niedziela, 27 grudnia 2009

św. Jana Apostoła

Drodzy wierni,
Tego roku niedziela wypadająca w Oktawie Bożego Narodzenia zbiega się ze wspomnieniem świętego Jana Apostoła, Apostoła którego, jak mówi Ewangelia, Pan Jezus ukochał szczególnie. Miłość Boga do nas, która znalazła wyraz w fakcie, że posłał On swego Syna który narodził się dla nas jako dziecko, widoczna jest również w życiu tego wielkiego Apostoła. Miłość manifestuje się poprzez to, co ktoś daje ukochanej przez siebieosobie, a u świętego Jana widzimy trzy wspaniałe dary, ukazujące nie tylko to, jak bardzo był on umiłowany przez Boga, ale również jak wielkim świętym stał się z powodu tych darów.
Pierwszym i najbardziej fundamentalnym ze wszystkich darów, jakich użyczył Pan Jezus świętemu Janowi, był dar wiary. Wiemy, że święty Jan był młodym człowiekiem, który wyglądał wybawienia Izraela. Był uczniem świętego Jana Chrzciciela, a z opisu Męki Zbawiciela wiemy też, że był znany arcykapłanowi. Wszystko to wskazuje na fakt, jak szczere było jego poszukiwanie prawdy, jego pragnienie by prawdę poznać i być blisko niej. A skoro spotkał Chrystusa Pana, uwierzył. Nie jest on jedynie poszukiwaczem prawdy, ale człowiekiem, który chce prawdę znaleźć, a kiedy ją znajduje - przylega do niej całym swym sercem. Święty Jan Chrzciciel wskazuje Zbawiciela jako Baranka Bożego i święty Jan Apostoł natychmiast podąża za Nim. 
W Ewangelii i w listach świętego Jana czytamy wielokrotnie: „to napisano, abyście uwierzyli”. Jego wiara nie polegała jedynie na uznaniu prawdy, wyrażała się również w apostolskiej i misyjnej gorliwości, by prawda ta znana była wszystkim ludziom. Widzimy na przykład w dniu Zmartwychwstania, jak święty Jan uwierzył natychmiast po ujrzeniu pustego grobu, podczas gdy święty Piotr wciąż się wahał. Święty Jan był również jednym z Apostołów wybranych do tego, by być świadkami najbardziej osobistych szczegółów życia Zbawiciela – był obecny na przykład podczas wskrzeszenia córki Jaira. Był obecny również podczas Przemienienia i Agonii Chrystusa w Ogrodzie Oliwnym. Święty Jan jest Apostołem obecnym w każdym istotnym momencie życia Zbawiciela.
Widzimy więc pierwszy i zarazem najważniejszy dar, który stał się udziałem świętego Jana Apostoła. Jednak dar ten jest ofiarowany również nam, drodzy wierni. Musimy naśladować świętego Jana zwłaszcza w cnocie wiary, w poszukiwaniu prawdy i ufności pokładanej w Zbawicielu. Musimy posiadać niejako świętą ciekawość rzeczy Bożych, prowadzącą do wnikania w głębię tajemnic wiary i pojmowania relacji między nimi, jak to czynił święty Jan. Święty Jan rozumiał lepiej niż ktokolwiek inny tajemnicę Bóstwa Chrystusa Pana.
A w jaki sposób doszedł do tak głębokiego rozumienia tych tajemnic? Był to rezultat drugiego przywileju, przez który był on w sposób szczególny umiłowany przez Zbawiciela. W Ewangeliach czytamy że święty Jan opierał głowę na piersiach Chrystusa – czyli że był bliski Jego sercu. Święty Jan jako pierwszy zrozumiał tajemnicę Najświętszego Serca Pana Jezusa i z tego źródła czerpał głęboką wiedzę o Bóstwie Chrystusa. Jest on Apostołem Najświętszego Serca, serca płonącego miłością do dusz.
Miłość i żarliwość świętego Jana były tak wielkie, że Pan Jezus nadał mu przydomek „Boanerges” czyli „Syn gromu”. Ewangelie dostarczają nam wiele dowodów tej głębokiej miłości Apostoła. W swej młodzieńczej gorliwości wyraził on na przykład pragnienie, by ogień z nieba zniszczył miasta, które nie przyjęły Chrystusa, co wiele mówi o jego wielkiej gorliwości, która musiała być łagodzona przez Zbawiciela. To również on zadał Chrystusowi pytanie, kim jest ten, który ma Go zdradzić. Po Zmartwychwstaniu święty Jan wraz ze świętym Piotrem zostali aresztowani za głoszenie Dobrej Nowiny w świątyni, a uwolniony radował się z tego, że mógł cierpieć dla imienia  Pana Jezusa. 
Ta właśnie żarliwość świętego Jana wysłużyła mu największy z darów, jaki powierzył Chrystus Pan swemu umiłowanemu Apostołowi – Jego Najświętszą Matkę. „Synu, oto Matka twoja”. Mówi się, że w chwili gdy opuszczamy to życie nasze serce mówi w sposób najbardziej otwarty, że wówczas, gdy mamy opuścić ten świat myślimy o tym, co najbardziej na nim umiłowaliśmy. Podobnie Pan Jezus w najważniejszym i decydującym momencie  myślał głównie o swej Matce oraz o nas, reprezentowanych przez świętego Jana.
Być może największa godność świętego Jana polega właśnie na tym, że w tej chwili reprezentował on cały Kościół, nas wszystkich. W momencie tym wiara świętego Jana i jego wielka miłość do Zbawiciela zostały nagrodzone. „Niewiasto, oto syn twój”. I dalej w Ewangelii czytamy: „I od tej chwili wziął ją uczeń do siebie”. Nie tylko Matka Boża została ogłoszona wówczas naszą matką, święty Jan miał też przywilej roztoczenia nad Nią opieki. Późnej mógł poznać osobiście szczegóły życia Zbawiciela, czerpiąc je z serca Jego Najświętszej Rodzicielki, która je nieustannie rozpamiętywała. To właśnie od Niej czerpał święty Jan mądrość, która znalazła swój najpełniejszy wyraz w słowach Ewangelii: „Na początku było Słowo”.
Tak więc, drodzy wierni, w dzień w którym wspominamy tego wielkiego świętego będący zarazem dniem Pańskim wypadającym w Oktawie Bożego Narodzenia, prośmy świętego Jana o wstawiennictwo zwłaszcza w tym, co dotyczy owych trzech darów które on otrzymał jako dowód miłości Pana Jezusa.
Prośmy go przede wszystkim o dar wiary – silnej wiary, która nie buduje na emocjach czy entuzjazmie, ale na doktrynie, na prawdzie. To prawda uwalnia nas od sideł tego świata, to wiara, jak mówi sam święty Jan, zwycięża świat. Musimy mieć żywą i silną wiarę, by oprzeć się pokusom tej mrocznej epoki, w której przyszło nam żyć, wiarę nie polegająca na przykładzie innych, ale opierającą się na autorytecie Boga. W innych czasach można było po prostu postępować tak jak inni i mieć nadzieję na zbawienie swej duszy. Dziś jest odwrotnie – musimy płynąć pod prąd by zachować wiarę. Co więcej, jedynym sposobem na zachowanie wiary jest pragnienie przekazywania jej innym. Prośmy więc świętego Jana zwłaszcza o ów dar wiary.
Prośmy go również o łaskę  bezgranicznej miłości – miłości, której nauczyć możemy się jedynie od Najświętszego Serca Pana Jezusa. Nie wystarczy jedynie wierzyć – nawet diabły wierzą. Musimy kochać, a ta miłość musi skupiać się na rzeczach, które są je godne, czyli przede wszystkim na samym Bogu. Zbawiciel przyjął ciało i zamieszkał miedzy nami ponieważ wie, że rodzimy się, by kochać, i że to miłość ożywia i ukierunkowuje nasze działania. Miłość Boga objawia się przede wszystkim w miłości Chrystusa Pana do nas – widocznej nie tylko przez fakt, że Zbawiciel jest wcieleniem tej miłości bożej względem nas, ale również w tym że nasza miłość jest skierowana przede wszystkim ku Osobie Chrystusa. Kiedy kochamy Boga, miłość bliźniego staje się czymś naturalnym i przynoszącym owoce – ukochawszy Stwórcę możemy tym więcej kochać rzeczy, które On stworzył.
I na koniec prośmy świętego Jana o to, co jest źródłem i niejako gwarancją tych dwóch darów: o nabożeństwo do Matki Najświętszej. Tak jak święty Jan był obrońcą czci Najświętszej Dziewicy, a również Jej przybranym synem, również my powinniśmy mieć takie samo do Niej nabożeństwo. Jest Ona naszą matką  i jako Jej dzieci musimy być zazdrośni o Jej cześć. Niech to duchowe macierzyństwo Maryi zaowocuje w nas czcią, ufnością oraz miłością.
A owa miłość do Matki Bożej w sposób naturalny prowadzić nas będzie do tego, co stanowi główny obiekt miłości Jej Niepokalanego Serca, czyli do Najświętszego Serca Pana Jezusa. Z woli Boga Matka Zbawiciela stała się również naszą matką, od nas oczekuje się jedynie radosnej akceptacji tego faktu oraz posłuszeństwa względem Niej. Pamiętając więc o tych wielkich darach otrzymanych przez świętego Jana Apostoła, miejmy ufność w jego wstawiennictwo, dzięki któremu możemy zbliżyć się jeszcze bardziej do naszej Niebieskiej Matki. Amen. 


sobota, 26 grudnia 2009

Małżeństwo

Drodzy narzeczeni,
Drodzy wierni,
W dniu dzisiejszym przeżywamy wielką radość powodu połączenia świętym węzłem małżeńskim N i N. Ta święta instytucja, którą powołał w raju sam Bóg, związek pomiędzy mężczyzną a kobietą, stworzona została dla zachowania rodzaju ludzkiego oraz dla wzajemnej pomocy między współmałżonkami. Zgodnie z wolą Boga wszyscy poszukujący wspólnego dobra mogą odnaleźć w tym zjednoczeniu dusz również radość i szczęście, a związek ten jest również - jak mówi św. Paweł -  symbolem relacji pomiędzy Chrystusem a Jego Kościołem.
Ten wielki dzień jest radosny dla was, drodzy narzeczeni, oraz dla całego Kościoła, który cieszy się na widok dwóch swoich członków połączonych razem tym świętym sakramentem. Pamiętamy w naszych modlitwach o intencjach dwóch dusz, które niebawem połączą się w sakramencie małżeństwa, niewątpliwie z korzyścią będzie też przypomnienie o głównych dobrach tego wspaniałego związku oraz ogromnej odpowiedzialności, jaką sakrament ów nakłada na te dwie  dusze.
A ponieważ ten radosny dzień ma miejsce tak krótko po Bożym Narodzeniu, możemy porównać trzy wielkie łaski tego sakramentu do trzech Mszy, które odprawiane są w ten wielki dzień – Mszy o północy - czyli Pasterki, Mszy porannej - czyli Anielskiej, oraz Mszy odprawianej w ciągu dnia. Te trzy Msze symbolizują trzy narodziny Chrystusa Pana. 
Pierwszymi narodzinami Chrystusa są jego narodziny w stajence w Betlejem. W środku nocy, najdłuższej i najzimniejszej nocy roku, kiedy świat pogrążony był w mrokach błędu – Pan Jezus narodził się z Maryi Zawsze Dziewicy. Narodził się nie w pałacu, nie wśród bogatych i możnych, ale ubogiej stajence, gdyż nie było dla Niego miejsca nawet w gospodzie. Tym narodzinom Chrystusa odpowiada pierwsza łaska małżeństwa, a zarazem jego główny cel – dar potomstwa.
Tych dwoje członków Mistycznego Ciała Chrystusa jednoczy się dziś, by utworzyć rodzinę, czyli dla dobra wspólnego całego rodzaju ludzkiego. Jeśli Bóg zechce, a w sakramencie tym udziela w tym kierunku specjalnej łaski, już wkrótce ze związku tego narodzą się nowe dusze, nowe dusze przeznaczone do życia wiecznego. Módlmy się więc dziś w szczególny sposób o owocność tego związku, aby mógł on przyczynić się do odbudowy i wzrostu społeczeństwa poprzez zrodzenie i wychowanie dzieci.
Dlatego, najdrożsi, naśladujcie u Dzieciątka Jezus zwłaszcza tę cnotę, którą widzicie w Betlejem: cnotę ubóstwa. Jesteście połączeni ze sobą nie dla wzajemnej przyjemności, nie dla bogactwa czy zaszczytów, ale dla przyszłości społeczeństwa, dla dzieci, dla rodziny. Pierwszą i niejako zasadniczą cnotą małżeństwa jest umiłowanie ubóstwa, czyli oderwanie od rzeczy ziemskich, aby przylgnąć z całej siły do rzeczy serca. Módlmy się więc zwłaszcza o tę cnotę, by mogła ona panować w waszych sercach i prowadzić waszą przyszłą rodzinę ku rzeczom trwałym, rzeczom wiecznym, a nie ku rzeczom tego świata, niszczejącym i przemijającym.
Drugimi narodzinami Chrystusa Pana są Jego narodziny w naszych sercach poprzez łaskę. Poprzez stan łaski, poprzez otrzymywanie przez nas łaski uświęcającej, sam Bóg przychodzi, by zamieszkać w naszych duszach. Tak więc z każdym wlaniem życia Bożego w nasze dusze, nasz Pan Jezus Chrystus staje się w nich ponownie obecny. Rodzi się w naszych sercach, gdy rodzimy się na nowo dla Boga. Dlatego tym narodzinom Zbawiciela odpowiada kolejna łaska, jaką otrzymacie w tym sakramencie, w sakramencie małżeństwa.
Zaprawdę, stan małżeński niesie ze sobą wiele obowiązków, a te obowiązki są tak liczne i tak trudne w dzisiejszych czasach, że do ich wypełnienia potrzebujecie przede wszystkim pomocy Bożej. Potrzebujecie tego Boskiego życia w waszym codziennym życiu – potrzebujecie Bożej łaski. Dlatego, drodzy przyjaciele, prośmy dziś Boga szczególnie o obfitość łaski dla tych dwojga połączonych świętym węzłem małżeńskim. Cnota pobożności, cnota głębokiej miłości musi ożywiać wasze serca, by wyprosić wam łaskę Bożą każdego dnia waszego wspólnego życia. A Bóg wynagrodzi wam to - daje wam w ten dzień zawarcia małżeństwa wszystko, czego potrzebujecie, jednak musicie Go o to prosić. Musicie kochać prawo Boże, tak jak kochacie się wzajemnie. 
Ostatnie, trzecie narodziny Chrystusa Pana, to narodziny Pana Jezusa w łonie Trójcy Świętej. Chrystus jest trzecią Osobą Trójcy Przenajświętszej, Synem Bożym, rodzi się więc tak, jak każdy syn. W łonie Trójcy Przenajświętszej w wiecznym akcie Bóg Ojciec rodzi Syna. Te wieczne narodziny Syna Bożego z Ojca są rzeczywistością, która powinna ożywiać i utrwalać trzeci i najważniejszy dar małżeństwa: dar wierności.
Od tego momentu nie będziecie już żyli dla siebie samych, ale dla współmałżonka. Obiecacie złożyć waszą ufność, waszą miłość w drugiej osobie. Najważniejsze, by być wiernymi tej obietnicy. Bez tego daru wierności, wierności tym obietnicom, Bóg nie może błogosławić waszemu małżeństwu – nawet pozostałe dwa dary są w sposób istotny zależne od tego, czy pozostaniecie sobie nawzajem wierni.   Dlatego drodzy przyjaciele, módlmy się dziś zwłaszcza za te dwie dusze, by pozostały wierne.  Wierne najpierw sobie nawzajem, a również wszystkim łaskom, jakie Bóg im ześle.
Módlmy się też do Matki Bożej. Dzień Bożego Narodzenia jest dla Niej czasem szczególnej radości i łaski - gdyż rodzący się dziś Syn Boży jest również Jej Synem. A  ponieważ jest Jej Synem, jest Ona Mu najbliższa, Ją też musimy prosić o wszystko, co pragniemy uzyskać od Zbawiciela. Prośmy Ją więc dla obecnych tu narzeczonych o te trojakie łaski, by radość, która przepełnia w ten dzień Jej serce mogła wypełnić również ich serca, by mogli dostąpić kiedyś wiecznej radości, chwały jaką otoczy Bóg wszystkich ludzi dobrej woli. Amen.

św. Szczepana

Drodzy wierni,

Otrzymaliśmy Dzieciątko Jezus, tutaj na naszym ołtarzu. Urodził się On dla nas. Przyszedł na świat aby zbawić ludzi.

Święty dnia dzisiejszego, św. Szczepan, pierwszy męczennik, pokazuje nam wyraźnie, że chociaż On przyszedł do wszystkich ludzi, nie wszyscy ludzie przyszli do Niego.

Kiedy jesteśmy w ciemności, nasze oczy nie widzą żadnego światła. Nie widzimy, dokąd podążamy. Nasze oczy z wysiłkiem wpatrują się w ciemność. Kiedy ktoś nagle włączy światło, czujemy się jak oślepieni. Nasze oczy nie mogą przyjąć dużo światła kiedy przywykliśmy do ciemności.

I tak było kiedy światło przyszło na świat. Jesteśmy jakby oślepieni światłem. Pan Nasz Jezus Chrystus jest Światłem Życia. Rozprasza ciemność grzechu i błędu. Jest samą prawdą. Niektórzy otrzymują to światło, są obdarowani łaską wiary. Inni nie kochają światła, ale dobrze się czują w swoich ciemnościach. Wolą ciemności, ponieważ ich uczynki są złe. Są jak sowy, które oślepia światło słońca, które mogą żyć tylko w ciemnościach. 

Tym niemniej, światło pozostaje światłem. Pan Jezus się nie zmienia. On oświeca wszystkich ludzi, ale wielu ludzi nie chce Go przyjąć. Jest znakiem sprzeciwu, od którego zależy powstanie lub upadek każdego człowieka. 

Chrystus Pan jest zbawieniem przygotowanym przed obliczem wszystkich ludów. Boskim życzeniem Pana Jezusa jest zbawienie, uświęcenie każdej osoby. On nie przyszedł aby zniszczyć, ale aby zbawić. Jednak wielu nie chce być zbawionymi przez Niego. Bóg nie odbiera wolnej woli. Okazuje swą potęgę nie tylko przez zbawienie sprawiedliwych, ale przez rozproszenie złych. 

Naród Żydowski odmówił przyjęcia Jezusa i tak stał się On dla nich kamieniem obrazy i skałą zgorszenia. Jest ruiną dla tych, którzy nie akceptują Jego poniżenia jako człowieka.

Ale On jest zmartwychwstaniem dla tych, którzy przestrzegają Jego przykazań.

Drodzy wierni, prawda się nie zmienia. To ludzie się zmieniają. Ludzie przychodzą i odchodzą, ale Bóg trwa wiecznie. „Jezus Chrystus wczoraj i dziś; ten sam i na wieki.”  To, że niektórzy ludzie odrzucają prawdę nie zmienia faktu, że prawda pozostaje prawdą. Jeden dodać jeden równa się dwa nawet jeśli ja myślę, że tak nie jest. Woda gotuje się bez względu na to czy ja to widzę czy nie. Jezus Chrystus jest Drugą Osobą Błogosławionej Trójcy bez względu na to czy ja mam wiarę czy nie. To nie nasze myślenie sprawia, że jest to prawdą tylko prawda określa, że nasze myślenie jest prawidłowe lub nie.

Mogę sobie myśleć, że mam milion złotych w banku, ale kiedy ich tam nie ma, czek, który wypiszę na nic się nie zda.  Ludzie mogą wyrażać wiele dziwnych opinii, ale jeśli nie są one zgodne z rzeczywistością to skutki tego są o wiele gorsze niż czek bez pokrycia. Tą konsekwencją jest zatracenie duszy.

Drodzy przyjaciele. Dzięki Bogu wy posiadacie prawdę. Dziękujcie Mu codziennie, że dał wam prawdę. Dziękujcie Mu codziennie, że posłał do nas Swego Jednorodzonego Syna aby nauczył nas prawdy. Jest tylko jedna prawda, która czyni nas wolnymi. To ona daje nam nowe życie – prawdziwe zmartwychwstanie.

Przyjmujcie nowe życie, które dziś otrzymujecie jako prezent na Boże Narodzenie. Pan Jezus przychodzi w najdłuższej nocy roku, kiedy ludzkość potrzebuje Go najbardziej. Czasy, w których żyjemy są naprawdę zmierzchem ludzkości. Wszystko tonie w ciemnościach, ale w tej kaplicy tutaj Nasz Pan za kilka minut przyjdzie na ołtarz aby dać Siebie nam. Aby dać nam światło i moc konieczną do przetrwania w tych dniach ciemności.

Módlcie się, aby otrzymać to światło. Przyjmijcie Jego Przykazania i Łaskę aby ich przestrzegać. Przykazania nie są zbyt ciężkie. Nie niszczą. Mogą zniszczyć tylko tych, którzy nie chcą światła, którzy nie przyjmują Jego Łaski. Ale tym, którzy kochają Boga wszystko obraca się ku dobremu.

Tak więc pokornie adorujmy Dzieciątko, które nam się narodziło, abyśmy przez Jego uniżenie mogli mieć udział z Nim, Tym, który jest błogosławiony na wieki wieków. Amen


piątek, 25 grudnia 2009

Bożego Narodzenia - w dzień

Drodzy wierni,

W dniu dzisiejszym Kościół Święty Matka nasza trzykrotnie sprawuje Przenajświętszą Ofiarę, tak wielka jest bowiem radość z tego dnia, dnia Narodzenia Naszego Zbawiciela. 

Ale głębszą przyczyną, dla której Kościół celebruje trzy Msze Święte tego dnia jest to, że wspominamy trzy różne Boże Narodzenia.

Pierwsze, które znamy dość dobrze, to narodzenie Pana Jezusa w Betlejem, kiedy przyszedł na ten świat narodzony z Dziewicy Maryi. Zbawca rodzaju ludzkiego przyszedł i zamieszkał między nami przybierając ludzką naturę. Rodzi się w środku nocy, cierpiąc zimno najdłuższej nocy w roku, aby zbawić świat pogrążony w mroku. Ku zdumieniu pysznego świata przychodzi jako małe dziecko i zadowala się adoracją pasterzy przyprowadzonych przez aniołów. 

Pan Jezus jest Synem Boga, Synem, który narodzony dla nas jest tym samym, który jest współistotny Ojcu. I tak, drugie Narodzenie, ktore Kościół obchodzi dzisiaj, jest przedwiecznym narodzeniem w łonie Przenajświętszej Trójcy. Pan Jezus został posłany na ten świat, jak to sam mówi. Został posłany przez Ojca. Został posłany przez Ojca ponieważ pochodzi od Ojca w całej wieczności. Jest Drugą Osobą Przenajświętszej Trójcy, Zrodzony a nie stworzony (Genitum non factum) jak będziemy za chwilę śpiewać  Credo. Ma tę samą naturę co Bóg ponieważ jest zrodzony z Boga, jest Słowem Boga, które stało się Ciałem i zamieszkało między nami.

Ale trzecie narodzenie, które Kościół dziś wspomina kryje w sobie jeszcze głębszą tajemnicę niż to, o którym mówiłem przed chwilą. To narodzenie Pana Jezusa w naszych sercach przez łaskę uświęcającą. To tajemnicze narodzenie jest nową obecnością Pana Jezusa w nas poprzez łaskę. Jest obecny w naszych duszach przez łaskę uświęcającą w nowy sposób. Zrodził się w nas, kiedy staliśmy się Jego członkami poprzez sakrament chrztu, żyje w nas coraz pełniej przez wzrost łaski.

W najgłębszym sensie narodzenie Pana Jezusa w Betlejem ma jeden cel: abyśmy mieli łaskę uświęcającą dzięki której możemy być zbawieni.

Pan Jezus przychodzi, aby zawrzeć z nami przyjaźń, aby odnowić tę przyjaźń z Bogiem, którą utraciliśmy poprzez grzech pierworodny. Kiedy jesteśmy w stanie łaski, jesteśmy przyjaciółmi Boga. W każdej przyjaźni musi być pewien rodzaj równości – musi być coś wspólnego. Wiemy z doświadczenia, że jest niemożliwe być przyjacielem kogoś całkowicie odmiennego od nas. Możesz być bardzo dobrze usposobiony do kogoś, ale nie możesz go nazwać swym prawdziwym przyjacielem, ponieważ nia ma żadnego porozumienia. Prawdziwa przyjaźń zakłada dzielenie się dobrami i rozpoznanie miłości, co jest czymś więcej niż po prostu dobrą wolą.

Bóg jest dobrze usposobiony, jeśli można tak powiedzieć, do każdego, ale tylko ci, którzy są w stanie łaski są Jego przyjaciółmi. Dlaczego tak jest? Ponieważ, jak powiedzieliśmy, przyjaźń wymaga czegoś wspólnego, a pomiędzy nami a Bogiem jest nieskończona odległość. Nic nie możemy zrobić sami z siebie aby zyskać przyjaźń z Bogiem, ponieważ nie ma nic wspólnego między Boską a ludzką naturą. Tym niemniej Bóg, w Swoim nieskończonym miłosierdziu, daje nam coś, co należy do Niego Samego, poprzez łaskę Jego ukochanego Syna. Daje nam uczestnictwo w Swojej naturze – i to uczestnictwo w Jego naturze jest tym, co nazywamy łaską. Przez łaskę stajemy się dziećmi Boga, zdolnymi do prawdziwej przyjaźni z Bogiem. Jezus Chrystus rodzi się w nas poprzez obecność Jego łaski. 

A więc, drodzy przyjaciele, radujmy się z tej potrójnej łaski, którą dzisiaj świętujemy. Przyjście Pana Jezusa na świat całkowicie ten świat odmieniło. Przedtem panowały jedynie ciemności i śmierć jako posłaniec śmierci wiecznej, która czekała nas wszystkich jako owoc grzechu pierworodnego. Ale wiemy, i wiemy z pewnością, że Bóg pragnie naprawić katastrofę, którą spowodowaliśmy przez nasze grzechy. I co jest nawet bardziej zdumiewające, On sam pragnie współpracować z nami w tym dziele odbudowy. Tak naprawdę nasza współpraca jest warunkiem, aby ta odbudowa mogła zostać dokonana. Pan Jezus przyjął na siebie ludzką naturę, aby nauczyć nas co musimy zrobić, żeby odzyskać przyjaźń z Bogiem. 

Zbawiciel przyszedł w Osobie Pana Naszego Jezusa Chrystusa. Przyszedł do nas jako małe dziecko, aby nauczyć nas pokory, ale również, jeśli można tak powiedzieć, abyśmy nie przestraszyli się naszego Stwórcy. Abyśmy mieli łatwiejszy dostęp do Niego, abyśmy mogli nauczyć się od Niego co musimy zrobić, żeby ocalić nasze dusze. 

Tak więc pokornie adorujmy Dzieciątko, które nam się narodziło, abyśmy przez Jego uniżenie mogli mieć udział z Nim, Tym, który jest błogosławiony na wieki wieków. Amen



Kazanie na Pasterkę

Drodzy Wierni,

Dzień dzisiejszy jest dla nas wszystkich dniem radości. Dziś narodził się nam Zbawiciel. Weselmy się. W tym dniu nie ma miejsca na smutek, ponieważ świętujemy dziś narodziny samego życia. Jest to powód do radości dla wszystkich bez wyjątku, gdyż nikt nie ma być wyłączony z udziału w tym weselu. Chrystus Pan jest zwycięzcą grzechu i śmierci, przyszedł aby nas wyzwolić. Święci radują się dziś ze zwycięstwa, które odnieśli poprzez Niego. Grzesznicy radują się, że ofiarowano im możliwość odpuszczenia win. Wszyscy ludzie wezwani są do uczestnictwa w życiu Tego, który się dziś narodził.

W pełni czasów, w momencie wyznaczonym przez Boski zamysł, Syn Boży przybrał naturę ludzką, aby pojednać nas z jej Stwórcą, aby sługa śmierci, szatan, mógł zostać zwyciężony przez tę samą naturę, którą zniewolił. Druga Osoba Trójcy Świętej, która od samego początku istniała wraz z Bogiem Ojcem, równa Mu we wszechmocy, przybrała nasze śmiertelne ciało, aby w ten sposób zwyciężyć panującą nad nami śmierć.

Syn Boży stał się człowiekiem, by zamieszkać między nami. Przybrał nasze człowieczeństwo bez najmniejszego umniejszenia swego Bóstwa. Majestat oblokł się w pokorę, siła w słabość, a wieczność w śmiertelność. By spłacić dług, który zaciągnęliśmy przez grzech, niezmienna natura Boga przybrała na siebie naszą ułomną naturę, w taki sposób, że prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek utworzyli jedność w jednym Panu i jednym Jezusie – Chrystusie. Nie nastąpiło ani osłabienie Bóstwa, ani unicestwienie człowieczeństwa. Chrystus Pan jest jedną Osobą Boską, posiadającą dwie natury, Boską i ludzką. Zamieszkały w Nim wszystkie bogactwa natury Boskiej, oraz całe ubóstwo naszej natury ludzkiej, za wyjątkiem grzechu. Przyszedł On zapłacić dług, którego nie zaciągnął, ponieważ my sami nigdy nie zdołalibyśmy tego dokonać.

Tak więc, Drodzy Przyjaciele, rozważajmy tajemnicę tego Dzieciątka, które narodziło się dla nas, które zostało dane nam wszystkim. Stwórca wszystkich rzeczy wkroczył pomiędzy swoje stworzenie, aby je odkupić od grzechu. Rodzaj ludzki odpadł od Boga, ponieważ człowiek zwrócił się ku stworzeniom. Dlatego Bóg przybiera naszą stworzoną naturę, aby naprawić ten błąd. Z jaką cudowną mądrością Bóg ukazuje nam dziś, jak powinniśmy odrzucić straszliwą obietnicę szatana! Podobnie jak pierwsi rodzice wpadli w grzech słuchając upadłego anioła, tak teraz pasterze, na głos aniołów, przychodzą oddać cześć Bożej Dziecinie. Tak jak pierwsi rodzice kuszeni byli, by stali się jako bogowie, znający dobro i zło, tak teraz sam Bóg pokazuje nam, jak mamy się do Niego upodobnić: poprzez pokorę. Podczas gdy diabeł kusił pierwszych rodziców do pychy, obecnie Bóg pokazuje nam, poprzez praktykowanie jakiej cnoty naprawdę się do Niego upodobniamy.

Podczas, gdy pierwsi rodzice poszukiwali bogactwa w rzeczach ziemskich i pragnęli jeść owoc z drzewa, z którego nie powinni, obecnie Bóg chce narodzić się w stajence, aby sam stać się pokarmem dla nas. Przychodzi do nas w stajence, aby nawet najbiedniejsi z biednych mogli zrozumieć, że przyszedł również dla nich. Nikt, nawet największy grzesznik, nawet najuboższy z ubogich, nie może czuć się w Jego obecności onieśmielony. Podobnie, jak niegdyś człowiek chodził w raju ziemskim w obecności Boga, obecnie Bóg przychodzi na ten świat, by żyć pomiędzy nami, byśmy mogli stać się na nowo Jego przyjaciółmi.

Tak więc dzisiejszej nocy, stojąc przed Bożą Dzieciną, łatwiej nam zrozumieć, co powinniśmy myśleć o przepychu i bogactwach tego świata. Przychodzi nam na myśl mit o królu Midasie, który posiadać miał moc zmieniania w złoto wszystkiego, cokolwiek dotknął. Zdał on sobie sprawę z tego, że wszyscy go otaczali, byli przy nim jedynie ze względu na jego bogactwa, a nie dla niego samego, zapragnął więc ostatecznie być raczej ubogim, niż posiadać całe złoto świata. A oto mamy przed oczyma większy jeszcze cud: Boża Dziecina wyrzekła się wszystkiego, byśmy mogli stać się przyjaciółmi Boga, jeśli tylko zwrócimy się do Niego i będziemy się od Niego uczyć, jak być cichymi i pokornymi sercem. Pragnie nas obdarzyć wszystkim, co posiada, byśmy mogli cieszyć się Jego towarzystwem przez całą wieczność.

Drodzy Przyjaciele, tajemnicy prawdziwej radości i prawdziwego pokoju nie odnajdziemy w rzeczach ziemskich, ale przeciwnie, w wyrzeczeniu się ich. Troski i zajęcia, które towarzyszą nam każdego dnia, w niewielkim jedynie stopniu wypełnić potrafią nasze dusze. Jesteśmy stworzeni do tego, by kochać i być kochanymi. Zostaliśmy stworzeni, byśmy byli podobni do Boga, byśmy Go poznali i ukochali, tak jak On sam zna i kocha siebie samego. Tego dnia Bóg umiłował nas jako pierwszy, posyłając nam swego Jednorodzonego Syna. Musimy Mu zawierzyć, tak jak musimy zaufać danej osobie, zanim będzie ona w stanie wyświadczyć nam jakieś dobro. Musimy Go ukochać, gdyż każdy, kto kocha nas, oczekuje od nas tego samego. Musimy czynić to, co mówi, gdyż każdy, kto kocha, spełnia każde życzenie ukochanej osoby.

Na podobieństwo trzech mędrców, którzy przybędą, aby ofiarować Zbawicielowi trzy dary, oznaczające Jego godność królewską, Jego Bóstwo i Jego misję, również i my ofiarujmy dziś Panu Jezusowi trzy podarunki: wiarę , nadzieję i miłość.

Złotem, które położymy przed Nim, jest wiara - ponieważ jest On Królem wszystkich ludzi. Ma władzę nas nauczać, ponieważ jest Stwórcą wszechrzeczy. Powinien panować przede wszystkim w naszym intelekcie, aby Jego zbawcza nauka mogła przeniknąć nasze dusze. Tak, jak upadliśmy wskutek kłamstwa diabła, tak teraz musimy pozwolić, aby zapanowała nad nami prawda. Naszym zwycięstwem nad światem i szatanem jest nasza wiara. Złóżmy więc hołd poddaństwa Temu, który się dziś narodził.

Nadzieja jest kadzidłem, które wzbija się z naszych serc. Mamy nadzieję, że pewnego dnia będziemy mieli udział w chwale, która ze swej natury należy do naszego Stwórcy. Mamy nadzieję stać się podobnymi do Boga, zostać przenikniętymi przez Tego, który jest samą szczęśliwością. Dzięki cnocie nadziei, nasze umysły wznoszą się ponad sprawy tego świata, wznoszą się ku niebu. Ofiarujmy więc Dzieciątku owe pragnienie, pragnienie, byśmy mogli stać się świętymi.

I na koniec – to miłość sprowadza do nas naszego Odkupiciela. Dzieciątko to narodziło się, aby złożyć swemu Ojcu Ofiarę – ofiarę ze swego własnego życia za nasze grzechy. Naszą mirrą, którą Mu ofiarujemy, jest miłość do naszych bliźnich, na podobieństwo miłości, którą On nas ukochał. Obumieramy samym sobie, swojej dumie i egoizmowi, podobnie jak On umarł za nas. Ofiarujmy więc, Drodzy Przyjaciele, Dzieciątku, które się nam narodziło, tę miłość. Niech radość towarzysząca nam w święta Bożego Narodzenia zaczyna się od uzyskania Bożego przebaczenia za nasze grzechy i odpuszczenia nam win przez naszych bliźnich. Niech upominkiem, którym się wzajemnie obdarowujemy, będzie przede wszystkim dar Bożego przebaczenia, przychodzący dziś do naszych serc poprzez narodziny Zbawiciela.

Weselmy się więc dziś wszyscy z narodzenia naszego Odkupiciela. Nie wahajmy się przyjść do Niego. Staje się On małym, aby nas nie onieśmielać. Skoro Chrystus Pan uczynił tak wiele, aby pociągnąć do siebie nasze serca, dzisiejszy dzień jest odpowiedni, byśmy Mu je ofiarowali. Nie wahajmy się, oddajmy Mu wszystko, aby On mógł dać nam w zamian swe własne Serce. Radosnych i błogosławionych Świąt!

niedziela, 20 grudnia 2009

Wykład: Dlaczego Kościół musi wrócić do Mszy po łacinie

Drodzy Wierni,

Chciałbym w dniu dzisiejszym mówić o kwestii, dotykającej całości życia Kościoła katolickiego. Konferencja ta zatytułowana jest „Dlaczego Kościół powinien powrócić do Mszy łacińskiej?” i koncentrować się będzie zasadniczo na dwóch zagadnieniach: na znaczeniu języka Mszy oraz – jako tego konsekwencji, na niezbędności powrotu do Mszy łacińskiej dla dalszego istnienia Kościoła. Celowo użyłem sformułowania „dalszego istnienia”, ponieważ stawką jest tu samo istnienie Kościoła katolickiego.

Jak z pewnością sami Państwo wiedzą, jednym z pierwszych symptomów świadczących o tym, że dany kraj znajduje się pod okupacją, jest zmiana języka. Zaledwie jedno pokolenie wstecz doświadczyło w waszym kraju okupacji przez obce siły i celowego niszczenia waszej kultury. Dla kultury zaś język ma znaczenie szczególne, ponieważ to dzięki niemu jest ona przekazywana z pokolenia na pokolenie. Aby więc zniszczyć kulturę, należy przede wszystkim zniszczyć język, jakim dany lud się posługuje. Często, aby zniszczyć język wystarczy wyśmiewać posługiwanie się nim, traktować go jako coś „niemodnego”, czy po prostu zaprzestać nauczania go. Skoro język kraju stanie się nierozpoznawalny, w krótkim czasie można posunąć się nawet do zmiany jego nazwy, staje się ono zasadniczo innym państwem czy też terytorium okupowanym.

Możemy dowieść, że to właśnie przydarzyło się Kościołowi katolickiemu w czasie jaki minął od zakończenia II Soboru Watykańskiego. Język Kościoła został odrzucony, ośmieszony i jest obecnie praktycznie nieznany, można więc wysunąć tezę że to, co obecnie nazywane jest kościołem różni się zasadniczo od tego, czym jest w istocie Kościół rzymskokatolicki. W trakcie niniejszej konferencji nie będziemy w stanie przeanalizować wszystkich zmian, jakie miały miejsce podczas II Soboru Watykańskiego, ani też wszystkich błędów, jakie ten sobór rozpowszechnił, z którego to powodu Kościół znajduje się obecnie w tak opłakanym położeniu. Wyciąganie wniosków z przeszłości jest pożyteczne, ważniejsze i bardziej konstruktywne jest jednak patrzenie w przyszłość, rozważanie co należy uczynić, by zapewnić przetrwanie Królestwa Bożego na ziemi. Z pewnością możemy dostrzec w niezwykle poważnych błędach soboru podkopywanie i osłabianie Kościoła od wewnątrz, co doprowadziło do stanu praktycznego paraliżu, w jakim znajduje się on obecnie, myślę jednak, że ważniejsze jest obecnie spoglądanie w przyszłość, czyli rozważanie: co powinniśmy uczynić, by zapewnić przyszłość Kościołowi.

Obecna konferencja dzielić się będzie na trzy zasadnicze części, które dostarczą nam dowodu na poparcie tezy, jaką stawia jej tytuł: że Kościół musi powrócić do Mszy łacińskiej i że powrót ten nie jest czymś o znaczeniu drugorzędnym, ale że ma fundamentalne znaczenie dla przyszłości Kościoła.

Na początku chciałbym przypomnieć w sposób ogólny katolicką doktrynę dotyczącą Mszy, uwydatniając zwłaszcza te jej aspekty, które mają zasadnicze znaczenie dla zrozumienia istoty Mszy. Należy tu podkreślić, że poza faktem, iż stanowią one niejako jądro naszej wiary, posiadają również praktyczne konsekwencje dla całego życia Kościoła.

Dalej przeanalizujemy naturę Kościoła, zatrzymując się zwłaszcza nad tym, w jaki sposób realizuje on swą misję oraz nad praktycznymi tego konsekwencjami. Zobaczymy, że Kościół ma swój oficjalny język oraz poznamy rolę, jaką język ten spełnić musi w oficjalnej modlitwie Kościoła czyli w liturgii, a zwłaszcza w Najświętszej Ofierze Mszy. Przypomnimy też autorytatywne rozporządzenia Kościoła dotyczące języka liturgii, będące logiczną konsekwencją jego doktryny dotyczącej Mszy.

Na koniec, podsumowując, zastanowimy się nad tym, co rozumiemy poprzez Mszę łacińską i zobaczymy, że Kościół nie może wypełnić swej misji bez oficjalnego języka liturgicznego i że obecny stan Kościoła mógłby ulec zdecydowanej poprawie w wyniku egzekwowania rozporządzeń dotyczących łaciny jako oficjalnego języka liturgicznego.

Doktryna Kościoła dotycząca Najświętszej Ofiary Mszy

Wiara mówi nam, że w Wielki Czwartek Chrystus Pan ustanowił Ofiarę swego Ciała oraz Krwi. Gdy Zbawiciel, biorąc w swe ręce chleb, wypowiedział nad nim słowa „To jest ciało moje”, substancja chleba zmieniła się w substancję Jego Ciała. Podobnie wziął kielich w winem, wypowiadając nad nim słowa „To jest Krew Moja”. Dokonał wówczas cudu, który Sobór Trydencki nazywa transsubstancjacją – cudu zmiany substancji chleba w swoje Ciało, oraz substancji wina w swoją Krew. Pan Jezus złożył w ten sposób prawdziwą ofiarę, gdyż obecne tam były wszystkie elementy, które się na ofiarę składają: ofiarowanie, immolacja oraz Komunia.

Ofiarowanie wskazuje na cel wykonywania akcji liturgicznej. Chrystus Pan, podczas konsekracji chleba powiedział, wedle słów św. Łukasza: „To jest ciało moje, które się za was daje” (Hoc est enim Corpus Meum, quod pro vobis tradetur). Podobnie nad winem powiedział: „Ten jest kielich, Nowy Testament we krwi mojej, który za was będzie wylany” (Hic est calix Novum Testamentum in sanguine meo quod pro vobis funditur) Łk 22,19-20. Święty Mateusz dodaje: „i za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów” (qui pro multis effundetur in remissionem peccatorum )Mt 26,28. Tak więc Ciało i Krew ofiarowane są za nas, jako Przymierze i dla odpuszczenia grzechów.

Immolacja zawiera się w samym akcie konsekracji dwóch postaci, ponieważ podczas tej dwustopniowej konsekracji Ciało oraz Krew zostają w sposób sakramentalny rozdzielone. Jest to zasadnicza część Mszy, w której poprzez owo rozłączenie spełniana jest sama Najświętsza Ofiara - przez ręce celebrującego kapłana.

Komunia jest tym elementem, który stosuje owoce Mszy do obecnych, w jej trakcie Pan Jezus daje naszym duszom swe Ciało oraz Krew jako pokarm. Do tego, by Ofiara była kompletna, konieczne jest, by kapłan uczestniczył w jej spożywaniu, ponieważ w chwili tej reprezentuje on Kościół, jako wyznaczony przez niego szafarz, również dla wiernych stosowne jest i pożyteczne (choć nie niezbędne), by spożywali z tej ofiary.

Publicznym kultem Kościoła jest Najświętsza Ofiara Mszy, będąca niczym innym, jak tylko Ofiarą Kalwarii. Na Kalwarii Chrystus Pan ofiarował swe Ciało i Krew jako ofiarę wynagrodzenia, ofiarę przebłagalną, przez którą oddał swemu Ojcu chwałę będąc Mu posłusznym aż po śmierć krzyżową. Na Krzyżu Jego Ciało oraz Krew zostały rozłączone, został On złożony jako żertwa, ofiarując sam siebie – jak to powiedział – pełniąc wolę Ojca oraz dla zbawienia świata. Podobnie we Mszy, mamy do czynienia z tym samym ofiarowaniem, z tą samą immolacją i tym samym kapłanem, choć podczas gdy na Kalwarii immolacja dokonana została z sposób krwawy, gdy sam Chrystus oddał się w ręce swych prześladowców, we Mszy dokonuje się ona w sposób sakramentalny, pod postaciami chleba i wina, za pośrednictwem kapłana, który ma moc czynienia tego „na moją pamiątkę”.

Przypomniawszy sobie te fundamentalne prawdy odnoszące się do Mszy, możemy przejść do kilku bardzo ważnych konkluzji.

Ofiara Krzyża jest wieczna, powszechna i dla wszystkich narodów

Ofiara, którą Zbawiciel złożył na Kalwarii jest więc jednym aktem, jedną ofiarą, która odnawiana jest w Kościele aż do końca czasów. Chrystus Pan polecił swym Apostołom: „To czyńcie na moją pamiątkę”. Polecenie to wyraźnie pokazuje, iż Pan Jezus pragnął, by ofiara ta była odnawiana. Ów jeden wyjątkowy akt, który miał miejsce na Kalwarii, jest więc odnawiany na każdej Mszy św., choć w odmienny sposób. Ta sama akcja ofiarna wykonywana jest przez wyświęconego sługę ołtarza w imieniu całego Kościoła. W ten sposób ofiara jest wieczną ofiarą, o czym mówi nam tekst mszalny: „novi et aeterni testamenti” (Kanon rzymski). Jedyna i niepowtarzalna Ofiara Kalwarii jest wieczna, jednak jej owoce udzielane są nam w czasie, poprzez celebrację Mszy, będącej w istocie tą samą ofiarą.

Fakt ten potwierdzają też same słowa Chrystusa Pana, wypowiadane podczas konsekracji wina: „Qui pro vobis et pro multis effundetur”. Zbawiciel nie mówi jedynie „za was” – czyli za Apostołów obecnych tam w określonym momencie, ale również „za wielu”, rozumiejąc przez to wszystkie te pokolenia, które również uczestniczyć będą w Ofierze sprawowanej na „na moją pamiątkę”. Ofiara Mszy jest więc nie tylko wieczna, jest również powszechna, czy raczej jest powszechna pod każdym względem.

Msza jest powszechna pod względem czasu, ma być bowiem sprawowana po wszystkie wieki, aż do końca czasów. Jest również powszechna w odniesieniu do wszystkich ludów i miejsc, stanowiąc spełnienie proroctwa Malachiasza, który tam pisał o ofierze Mesjasza:

„Albowiem od wschodu słońca aż do jego zachodu wielkie będzie imię moje między narodami, a na każdym miejscu dar kadzielny będzie składany imieniu memu i ofiara czysta. Albowiem wielkie będzie imię moje między narodami - mówi Pan Zastępów”.

Słowo „katolicki” pochodzi od greckiego „katolikos”, co znaczy powszechny. Widzimy więc, że Msza jest czymś zasadniczo katolickim w pełnym znaczeniu tego słowa: jest powszechna, obejmująca wszystkie ludy, wszystkie rasy, wszystkie czasy.

Ofiara Mesjasza nie jest więc jak ofiary Starego Przymierza. Z rozporządzenia Opatrzności ofiary Starego Przymierza ograniczone były do określonych miejsc, określonego ludu, ponieważ były one jedynie figurami i zapowiedziami jedynej ofiary złożonej przez Mesjasza, naszego Pana Jezusa Chrystusa. Nie było możliwe ukazanie wyjątkowości ofiary bez przypisania tego, co ona prefigurowała, do jednego konkretnego ludu. Wcielenie samo z siebie wymaga, by Bóg przyjął ciało i narodził się z kobiety, a kobieta ta z konieczności musi żyć w określonym czasie, miejscu i wśród określonego ludu. Podobnie ofiary Starego Przymierza ograniczone były do pewnego czasu, miejsca i ludu.

To właśnie Wcielenie i konsekwencje faktu, iż sam Bóg wcielony składa siebie w ofierze, nadają ofierze Mesjasza znamię powszechności, jak to mówi święty Paweł w Liście do Efezjan. To sam Chrystus „pojednał obydwu w jednym ciele z Bogiem przez krzyż” (Ef 2,16) tak, że nie jesteśmy już gośćmi i przychodniami, lecz domownikami Boga „zbudowani na fundamencie Apostołów i proroków, gdzie głównym kamieniem węgielnym jest sam Jezus Chrystus” (Ef 2,20). Św. Paweł podkreśla też znaczenie tego faktu w liście do Żydów, pisząc: „Mamy ołtarz, z którego nie mają prawa jeść ci, co przybytkowi służą” (Żyd 13,10), chodzi tu o kapłanów przybytku, czyli Starego Przymierza, nie posiadających władzy komunikowania „we krwi testamentu wiecznego, Pana naszego Jezusa Chrystusa” (Żyd 13,20).

Wyjątkowość ofiary Chrystusa Pana oraz powszechność jej stosowania do wszystkich czasów i wszystkich ludów stanowi niejako samo serce doktryny Kościoła, posiada też niezwykle głębokie i daleko idące konsekwencje. Nawet sam ustrój Kościoła, w tym co dotyczy jego struktury, jest głębokim sensie konsekwencją owej wyjątkowej ofiary składanej przez jego wyświęcone sługi. Jak mówi święty Tomasz z Akwinu, kapłani Kościoła otrzymują swą jurysdykcję nad Mistycznym Ciałem Zbawiciela w konsekwencji posiadania władzy, jaką mają nad Jego fizycznym Ciałem i Krwią. Hierarchia Kościoła jest w pewien sposób rezultatem owej jedynej ofiary Chrystusa Pana zastosowanej do wszystkich miejsc i czasów: Kościół posiada jedną głowę: Chrystusa Pana, a Jego Wikariusz, czyli biskup Rzymu i jego następcy posiadają powszechną jurysdykcję nad całym Kościołem. Mówimy nawet o pozostawaniu w komunii z Kościołem, podobnie jak mówimy o przystępowaniu do Komunii podczas Mszy – sama Msza jest więc znakiem i przyczyną jedności, którą cieszy się Kościół.

Nauka o ofiarnym charakterze Mszy doprowadza nas do kilku konkretnych wniosków:

Ofiara Mszy jest wieczna, powszechna i przeznaczona dla wszystkich narodów, a więc niezmienna w swej istocie czy też naturze.

Ofiara Mszy jest oficjalnym kultem Kościoła, ofiarą składaną przez jego sługi, a więc wypełnieniem oficjalnego obowiązku oddawania czci należnej Bogu.

Moglibyśmy oczywiście powiedzieć znacznie więcej rozwijając te dwa punkty, wróćmy jednak do tego, o czym mówiliśmy na początku tej konferencji. Przyjrzyjmy się pewnym niezwykle praktycznym konsekwencjom natury Mszy, takim jak język, w którym powinna być ona celebrowana.

Język Kościoła

Dowiedliśmy więc, że Msza jest ofiarą powszechną. Nie jest to ofiara konkretnych ludów, ras czy czasów, ale ofiara powszechna, ofiara całego Kościoła. Możemy teraz postawić sobie pytanie: jaka jest rola języka w sprawowaniu Mszy?

Język, sam z siebie, jest narzędziem: narzędziem za pomocą którego porozumiewamy się ze sobą. Każdy z nas posiada nie tylko odrębne ciało, ale również coś, coś co moglibyśmy nazwać życiem wewnętrznym. Do pewnego stopnia jesteśmy jak zwierzęta, przypominamy je w tym, że posiadamy ciało, które może się poruszać oraz zmysły, dostarczające nam informacji o naszym otoczeniu, możemy też rosnąć etc. My jednak posiadamy coś o wiele wspanialszego, niż tylko życie ciała oraz zmysły, posiadamy ponadto inne, wewnętrzne życie, życie umysłu. W odróżnieniu od zwierząt obdarzeni jesteśmy intelektem, posiadamy też wolną wolę, umożliwiającą nam dokonywanie wyboru pomiędzy różnymi środkami prowadzącymi do urzeczywistnienia konkretnego celu. Istoty ludzkie obdarzone są więc życiem wewnętrznym, na wiele sposobów znacznie bogatszym niż samo tylko życie ciała.

W świecie materialnym również zwierzęta potrafią komunikować się w pewien ograniczony sposób – na przykład dzieląc się pożywieniem lub gromadząc je, czy też roztaczając opiekę nad potomstwem. Jednak zjawisko to ograniczone jest od miejsca i czasu: skoro pokarm zostanie zjedzony nie może być już dzielony, a skoro niebezpieczeństwo minie, nie będzie już potrzeby ochrony. Istnieje jednak wiele możliwości przekazywania życia wewnętrznego. Życie rozumne istnieje na pewien sposób poza czasem: możemy myśleć o rzeczach minionych, o rzeczach które niegdyś istniały, obecnie jednak ich już nie ma. Możemy myśleć o rzeczach przyszłych, o rzeczach, które chcielibyśmy robić, możemy też myśleć o teraźniejszości jako rezultacie przeszłości, a zarazem tym, co czyni możliwym przyszłość. Możemy pomyśleć niemal o wszystkim, co jesteśmy w stanie zobaczyć czy odczuć, możemy nawet myśleć o rzeczach, których nigdy nie odczujemy, takich jak temperatura gwiazd oddalonych od nas o miliony lat świetlnych. Wszystkie te rzeczy istnieją w pewien sposób w naszym umyśle i mają w bardzo realnym sensie swe własne życie – możemy zamknąć oczy, zatkać uszy i nadal o nich myśleć. Jak jednak możemy przekazywać czy też dzielić się tym, co myślimy, z innymi przedstawicielami rodzaju ludzkiego?

To właśnie dar mowy czyni możliwym przekazywanie innym naszego życia wewnętrznego. Dar artykułowanej mowy i języka pozwala ideom skrystalizować się w dźwięk lub obraz i poprzez przekazanie go innym daje życie tym samym ideom w wewnętrznym życiu innych istot ludzkich. To właśnie język, bardziej niż cokolwiek innego, jest fundamentem ludzkiej kultury i cywilizacji, umożliwiając przekazywanie tego, co odkryliśmy i czego się nauczyliśmy innym. Język jest w pewnym sensie żywym i najbardziej wyraźnym dowodem, że człowiek posiada rozumną, nieśmiertelną duszę przeznaczoną do posiadania nieskończonego dobra.

Językiem nazywamy więc system znaków czy symboli jakimi posługujemy się dla przekazania tego życia wewnętrznego innym. Ponieważ jednak są to jedynie symbole tego, co myślimy, a nie same myśli, uzależnione są one od pewnej konwencji czy też reguł. Ponieważ znaki te mogą się w znacznym stopniu różnić, istnieje konieczność istnienia wielu systemów znaków i symboli dla wyrażenia tych samych idei, a każdy z nich stanowi odrębny język. Różne dźwięki oraz symbole rzeczy oraz idei nazywamy zazwyczaj słownictwem, natomiast zbiór reguł porządkujących czasy i odmiany - gramatyką danego języka. Różne języki świata posiadają różne zasady wprowadzone przez poprzez zwyczaj, tradycję i rozporządzenia na przestrzeni wieków, by uczynić wzajemną komunikację między ludźmi bardziej precyzyjną i elegancką – stosownie do ducha różnych narodów.

Skoro więc mamy tak wiele języków, tak wiele możliwości wyrażania nas samych, jakim językiem powinien posługiwać się Kościół w trakcie składania Najświętszej Ofiary? By odpowiedzieć na to pytanie, powinniśmy pamiętać o tym, co powiedzieliśmy wcześniej na temat samej natury Kościoła i Mszy:

Po pierwsze: Msza jest niezmienna w tym sensie, że jest ona kontynuacją jednej jedynej ofiary, ofiary, która jest niezmienna.

Po drugie: ponieważ Najświętsza Ofiara składana jest za pośrednictwem Kościoła i jest jego oficjalnym aktem, powinna być sprawowana w języku, który najlepiej reprezentuje Kościół czy raczej w oficjalnym języku Kościoła, o ile język taki istnieje.

Możemy też zastanowić się nas naturą samego języka i wyciągnąć z tego pewne wnioski:

Ponieważ język na wyrażać idee, język Mszy powinien być dostatecznie precyzyjny, by wyrazić doktrynę Mszy. Oznacza to, że powinien on być w stanie wyrazić te idee wierni i dokładnie.

Po drugie, ponieważ język jest ze swej natury systemem umownych znaków, których znaczenie determinowane jest przez zwyczaj, tradycję lub rozporządzenia, język Mszy, aby mógł przekazać te idee oraz wyrazić niezmienną naturę Mszy, powinien sam być w jak największym stopniu stabilny i niezmienny.

Przyjrzyjmy się teraz każdemu z tych punktów, najpierw jednak skoncentrujmy się na najprostszym z nich: czy Kościół posiada swój własny język?

Odpowiedź na to pytanie jest łatwa, gdyż Kościół zadekretował to już w przeszłości w licznych swych dokumentach. Cała Tradycja Kościoła traktuje łacinę jako o swe prawowite dziedzictwo. Możemy tu przytoczyć motu proprio świętego Piusa X o muzyce sakralnej z 22 listopada 1903, które stwierdza: „Językiem Kościoła Rzymskiego jest łacina” (§7). Moglibyśmy mnożyć te cytaty niemal w nieskończoność, przytoczymy jednak jedynie kilka, bardziej nam współczesnych, by pokazać, że zdanie Kościoła w tej kwestii nigdy nie uległo zmianie. Łacina była językiem II Soboru Watykańskiego, interwencje i dekrety Ojców publikowane były w tym języku, a sam sobór zadekretował: „Zgodnie z wiekową tradycją obrządku łacińskiego duchowni mają zachować w oficjum język łaciński” (Sacrosanctum Concilium 101,1) oraz „W obrzędach łacińskich zachowuje się używanie języka łacińskiego” (SC 36,1). Nalegał nawet, by „wierni umieli wspólnie odmawiać lub śpiewać stałe teksty mszalne, dla nich przeznaczone, także w języku łacińskim” (SC 54). Nawiasem mówiąc, nie sposób nie zauważyć, że te dyrektywy soboru zostały całkowicie zignorowane – intencja Kościoła była jednak jasna.

Przyjrzyjmy się teraz istotnym powodom, dla których Kościół pragnie, by Msza odprawiana była w języku łacińskim.

Po pierwsze, na podstawie tego, co już powiedzieliśmy widać jasno, że Ofiara Mszy jest tą samą ofiarą co Ofiara Krzyżowa, czyli że jest to jedna ofiara sprawowana na różny sposób, ta sama jednak pod względem wartości i ofiarowanej Żertwy. Aby podkreślić wyjątkowość tej jednej ofiary stosowne jest, by była ona sprawowana w jednym języku, języku poniekąd wspólnym dla wszystkich odprawianych Mszy. Podobnie jak Wieża Babel podzieliła rodzaj ludzki na wiele części, gdyż nie posługuje się on już od tego czasu jednym językiem, tak również podział Mszy na różne języki przysłania jedność ofiary Mszy z ofiarą Krzyża.

Ów jeden język powinien być również językiem będącym wspólnym dla społeczności tworzącej Kościół, czyli powinien to być język Kościoła posiadającego prymat w stosunku do wszystkich Kościołów partykularnych – Kościoła Rzymskiego. To biskup Rzymu – a nie biskup Jerozolimy czy jakiegokolwiek innego miejsca – jest najwyższym pasterzem Kościoła. Język Rzymu, język łaciński, jest więc najbardziej stosowny i odpowiedni do wyrażenia tej jedności, której źródłem jest jedna głowa Kościoła – znajdująca się w Rzymie.

Ofiara Kościoła jest również niezmienna w tym znaczeniu, że jest ona zasadniczo ta sama aż do końca czasów. Byłoby więc stosowne, by również język Mszy był językiem, który nie ulega zmianie. A językiem takim jest łacina, gdyż nie podlega ona już dalszym zmianom, tak jak to jest w przypadku języków współczesnych, jej gramatyka i słownictwo sakralne pozostały praktycznie niezmienione od upadku Rzymu. To właśnie precyzja słownictwa, którego znaczenie nie zmienia się, ocaliła Rzym od straszliwych kryzysów doktrynalnych, nękających Konstantynopol niemal nieprzerwanie w wiekach od piątego do ósmego.

Język, którego używa się do wyrażenia rzeczy pospolitych zawsze będzie ulegał zmianom, co łatwo możemy zaobserwować czytając dzieła literackie napisane zaledwie sto lat temu w naszym ojczystym języku. Słowa, podobnie jak stroje – ulegają modzie – przychodzą i odchodzą. Słowa, które niegdyś były trafnym wyrazem jakiejś idei, mogą być obecnie traktowane z niesmakiem, czy nawet oznaczać coś zupełnie innego. Na przykład w języku angielskim słowo „gay” zaledwie czterdzieści lat temu oznaczało coś szczęśliwego czy radosnego, zwłaszcza w odniesieniu do stroju czy wyglądu zewnętrznego. Obecnie oznacza ono homoseksualistę. Nie trzeba chyba rozwodzić się nad moralnymi implikacjami takich zmian. Kiedy zaś mamy do czynienia z rzeczywistościami nadprzyrodzonymi, tajemnicami wiary, które same w sobie trudne są do zrozumienia, wszelkie próby wypracowania klarownego nauczania w danej kwestii byłyby niemożliwe, gdyby znaczenie słów mogło zmieniać się z taką szybkością.

Moglibyśmy też dodać, że niezmienność jest czymś właściwym dla języka, który traktowany jest jako sakralny. Ponieważ, jak to wiemy w oparciu o samo nawet tylko naturalne światło rozumu, Bóg musi być niezmienny, również to, co powiedział musi być niezmienne. Dlatego właśnie Żydzi odprawiają swe obrzędy w języku hebrajskim, nawet jeśli nie posługują się nim we wzajemnych relacjach. Również Arabowie w swych obrzędach trzymają się języka Koranu, a nie języków narodowych (wbrew powszechnej opinii arabski nie jest jednym językiem, a niektóre jego odmiany różnią się od klasycznego arabskiego w takim stopniu, że ich użytkownikom trudno jest się wzajemnie zrozumieć). Podobnie językiem sakralnym hinduistów jest sanskryt, a nie języki narodowe. Jest więc całkowicie zgodne z ludzką naturą, by język sakralny chrześcijan był również niezmienny, przekazany przez Tradycję i nie używany w codziennym życiu. Jest czymś absolutnie niestosownym, by język biznesu był równocześnie językiem świątyni. Przeciwnie, gdy język świątyni stał się mową potoczną, nie była już ona domem modlitwy, ale – jak to powiedział sam Zbawiciel – jaskinią zbójców.

Widzimy też, że język liturgii powinien być powszechny w tym sensie, że powinien przemawiać do wszystkich narodów, w każdym miejscu i czasie. Łacina zaś jest prawdziwie powszechna nie tylko ze względu na dwie poprzednio wspomniane cechy, ale również z samej natury tego języka – jako nie należącego do żadnego konkretnego narodu.

Po pierwsze, ponieważ był to język Cesarstwa Rzymskiego, już w pierwszych wiekach Kościół mógł jednym głosem wyrażać wieczną wiarę, a biskupi rzymscy mogli zakładać powszechną znajomość łaciny, dzięki czemu cały świat mógł słyszeć i rozumieć ich głos. Nawet po upadku Cesarstwa łacina pozostała językiem uniwersalnym dla tych wszystkich, którzy potrafili czytać i pisać, a wiele narodów przyjęło jako pierwszy swój język pisany nie swą własną mowę, ale łacinę. W Anglii na przykład łacina była językiem urzędowym aż do roku 1733. „Principia” Izaaka Newtona nie zostały napisane po angielsku, ale po łacinie, ponieważ stanowiło to gwarancję, że idee te staną się znane w cywilizowanym świecie. Kartezjusz znany jest ze swych traktatów pisanych po francusku, jednak jego sentencja: „Cogito ergo sum” po dziś dzień cytowana jest po łacinie. Podobnie w wieku dziewiętnastym Gauss napisał swe Disquisitiones Arithemeticae po łacinie. W istocie odejście od łaciny jako uniwersalnego języka nauki było smutną konsekwencją Pierwszej Wojny Światowej, pomimo iż spadek jej znajomości zauważalny był już od czasu Rewolucji Francuskiej. Jednak nawet obecnie podręczniki teologii dogmatycznej czy moralnej pisane są po łacinie.

Łacina, jako język zasadniczo nie ulegający zmianom, jest najbardziej odpowiednia do wyrażania idei precyzyjnych, a równocześnie jest językiem bardzo duszpasterskim z tego prostego powodu, że nie jest językiem narodowym.

Wystarczy posłuchać kogoś przez minutę, by odgadnąć jego pochodzenie. Ponieważ język jest, można by powiedzieć, kanałem, przez który przepływa cała kultura, pozwala on natychmiast powiązać mówcę z konkretnym narodem, kulturą, a w konsekwencji z polityką, historią i rasą. Mówienie w danym języku budzi więc w umysłach słuchaczy nie tylko idee, które pragniemy im przekazać, ale niesie też ze sobą rozmaite konotacje kulturowe. Na przykład mógłbym wygłosić niniejszą konferencję po angielsku, jednak gdybym uczynił to po niemiecku, wzbudziłaby całkowicie inne odczucia. Dzieje języka niemieckiego w Polsce to coś więcej, niż tylko przekazywanie idei, są one również w nierozerwalny sposób związane z wieloma smutnymi epizodami waszej historii. Podobnie języki rosyjski czy francuski, pomimo faktu, że są one całkowicie zdolne do przekazywania idei, niosą za sobą cały bagaż emocji i wydarzeń historycznych, które mogłyby przesłonić rzeczywistą treść tego, o czym się mówi. Czym innym jest znoszenie uwag czy nawet obelg w języku ojczystym, a czym innym wysłuchiwanie tego w języku wroga.

Jednak ponieważ łacina jest językiem, który od dawna oczyszczony został od takich niefortunnych konotacji, a jej używanie nie może nigdy wywołać tego rodzaju negatywnych emocji. Niekiedy jedynym sposobem na spacyfikowanie dwóch stron jest mówienie do nich językiem, który dla obu jest neutralny. W Afryce na przykład Różaniec nie może być odmawiany w języku potocznym z tego prostego powodu, że aby to uczynić trzeba by było wybrać jeden z języków dwóch plemion, co naturalnie wywołałoby natychmiast zawiść drugiego. Jak bowiem Bóg mógłby być Ojcem wszystkich, jeśli musi brać czyjąś stronę? Język to coś więcej, niż tylko wypowiadane słowa, wszystko zależy jeszcze od tego kto i do kogo się zwraca. Dla liturgii, dla Mszy, będącej oficjalnym aktem kultu Kościoła, jest czymś absolutnie koniecznym, by była ona sprawowana w języku będącym źródłem jedności, a nie podziałów, by był to język, który nie będzie wywoływał zawiści, ale zaufanie. Przez całe wieki łacina traktowana była jako język Matki, akceptowany przez niezliczone narody, a to z tego prostego powodu, że nie była ona językiem własnym żadnego z nich.

Można jednak postawić zarzut: czy nie istnieją inne języki liturgiczne, na przykład grecki, aramejski czy starocerkiewnosłowiański?

Prawdą jest, że Kościół posiada kilka „oficjalnych” języków liturgicznych, czyli języków, w których liturgia sprawowana była od niepamiętnych czasów. Na przykład znaczna część Kościoła Wschodniego posiada księgi liturgiczne w języku greckim, w języku, który na przestrzeni wieków pozostał w znaczący sposób stabilny i to do tego stopnia, że współczesny Grek nie ma większych problemów z czytaniem Biblii napisanej dwa tysiące lat temu, w języku oryginalnym. Greka nie podzieliła się nawet z biegiem czasu na różne grupy języków pochodnych, jak się to stało w przypadku łaciny. Wciąż pozostaje językiem ludzi wykształconych, nigdy nie stała się tak powszechna, jak łacina. Można by więc argumentować na rzecz greki jako oficjalnego języka Kościoła i rzeczywiście posiada ona wiele cech, które posiada łacina, brak jej jednak powszechności, a ponadto wolno co prawda ulegając zmianom, jest ona językiem narodowym. Jest językiem ograniczonym do państwa i narodu greckiego, od czasu opanowania Gracji przez Cesarstwo Rzymskie w roku 146 przed Chrystusem. Ponadto, gdy rejony katolickie, w których używana była greka znalazły się pod panowaniem niewiernych, na ziemiach tych doszło do prześladować i wyniszczenia Kościoła. Biorąc więc pod uwagę ten fakt oraz to, że nie jest to język Rzymu widzimy, że greka nie posiada tych samych kwalifikacji na oficjalny język Świętego Kościoła Rzymskokatolickiego co łacina. Niemniej jednak Kościół zawsze wysoko cenił ten język i zachęcał do studiowania go, zwłaszcza przez duchowieństwo.

Liturgia była zawsze głęboko powiązana z Tradycją w tym sensie, że jest ona nie tylko źródłem Tradycji, ale również jej wyrazem. Kościół zawsze darzył szacunkiem wszelkie Tradycje, które mogły dowieść swego pochodzenia od Apostołów. Było tak również w przypadku różnych rytów Kościoła, wywodzących swe pochodzenie od jednego z Apostołów albo Apostołów danego kraju. Ze swej natury są one jednak rytami partykularnymi, przeznaczonymi dla określonego ludu, kraju czy nawet diecezji, nie mogą więc rościć sobie pretensji do powszechności, tak jak to jest w przypadku rytu rzymskiego. Aprobując je i popierając Kościół nigdy nie przewidywał, by miały być one – poza wyjątkowymi okolicznościami - stosowane w innych rejonach. Przeciwnie, w obrębie rytów partykularnych istnieje niekiedy tendencja – jako wyraz pragnienia zademonstrowania jedności z Rzymem – do wprowadzania zmian stosownie do zwyczajów rzymskich – nazywamy to „latynizacją”. Nawet jednak ta latynizacja jest dowodem na rangę rytu łacińskiego i na jego powszechność w porównaniu z innymi rytami partykularnymi.

Widzieliśmy więc znaczenie języka łacińskiego i powody dla których liturgia powinna być sprawowana po łacinie. Przyjrzyjmy się teraz ostatniemu naszemu twierdzeniu, będącemu również wnioskiem końcowym niniejszej konferencji: dlaczego Kościół musi powrócić do Mszy po łacinie, do Mszy łacińskiej.




Konkluzja: Kościół musi powrócić do Mszy łacińskiej

Widzieliśmy, z perspektywy doktrynalnej, znaczenie Mszy łacińskiej. Kościół, ze względu na fakt, że obejmuje wszystkie narody i ma trwać aż do końca czasów, z samej swej natury potrzebuje języka, który byłby powszechny, niezmienny i nie-narodowy. Nawet jeśli sam w sobie język jest czymś obojętnym – gdyż te same idee można wyrazić w wielu językach – dla Kościoła łacina jest najodpowiedniejsza tak ze względu na jego szczególną misję, jak i ze względu na możliwości szerzenia kultury chrześcijańskiej. Jest ona ściśle związana z Kościołem, podobnie jak wasz język związany jest z waszą tożsamością narodową. Podobnie jak obumarcie języka jest podzwonnym dla kultury danego kraju, tak również lekceważenie łaciny i zarzucenie posługiwania się nią w Kościele skutkuje niezdolnością do przekazywania jego doktryny i kultury chrześcijańskiej.

Ten właśnie brak zdolności do przekazywania doktryny stanowi dziś szczególnie palący problem. Nawet mając do dyspozycji wszystkie najbardziej zaawansowane środki komunikacji, masmedia oraz elektronikę, która pozwala nam na niemal natychmiastowe przekazywanie informacji, głos Kościoła pozostaje w wielkiej mierze niesłyszany, jest błędnie interpretowany czy nawet całkowicie ignorowany. W wyniku zastąpienia łaciny językami narodowymi stał się on nie tyle latarnią morską wskazującą drogę wszystkim ludom, co raczej wieżą Babel. W dzień Pięćdziesiątnicy Apostołowie rozumiani byli przez przedstawicieli wszystkich narodów, oni sami jednak pochodzili z Galilei – cud polegał nie na tym, że mówili oni wszystkimi językami równocześnie, ale na tym, że wszyscy w Jeruzalem mogli ich zrozumieć. Dziś mamy do czynienia z sytuacją odwrotną. Nie mówi się już o jednym Kościele, ale raczej o Kościele w różnych krajach. Niegdyś mieliśmy Kościół rzymskokatolicki, a obecnie mamy Kościół w Niemczech, Kościół w Polsce, Kościół w Stanach Zjednoczonych etc. Co więcej, wraz z podziałem Kościoła rzymskokatolickiego na Kościoły w poszczególnych państwach, przestał on być narzędziem jedności, a stał się instrumentem podziałów i niezgody. Niegdyś mówiło się: Roma locuta, causa finita. Obecnie nie jest wcale pewne, czy dany kraj będzie chciał w ogóle wysłuchać, co ma do powiedzenia papież – a całe narody, jak na przykład Niemcy, znajdują się de facto w stanie schizmy z pochodzącym z tego kraju papieżem.

Nawet na poziomie naturalnym, przyjęcie języków narodowych zniszczyło doktrynalną jedność Kościoła. Credo i katechizm nie są dziełem jednego papieża, ale dziedzictwem całej Tradycji Kościoła, który oczyścił i udoskonalił definicje posługując się językiem łacińskim. Weźmy na przykład słowo „transsubstancjacja”, opisujące w sposób doskonały cud dokonujący się podczas Eucharystii. Słowo takie nie istnieje w innych językach i często jedynym sposobem na jego użycie jest posłużenie się terminem łacińskim. To samo można powiedzieć o wielu innych terminach, takich jak „suppositum” i „substance” odnośnie do tajemnicy Trójcy Przenajświętszej. Kościół zawsze starał się o maksymalną jasność i precyzję w definiowaniu swej nauki – skoro jednak został pozbawiony narzędzia, służącego mu do przekazywania tej nauki, odbiło się to w sposób widoczny na wyrazistości doktryny.

Niech mi będzie wolno w tym miejscu przytoczyć jednen przykład z życia św. Jana de Brebeuf, jezuity i jednego z pierwszych męczenników kanadyjskich, pracującego wśród Indian z grupy Huron. Jezuici przybywający na terytorium Kanady stosunkowo łatwo potrafili przyswoić sobie język tubylców, w istocie pierwsze dokumenty w tym języku spisane zostały przez jezuitów – Indianie ci bowiem nie wynaleźli nawet pisma, podobnie jak koła. Ich język posiadał pewną cechę charakterystyczną, nie posiadał rodzajników, zamiast tego poszczególnym rzeczownikom towarzyszyły zaimki dzierżawcze, tak że nie mówiło się po prostu „dom”, ale „jego dom” czy „jej dom”, samo oderwane słowo „dom” byłoby nie tylko mylące, ale wręcz niezrozumiałe. Oczywiście jezuici zaczęli tłumaczyć katechizm na ten język, natychmiast jednak stanęli w obliczu nieprzezwyciężalnej trudności – jak przetłumaczyć znak Krzyża? Nie można powiedzieć po prostu „Ojciec, Syn i Duch Święty”, w stosunku do każdej z Osób trzeba było użyć zaimka dzierżawczego. Zdecydowali się więc na formułę: „W Imię Jego Ojca, Jego Syna i Ich Ducha Świętego” – jako na najbardziej odpowiednią, a po dwóch latach Rzym zdecydował, że a może być ona używana i że nie jest szkodliwa dla wiary. Jednak pomimo wszystkich tych trudności, tysiące Indian zostało międzyczasie ochrzczonych i włączonych do Kościoła, ponieważ Msza i sakramenty nie były zależne od tłumaczenia, gdyż sprawowane było po łacinie.

To zaledwie jeden przykład, wyobraźmy sobie jednak ilość tego rodzaju problemów, jakie rodzą się przy tłumaczeniach na wszystkie języki występujące na ziemi – łatwo wówczas uzmysłowić sobie można, że Rzym zostałby przez nie całkowicie sparaliżowany: i chodzi tu jedynie o potwierdzanie ortodoksji określonych przekładów, nie mówiąc już o wdrażaniu i egzekwowaniu ich stosowania. Wiele obecnych przekładów tekstów liturgicznych zawiera rażące błędy, jednak Rzym nie podjął żadnych kroków w kierunku ich korekty, co prawdopodobnie wynika z faktu, że ludzie za to odpowiedzialni nie są w stanie poradzić sobie z nawałem pracy. Już zwyczajna biurokracja rzymska stanowiła znaczne obciążenie dla rządów Kościoła – wyobraźmy sobie jednak pomnożenie jej w każdym departamencie ze względu języki używane w różnych krajach. Nie robi się nic, niczego się nie poprawia ani nie aprobuje, niczego się nie egzekwuje – niekiedy po prostu z tego powodu, że nie jest to w języku Kościoła. Cały rząd Kościoła, zwłaszcza w tym co dotyczy Mszy i sakramentów, uprościłby się znacznie i był znacznie efektywniejszy, gdyby liturgia i sakramenty sprawowane były wszędzie po łacinie.

Jednak tłumaczenia to nie tylko kwestia praktyczności – stawką jest tu sama prawda, zbawienie dusz. Nikt nie może zbawić swej duszy bez wiary, a każdy katolik ma prawo o jasnej definicji wiary. Tam, gdzie istnieją niejasności i wątpliwości, ludzie tracą wiarę, a w konsekwencji gubią swe dusze.

Mamy dziś wspaniałe środki transportu, które umożliwiają szybkie przemieszczanie się ludzi po świecie. Ktoś może na przykład mieszkać w Warszawie, a pracować w Berlinie. Ludzie znajdują się więc w stałym kontakcie z różnymi językami i różnymi kulturami. Tych, którzy posiadają małe doświadczenie w nauce języków zapewniam, że każdy język, który trzeba dopiero opanować, stanowi ogromną przeszkodę w jakiejkolwiek praktycznej działalności. Jednak dzięki łacinie nadal mogę wykonywać moje funkcje kapłańskie bez znajomości lokalnego języka – wszystkie funkcje posiadające zasadnicze znaczenie dla urzędu kapłańskiego nadal mogą być wykonywane, pomimo faktu, że nie mówię w języku danego narodu. Kapłani podróżują obecnie po świecie częściej niż kiedykolwiek wcześniej, przede wszystkim ze względu na powszechny ich brak. Nigdy w swej historii rodzaj ludzki nie potrzebował wspólnego języka tak bardzo, jak obecnie. Jak na ironię, właśnie w naszych czasach mówi się o roli języków narodowych – podczas gdy bardziej niż kiedykolwiek łacina zwiększyłaby skuteczność apostolatu, tak dla kapłanów jak samych wiernych. Niegdyś można było udać się do Francji, do Australii czy Japonii i uczestniczyć we Mszy odprawianej w tym samym języku, w jakim odprawiana ona była w kraju ojczystym – była to ta sama Msza, Msza łacińska. Ta jedność została całkowicie zniszczona przez wprowadzenie do liturgii języków narodowych.

Patrząc z perspektywy historycznej: wszelkie apele o stosowanie języków narodowych pochodziły zawsze od schizmatyków i heretyków, a każda grupa schizmatycka – na przykład tak zwany Polski Kościół Narodowy, bardzo szybko porzucały łacinę na rzecz języków lokalnych. Każdy apel o stosowanie języków narodowych owocował zawsze podziałami czy nawet herezjami – i dokładnie z tym mamy do czynienia obecnie. Kościół katolicki nie mówi już jednym głosem, stał się jak gdyby domem podzielonym.

Pan Jezus powiedział jednak, że dom podzielony nie może się ostać. Był czas, gdy można było powiedzieć: „Mówię po łacinie i jestem chrześcijaninem” – a świat stał przed wami otworem, mogliście udać się w pokoju gdziekolwiek byście chcieli. Święty Tomasz z Akwinu, największy z nauczycieli, jacy kiedykolwiek żyli, człowiek który uczył w krajach, należących obecnie do Francji, Niemiec i Włoch – potrzebował znajomości jednego tylko języka. Obecnie wszędzie są granice, granice wszelkiego rodzaju, nawet pomiędzy ludźmi nauki. Pius XII powiedział kiedyś, że dzień, w którym Kościół porzuci swój uniwersalny język, będzie dniem poprzedzającym jego powrót do katakumb.

I w takiej właśnie sytuacji znajdujemy się obecnie, drodzy przyjaciele. Naprawdę żyjemy w katakumbach. Podczas, gdy niegdyś mogliśmy myśleć o Kościele jako o czymś powszechnym, czymś przenikającym granice, obecnie pojęcie to ograniczone jest zazwyczaj do małego kraju, w którym dana osoba żyje.

Najwyższy jednak czas, by Kościół wyszedł z katakumb, a można to osiągnąć jedynie poprzez powrót do tego, co czynił on przez długie stulecia, poprzez powrót do Mszy sprawowanej po łacinie czy raczej do Mszy łacińskiej.

Niech więc na koniec tej konferencji wolno mi będzie zwrócić się do was z apelem. Przylgnijcie do Mszy łacińskiej, gdyż jest ona bardziej niż cokolwiek innego, przyszłością Kościoła. Nowa Msza, Msza odprawiana w językach narodowych, nie może się ostać i już zanika w wielu krajach. Na przykład we Francji w zeszłym roku zamknięto ponad dwa tysiące parafii - ze względu na brak kapłanów. W roku bieżącym ponad dwadzieścia pięć procent święceń kapłańskich w tym kraju dokonanych zostanie dla łacińskiej, tradycyjnej Mszy, a liczba ta będzie stopniowo rosła, ponieważ coraz więcej seminariów uczących celebracji nowej Mszy jest zamykanych. Średnia wieku kapłanów we Francji już teraz wynosi sześćdziesiąt jeden lat i szybko rośnie. To samo zjawisko obserwujemy w Polsce, co roku ubywa powołań kapłańskich, być może jednak tutaj minąć musi więcej czasu, nim kryzys osiągnie rozmiary, jakie widzimy w innych częściach świata. Niemniej jednak jasne jest: moda na języki narodowe znajduje się zdecydowanie w odwrocie i nic nie pomoże Kościołowi bardziej, niż porzucenie nowej Mszy i języków narodowych, dzięki którym mogła się ona rozprzestrzeniać.

Być może zwrócili Państwo uwagę, że w trakcie tej konferencji nie mówiłem o nowej Mszy odprawianej po łacinie. Faktem jest, że liturgia ta nie jest prawie nigdy odprawiana po łacinie i taka też była intencja reformatorów, którzy ją stworzyli. Nowa Msza nigdy nie była pomyślana jako kontynuacja tradycyjnej Mszy łacińskiej, i od samego początku narzucana była w językach narodowych, jak to widzimy na podstawie mowy samego Pawła VI wygłoszonej w listopadzie 1969 roku do Kurii Rzymskiej, gdy wspominając o nowym mszale, powiedział on:

„Trzeba też wspomnieć o największej nowości, o nowości dotyczącej języka. Od tej pory normą w sprawowaniu Mszy będzie już nie łacina, a języki narodowe. Wprowadzenie ich będzie z pewnością wielką ofiarą dla tych, którzy znają piękno, moc i sakralny charakter łaciny. Lekko ważymy sobie język, będący przez stulecia językiem chrześcijaństwa, stajemy się podobni do świeckich intruzów w literackim rezerwacie formuł sakralnych. Utracimy [też] wielką część tego wspaniałego i niezrównanego artystycznego oraz duchowego skarbu, chorał gregoriański”.

Tak więc od samego początku, od dnia jej promulgacji, nowa Msza nie była przeznaczona do odprawiania jej po łacinie, niektórzy biskupi będą nawet później mówili o zakazie odprawiania jej w tym języku. Nawet, jeśli nie jest to prawdą pod względem prawno kanonicznym, taka była w sposób oczywisty intencja prawodawcy. Co smutne, sam papież dodał dalej:

„Zaprawdę mamy powód do smutku i konsternacji. Czym bowiem możemy zastąpić język aniołów? Wyrzekamy się czegoś o wartości trudnej do oszacowania. Dlaczego? Cóż jest cenniejszego od tych najwznioślejszych skarbów Kościoła?”



I rzeczywiście, słusznie można by zadawać sobie pytanie: dlaczego? Papież odpowiada niemal sarkastycznie: „Ponieważ udział człowieka współczesnego [w liturgii] posiada większą wartość”. Statystyki pokazują jednak, że nie był to najlepszy interes – współczesny człowiek uczestniczy we Mszy z roku na rok coraz rzadziej. Na przykład we Francji we Mszach niedzielnych uczestniczy zaledwie siedem procent ochrzczonych. Jak na ironię, w tych siedmiu procentach niemal dwa procenty to uczestnicy Mszy łacińskich, czyli prawie pół praktykujących. Msza w językach narodowych we Francji zanika. Miała tam krótki lecz burzliwy i tragiczny w skutkach żywot, obecnie jednak możemy powiedzieć, że jesteśmy świadkami jej agonii.

Tak więc, drodzy przyjaciele, dla przyszłości Kościoła, podejmijmy krucjatę na rzecz Mszy łacińskiej, krucjatę na rzecz Mszy wiecznej, sprawowanej w języku Kościoła. Zrzućmy jarzmo władzy okupacyjnej, obcy język, który wdarł się do sanktuarium. Powróćmy do Mszy po łacinie, Mszy naszych przodków.

Wówczas staniemy się świadkami odnowy Kościoła, jego odrodzenia się z popiołów powszechnego zniszczenia, będącego owocem reform liturgicznych. Naprawdę ujrzymy nową wiosnę Kościoła – Kościoła powracającego do szat swej młodości, do języka i liturgii, które dał nam biskup Rzymu. Zobaczymy Kościół odzyskujący dawne siły, przeobrażony jak sam Zbawiciel na Górze Tabor, jego szaty staną się znów nieskalane, lśniące jak słońce, gdy obleczony będzie w język, który zawsze był jej własnym językiem, plenum gratiae et veritatis, pełen łaski i prawdy.

Dziękuję za Państwa uwagę i zapewniam o pamięci w memento każdej Mszy. Niech Wam Bóg błogosławi+

Post scriptum

Ktoś mógłby wysunąć zarzut: ale ja nie rozumiem łaciny. W odpowiedzi można zwrócić uwagę na dwie rzeczy: po pierwsze – nic nie stoi na przeszkodzie, by uczyć się tego języka. Jan Paweł II zwracając się w roku 1978 do młodych, przytoczył znane słowa Cycerona: „Nie tyle chwalebne jest znać łacinę, co godne ubolewania jej nie znać” (Brutus 23,140). W minionych czasach łacina stanowiła sam rdzeń programu nauczania każdej katolickiej szkoły średniej, dostarczając w ten sposób wychowankom klucz do zrozumienia nie tylko liturgii, ale również całej cywilizacji łacińskiej.

Po drugie, sam ten argument sugeruje, że z jakiegoś powodu dla uczestnictwa we Mszy konieczna jest znajomość łaciny. Jest to po prostu nieprawda – można doskonale wiedzieć, czym jest Msza święta i w jaki sposób dusza czerpie z niej korzyść, nie znając wcale łaciny. Ważniejsza jest wiedza odnośnie tego, co się wówczas dokonuje, niż zrozumienie znaczenia wypowiadanych słów. Znajomość tekstu Mszy jest bardzo korzystna, dlatego zresztą Kościół zawsze oferował go wiernym w językach, które mogli zrozumieć, nawet jeśli nie jest im to mówić ściśle konieczne. Msza ta uświęciła przecież niezliczone rzesze świętych, nie posiadających nawet umiejętności czytania.

4 Niedziela Adwentu

Drodzy wierni,

W dzisiejszej Lekcji święty Paweł pisze do Koryntian, grupy wiernych, którym niósł prawdziwą wiarę w bardzo trudnym i pogańskim środowisku. W czasach świętego Pawła Korynt był miastem wielkim i bardzo bogatym, miastem portowym, w którym spotykały się szlaki handlowe całego Cesarstwa Rzymskiego i w którym przenikało się wiele kultur. Było to miasto bardzo światowe i wiemy z listów świętego Pawła, że ta grupa wiernych stwarzała wielkie trudności – stanowili ją ludzie nie nawróceni jeszcze w pełni z pogańskich zwyczajów i ekscesów. W dzisiejszej Lekcji święty Paweł rozpoczyna swą naukę od usprawiedliwienia swojej posługi wobec tych, którzy go lekceważą. W kolejnym rozdziale ekskomunikuje nawet pewnego wiernego za popełnione przez niego wykroczenia. Wiemy, że te środki były skuteczne, trudno jednak wykorzenić stare nawyki i wiemy skądinąd, że trzydzieści lat po śmierci świętego Pawła sam papież, święty Klemens, zmuszony był napisać dwa kolejne listy, by zaprowadzić porządek w gminie korynckiej.

Dlatego ten list świętego Pawła daje nam ważną naukę – dotyka istoty misji i posługi Apostoła w chwili, gdy był on atakowany przez ludzi bezbożnych. Również w dzisiejszej Ewangelii czytamy o misji świętego Jana Chrzciciela, miał on stać się głosem przygotowującym drogę Panu. Ta niedziela jest niedzielą następującą po Suchych Dniach zimowych, dniach przeznaczonych tradycyjnie na udzielanie święceń kapłańskich. Rozważenie czytanych dziś słów świętego Pawła będzie więc dla nas budujące i pożyteczne.

Wszechmocny Bóg, zgodnie z obietnicą udzieloną pierwszym rodzicom po ich upadku, stał się Człowiekiem i umarł na Krzyżu dla naszego zbawienia. Co jednak bardziej jeszcze zdumiewające – Bóg chciał nie tylko ofiarować sam siebie dla naszego zbawienia, ale też chciał, by również inni uczestniczyli w tym akcie Odkupienia, przez składanie tej samej ofiary, jako jego wyświęceni słudzy. Tak niezgłębione jest miłosierdzie Boże – chce udzielać nam darów swej łaski za pośrednictwem ludzi do nas podobnych.

Bóg mógłby udzielić nam swej łaski w jakikolwiek inny sposób, mógłby to uczynić za pośrednictwem aniołów, jako istot Mu bliższych, mógłby też udzielić jej bezpośrednio. A jednak zechciał udzielić nam łaski za pośrednictwem swych wyświęconych sług, powołanych spośród ludzi. Ludzie, którzy posiadać będą tak wzniosłą godność, będąc narzędziami zbawienia, wyświęceni do składania w Jego imieniu tej samej co On Ofiary, będą kontynuować Jego misję na ziemi, by jako alter Christus nieść dary Boże ludziom, aby doprowadzić ich na powrót do Boga.

Święty Paweł rozpoczyna tak: „Niech ludzie nas uważają jako sługi Chrystusowe”. To dziwne, że święty Paweł w krytycznym momencie, gdy cała jego posługa w Koryncie kwestionowana jest i atakowana, nie rozpoczyna swej obrony od przypomnienia wiernym całego dobra, jakie im wyświadczył. Nie mówi o swych cnotach, ani nawet o swej władzy apostolskiej. Mówi w sposób prosty, przypominając kim jest przed Bogiem – po prostu sługą Chrystusa. Nie mówi, że jest Apostołem, nie wspomina o żadnej innej posiadanej przez siebie godności, mówi jedynie, że jest sługą, jednak sługą Chrystusa. Sam jednak fakt, że jest on sługą, nie świadczy absolutnie o niczym.

Jest sługą. Kapłan jest sługą, czyli kimś, kto służy komu innemu. Kapłan jest sługą Chrystusa. Wobec ludzi reprezentuje Boga, wobec Boga reprezentuje natomiast interesy i potrzeby ludzi. Święty Paweł mówi, że jest „szafarzem tajemnic Bożych”. Oznacza to, że pierwszym obowiązkiem kapłana jest przekazywanie, czy szafarstwo, tajemnic Bożych. Po pierwsze nadprzyrodzonego poznania Boga, a następnie nadprzyrodzonych darów Bożych, czyli sakramentów. To właśnie odróżnia kapłana od każdej innej istoty ludzkiej – władza udzielania darów Bożych.

Jaka to wzniosła godność, przekazywanie ludziom rzeczy, które należą do Boga! Nie ma ziemi większej godności niż kapłaństwo, gdyż kapłanowi powierzone zostają nie sprawy ziemskie, nie ziemska władza, ale raczej władza nad rzeczami, które należą do samego Boga.

A czego wymaga się od sług Bożych? Czego wymaga się od człowieka, by mógł on stać się sługą Boga? Święty Paweł mówi nam: „A to, czego się żąda od szafarzy, aby każdy naleziony był wiernym”. Zauważmy, że święty Paweł nie twierdzi, że szafarz musi być bogaty czy nawet inteligentny, popularny czy przystojny, ale by „znaleziony był wiernym”. Wierny tym rzeczom, które zostają mu powierzone. Pierwszą i zasadniczą cnotą kapłana musi być wierność temu depozytowi, czyli nauce naszego Pana i Zbawiciela Jezusa Chrystusa. Musi być wiernym strażnikiem tego, co otrzymał, jak każdy sługa, któremu powierzono tę funkcję i skarb.

Bycie wiernym to właśnie cecha najbardziej potrzebna słudze Bożemu. Przede wszystkim musi trzymać się depozytu wiary. Niezależnie od tego, jakie miałby inne przymioty i cnoty, jeśli kapłan nie trzyma się nauki Zbawiciela wiernie, nie wykonuje swojej misji. I odwrotnie, niezależnie od osobistych i moralnych upadków, jeśli zachowuje nienaruszoną wiarę, jego apostolat wyda owoce. Ponieważ jest sługą, jego dzieło ma charakter całkowicie instrumentalny, jest dobre, o ile osiąga cel, dla którego słudze udzielona została władza. W przypadku sługi Bożego, musi ono przekazywać rzeczy Boże. Niezależnie od osobistych upadków, sługa realizuje swój cel jeśli przekazuje to, co otrzymał, jeśli przekazuje nienaruszoną wiarę oraz sakramenty zgodnie z Tradycją Kościoła.

To właśnie mówi nam święty Paweł: „za najmniejszą zaś rzecz poczytuję sobie, bym przez was był sądzony albo przez ludzi”. Sługa musi odpowiadać przed tym, który go mianuje, czyli przed swym panem i mistrzem. Sam tylko Bóg będzie osądzał wierność swego sługi, a nie ludzie. Nasz jedyny osąd może dotyczyć tego, czy zachowywana jest wierność, czyli czy wiernie przekazywany jest depozyt wiary.

Tak więc, drodzy wierni, w dniu dzisiejszym powinniśmy modlić się w sposób szczególny o wierność u sług Boga, czyli o świętość kapłanów. Kapłan wyświęcany jest po to, by udzielał wam rzeczy Bożych, jednak taka misja całkowicie przekracza możliwości człowieka. Kapłani zawsze potrzebować będą modlitw, by mogli pozostać wierni, by mieli siłę i odwagę przekazywać wam naukę i łaskę, których tak bardzo potrzebujecie. Modlitwy w intencji kapłanów będą zawsze owocne również dla waszego własnego uświęcenia, gdyż święci kapłani będą prowadzili również was do świętości.

Jednak ta nauka świętego Pawła stosuje się również do każdego z nas, niezależnie od naszego stanu życia – nie tylko do wyświęconych sług Chrystusa. Każdy z nas otrzymał coś od Boga. Po pierwsze darem jest samo życie. Otrzymaliście również łaski, dary nadprzyrodzone oraz zdolności. Wszystkim tym rzeczom musicie być wierni. Wierność wymagana jest od każdego, kto został w jakiś sposób pokochany, podobnie musimy być wierni tej miłości, którą ślubowaliśmy.

Można by powiedzieć, że najdobitniejszą oznaką świętości jest właśnie wierność temu, co obiecaliśmy i do czego się zobowiązaliśmy. Każdy z nas wie niekiedy, co powinien uczynić, czynimy postanowienia walki z daną wadą lub praktykowania jakiejś cnoty. Jak wielu z nas nie dotrzymuje jednak tych małych postanowień! Sam święty Augustyn powiedział, że rzeczy małe są same w sobie małe, ale wierność w rzeczach małych jest rzeczą wielką. To właśnie wierność naszym postanowieniom i obowiązkom stanu nadaje naszemu życiu ład i a nam szczęście, daje nam siłę do wypełniania największych nawet zobowiązań. Jednak wierność taka jest przede wszystkim owocem łaski, owocem wielu modlitw.

Tak więc, drodzy wierni, ponieważ już za kilka dni otrzymamy największy dar i największą radość w osobie Bożej Dzieciny która się narodzi, pamiętajmy również, że wierność ta wymagana jest w odniesieniu do każdego daru. Bóg kocha nas miłością nieskończoną, jednak również my musimy kochać Jego – a największą oznaką miłości jest nie tyle to, co ofiarujemy Bogu, co nasza wierność w dawaniu tego, co jesteśmy w stanie ofiarować. Prośmy więc o wierność w miłości Tą, która pokazała ową wierność w stopniu najwyższym: Najświętszą Maryję Pannę, Virgo Fidelis, Pannę Wierną. Ona pokaże nam, poprzez miłość jaką okazuje swemu Synowi, jak mamy odpłacać za tę miłość Boga wiernością temu, co nam Bóg dał, byśmy mogli być razem z Nią szczęśliwi przez wszystkie wieki wieków. Amen.

piątek, 18 grudnia 2009

Rekolekcji Adwentowe - 3

Podczas tej trzeciej i ostatniej konferencji przyjrzymy się trzeciej tajemnicy Matki Bożej, Jej Wniebowzięciu. Jak wiecie, Matka Boża pod koniec swego ziemskiego życia, została wzięta z ciałem i duszą do nieba. Była to niejako kulminacja wszystkich Jej zasług i chwały. Jest Królową Nieba. Bóg zapragnął udzielić Jej tej chwały w nagrodzie za Jej zasługi i Jej współpracę w Bożym planie Wcielenia i Odkupienia.

Powracając ponownie na poziom filozofii, możemy powiedzieć, że w pewien sposób odpowiada to temu, co nazywamy przyczyną ostateczną. Przyczyna ostateczna jest najważniejsza spośród wszystkich przyczyn, ponieważ odpowiada na pytanie: dlaczego? Wracając do naszego przykładu Piety, na pytanie: co to jest? moglibyśmy odpowiedzieć że to marmur, że to wyobrażenie Matki Bożej trzymającej w ramionach ciało Syna po zdjęciu z Krzyża i że wykonana została ona przez Michała Anioła. Dlaczego jednak Michał Anioł wykonał tę rzeźbę? Z jakiego powodu? Nie uczyniłby tego bez powodu. Powody, dla których to uczynił, mogą być różne – na przykład wiadomo, że zlecono mu wykonanie grobowca francuskiego kardynała. Jest ona jednak jednym z jego najstaranniej wykończonych i szczegółowych dzieł – poświęcił mu ogromną ilość czasu w porównaniu z innymi swymi pracami, z którymi jego geniusz uporał się dość szybko. W istocie została ona wykonana tak drobiazgowo, że ludzie sądzili, że była dziełem kogo innego – rzeźbiarz usłyszał kiedyś przypadkiem jak Vasari patrząc na niemal gotowy już posąg powiedział, że musi być on dziełem kogo innego. Uwaga ta dotknęła oczywiście Michała Anioła, gdyż wyrzeźbił później na szarfie Matki Bożej: MICHAELA[N]GELUS BONAROTUS FLORENTIN[US] FACIEBA[T], czyli: wykonał to Michał Anioł Buonarroti Florentyńczyk. Jest to jedyne dzieło, jakie kiedykolwiek sygnował, później wielokrotnie powtarzał, że żałuje swego wybuchu pychy, który oszpecił jego najdoskonalsze dzieło. Przysięgał, że już nigdy nie podpisze żadnego dzieła swych rąk – i dotrzymał tej przysięgi aż do śmierci.

Niemniej jednak ów wybuch zranionej dumy pokazuje nam, że Michał Anioł kochał bardzo swe dzieło – był do niego silnie przywiązany, co z kolei pokazuje nam, że pragnął czegoś więcej niż tylko pieniędzy za realizację zamówienia. Jego żal z powodu podpisania rzeźby pokazuje, że nie pragnął światowej sławy. Można być pewnym, że bardzo kochał matkę Bożą. Najprostszym sposobem na dowiedzenie się, czego ktoś chce, jest obserwacja, czemu poświęca najwięcej czasu. Jego zaś głównym celem była cześć i chwała najświętszej Maryi Panny. Spośród wszystkich piet, które kiedykolwiek zostały wyrzeźbione, jego jest pierwszą, która przedstawia Matkę Bożą jako młodą jeszcze kobietę. Inni zawsze przedstawiali Ją jako mającą około pięćdziesięciu lat, gdyż w takim mniej więcej wieku była Matka Boża w chwili śmierci Zbawiciela. Jednak Michał Anioł powiedział w rozmowie ze swym kolegą Ascanio Condivi, który krytykował go za to wyobrażenie, że Najświętsza Maryja Panna nigdy się nie postarzała, ponieważ nigdy nie utraciła swej czystości, a Jej czystość jest niezniszczalna. Powiedział dokładnie: Czy nie wiesz, że czyste niewiasty zachowują świeżość swej młodości znacznie dłużej niż pozostałe? O ile bardziej jest tak w przypadku Dziewicy, która nigdy nie doświadczyła najsłabszego nawet pragnienia, którego mogłoby zmienić Jej ciało?”.

Tajemnica Wniebowzięcia jest dogłębnie powiązana z tą czystością Matki Bożej – ponieważ Jej ciało nie zostało nigdy dotknięte przez grzech. Było ono czyste i niepokalane, czymś niestosownym byłoby więc, gdyby podlegało ono zepsuciu śmierci. Bóg wziął Ją do nieba, ponieważ jest Ona Niepokalana. Widzimy więc już jeden z powodów, dla których jest Ona tym, kim jest, czy też raczej Jej przyczynę ostateczną: uwielbienie kobiety, która jest Matką Zbawiciela.

Kiedy więc mówimy o przyczynie ostatecznej, mówimy o celu, dla którego coś zostało uczynione. Niekiedy możemy mówić o intencji, oznacza to jednak zasadniczo cel który jest osiągnięty. W istocie, gdy coś osiąga swój cel, jest kompletne, jest spełnione, jest doskonałe. Gdy zastanowimy się nad tym dobrze, cel jest pierwszą rzeczą, jakiej pragniemy. Na przykład chcemy zjeść ciastko – idziemy więc do sklepu, kupujemy składniki, pieczemy i w efekcie mamy ciastko, które możemy zjeść. Wszystkie te czynności wykonujemy dlatego, że prowadzą nas one do celu, czyli ciastka. Chcemy iść do sklepu, ponieważ chcemy ciastka – w innym przypadku nie udawalibyśmy się tam. Zauważmy jednak, że ciastko jest ostatnią rzeczą, jaką mamy. By je zdobyć musimy wykonać wiele czynności. Ciastko mogłoby być pierwszą rzeczą, jaką chcemy uczynić, by jednak osiągnąć ten cel, musimy wykonać po drodze wiele czynności. Wszystkie te inne rzeczy to to, co nazywamy środkami, środkami do celu, którego pragniemy.

To bardzo ważne w dziedzinie edukacji. Wszyscy pragniemy być doskonałymi. Wszyscy pragniemy być dorośli, wolni, potężni i bogaci i jakie tam jeszcze ambicje moglibyśmy mieć. Musimy jednak wiedzieć, że wszystkie te rzeczy muszą być ukierunkowane na nasz cel ostateczny, czyli na szczęście – doskonałe szczęście, które można osiągnąć jedynie w posiadaniu jedynego prawdziwego dobra, którym jest Bóg. Stąd wszystko czego się uczymy, wszystko co robimy, musi być w pewien sposób ukierunkowane na tę szczęśliwość. Jest to w istocie cały powód, dla którego żyjemy na ziemi, by być szczęśliwymi – a owo szczęście może pochodzić jedynie od tego, co nieskończenie doskonałe, czyli od Boga.

Dlatego Matka Boża, wzięta do nieba, jest wzorem tego celu ostatecznego edukacji: jest uwielbiona i szczęśliwa na cała wieczność w niebie. Osiągnęła swój cel, swe przeznaczenie, przeznaczenie które będzie również naszym, jeśli będziemy wierni danej nam łasce. Musimy zawsze pamiętać o tym podczas nauki, podczas zabawy, niezależnie od tego, co akurat czynimy. Najświętsza Maryja Panna będzie zawsze w Niebie, by nam o tym przypominać.

Funkcja Matki Bożej jako educatrix w tym aspekcie, przypomina o Jej udziale w dźwiganiu Krzyża wraz ze Zbawicielem. Widzieliśmy, że jest Ona jak każda inna matka, tak więc w stosunku do nas, jako do dzieci Bożych, pełni funkcję matki w porządku duchowym. Często musi nas poprawiać, napominać byśmy byli ostrożni, byśmy trzymali z dala od rzeczy niebezpiecznych, jak to czynią wasze matki w porządku doczesnym. Jednak w tym aspekcie, w aspekcie swego Wniebowzięcia, czyni coś co jest dla nas rodzajem zachęty, ukazuje nam chwałę, która stanie się naszym udziałem, o ile tylko pozostaniemy wierni. Niejako pociąga nas do doskonałości przez swój przykład i nagrodę którą osiągnęła.

I nie tylko to, ukazuje nam Ona też pełnię miłości. Bóg tak umiłował Najświętszą Dziewicę, że w pewnym sensie nie mógł czekać na koniec czasów, by wziąć Jej ciało i duszę do nieba. Reszta rodzaju ludzkiego również dostąpi uwielbienia dusz i ciał, ale dopiero po Sądzie Ostatecznym i Zmartwychwstaniu Umarłych. Jednak Bóg umiłował tę Niewiastę tak bardzo, że w pewnym sensie dzieła zbawienia Niebo nie dokonuje bez Jej udziału.

Sama obecność osoby ukochanej wystarcza, by nas uszczęśliwić. Mówi się, że największą oznaką przyjaźni jest, gdy można po prostu być razem z przyjacielem i nic nie mówić – sama obecność jest pokarmem dla i zachętą do dobrego. I odwrotnie, posiadanie czegokolwiek innego, pieniędzy, majątku czy władzy, jest niczym bez obecności ukochanej osoby. Podobnie można powiedzieć, że w niebie brakowałoby czegoś, gdyby nie było tam Matki Bożej z ciałem i duszą, witającej dusze przekraczające bramy raju, które pozostawały zamknięte przez tak długi czas, zanim nie dokonało się dzieło naszego Odkupienia.

W Ewangeliach widzimy obecność Matki Bożej w każdej niemal chwili życia Zbawiciela. Widzimy Ją w Kanie Galilejskiej i u stóp Krzyża. Była tam jako ta, która najbardziej ukochała Chrystusa Pana i którą On sam najbardziej umiłował. Sama Jej obecność wystarczyła do skłonienia Go do dokonania pierwszego cudu, a Jej obecność przy Krzyżu pozwoliła Mu powiedzieć: Consummatum Est – dokonało się. Być może tę obecność Matki Bożej pozwoli wam lepiej zrozumieć krótka opowieść o pewnych znanych mi duszach. Każdy kapłan czy zakonnik styka się nieustannie z wielką liczbą ludzi. Rodzina, niezależnie od tego, jak ważna, będzie zawsze ograniczała się do krewnych czy najbliższych przyjaciół. Jako kapłan lub zakonnik stykacie się z mnóstwem ludzi, których w innym przypadku nigdy byście nie spotkali. Może to brzmieć ironicznie, lecz jeśli kiedykolwiek chcę dowiedzieć się, co dzieje się w jakiejś części świata, nie pytam polityka, ponieważ bardzo często mają oni zawężone spojrzenie - widzą jedynie to, co ich interesuje. Nie pytam dziennikarzy, ponieważ oni z kolei usiłują zawsze sprzedać to, co wiedzą. Kogo więc pytam? Może się to wydawać dziwne, ale najlepszą osobą jest w takim przypadku siostra z zakonu karmelitanek. To śmieszne, by ktoś, kto całkowicie porzucił świat, wyrzekł się wszelkich doczesnych ambicji i żyje w ścisłej klauzurze, wiedział o tym co się dzieje na świecie więcej, niż polityk – jednak wielokrotnie tego doświadczyłem. Bez gazet, bez radia czy telewizji, zdają się one wiedzieć więcej o problemach w Zimbabwe i innych odległych miejscach niż ktokolwiek inny. Skąd? Cóż, wszędzie gdzie ludzie mają problemy, potrzebują łaski – i dlatego potrzebują modlitw. W języku angielskim jest powiedzenie, że jeśli chcesz się czegoś dowiedzieć masz dwa wyjścia, albo oglądać telewizję albo porozmawiać z kobietą, a ten drugi środek jest zazwyczaj bardziej skuteczny. A najodpowiedniejszą kobietą, z którą moglibyście porozmawiać, jest taka, która będzie się również za was modlić.

Spośród wielu ludzi, których miałem zaszczyt poznać, poznałem również pewne bardzo wiekowe małżeństwo, którego życie ilustruje bardzo dobrze, czym była obecność Matki Bożej dla Jej Syna. Choć w znacznie mniejszym stopniu, być może lepiej do nas przemówi poprzez wzięty z życia i budujący przykład heroizmu.

Ludzie ci byli małżeństwem od ponad pięćdziesięciu lat i mieszkali w Genewie. Nie znałem ich wówczas dobrze poza tym, że mąż uczył mnie nieco szwajcarskiego systemu księgowego, gdy byłem kwestorem dla przeoratu jednego z małych zgromadzeń Tradycji. Niestety należał on do kategorii osób, które naprawdę poznaje się dopiero po ich śmierci. Cieszył się wielkim szacunkiem w Tradycji. Należał do wiernych, którzy założyli pierwszą kaplicę w Genewie na początku lat siedemdziesiątych, gdy postać arcybiskupa Lefebvre nie była jeszcze znana większości ludzi. Znany był z tego, że żył w wielkim ubóstwie podczas niemieckiej okupacji Belgii, i to do tego stopnia, że w pewnym momencie jego rodzina została resztowana za wykopywanie ziemniaków, które używane były jako sadzonki – wykopywali je, by mieć cokolwiek do jedzenia. Wielu z jego sąsiadów zmarło z głodu podczas surowej zimy na przełomie lat 1941/1942. A jednak osiągnął on niewiarygodny sukces i biegłość w bankowości. Wszystkie te talenty okazały się bardzo użyteczne na początku istnienia Bractwa Świętego Piusa X w latach siedemdziesiątych. Był jedną z zaufanych osób arcybiskupa Lefebvre i jego osobistym kierowcą we wschodniej Francji. Był bardzo prostym człowiekiem, jednak inteligentnym na bardzo ludzki sposób – nie jako filozof, ale raczej ktoś, kto ma własną filozofię życiową. Bóg pobłogosławił ich małżeństwo trójką dzieci i możecie sobie wyobrazić jaka atmosfera pobożności panowała w ich domu – dwoje z nich zostało bowiem siostrami karmelitankami Tradycji.

Gdy go poznałem był już dość stary, a jednak pełny energii, bardzo lubił podróżować by przyglądać się różnym dziełom Tradycji. Jednak starość dała w końcu o sobie znać i przeszedł rozległy zawał serca. Został przewieziony do szpitala w Genewie, w którym ja sam spędziłem ponad miesiąc czasu. Jest w tym szpitalu miejsce zwane „Aux soins intensifs” (intensywna terapia), przeznaczone dla tych pacjentów, którzy znajdują się w poważnym niebezpieczeństwie śmierci i potrzebują wszelkich środków, jakie może dać współczesna medycyna, by utrzymać ich przy życiu. Jest jednak w tym szpitalu również inne miejsce, w dolnej jego części, miejsce którego nigdy nie zobaczycie, jeśli nie jesteście lekarzem, członkiem najbliższej rodziny lub kapłanem. Jest ono przeznaczone dla tych, którzy pomimo wszystkich starań lekarzy rokują małą nadzieję na powrót do zdrowia i prawdopodobnie pozostało im jedynie kilka godzin życia. Byłem tam już wcześniej i usłyszawszy wiadomość że tam go umieszczono, byłem pewien, że umrze w przeciągu kilku godzin – miejsce to znane było z tego, że nikt nigdy nie opuścił go żywy.

Kiedy przybyłem na miejsce, jego żona była przy nim. Był podłączony do wszelkiego rodzaju aparatury, jednak pomimo całego zamieszania wokół niego wydawał się być spokojny. Nie mógł mówić, ale jego oczy wciąż pozostawały bardzo żywe, próbował się nawet poruszyć by mnie powitać. Udzieliłem mu Ostatniego Namaszczenia i powiedziałem, że następnego dnia po Mszy przyniosę Komunię świętą. Obecna przy tym pielęgniarka spojrzała jednak na mnie znacząco, dając do zrozumienia, że prawdopodobnie nie dożyje on następnego dnia.

Gdy jednak przyszedłem rano, wciąż żył. Sami lekarze byli zdziwieni, gdyż nie potrafili tego wytłumaczyć – całe jego ciało było wypełnione krwią, doszło do zakażenia i trudno było sobie wyobrazić ból, jaki musiał odczuwać. A jednak nadal żył. Jego żona była wciąż obok niego – nie spała całą noc, wyglądała na bardzo wyczerpaną i zmęczoną. Niestety nie mógł przyjąć Komunii świętej ze względu na rurki podpięte do aparatury. Nie mógł się poruszyć, jednak jego oczy ukazywały, że wciąż pozostaje przytomny, choć bardzo cierpi. Jego żona przyjęła więc Komunię za niego, chciała jednak się wyspowiadać.

Po spowiedzi, nadal klęcząc, zaczęła użalać się na los męża. Była zmartwiona, nie potrafiłaby go opuścić, czuła jednak, że nie wytrzyma tam jeszcze jednej nocy. Ich córki zostały poinformowane, nie mogły jednak przybyć, gdyż rozpoczynał się Wielki Tydzień i nie mogły w tym czasie opuścić klasztoru. Zamartwiała się wszystkimi materialnymi problemami, zwykłymi w takich okolicznościach – sprawą ubezpieczenia, kosztów operacji i całą resztą. A gdy mówiła, widziałem że oczy jej męża są cały czas w niej utkwione. I zrozumiałem. Jedynym powodem, dla którego wciąż pozostawał przy życiu, pomimo straszliwych cierpień fizycznych, był fakt, że ona wciąż była przy nim. To sama jej obecność utrzymywała go przy życiu. Jego pragnienie bycia z nią było tak wielkie, że nie mógł pogodzić się z pozostawieniem jej samej.

Moja ostatnia rada dla niej była bardzo prosta. Musiała w rzeczywistości uczynić tylko jedno, ofiarować swego męża Bogu. Musiał usłyszeć jej pozwolenie, jej zgodę na to, by odszedł po swą wieczną nagrodę. Potrzebował tylko, by ofiarowała go Bogu. Poleciłem jej więc odmówić w jego intencji modlitwę Stabat Mater. Zrozumiała, co musi uczynić. Zostawiłem ich, by pożegnali się ze sobą. Jak mi powiedziano, zmarł pół godziny po moim odejściu.

Być może historia ta pozwoli wam nieco lepiej zrozumieć uczucia przepełniające Zbawiciela podczas Jego Drogi Krzyżowej. Wiemy z Ewangelii, że już wcześnie cierpiał ponad ludzką wytrzymałość. Biczowanie normalnie zabiłoby człowieka – nie mówiąc już o cierpieniach zadanych przez koronę z cierni. Widzimy to na stacjach Drogi Krzyżowej, po pierwszym upadku żołnierze zmuszają Szymona z Cyreny by pomógł Mu nieść Krzyż. Obawiają się, że mógłby umrzeć przed ukrzyżowaniem. Mówiąc po ludzku, już wówczas wycierpiał męki ponad ludzką wytrzymałość.

I to właśnie po pierwszym upadku pojawia się Matka Boża, aby przynieść Mu ulgę, ale też co ważniejsze, by dodać Mu siły i można nawet powiedzieć, motywacji do dalszej drogi. Miłość jest silniejsza niż śmierć. Można by powiedzieć, że miłość Zbawiciela do Jego Matki utrzymuje Go przy życiu przez cała drogę aż do ukrzyżowania, gdyż również Ona musi uczestniczyć w Jego ofierze, ofiarując Go Ojcu Niebieskiemu. Utrzymuje Go na tym świecie aż do chwili, gdy powierzy Ją nam z Krzyża, w osobie świętego Jana.

Tak więc, drodzy przyjaciele, możemy być pewni, że w ciężkich dla nas chwilach Matka Boża jest również przy nas. Dzieło edukacji jest trudne, jest prawdziwą drogą krzyżową, znoszeniem ludzkich słabości i niedoskonałości. Mówiąc po ludzku, biorąc pod uwagę słabość ludzkiej natury i skutki grzechu pierworodnego, moglibyśmy powiedzieć, że edukacja jest czymś niewykonalnym. Jest jednak przy nas Najświętsza Maryja Panna, która przez swa miłość i przykład daje nam siłę dzięki której możemy kontynuować to dzieło, aż osiągniemy wieczną chwałę, o ile tylko wytrwamy na naszej drodze.

Drodzy przyjaciele, gdybyście mieli wynieść z tych rozważań jeden tylko owoc, niech to będzie pamięć o obecności Matki Bożej, świadomość Jej chwały i tego, że również my możemy chwałę tę osiągnąć, jeżeli naśladować będziemy Jej przykład. Jeśli będziemy prowadzili życie wedle łaski Boga, jak to czyniła Ona, również my będziemy wzięci do nieba, by cieszyć się szczęściem wiecznym na wieki wieków. Amen.