Ewa, tak podczas śmierci Chrystusa Pana na Krzyżu, Zbawiciel stworzył Kościół, obmywając go w swej własnej Krwi.

Chrystus daje nam tę nową społeczność, mającą moc naprawić wszelkie zło, wyrządzone przez rodzaj ludzki. Daje nam nową rodzinę, w której nieustannie stwarza nowe dusze, rodzinę zrodzoną we krwi ofiarowanej na tym ołtarzu. Społeczność ta nie niszczy jednak innych społeczności, którym człowiek winien jest miłość i posłuszeństwo, uzdrawia je raczej i udoskonala. Zbawiciel i Jego łaska nie niszczą natury, ale leczą ją i wynoszą na wyższy poziom.

Drodzy wierni, kochajcie waszą ojczyznę. Pomimo wszystkich jej słabości i braków, to ona dała wam życie. Z tej ziemi bierzecie swój początek – i jesteście jej winni waszą miłość. W naszych czasach diabeł prowadzi nieustanną wojnę przeciwko naturze, przeciwko wszystkim naturalnym uczuciom i naturalnej miłości. Wie dobrze, że łaska buduje na naturze. Łaska jest jak woda wlewana w szklankę. Przez wiele wieków szatan próbował na wszelkie sposoby utrudnić jej napełnianie. Zatwardzał serca chrześcijan, mówiąc im, żeby się nie nawracali. Obecnie jednak diabeł atakuje same korzenie natury – atakuje samą ludzką naturę, ponieważ wie dobrze, że jeśli uda mu się ją zniszczyć, nie będzie mogła rozprzestrzeniać się łaska. Oczywiście nie jest on w stanie zmienić natury ludzkiej, z pewnością jednak może ją zepsuć. Nie jest w stanie pozbawić nas zdolności myślenia, może jednak sprawić, byśmy myśleli jedynie o rzeczach bezwartościowych.

Z tego właśnie powodu szatan podburza do manifestacji na rzecz grzechów przeciwko naturze – manifestacji na rzecz tak zwanych małżeństw homoseksualnych. Usiłuje zniszczyć rodzinę, źródło ludzkiego życia. Usiłuje zniszczyć narody poprzez Organizację Narodów Zjednoczonych i inne tego rodzaju organizacje odbierające państwom suwerenność.

Ojczyzna nie jest rodzajem marzenia, ale czymś, z czym macie realny kontakt. Jeśli nie znacie osób odpowiedzialnych za konkretne rzeczy, jak mogą one mieć nad wami jakąkolwiek władzę? Nie słuchajcie tych biednych ludzi, żyjących iluzją zjednoczonej ludzkości. To co oni nazywają jednością, jest w istocie destrukcją jedności – destrukcją porządku naturalnego. Nie można być zjednoczonym przez poglądy polityczne czy utopie, ale jedynie przez miłość, przez nadprzyrodzoną miłość, której źródłem jest jedynie Bóg.

Drodzy wierni, kochajcie waszą ojczyznę całym sercem. Brońcie jej ze wszystkich sił, módlcie się o Bożą siłę do obrony waszej ojczyzny przed wszelkimi atakami diabła. Liberalizm, niczym rak, niszczy każdy naród na ziemi. Jest jak czarna śmierć, zabijająca wszystkich, jeden po drugim dostawały się one pod wpływ rewolucji, buntu przeciwko Bogu.

Mówiąc po ludzku, siły polityczne będące na usługach diabła są zbyt potężne, by się im opierać. Mówiąc po ludzku. Istnieje jednak ratunek, ten sam co zawsze – Moc Boża. Moc Matki Bożej, potężniejszej niż armie [Litanie]. 90 lat temu przepowiedziała Ona pojawienie się błędów dotyczących owej fałszywej materialistycznej jedności, która niszczyć będzie wszystkie narody. Obiecała nam też zwycięstwo, tryumf Jej Niepokalanego Serca. Musimy się jednak o to modlić, musimy pragnąć tego tryumfu. Zachowujmy więc te intencje Najświętszej Maryi Panny w naszych sercach, a przede wszystkim pamiętajmy o nich w naszych codziennych modlitwach.

Niech Matka Boża chroni was i prowadzi. Módlcie się do Niepokalanej, której zwycięstwo będzie naszym zwycięstwem o ile tylko pozostaniemy wierni, byśmy mogli radować się nim na wieki wieków. Amen.