Podczas tej trzeciej i ostatniej konferencji przyjrzymy się trzeciej tajemnicy Matki Bożej, Jej Wniebowzięciu. Jak wiecie, Matka Boża pod koniec swego ziemskiego życia, została wzięta z ciałem i duszą do nieba. Była to niejako kulminacja wszystkich Jej zasług i chwały. Jest Królową Nieba. Bóg zapragnął udzielić Jej tej chwały w nagrodzie za Jej zasługi i Jej współpracę w Bożym planie Wcielenia i Odkupienia.
Powracając ponownie na poziom filozofii, możemy powiedzieć, że w pewien sposób odpowiada to temu, co nazywamy przyczyną ostateczną. Przyczyna ostateczna jest najważniejsza spośród wszystkich przyczyn, ponieważ odpowiada na pytanie: dlaczego? Wracając do naszego przykładu Piety, na pytanie: co to jest? moglibyśmy odpowiedzieć że to marmur, że to wyobrażenie Matki Bożej trzymającej w ramionach ciało Syna po zdjęciu z Krzyża i że wykonana została ona przez Michała Anioła. Dlaczego jednak Michał Anioł wykonał tę rzeźbę? Z jakiego powodu? Nie uczyniłby tego bez powodu. Powody, dla których to uczynił, mogą być różne – na przykład wiadomo, że zlecono mu wykonanie grobowca francuskiego kardynała. Jest ona jednak jednym z jego najstaranniej wykończonych i szczegółowych dzieł – poświęcił mu ogromną ilość czasu w porównaniu z innymi swymi pracami, z którymi jego geniusz uporał się dość szybko. W istocie została ona wykonana tak drobiazgowo, że ludzie sądzili, że była dziełem kogo innego – rzeźbiarz usłyszał kiedyś przypadkiem jak Vasari patrząc na niemal gotowy już posąg powiedział, że musi być on dziełem kogo innego. Uwaga ta dotknęła oczywiście Michała Anioła, gdyż wyrzeźbił później na szarfie Matki Bożej: MICHAELA[N]GELUS BONAROTUS FLORENTIN[US] FACIEBA[T], czyli: wykonał to Michał Anioł Buonarroti Florentyńczyk. Jest to jedyne dzieło, jakie kiedykolwiek sygnował, później wielokrotnie powtarzał, że żałuje swego wybuchu pychy, który oszpecił jego najdoskonalsze dzieło. Przysięgał, że już nigdy nie podpisze żadnego dzieła swych rąk – i dotrzymał tej przysięgi aż do śmierci.
Niemniej jednak ów wybuch zranionej dumy pokazuje nam, że Michał Anioł kochał bardzo swe dzieło – był do niego silnie przywiązany, co z kolei pokazuje nam, że pragnął czegoś więcej niż tylko pieniędzy za realizację zamówienia. Jego żal z powodu podpisania rzeźby pokazuje, że nie pragnął światowej sławy. Można być pewnym, że bardzo kochał matkę Bożą. Najprostszym sposobem na dowiedzenie się, czego ktoś chce, jest obserwacja, czemu poświęca najwięcej czasu. Jego zaś głównym celem była cześć i chwała najświętszej Maryi Panny. Spośród wszystkich piet, które kiedykolwiek zostały wyrzeźbione, jego jest pierwszą, która przedstawia Matkę Bożą jako młodą jeszcze kobietę. Inni zawsze przedstawiali Ją jako mającą około pięćdziesięciu lat, gdyż w takim mniej więcej wieku była Matka Boża w chwili śmierci Zbawiciela. Jednak Michał Anioł powiedział w rozmowie ze swym kolegą Ascanio Condivi, który krytykował go za to wyobrażenie, że Najświętsza Maryja Panna nigdy się nie postarzała, ponieważ nigdy nie utraciła swej czystości, a Jej czystość jest niezniszczalna. Powiedział dokładnie: Czy nie wiesz, że czyste niewiasty zachowują świeżość swej młodości znacznie dłużej niż pozostałe? O ile bardziej jest tak w przypadku Dziewicy, która nigdy nie doświadczyła najsłabszego nawet pragnienia, którego mogłoby zmienić Jej ciało?”.
Tajemnica Wniebowzięcia jest dogłębnie powiązana z tą czystością Matki Bożej – ponieważ Jej ciało nie zostało nigdy dotknięte przez grzech. Było ono czyste i niepokalane, czymś niestosownym byłoby więc, gdyby podlegało ono zepsuciu śmierci. Bóg wziął Ją do nieba, ponieważ jest Ona Niepokalana. Widzimy więc już jeden z powodów, dla których jest Ona tym, kim jest, czy też raczej Jej przyczynę ostateczną: uwielbienie kobiety, która jest Matką Zbawiciela.
Kiedy więc mówimy o przyczynie ostatecznej, mówimy o celu, dla którego coś zostało uczynione. Niekiedy możemy mówić o intencji, oznacza to jednak zasadniczo cel który jest osiągnięty. W istocie, gdy coś osiąga swój cel, jest kompletne, jest spełnione, jest doskonałe. Gdy zastanowimy się nad tym dobrze, cel jest pierwszą rzeczą, jakiej pragniemy. Na przykład chcemy zjeść ciastko – idziemy więc do sklepu, kupujemy składniki, pieczemy i w efekcie mamy ciastko, które możemy zjeść. Wszystkie te czynności wykonujemy dlatego, że prowadzą nas one do celu, czyli ciastka. Chcemy iść do sklepu, ponieważ chcemy ciastka – w innym przypadku nie udawalibyśmy się tam. Zauważmy jednak, że ciastko jest ostatnią rzeczą, jaką mamy. By je zdobyć musimy wykonać wiele czynności. Ciastko mogłoby być pierwszą rzeczą, jaką chcemy uczynić, by jednak osiągnąć ten cel, musimy wykonać po drodze wiele czynności. Wszystkie te inne rzeczy to to, co nazywamy środkami, środkami do celu, którego pragniemy.
To bardzo ważne w dziedzinie edukacji. Wszyscy pragniemy być doskonałymi. Wszyscy pragniemy być dorośli, wolni, potężni i bogaci i jakie tam jeszcze ambicje moglibyśmy mieć. Musimy jednak wiedzieć, że wszystkie te rzeczy muszą być ukierunkowane na nasz cel ostateczny, czyli na szczęście – doskonałe szczęście, które można osiągnąć jedynie w posiadaniu jedynego prawdziwego dobra, którym jest Bóg. Stąd wszystko czego się uczymy, wszystko co robimy, musi być w pewien sposób ukierunkowane na tę szczęśliwość. Jest to w istocie cały powód, dla którego żyjemy na ziemi, by być szczęśliwymi – a owo szczęście może pochodzić jedynie od tego, co nieskończenie doskonałe, czyli od Boga.
Dlatego Matka Boża, wzięta do nieba, jest wzorem tego celu ostatecznego edukacji: jest uwielbiona i szczęśliwa na cała wieczność w niebie. Osiągnęła swój cel, swe przeznaczenie, przeznaczenie które będzie również naszym, jeśli będziemy wierni danej nam łasce. Musimy zawsze pamiętać o tym podczas nauki, podczas zabawy, niezależnie od tego, co akurat czynimy. Najświętsza Maryja Panna będzie zawsze w Niebie, by nam o tym przypominać.
Funkcja Matki Bożej jako educatrix w tym aspekcie, przypomina o Jej udziale w dźwiganiu Krzyża wraz ze Zbawicielem. Widzieliśmy, że jest Ona jak każda inna matka, tak więc w stosunku do nas, jako do dzieci Bożych, pełni funkcję matki w porządku duchowym. Często musi nas poprawiać, napominać byśmy byli ostrożni, byśmy trzymali z dala od rzeczy niebezpiecznych, jak to czynią wasze matki w porządku doczesnym. Jednak w tym aspekcie, w aspekcie swego Wniebowzięcia, czyni coś co jest dla nas rodzajem zachęty, ukazuje nam chwałę, która stanie się naszym udziałem, o ile tylko pozostaniemy wierni. Niejako pociąga nas do doskonałości przez swój przykład i nagrodę którą osiągnęła.
I nie tylko to, ukazuje nam Ona też pełnię miłości. Bóg tak umiłował Najświętszą Dziewicę, że w pewnym sensie nie mógł czekać na koniec czasów, by wziąć Jej ciało i duszę do nieba. Reszta rodzaju ludzkiego również dostąpi uwielbienia dusz i ciał, ale dopiero po Sądzie Ostatecznym i Zmartwychwstaniu Umarłych. Jednak Bóg umiłował tę Niewiastę tak bardzo, że w pewnym sensie dzieła zbawienia Niebo nie dokonuje bez Jej udziału.
Sama obecność osoby ukochanej wystarcza, by nas uszczęśliwić. Mówi się, że największą oznaką przyjaźni jest, gdy można po prostu być razem z przyjacielem i nic nie mówić – sama obecność jest pokarmem dla i zachętą do dobrego. I odwrotnie, posiadanie czegokolwiek innego, pieniędzy, majątku czy władzy, jest niczym bez obecności ukochanej osoby. Podobnie można powiedzieć, że w niebie brakowałoby czegoś, gdyby nie było tam Matki Bożej z ciałem i duszą, witającej dusze przekraczające bramy raju, które pozostawały zamknięte przez tak długi czas, zanim nie dokonało się dzieło naszego Odkupienia.
W Ewangeliach widzimy obecność Matki Bożej w każdej niemal chwili życia Zbawiciela. Widzimy Ją w Kanie Galilejskiej i u stóp Krzyża. Była tam jako ta, która najbardziej ukochała Chrystusa Pana i którą On sam najbardziej umiłował. Sama Jej obecność wystarczyła do skłonienia Go do dokonania pierwszego cudu, a Jej obecność przy Krzyżu pozwoliła Mu powiedzieć: Consummatum Est – dokonało się. Być może tę obecność Matki Bożej pozwoli wam lepiej zrozumieć krótka opowieść o pewnych znanych mi duszach. Każdy kapłan czy zakonnik styka się nieustannie z wielką liczbą ludzi. Rodzina, niezależnie od tego, jak ważna, będzie zawsze ograniczała się do krewnych czy najbliższych przyjaciół. Jako kapłan lub zakonnik stykacie się z mnóstwem ludzi, których w innym przypadku nigdy byście nie spotkali. Może to brzmieć ironicznie, lecz jeśli kiedykolwiek chcę dowiedzieć się, co dzieje się w jakiejś części świata, nie pytam polityka, ponieważ bardzo często mają oni zawężone spojrzenie - widzą jedynie to, co ich interesuje. Nie pytam dziennikarzy, ponieważ oni z kolei usiłują zawsze sprzedać to, co wiedzą. Kogo więc pytam? Może się to wydawać dziwne, ale najlepszą osobą jest w takim przypadku siostra z zakonu karmelitanek. To śmieszne, by ktoś, kto całkowicie porzucił świat, wyrzekł się wszelkich doczesnych ambicji i żyje w ścisłej klauzurze, wiedział o tym co się dzieje na świecie więcej, niż polityk – jednak wielokrotnie tego doświadczyłem. Bez gazet, bez radia czy telewizji, zdają się one wiedzieć więcej o problemach w Zimbabwe i innych odległych miejscach niż ktokolwiek inny. Skąd? Cóż, wszędzie gdzie ludzie mają problemy, potrzebują łaski – i dlatego potrzebują modlitw. W języku angielskim jest powiedzenie, że jeśli chcesz się czegoś dowiedzieć masz dwa wyjścia, albo oglądać telewizję albo porozmawiać z kobietą, a ten drugi środek jest zazwyczaj bardziej skuteczny. A najodpowiedniejszą kobietą, z którą moglibyście porozmawiać, jest taka, która będzie się również za was modlić.
Spośród wielu ludzi, których miałem zaszczyt poznać, poznałem również pewne bardzo wiekowe małżeństwo, którego życie ilustruje bardzo dobrze, czym była obecność Matki Bożej dla Jej Syna. Choć w znacznie mniejszym stopniu, być może lepiej do nas przemówi poprzez wzięty z życia i budujący przykład heroizmu.
Ludzie ci byli małżeństwem od ponad pięćdziesięciu lat i mieszkali w Genewie. Nie znałem ich wówczas dobrze poza tym, że mąż uczył mnie nieco szwajcarskiego systemu księgowego, gdy byłem kwestorem dla przeoratu jednego z małych zgromadzeń Tradycji. Niestety należał on do kategorii osób, które naprawdę poznaje się dopiero po ich śmierci. Cieszył się wielkim szacunkiem w Tradycji. Należał do wiernych, którzy założyli pierwszą kaplicę w Genewie na początku lat siedemdziesiątych, gdy postać arcybiskupa Lefebvre nie była jeszcze znana większości ludzi. Znany był z tego, że żył w wielkim ubóstwie podczas niemieckiej okupacji Belgii, i to do tego stopnia, że w pewnym momencie jego rodzina została resztowana za wykopywanie ziemniaków, które używane były jako sadzonki – wykopywali je, by mieć cokolwiek do jedzenia. Wielu z jego sąsiadów zmarło z głodu podczas surowej zimy na przełomie lat 1941/1942. A jednak osiągnął on niewiarygodny sukces i biegłość w bankowości. Wszystkie te talenty okazały się bardzo użyteczne na początku istnienia Bractwa Świętego Piusa X w latach siedemdziesiątych. Był jedną z zaufanych osób arcybiskupa Lefebvre i jego osobistym kierowcą we wschodniej Francji. Był bardzo prostym człowiekiem, jednak inteligentnym na bardzo ludzki sposób – nie jako filozof, ale raczej ktoś, kto ma własną filozofię życiową. Bóg pobłogosławił ich małżeństwo trójką dzieci i możecie sobie wyobrazić jaka atmosfera pobożności panowała w ich domu – dwoje z nich zostało bowiem siostrami karmelitankami Tradycji.
Gdy go poznałem był już dość stary, a jednak pełny energii, bardzo lubił podróżować by przyglądać się różnym dziełom Tradycji. Jednak starość dała w końcu o sobie znać i przeszedł rozległy zawał serca. Został przewieziony do szpitala w Genewie, w którym ja sam spędziłem ponad miesiąc czasu. Jest w tym szpitalu miejsce zwane „Aux soins intensifs” (intensywna terapia), przeznaczone dla tych pacjentów, którzy znajdują się w poważnym niebezpieczeństwie śmierci i potrzebują wszelkich środków, jakie może dać współczesna medycyna, by utrzymać ich przy życiu. Jest jednak w tym szpitalu również inne miejsce, w dolnej jego części, miejsce którego nigdy nie zobaczycie, jeśli nie jesteście lekarzem, członkiem najbliższej rodziny lub kapłanem. Jest ono przeznaczone dla tych, którzy pomimo wszystkich starań lekarzy rokują małą nadzieję na powrót do zdrowia i prawdopodobnie pozostało im jedynie kilka godzin życia. Byłem tam już wcześniej i usłyszawszy wiadomość że tam go umieszczono, byłem pewien, że umrze w przeciągu kilku godzin – miejsce to znane było z tego, że nikt nigdy nie opuścił go żywy.
Kiedy przybyłem na miejsce, jego żona była przy nim. Był podłączony do wszelkiego rodzaju aparatury, jednak pomimo całego zamieszania wokół niego wydawał się być spokojny. Nie mógł mówić, ale jego oczy wciąż pozostawały bardzo żywe, próbował się nawet poruszyć by mnie powitać. Udzieliłem mu Ostatniego Namaszczenia i powiedziałem, że następnego dnia po Mszy przyniosę Komunię świętą. Obecna przy tym pielęgniarka spojrzała jednak na mnie znacząco, dając do zrozumienia, że prawdopodobnie nie dożyje on następnego dnia.
Gdy jednak przyszedłem rano, wciąż żył. Sami lekarze byli zdziwieni, gdyż nie potrafili tego wytłumaczyć – całe jego ciało było wypełnione krwią, doszło do zakażenia i trudno było sobie wyobrazić ból, jaki musiał odczuwać. A jednak nadal żył. Jego żona była wciąż obok niego – nie spała całą noc, wyglądała na bardzo wyczerpaną i zmęczoną. Niestety nie mógł przyjąć Komunii świętej ze względu na rurki podpięte do aparatury. Nie mógł się poruszyć, jednak jego oczy ukazywały, że wciąż pozostaje przytomny, choć bardzo cierpi. Jego żona przyjęła więc Komunię za niego, chciała jednak się wyspowiadać.
Po spowiedzi, nadal klęcząc, zaczęła użalać się na los męża. Była zmartwiona, nie potrafiłaby go opuścić, czuła jednak, że nie wytrzyma tam jeszcze jednej nocy. Ich córki zostały poinformowane, nie mogły jednak przybyć, gdyż rozpoczynał się Wielki Tydzień i nie mogły w tym czasie opuścić klasztoru. Zamartwiała się wszystkimi materialnymi problemami, zwykłymi w takich okolicznościach – sprawą ubezpieczenia, kosztów operacji i całą resztą. A gdy mówiła, widziałem że oczy jej męża są cały czas w niej utkwione. I zrozumiałem. Jedynym powodem, dla którego wciąż pozostawał przy życiu, pomimo straszliwych cierpień fizycznych, był fakt, że ona wciąż była przy nim. To sama jej obecność utrzymywała go przy życiu. Jego pragnienie bycia z nią było tak wielkie, że nie mógł pogodzić się z pozostawieniem jej samej.
Moja ostatnia rada dla niej była bardzo prosta. Musiała w rzeczywistości uczynić tylko jedno, ofiarować swego męża Bogu. Musiał usłyszeć jej pozwolenie, jej zgodę na to, by odszedł po swą wieczną nagrodę. Potrzebował tylko, by ofiarowała go Bogu. Poleciłem jej więc odmówić w jego intencji modlitwę Stabat Mater. Zrozumiała, co musi uczynić. Zostawiłem ich, by pożegnali się ze sobą. Jak mi powiedziano, zmarł pół godziny po moim odejściu.
Być może historia ta pozwoli wam nieco lepiej zrozumieć uczucia przepełniające Zbawiciela podczas Jego Drogi Krzyżowej. Wiemy z Ewangelii, że już wcześnie cierpiał ponad ludzką wytrzymałość. Biczowanie normalnie zabiłoby człowieka – nie mówiąc już o cierpieniach zadanych przez koronę z cierni. Widzimy to na stacjach Drogi Krzyżowej, po pierwszym upadku żołnierze zmuszają Szymona z Cyreny by pomógł Mu nieść Krzyż. Obawiają się, że mógłby umrzeć przed ukrzyżowaniem. Mówiąc po ludzku, już wówczas wycierpiał męki ponad ludzką wytrzymałość.
I to właśnie po pierwszym upadku pojawia się Matka Boża, aby przynieść Mu ulgę, ale też co ważniejsze, by dodać Mu siły i można nawet powiedzieć, motywacji do dalszej drogi. Miłość jest silniejsza niż śmierć. Można by powiedzieć, że miłość Zbawiciela do Jego Matki utrzymuje Go przy życiu przez cała drogę aż do ukrzyżowania, gdyż również Ona musi uczestniczyć w Jego ofierze, ofiarując Go Ojcu Niebieskiemu. Utrzymuje Go na tym świecie aż do chwili, gdy powierzy Ją nam z Krzyża, w osobie świętego Jana.
Tak więc, drodzy przyjaciele, możemy być pewni, że w ciężkich dla nas chwilach Matka Boża jest również przy nas. Dzieło edukacji jest trudne, jest prawdziwą drogą krzyżową, znoszeniem ludzkich słabości i niedoskonałości. Mówiąc po ludzku, biorąc pod uwagę słabość ludzkiej natury i skutki grzechu pierworodnego, moglibyśmy powiedzieć, że edukacja jest czymś niewykonalnym. Jest jednak przy nas Najświętsza Maryja Panna, która przez swa miłość i przykład daje nam siłę dzięki której możemy kontynuować to dzieło, aż osiągniemy wieczną chwałę, o ile tylko wytrwamy na naszej drodze.
Drodzy przyjaciele, gdybyście mieli wynieść z tych rozważań jeden tylko owoc, niech to będzie pamięć o obecności Matki Bożej, świadomość Jej chwały i tego, że również my możemy chwałę tę osiągnąć, jeżeli naśladować będziemy Jej przykład. Jeśli będziemy prowadzili życie wedle łaski Boga, jak to czyniła Ona, również my będziemy wzięci do nieba, by cieszyć się szczęściem wiecznym na wieki wieków. Amen.
piątek, 18 grudnia 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz