niedziela, 26 września 2010

18 Niedziela po Zesłaniu Ducha Świętego

Drodzy wierni,
Wszystko, co robi dla nas Pan Jezus jest dla naszego uświęcenia i dla naszego zbudowania. Każde słowo ewangelii, każdy czyn Pana Jezusa jest dla naszego odkupienia. Na końcu ewangelii św. Jana jest napisane, że tylko część tego, co Chrystus Pan zdziałał na ziemi została zapisana w ewangelii dlatego, że nawet gdyby księga była wielka jak ziemia, a kałamarz jak ocean, nie dałoby się spisać wszystkiego, co powinno być napisane o Panu Naszym Jezusie Chrystusie. Św. Jan Chryzostom mówił, że każda pojedyncza sylaba Pisma Świętego ma w sobie taka głębię znaczenia jak ocean. Problem w tym, że jesteśmy tak ociężali w rozumieniu, tak słabi, tak chorzy.
Każda ułomność, którą Pan Jezus leczy w ewangelii, każda choroba, którą uzdrawia oznacza jakąś duchową ułomność, którą chce On uleczyć w naszych duszach. Dobroć Pana Jezusa jest tak wielka, że nie wystarcza Mu tylko uleczenie ciała, lecz pragnie On aby cały człowiek został uzdrowiony.
Ci, którzy pragną zostać uzdrowieni, ale nie wiedzą, co mają robić są podobni do tego nieszczęśnika, który siedział przy brzegu sadzawki przez 38 lat. Próbował wiele razy wejść do sadzawki, ale nie miał nikogo, kto by mu pomógł zmyć słabości ze swego ciała. Dopiero Pan Jezus przychodzi do niego aby go uleczyć.
Ale człowiek z dzisiejszej ewangelii, paralityk, jest znacznie poważniejszym przypadkiem. Nawet nie może się poruszyć. To dusza, która została sparaliżowana przez grzech, która ma głębokie przywiązanie do grzechu, takie, że nawet nie może zbliżyć się do Pana Jezusa bez pomocy innych. Znajdują się jednak tacy, którzy przynoszą go do Pana Jezusa. Widzą ogromny tłum, tłoczący się wokół Niego. Widzą wielki tłum Żydów, którzy przyszli zobaczyć tylko doczesnego mesjasza. Ale wiara przyjaciół chorego jest taka, że robią otwór w dachu i opuszczają go obok Pana Jezusa. Otwierają swoje serca dla nieba, nie szukają lekarstwa dla swego przyjaciela nisko przy ziemi, ale u źródeł życia.
I Pan Jezus pochwala ich wiarę, a grzechy tego nieszczęśnika zostają odpuszczone.
Drodzy wierni, musicie się modlić za grzeszników. Zwłaszcza dziś, kiedy jest tylu ludzi podobnych do paralityka z dzisiejszej ewangelii, ludzi sparaliżowanych duchowo. Sami nie mogą się poruszać, nawet nie mają dość siły aby pragnąć poprawy. Biedne dusze, które nie odróżniają białego  od  czarnego. Pan Jezus chce je uzdrowić, ale nie może, dopóki nie znajdzie się ktoś, kto przyniesie nieszczęśnika do Niego. Nie uleczy ich, o ile nie będzie tych, którzy otworzą swe serca na Jego łaskę, nie zbawi tych, za których nikt się nie modli. módlcie się za grzeszników, drodzy wierni. Nie ma nic pilniejszego, aniżeli modlić się i cierpieć za grzeszników. Módlcie się za Kościół. 
Jest też inna nauka, którą Pan Jezus chce nam dziś przekazać. W dzisiejszej ewangelii mówi o Sobie: „Abyście wiedzieli, że Syn Człowieczy ma na ziemi władzę, aby odpuszczać grzechy – mówię ci wstań”. Pan Jezus używa cudu uzdrowienia paralityka do udowodnienia bez żadnej wątpliwości, że jest Bogiem. Ale także, że jest Człowiekiem, Synem Człowieczym. Dwie skrajności złączone w jednej osobie, każda z właściwą jej naturą i mocą. 
To jest istota tajemnicy chrześcijaństwa. Jesteśmy chrześcijanami, bo wierzymy w Jezusa Chrystusa. Wierzymy, że Jezus człowiek jest Drugą Osobą Przenajświętszej Trójcy. Wierzymy, że ta jedyna ludzka natura jest istotowo zjednoczona ze Słowem Bożym. Nie dzielimy Jego osoby, nie rozróżniamy dwóch natur, wierzymy w Jednego Chrystusa, Boga i Człowieka. 
Ale są tacy, którzy chcieliby podzielić Pana Jezusa, którzy sądzą, że jest On tylko człowiekiem, jak inni ludzie. Tak jak Faryzeusze z dzisiejszej ewangelii, którzy oskarżają Go o bluźnierstwo, bo wiedzą, że tylko Bóg ma władzę odpuszczania grzechów. I Pan Jezus dokonuje cudu, żeby udowodnić, że jest równy Bogu.
Są też inni, którzy twierdzą, że Pan Jezus jest tylko Bogiem, a więc nie cierpiał naprawdę, a Jego męka była tylko złudzeniem, że Jego ludzka natura była tylko na pokaz, dla naszego zbudowania. Pan Jezus umiera na krzyżu i zostaje złożony do grobu, żeby rozwiać te wątpliwości. Czysta rzeczywistość historyczna wystarcza, aby przeciwstawić się temu poglądowi.
Kościół Katolicki jest kontynuacją Wcielenia. Jest kontynuacją zjednoczenia z Panem Jezusem, które nazywamy mistycznym ciałem. Kościół jest mistycznym Ciałem Jezusa Chrystusa, którego On jest głową, a my członkami. I podobnie jak Pan Jezus Chrystus, tak Jego mistyczne ciało jest zarówno boskie jak i ludzkie.
Ludzkie, ponieważ wszyscy jesteśmy istotami ludzkimi. Boskie, ponieważ ma w sobie wewnętrzne życie samego Boga, łaskę uświęcającą jak skarb w glinianym naczyniu. Boskie, ponieważ słudzy Kościoła mają władzę odpuszczania grzechów. Ludzkie, ponieważ ci słudzy wzięci są spośród ludu i podlegają każdej ludzkiej słabości.
Współczesny świat odrzucił Pana Naszego Jezusa Chrystusa i tak, jak odrzuca Jego, odrzuca Jego Kościół, Jego mistyczne ciało. 
Niektórzy przeczą, że Kościół jest boski. Myślą, że mogą robić z Kościołem i jego instytucjami co im się podoba, że mogą zmienić Mszę św. i sakramenty według swoich błędnych poglądów. Tacy są moderniści, którzy zredukowali sakramenty do najniższego możliwego do zaakceptowania poziomu jako tylko ludzkie symbole pozbawione Łaski. To są dzisiejsi Saduceusze, zaprzeczający zmartwychwstaniu i boskości Jezusa Chrystusa.
Inni przeczą, że Kościół jest ludzki. Widzą wszystkie współczesne skandale i sądzą, że takie osoby nie mogą być żadną miarą katolikami. Mówią, że to niemożliwe, aby Kościół miał takie sługi, aby Boski Kościół miał tak nędzne członki. Tacy są sedewakantyści, którzy obserwują wydarzenia ostatnich 40 lat surowym okiem, osądzając wszystko według swoich poglądów na to, czym jest życie Boże. To są dzisiejsi Faryzeusze, którzy drwią z Pana Jezusa zawieszonego na krzyżu mówiąc: „Niech zejdzie z krzyża, to w Niego uwierzymy”.
Drodzy wierni, nie możemy być ani modernistami, ani sedewakantystami. Musimy być po prostu katolikami. Katolicki znaczy powszechny, a to oznacza, że wierzymy we wszystkie dogmaty Kościoła, a nie w ten lub inny, według naszego uznania. Musimy wierzyć zarówno w człowieczeństwo i w bóstwo Pana Jezusa. Musimy wierzyć w człowieczeństwo i boskość Jego Kościoła. To nie my doprowadziliśmy do obecnej sytuacji. Musimy po prostu kontynuować to, co Kościół czynił zawsze, nie zważając na nic.
Módlcie się moi drodzy, módlcie się. Żyjemy w mrocznych czasach, w czasach zamieszania i trudności, ale również w czasach wielkiego pocieszenia bo wiemy, że Jezus Chrystus jest Bogiem. Ten człowiek, który został ukrzyżowany jest tym samym, który powstał z martwych trzeciego dnia. Podobnie my o tyle będziemy mieć udział w Jego Zmartwychwstaniu, o ile cierpieliśmy z Jezusem i dla Jezusa. I powie nam „wstań i chodź, wejdź do mieszkania, które zostało przygotowane dla ciebie na wieczność”.      

środa, 22 września 2010

Na środę Suchych Dni wrześniowych

Drodzy uczniowie, drodzy wierni

Dzień dzisiejszy jest wyjątkowy w roku liturgicznym, ponieważ przypada dziś środa Suchych Dni wrześniowych. Suche Dni są pozostałością Starego Przymierza, w którym były dniami mającymi uświęcić każdą porę roku, a obchodzone właśnie dni odpowiadają czasowi jesieni i dziękczynieniu za zbiory. Suche Dni są również dniami, w które wedle starożytnej tradycji, dobrze zakorzenionej już za pontyfikatu papieża Gelazego w V wieku, przeznaczone były na wyświęcanie duchowieństwa – dokonywane w sobotę Suchych Dni. Środa i piątek były natomiast dniami przygotowania, modlitwy oraz dziękczynienia, mającymi uświęcić daną porę roku. Propria tych Mszy są tak starożytne, że zachowują one stary zwyczaj recytacji trzech Lekcji, wziętych ze Starego Testamentu, Nowego Testamentu oraz Ewangelii – Lekcja pomiędzy Graduałem a Alleluja czytana była jedynie w dni o szczególnym znaczeniu lub starożytnym pochodzeniu, jak dzień dzisiejszy.

Zgodnie z tradycją dzień dzisiejszy jest dniem postu i modlitwy oraz praktykowania cnoty wstrzemięźliwości, o której mówiliśmy w zeszłym tygodniu. Widzieliśmy na przykładzie świętej męczenniczki działanie daru Bojaźni Bożej, który odrywa nas od rzeczy tego świata i każe nam postrzegać je w relacji do naszego niebieskiego Ojca. Widzimy jednak w życiu męczenników również inny dar, o którym będziemy mówili w dniu dzisiejszym – dar Męstwa.

Wspaniałą cechą owych darów Ducha Świętego jest głęboka wzajemna zależność i związek pomiędzy nimi w porównaniu do cnót, które są łatwiejsze do rozróżnienia. Cnoty, jak pamiętacie, udoskonalają nasze dusze poprzez fakt, że podporządkowują ich władze rozumowi. Istnieje więc wśród nich naturalna hierarchia lub porządek w stopniu, w jakim cnota jest wyrazem rozumnego osądu. Osąd ten doskonalony jest zwłaszcza poprzez cnotę roztropności. Dlatego właśnie wszystkie cnoty, nawet cnoty wiary, nadziei i miłości, rządzone są przez cnotę roztropności. W pewien sposób człowiek mądry i roztropny posiada wszystkie cnoty, ponieważ to właśnie cnota roztropności kieruje i rządzi wszystkimi pozostałymi. Dlatego nawet bardzo silna i odważna osoba może przestać być cnotliwa wskutek braku roztropności, roztropność rządzi nawet naszymi relacjami względem Boga, określając kiedy i jak powinniśmy się modlić - zwłaszcza wobec innych naszych obowiązków.

W przypadku darów Ducha Świętego mamy jednak do czynienia z jednością głębszą jeszcze niż w przypadku jedności będącej skutkiem podporządkowania władz duszy rozumowi. Dary Ducha Świętego przekraczają niejako rozum, ponieważ zasadą sprawczą nie jest ludzki rozum, ale sam Bóg. Stąd dary Ducha Świętego są dyspozycjami, które udoskonalają nasze dusze poprzez fakt, że poddają je pod panowanie Ducha Bożego. Jednak Duch Boży jest w nas poprzez łaskę uświęcającą i miłość. Posiadamy te dary, gdy jesteśmy w stanie łaski. Miłość, jak powiedzieliśmy w ubiegłym roku, jest cnotą integralnie związaną ze stanem łaski i przyjaźni z Bogiem. Dlatego wszystkie dary Ducha Świętego zjednoczone są przez tę główną cnotę, cnotę Bożej miłości.

Dlatego właśnie dary te są tak tajemnicze w swym działaniu - w życiu świętych widzimy często równoczesne działanie różnych darów. Nawet jeśli każdy z darów ma swą właściwą dyspozycję, ich zasadą jedności i siłą sprawczą jest jedna miłość Boga, który sam jest Jeden. Podobnie jak w Trójcy Przenajświętszej mamy do czynienia z jednością natury w Trzech Osobach, osoba kierowana przez dary Ducha Świętego wykonuje wszystkie akty w miłości, która jednoczy ją z Duchem Bożym. Dlatego właśnie w życiu wielu świętych widzimy często wielką aktywność – na przykład u świętego Ignacego Loyola, który nawracać będzie całe kontynenty na prawdziwą wiarę. Jednak cała jego aktywność jest głęboko zjednoczona w jeden akt miłości. Często to zjednoczenie intencji i motywu zawiera się w zdaniu, będącym rodzajem obsesji lub zawołania bojowego świętego: „Ad majorem Dei gloriam” – na większą chwałę Boga w przypadku świętego Ignacego, „Cierpieć i nie umrzeć” w przypadku świętej Teresy z Avila, czy „Kim jest Bóg?” w przypadku patrona naszej szkoły, świętego Tomasza z Akwinu. Ta głęboka jedność celu i miłości przejawia sie zwłaszcza w działaniu darów Ducha Świętego.

W ubiegłym tygodniu mówiliśmy o darze Bojaźni Bożej, będącym lekarstwem na nasze nieuporządkowane pożądliwości i udoskonalającym cnotę wstrzemięźliwości. Dar Męstwa jest to niego podobny pod tym względem, że również dotyczy naszych pożądliwości, w tym przypadku jednak nie przyjemności, ale niebezpieczeństw i trudności. Dar Męstwa również udoskonala i uzupełnia cnotę, która nosi to samo co on miano, cnotę męstwa. Z cnotą tą mamy do czynienia wówczas, gdy przezwyciężamy trudności przez wytrwałość i cierpliwość, przez nieustanne ćwiczenie w wyniku którego nasza dusza staje się silna i ufna, że nie poddaje się w obliczu trudności, lecz ją przezwycięża.

Cnota męstwa konieczna jest do wszelkich dobrych uczynków, ponieważ w tym życiu niczego prawdziwie dobrego nie osiągamy łatwo. Musimy ciężko pracować i to nie tylko przez kilka chwil, ale często przez długi czas – dlatego kluczem do sukcesu jest cnota cierpliwości i wytrwałości, są one warunkami niezbędnymi do zdobycia każdej cnoty, a nawet pomyślności materialnej. Jest to trudna cnota, cnota dla dusz prawdziwie mężnych – dlatego też nazywamy ją cnotą męstwa.

Jednak jako dzieci Boże poruszane przez Ducha Bożego posiadamy do czynienia dobra pomoc daleko doskonalszą, niż tylko nasza naturalna siła. Mamy coś więcej, niż prosta ufność, że cierpliwość ostatecznie doprowadzi nas do doskonałości. Mamy absolutną pewność, że nasz niebieski Ojciec strzeże nas i że pragnie naszego zbawienia bardziej nawet, niż my sami. Dlatego dar Męstwa daje naszym duszom nieugiętą gorliwość w praktykowaniu cnoty. Jest to główne lekarstwo na naszą naturalną apatię i letniość w służbie Bożej, gdyż dzięki niemu rozumiemy, iż jeśli posiadać będziemy łaskę Bożą, nie będzie dla nas rzeczy niemożliwych, że nie możemy przegrać, jeżeli Bóg będzie z nami.

Widzimy tę cnotę u wielkich świętych oraz w dziełach, jakie dokonywali oni dla Boga, w tym jak znosili wielkie cierpienia a nawet ubóstwo z radością, ponieważ wiedzieli, że cierpienia te nie są daremne, że są konieczne do osiągnięcia upragnionego celu. Spośród wszystkich darów, jakie posiadali, szczególnie potrzebny nam obecnie do obalenia panującego kultu przeciętności i umiłowania łatwizny jest właśnie dar Męstwa.

Kuzynka świętego Tomasza z Akwinu zapytała go kiedyś, w czasach gdy cieszył się on już wielkim poważaniem ze względu na swa uczoność i świętość, co trzeba czynić, by stać się świętym. Być może przypuszczała, że powinna przeczytać jakąś książkę czy oddać się jakiemuś szczególnemu nabożeństwu, a może nawet pościć kilka razy w tygodniu. Jednak święty Tomasz nie wymienił żadnej z tych rzeczy. „By być świętą – powiedział – musisz jedynie tego chcieć”. Oto dar męstwa: czynić to, chcieć tego. Bóg pragnie naszej świętości bardziej niż my sami i obiecał nam wszystkie środki konieczne do jej osiągnięcia. Brakuje tylko jednej rzeczy – naszej woli, by pełnić wolę Boga.

Dlatego, drodzy wierni, zakończmy tych kilka słów szczerą modlitwą o wzrost w cnocie i o dar Męstwa, by nasze dusze mogły być silne i mężne, zdolne do przezwyciężenia wszelkich przeszkód na drodze do sukcesu i doskonałości. A ponieważ Chrystus Pan obiecał: „Proście, a będzie wam dane”, możemy być pewni powodzenia, tego, że jeśli pozostaniemy wierni, cieszyć się będziemy razem z Nim wieczną szczęśliwością. Amen.

środa, 15 września 2010

Siedmiu Boleści N.M.Panny

Drodzy uczniowie, drodzy wierni,

W dniu dzisiejszym przypada uroczystość Najświętszej Maryi Panny, które ma dla naszej szkoły znaczenie szczególne, ponieważ to właśnie Matka Boża Bolesna jest patronką Sióstr Bractwa. Uroczystość ta przypada po Podwyższeniu Krzyża Świętego, gdyż właśnie pod Krzyżem Najświętsza Maryja Panna cierpiała w zjednoczeniu ze Zbawicielem. Spośród siedmiu Boleści Maryi, to właśnie cierpienie jakie odczuwała podczas agonii swego Syna na Krzyżu, dotykało samej istoty Jej męki: jako Pośredniczka Wszelkich Łask musiała stać pod Krzyżem, który wysłużył nam wszelkie łaski, łaski których tak bardzo potrzebujemy na drodze do doskonałości.

Najświętsza Maryja Panna jest Pośredniczką Wszelkich Łask, a zwłaszcza tych, które są lekarstwami na Jej Siedem Boleści, czy siedem głównych grzechów, które zasmucają Jej Boskiego Syna, a więc siedmiu głównych cnót, które prowadzą nas do wiecznej radości. Wszystkie siedem cnót: wstrzemięźliwość, męstwo, sprawiedliwość i roztropność oraz wiara, nadzieja i miłość, prowadzą nas do doskonałości, są też dla naszej upadłej natury lekarstwami, podporządkowując ją rozumowi, rozumowi oświeconemu przez wiarę.

A jednak, jak widzieliśmy w zeszłym tygodniu, Bóg jest tak dobry i tak wspaniałomyślny, iż nie tylko pragnie, byśmy byli doskonali, ale byśmy byli doskonali, jak doskonały jest Ojciec nasz niebieski (Mt 5,48) – nie tylko doskonali jako istoty ludzkie, ale też jako dzieci Boże. Dlatego właśnie Bóg daje nam razem z łaską uświęcającą dary Ducha Świętego, byśmy prawdziwie stali się dziećmi Bożymi, gdyż jak mówi święty Paweł: „(…) ci są synami Bożymi, którzy Duchem Bożym są rządzeni” (Rz, 8,14). By być dziećmi Boga, musimy postępować zgodnie z Bożym Duchem i to właśnie Jego Duch działa w nas poprzez dary Ducha Świętego. Dzięki cnotom współpracujemy z łaską Bożą, by podporządkować wszystkie nasze władze rozumowi; dzięki darom Ducha Świętego Bóg działa w nas, aby podporządkować nasze władze oraz sam rozum swym natchnieniom. Tak jak duch porusza ciało, tak Bóg poprzez dary Ducha Bożego porusza samą naszą istotę.

Matka Boża powiedziała w Fatimie trojgu dzieci, że to właśnie grzechy cielesne pociągają wiele dusz do piekła i zasmucają Ją w sposób szczególny. W dzisiejszą uroczystość, gdy wspominamy Jej Boleści i mamy nadzieję pocieszyć Ją poprzez praktykowanie cnót, nie moglibyśmy uczynić nic lepszego, niż przyjrzeć się na początek darowi związanemu z cnotą, pomagającą nam odeprzeć pokusy ciała, podporządkować nasze ciało rozumowi. Mam tu na myśli cnotę wstrzemięźliwości, tak drogą Najświętszej Maryi Pannie, konieczną przy kształtowaniu naszego charakteru i niezbędną dla naszego wychowania.

Pamiętajcie, że to właśnie cnota wstrzemięźliwości sprawia, iż nasze pożądliwości znajdują się pod kontrolą rozumu. Nasze ciało poszukuje przyjemności, przyjemności płynących z posiadania rzeczy dobrych, ponieważ owe dobre rzeczy przyczyniają się do naszego zdrowia czy dobrobytu. Niestety, wskutek grzechu pierworodnego, często poszukuje przyjemności dla samej tylko przyjemności, bez odniesienia do naszego zdrowia, a nawet przyjemności sprzecznych z Bożym prawem, pociągając nas ku wiecznemu zatraceniu. Potrzebujemy więc specjalnej cnoty, cnoty wstrzemięźliwości, która zaprowadza ład w naszych pragnieniach i upodobaniach. Dlatego właśnie praktykujemy umartwienia – by przywrócić ten ład w naszej naturze, byśmy odmawiając sobie nawet dozwolonych przyjemności, zyskali siłę do odrzucenia przyjemności zakazanych.

Jednak nawet praktykując tę cnotę w stopniu doskonałym, nadal dalecy bylibyśmy od doskonałości. Co prawda osiągnięcie w niej doskonałości jest dla nas po ludzku niemożliwe – gdyż nigdy nie moglibyśmy sprawować doskonałej kontroli nad naszą naturą, zwłaszcza w zakresie tych przyjemności, które związane są tak ściśle z najbardziej prymitywnymi i podstawowymi jej funkcjami. Nawet gdyby Bóg udzielił nam dla doskonałego praktykowania tej cnoty szczególnej łaski, jak to uczynił w przypadku św. Tomasza z Akwinu, nadal bylibyśmy bardzo dalecy od doskonałości wymaganej od dzieci Bożych. Pokusa, zwłaszcza tam, gdzie idzie w parze z poruszeniami naszej natury, jest zawsze bardzo trudna do odparcia, tak więc cnota ta byłaby zawsze dla nas czymś obcym, czymś przeszczepionym i nie doprowadziłaby nas do mądrości, gdyby to jedynie ona doprowadzić nas miała do doskonałości.

Dlatego właśnie Bóg w swej dobroci wlewa w nasze dusze wraz z tą cnotą wstrzemięźliwości dar Ducha Świętego, który nazywamy Bojaźnią Bożą. Jest to ostatni z darów, jest jednak początkiem ich wszystkich, jak mówi Pismo: „Bojaźń Pana jest początkiem mądrości” (Prz 1,7). To właśnie Bojaźń Boża sprawia, że nasze serca skłonne są wyrzec się rzeczy doczesnych, zwłaszcza tych, które często odwodzą nas od Boga, czyli przyjemności ciała.

Chodzi tu nie tyle o lęk, że obrazimy Boga, co że Go utracimy. Dziecko, zwłaszcza gdy jest bardzo małe, często nie rozumie wszystkiego, o co rodzice je proszą. Nie będzie wiedziało, dlaczego nie powinno czegoś robić, wie jednak, że zmartwi rodziców, jeśli to zrobi. Dziecko może znieść gniew swych rodziców, przynajmniej przez krótki czas. Jest jednak coś, czego dziecko nie może zapomnieć ani znieść – jest to całkowita nieobecność rodziców. Dla tak małej istoty nie ma nic gorszego niż utrata rodziców, ponieważ niemowlę wie instynktownie, że cała jego istota zależy od nich. Ta obawa, obawa przed utratą rodziców, będzie często skuteczniejszą pobudką do czynienia dobra, niż strach przed karą.

Podobnie jest w naszym życiu duchowym, drodzy uczniowie. W życiu duchowym wszyscy jesteśmy wciąż bardzo mali, być może dopiero je rozpoczęliśmy. Wiemy też, że Bóg ukarze nas za nasze grzechy i że kara ta będzie straszna, staramy się więc trzymać z dala od tego niebezpieczeństwa, by nie trafić do piekła. Jest to jednak bardziej obawa najemnika, obawa ze względu na siebie. Prawdziwe dziecko Boże wie, co znaczy mieć Ojca w niebie, wie też, jak straszną rzeczą byłoby Go utracić. Na tym właśnie polega dar bojaźni, dar bojaźni zaszczepiający w naszych sercach odrazę do wszystkiego, co mogłoby rozdzielić nas z naszym niebieskim Ojcem. Tak jak Duch Święty pochodzi od Ojca i Syna, a przy stworzeniu świata unosił się nad wodami, tak również Bojaźń, jaką wszczepia Bóg w nasze serca, wyrywa nas w powodzi pokus i oddaje w ręce naszego wiecznego Ojca.

Dar ten ma szczególne znaczenie w postępie w cnocie wstrzemięźliwości. Cnota ta jest bardzo trudna do praktykowania ze względu na fakt, że wymaga w dużej mierze działania przeciwko naturze, usiłując podporządkować niższe skłonności rozumowi. Jednak dzięki Bojaźni Bożej widzimy w rzeczach materialnych nie tylko chwilowe przyjemności, jakie one dają, ale również ich wieczne konsekwencje. Podobnie jak dziecko zaczyna rozumieć, że hałasowanie nie tylko sprawia mu przyjemność, ale też denerwuje rodziców i może doprowadzić do wyrzucenia go z domu, tak taż Bojaźń Boża wszczepia w nas prawdziwe zrozumienie, jakie są konsekwencje przyjemności – nie tylko chwilowe i ulotne zadowolenie, ale również utrata Boga.

Podsumowując te krótkie rozważanie na temat daru Bojaźni Bożej, zastanówmy się przez chwilę nad znaczeniem tego daru w życiu Matki Bożej Bolesnej.

Tajemnica Boleści Matki Bożej jest zaprawdę wielka, a w Starym Testamencie znajdujemy nawet historię kobiety, nie tylko dającą świadectwo skutków daru Bojaźni Bożej, ale też w dużej mierze będąca figurą i zapowiedzią cierpień Najświętszej Maryi Panny. Chodzi o wydarzenia opisane w Drugiej Księdze Machebejskiej, w rozdziale siódmym, opowiadającym o prześladowaniach ludu Bożego przez Antiocha. Król Antioch pragnął wykorzenić prawdziwą religię przez okrutne i nieludzkie prześladowania, a pierwszymi obiektami jego gniewu padły praktyki i zwyczaje religijne.

Przed oblicze króla przyprowadzona została pewna kobieta, matka siedmiu synów - i kazano jej postąpić wbrew prawu Bożemu. Gdy odmówiła, oddana została na męki i wybatożona. Najstarszy syn odpowiedział odważnie, że raczej poniosą śmierć, niż porzucą tradycje odziedziczone po swych ojcach. Król zapłonął na to gniewem i kazał odciąć mu język, dłonie oraz stopy. Następnie odważny młodzieniec wrzucony został w obecności matki i braci do pełnej wrzącego oleju panwi. Bracia jednak, nawet będąc świadkami jego straszliwych męczarni, wzajemnie zachęcali się do odważnego przyjęcia śmierci.

Następnie król kazał przyprowadzać przed swe oblicze kolejno pozostałych braci, szydził z nich i zadawał nieludzkie męki, aż ostatecznie zadał im taką samą śmierć, jak pierwszemu z nich. Wszyscy odważnie wykazywali królowi jego błędy, pełni nadziei na zyskanie życia wiecznego. Kolejno byli torturowani i kolejno dawali świadectwo prawdziwej wierze. A Pismo Święte mówi, że na szczególny podziw zasłużyła w tej sytuacji matka, gdyż znosiła to wszystko z wielką odwagą i zachęcała swe dzieci do mężnego przyjmowania śmierci.

Na koniec król zwrócił się do najmłodszego z braci i tym razem nie próbował go zastraszyć, lecz obietnicami nakłonić do uległości, uważając być może, że najmłodszy najbardziej będzie podatny na jego pokusy. Przysiągł mu nie tylko, że zachowa życie, ale że uczyni go bogatym i szczęśliwym, jeśli tylko odwróci się od praw swoich ojców, że będzie go miał za przyjaciela i dostarczał mu będzie wszelkich potrzebnych rzeczy. Młodzieniec jednak pozostał nieporuszony, król wezwał więc jego matkę i radził jej, by nakłoniła syna do zgody, by ocalił życie.

A gdy matka obiecała, że będzie synowi radziła, pochyliła się ku niemu i powiedziała:

„Synu mój, zmiłuj się nade mną, która cię dziewięć miesięcy w żywocie nosiłam i przez trzy lata przy piersiach miałam i chowałam i do tych lat przywiodłam. Proszę, synu, abyś spojrzał w niebo i na ziemię, i na wszystko, co na nich jest, i zrozumiał, że to Bóg z niczego uczynił i rodzaj ludzki. Tak się stanie, że się nie będziesz bał tego kata, ale stawszy się godnym braci twych towarzyszem, przyjmij śmierć, abym cię z braćmi twymi w owym zmiłowaniu otrzymała”. (2Machab 7,27)

Na te słowa młodzieniec nie tylko odpowiedział królowi odmownie, ale i umarł najmężniej, najokrutniej męczony przez oprawców. Na koniec stracona została i matka, jak mówi Pismo „pełna mądrości, a myśli niewieściej męskiego serca dodając”.

Owa historia kobiety, która w jeden dzień straciła siedmiu swych synów umęczonych okrutnie przez króla, jest jedynie cieniem i figurą Siedmiu Boleści Najświętszej Maryi Panny, Siedmiu Boleści jakie cierpiała Ona dla naszego zbawienia. Można by wiele jeszcze mówić o tych siedmiu synach i ich związkach z siedmioma Boleściami Maryi, skupmy się jednak dziś zwłaszcza na ostatnim wezwaniu tej świętej męczenniczki: „Proszę, synu, abyś spojrzał w niebo i na ziemię, i na wszystko, co na nich jest, i zrozumiał, że to Bóg z niczego uczynił i rodzaj ludzki”. Innymi słowy: bój się raczej Boga, niż ludzi.

Takie jest właśnie działanie owego daru Ducha Świętego, daru Bojaźni Bożej. Największym skarbem jaki mamy na tej ziemi jest samo życie, gdyż jest ono zasadą wszystkiego, co posiadamy lub czynimy. Jest zasadą wszystkich przyjemności. Jednak to Bóg jest stwórcą tego życia, i to On osądzi kiedyś naszą wierność. Obawa przed utratą Boga jest cenniejsza niż zdobycie całego świata. Dzięki darowi Bojaźni Bożej lepiej rozumiemy słowa Chrystusa Pana dotyczące praktykowania wstrzemięźliwości: „Jeśli oko twoje gorszy cię, wyłup je i odrzuć od siebie. Lepiej ci jest z jednym okiem wejść do życia, aniżeli mając dwoje oczu, być wrzuconym do piekła ognistego” (Mt 18,9). „Cóż bowiem pomoże człowiekowi, choćby cały świat pozyskał, a na duszy swojej szkodę poniósł?” (Mt 16,26).

To samo można powiedzieć, moje drogie dzieci, o praktykowaniu cnoty w naszym codziennym życiu: bójcie się nie ludzi, ale Boga. Bójcie się nie tego, co pomyślą sobie o was wasi rzekomi przyjaciele, myślcie o tym, jakie cierpienia czekają grzeszników. Nie bójcie się, że bycie dobrymi może was sporo kosztować, obawiajcie się raczej konsekwencji kompromisu. Nie bójcie się tego, co mogą powiedzieć o was ludzie głupi i okrutni. Ważna jest jedynie prawda i to, co jest prawdziwie dobre. Daleko lepiej jest być człowiekiem niezłomnych zasad, niż obawiać się ich pustych słów i obietnic. Bójcie się nie tego, co mogą o was pomyśleć nielojalni przyjaciele, ale tego, że możecie sprawić przykrość waszemu niebieskiemu Ojcu, który kocha was bardziej, niż kochać was może cały świat.

Dlatego, drogie dzieci, módlmy się dziś w sposób szczególny do Matki Bożej, która jako nasza niebieska Matka stoi zawsze obok nas by zachęcać nas do wytrwałości w czasie pokus, szepcząc do naszych uszu: nie obawiajcie się tych ludzi, nie obawiajcie się tych rzeczy, pozostańcie silni. Bądźcie odważni, a ja dam wam zwycięstwo. Oby nasza Bojaźń Boża mogła napełnić Ja dumą, i obyśmy my sami, choć być może braknie nam okazji do męczeństwa, mogli okazać przynajmniej odwagę męczenników w czasach pokusy i osiągnąć szczęście wieczne. Amen.

wtorek, 14 września 2010

Podwyższenia Krzyża Świętego

„Jeśli ziarno pszeniczne wpadłszy w ziemię nie obumrze, samo zostaje; lecz jeśli obumrze, wiele owocu przynosi” J 12,24-25

Dlaczego musimy cierpieć? Dlaczego musimy znosić wszystkie te udręki? Dlaczego musimy cierpieć mróz w zimie? Dlaczego musimy chorować? Skąd wszystkie te choroby, wszystkie te niebezpieczeństwa, z którymi spotykamy się w życiu? Skąd te cierpienia naszej ziemskiej powłoki?

Widzieliśmy wszelkie rodzaje zła. Głód. Choroby. Śmierć. Wojny. Wszędzie. Dlaczego?

Skąd to zło? Czyż Bóg nie jest dobry?

A na domiar tego, kiedy Syn Boży przyszedł na ten świat, Syn Boży, szczególnie umiłowany przez Ojca, Bóg nakazuje Mu umrzeć. Drogi Boże są tak tajemnicze.

A jednak wcale nie tak bardzo tajemnicze. Są one tajemnicze jedynie dla nas, biednych ludzi. Jesteśmy tak krótkowzroczni, że nie potrafimy widzieć dalej niż koniec naszego własnego nosa. Jesteśmy tak egocentryczni, skoncentrowani na sobie, że nie potrafimy dostrzec całości. Nie możemy dostrzec majestatu Boga. Nie możemy pojąć nawet Jego dobroci. Jesteśmy jak sowy, którym – siedzącym w ciemności – nie przeszkadza to, że nie widzą za wiele, jednak w świetle słońca jesteśmy jak ślepi. Jesteśmy oślepieni przez jego olśniewający blask. Nasze oczy, nasze umysły są zbyt słabe, by przeniknąć tajemnicę Boga.

Jednak ta tajemnica została nam objawiona. Została nam objawiona w osobie naszego Pana Jezusa Chrystusa. On jest objawioną nam tajemnicą – tajemnicą, która przez wieki pozostawała zakryta. W Osobie naszego Pana Jezusa Chrystusa – mamy wszystko. W Nim mamy skarby Bóstwa. W Nim mieszka cała pełnia Bóstwa – w Nim objawiony został nam Bóg Ojciec. Tajemnica Boga zamieszkała między nami i mogliśmy oglądać Jego chwałę, pełną łaski i prawdy.

Drodzy Przyjaciele, w tym dniu, w którym wspominamy zwycięstwo Krzyża nad wrogami Kościoła, postarajmy się zgłębić trochę tę tajemnicę.

Bóg nigdy nie miał zamiaru ustanawiać granicy szczęśliwości człowieka, gdyż Jego dary dla rodzaju ludzkiego nie są mierzone wedle naszych zasług, ale wedle Jego hojności. Miłość Stwórcy do rodzaju ludzkiego jest tak wielka, że wszystko, co dla nas uczynił skłania nas do oddawania Mu czci. Wszystkie te dary, które ukazują nam Jego wspaniałość, Jego świętość, Jego hojność – są jedynie oznakami Jego miłości do nas. Ta miłość jest tak wielka, że możemy ją jedynie adorować.

A jednak to dziwne, by Ten, który został obrażony, miał dać zadośćuczynienie za winowajcę! Ten, który wzgardził przykazaniami swego Pana ma traktowany z szacunkiem, podczas gdy Niewinny ma przyjąć karę za grzech, którego nie popełnił. Trudno to zrozumieć -Jednorodzony Syn Boży, sam bezgrzeszny, ma cierpieć męki Krzyża, na które my sprawiedliwie zasłużyliśmy przez nasze grzechy.

To, że Bóg stał człowiekiem, stanowi pozornie poważny argument przeciw Jego mądrości. Będąc wieczny, stał się podległy czasowi. Będąc niezmienny, podporządkował się prawom zmieniających się pór roku. Będąc nieograniony, ograniczył się do małego ciała. Wydaje się być absurdalnym, by najwyższy sędzia człowieka, źródło wszelkiego życia, miał być przez ludzi skazany na śmierć. Jest dla nas niepojęte, że dwie otchłanie: bogactwa i ubóstwa, zjednoczyły się w jednej osobie, że człowiek ma się ubogacić, podczas gdy Bóg ogołaca samego siebie.

Jaka to nadzwyczajna i zarazem tajemnicza wymiana: Bóg zamienia swe życie na śmierć, którą przyjmuje z naszych rąk. Wyrywa ludzką naturę spod władzy czasu, by mogła królować w wolności Bożej. Zdejmuje z niej łachmany tego śmiertelnego życia, by mogła zostać przyozdobiona Jego Bóstwem. Ta cudowna zamiana dokonana została w Osobie naszego Pana Jezusa Chrystusa, gdy Słowo Boże połączyło się z ludzką naturą w łonie Najświętszej Maryi Panny.

Pan Jezus jest naszą Głową, naszym przywódcą, naszym mistrzem. Przekładamy posłuszeństwo wobec Niego nad posłuszeństwo wobec wszystkich innych, ponieważ jest On Bogiem. Jest osobą Boską.

A jednak można powiedzieć, że Chrystus Pan jest za nas w pewien sposób odpowiedzialny, podobnie jak król czy prezydent odpowiedzialny jest za poddanych sobie ludzi. Jeśli obywatel amerykański popełni - nie daj Boże - przestępstwo w Polsce, rząd amerykański musi dać odpowiednie zadośćuczynienie. Musi uczynić zadość wymogom sprawiedliwości. Jego służby dyplomatyczne muszą złożyć stosowne przeprosiny. Król musi odpowiadać za zachowanie swych poddanych. Jeśli nie są oni dobrzy, jeśli nie przestrzegają praw Bożych, odpowie on za ich postępowanie w dniu Sądu Ostatecznego.

Podobnie mąż odpowiedzialny jest za swą żonę. Jest ona niejako jego przedłużeniem, ponieważ to on daje jej swe nazwisko. W Księdze Genesis czytamy, jak bardzo Izaak kochał swą żonę Rebekę, a jednak, kiedy był w Palestynie, zataił, kim była ona w rzeczywistości. Uczynił tak, ponieważ obawiał się o swoje życie, mogła się ona bowiem stać powodem jego śmierci. Opowiadał, że jest ona nie jego żoną, ale siostrą. A miłość Izaaka jest jak lód w porównaniu z miłością Chrystusa Pana do Jego Kościoła.

Było wiele powodów, dla których Żydzi chcieli zabić Pana Jezusa. Głosił, że jest Bogiem. Nazywał siebie Synem Człowieczym. Oświadczył wyraźnie, że jest Mesjaszem. A jednak pozwolił, by umieszczono nad Nim jeden tylko tytuł: Jezus Nazareński Król Żydowski. Zabili Go, ponieważ był Królem. Ponieważ był Królem i Oblubieńcem swego Kościoła. W chwili, gdy nie mógł zataić tego, kim jest, stojąc przed Piłatem, podał dokładny powód swej śmierci: „Sam powiedziałeś, bo jestem Ja królem”.

Pan Jezus oddaje swe życie właśnie jako Głowa Kościoła. Oddaje je, aby zadośćuczynić za przestępstwa jego członków. Jako Król, bierze w posiadanie swe królestwo, obmywając swych poddanych własną Krwią. Jednoczy się ze swą Oblubienicą – Kościołem, więzami silniejszymi niż jakiekolwiek inne więzi, silniejszymi niż więzi małżeńskie. Jednoczy Kościół ze sobą tą samą jednością, jaką posiada ze swym Ojcem, poprzez łaskę, którą wlewa w jego członków. Jest źródłem i zasadą jedności Kościoła, który narodził się z wody i krwi wypływającej z Jego przebitego boku.

Tak więc Chrystus Pan jest naszą Głową, nie tylko dzięki temu, że jest Osobą Boską, ze wszystkimi prawami Stwórcy wobec stworzenia, ale również macy prawa przysługującego zdobywcy. Daje swym członkom swe Imię, jesteśmy nazywani chrześcijanami, gdyż nosimy imię Chrystusa. I podobnie jak mąż czyni żonę – jako panią domu - właścicielką wszystkiego, co sam posiada, tak również i my posiadamy całe bogactwa Chrystusowe. Stajemy się Jego współdziedzicami. Posiadamy w Nim wszelkie skarby Bóstwa. Stajemy się, jak mówi św. Paweł, członkami Jego Ciała – jesteśmy w Nim zjednoczeni tak, że jedność ta przekracza wszelkie naturalne różnice między nami: narodowość, rasę, talenty i zdolności, bogactwo czy ubóstwo. Chrystus jest kamieniem węgielnym, na którym wszyscy musimy się opierać. Jest zasadą wszelkiej jedności. Ci, którzy nie będą z Nim zjednoczeni, zostaną przez Niego zmiażdżeni.

Ale tajemnica zwycięstwa Krzyża jest jeszcze głębsza – jest prawem, które rozciąga się na całe stworzenie. Jest prawem, którego najdoskonalszym wyrazem jest Męka Chrystusa Pana, ponieważ jest On szczytem wszelkiego stworzenia.

Prawem rządzącym wszystkimi istotami żywymi jest, że aby żyć, muszą one wpierw obumrzeć. Jeśli ziarno nie obumrze, pozostanie samo. Nowe życie nie wzejdzie bez obumarcia życia. Z mnóstwa nasion wyrastających na całej ziemi, nie wszystkie wzejdą. Wiele z nich pozostanie biernych i bezpłodnych - pozostaną w ziemi bezczynne i bezowocne.

Te jednak, które wzejdą, które przyniosą owoc, muszą najpierw obumrzeć. Giną. Są ukryte w ziemi. Pozostają pogrzebane i są jak umarłe. Mały żołądź leży w ziemi i po kilku dniach kiełkuje. Ostatecznie staje się wielkim drzewem, rodzącym tysiące nowych żołędzi.

I to prawo natury, drodzy Przyjaciele, jest powszechne. Dotyczy wszystkich istot żywych. Aby dać początek nowemu życiu, muszą one obumrzeć. Muszą same umrzeć, aby stać się czymś większym.

Stąd właśnie wielkie pragnienie Krzyża u Zbawiciela. To pragnienie, by ofiarować swe życie było tak wielkie, że Jego serce tęskniło za Krzyżem. „Tak bardzo pragnąłem spożywać tę paschę z wami” – powiedział swym uczniom. Jego wola była całkowicie skupiona na tym celu: by ofiarować swe życie za życie świata. Byśmy my mogli mieć życie i mieć je w obfitości.

Chrystus Pan umarł za nas. Trzy dni leżał pogrzebany w ziemi. A trzeciego dnia, w dzień Wielkiej Nocy, jako pierwszy ukazał nam nowe życie, które dla nas wywalczył. Bo On jest Zmartwychwstaniem i Życiem.

Tak więc również my, drodzy Wierni, którzy jesteśmy członkami Jego Ciała, musimy obumrzeć. Musimy obumrzeć samym sobie. Musimy naśladować naszego Mistrza. Tak jak On umarł, by zgładzić nasze grzechy, tak również my musimy obumrzeć naszym grzechom, byśmy mogli osiągnąć nowe życie, życie Chrystusa, mieszkającego w nas poprzez łaskę uświęcającą. On tam jest, w centrum naszej istoty, w samej istocie naszych dusz - poprzez łaskę uświęcającą, podobnie jak nasionko ukryte w ziemi. Trzeba jedynie naszej woli, naszej współpracy, naszego obumarcia samym sobie, by nasionko to wzeszło i przyniosło owoc na życie wieczne.

Dlatego właśnie, drodzy Przyjaciele, musimy cierpieć. Nie cierpimy dlatego, że lubimy cierpienie. Nie. Cierpienie jest samo w sobie czymś złym. To cierpienie jest jednak bramą, drzwiami, do wspanialszego życia. Tak jak nasionko, które obumiera i tak jak matka, która daje życie. Jest to cierpienie chwilowe, potem jednak czeka na nas nowe życie. Życie przewyższające wszelkie cierpienia, które musieliśmy znieść - jeśli tylko znosiliśmy je w zjednoczeniu z Krzyżem Chrystusa Pana.

Wszyscy cierpimy, w taki czy inny sposób. Wszyscy – chrześcijanie, poganie – wszyscy. Jest to znamię, którym naznaczona jest cała ludzkość, całe stworzenie, które tęskni za pełnią życia, za jego poszerzeniem. Podobnie jak roślina wzrasta i pnie się coraz wyżej - ku światłu.

A jednak tylko stworzenia wolne, obdarzone rozumem i wolą, mogą udaremnić to prawo. Poprzez nasze grzechy odwracamy się od życia. Niewłaściwie użytkujemy to cierpienie. Zamiast wykorzystać dla osiągnięcia wyższego życia, niszczymy samych siebie skupiając nasze pragnienia na chwilowych i przemijających przyjemnościach. Nie pozwalamy samym sobie wzrastać. Nie pozwalamy sobie kierować się ku wyższemu życiu.

Nie chcemy wzejść. Stajemy się nasieniem, które spada na ziemię i użala się jedynie na swą samotność, podczas gdy musi tylko obumrzeć samemu sobie, by przynieść obfity plon.

Wszyscy ludzie cierpią, jednak tylko dobry człowiek wie, jak wykorzystać cierpienie. Jedynie chrześcijanin zna prawa cierpienia, ponieważ posiada Chrystusa. Cierpienia spadają na wszystkich. Ten sam kij może mieszać zarówno balsam jak i śmierdzącą ciecz. Ruch jest ten sam, jak różne jednak zapachy wywołuje. U jednego cierpienia prowadzą do wzrostu życia, u innego są jedynie długą i bolesną drogą ku śmierci.

Wszystkie zła tego świata, drodzy Przyjaciele, istnieją jedynie dla większego dobra. Bóg jest tak dobry, że pozwala na zło, aby bardziej okazać swą dobroć. By udzielić więcej ze swego życia. By skierować nas ku wyższemu życiu. A zła na tym świecie jest wiele, ponieważ dobro, którego Bóg pragnie nam udzielić, jest ogromne. Pragnie udzielić nam życie przewyższające nasze życie doczesne tak bardzo, że nie sposób tego wyrazić słowami. Życie tak wspaniałe, że może trwać jedynie przez całą wieczność.

Tak więc, drodzy Przyjaciele, w tym dniu, w którym wspominamy zwycięstwo Krzyża nad ciemnościami i błędami tego świata, weźmy sobie w sposób szczególny do serca znaczenie tej wielkiej tajemnicy: że przez Krzyż zyskujemy życie wieczne. Krzyż jest sztandarem, pod którym musimy maszerować do zwycięstwa.

Módlmy się do Najświętszej Maryi Panny, by Ona, która była wierna Krzyżowi, stojąc pod nim w dzień zwycięstwa swego Syna nad grzechem i śmiercią, mogła uczynić i nas wiernymi i doprowadzić nas do ostatecznego zwycięstwa, byśmy mogli radować się chwała płynącą z niesienia Krzyża w zjednoczeniu ze Zbawicielem. Amen.

niedziela, 12 września 2010

16 Niedziela po Ześlaniu Ducha Świętego

W dniu dzisiejszym, Drodzy Wierni, Pan Jezus uczy nas o jednej z najważniejszych cnót, której zdobycie konieczne jest do osiągnięcia życia wiecznego.

Chrystus Pan, będąc doskonałym wcieleniem Boga, posiadał wszystkie cnoty w stopniu doskonałym. Mógłby powiedzieć: „Uczcie się ode mnie, gdyż jestem nieskończenie mądry” czy też „Uczcie się ode mnie, gdyż mam siłę nieść Krzyż”. Nie powiedział jednak niczego takiego, powiedział: „Uczcie się ode mnie, że jestem cichy i pokornego serca”. Owa cnota pokory jest tak ważna, że Zbawiciel zaleca nam jej praktykowanie w bardzo szczególny sposób.

Dziś Pan Jezus uczy nas tej cnoty na przykładzie dokonanego przez siebie cudu. A ponieważ zaleca nam ją tak usilnie, uczmy się jej na podstawie ustępu Ewangelii, który Święta Matka Kościół czyta nam w dzisiejszym dniu.

Pan Jezus przychodzi do domu jednego z naczelników faryzeuszów w dzień sabatu. Faryzeuszami są ci, którzy są pyszni, a dziś Chrystus przebywa w domu naczelnika tych pysznych ludzi, aby uleczyć go z jego pychy. Jest dla tych pysznych ludzi nadzieja, gdyż, jak mówi Pismo, podpatrywali Go oni. Być może nie zastawiali na Niego pułapki, niemniej jednak obserwowali Go, przyglądali się temu, co czynił. Jest wiec nadzieja, by mogli, obserwując Go, pójść za Jego przykładem.

I był tam pewien człowiek bardzo chory, cierpiący na puchlinę wodną. Cierpienie to jest fizycznym odpowiednikiem tego, co pycha robi z naszą duszą. Puchlina jest stanem zapalnym ciała wywołanym poprzez nadmiar wody. Również pycha rozpala duszę, nadyma ją. Tak jak osoba cierpiąca na tę chorobę puchnie do tego stopnia, że niekiedy nie jest w stanie chodzić, tak człowiekowi pysznemu trudno jest poczynić postęp w życiu duchowym. Puchlina prowadzi do zaburzeń pracy serca, ponieważ nie jest ono w stanie znieść ciężaru otaczającej go cieczy – również człowiekowi pysznemu trudno jest kochać innych a nawet żyć z nimi.

Pycha jest grzechem zasadniczo duchowym, jednak jej konsekwencje są daleko dalej idące. Pycha polega na przesadnej miłości siebie samego, wynikającej z błędnej oceny własnej osoby. Człowiek pyszny uważa się za kogoś, kim w rzeczywistości nie jest. Jest osobą, która żyje w utrwalającym się kłamstwie – wierzącą, że nie potrzebuje pomocy innych, a nawet pomocy Boga. Niekiedy do pychy kuszony jest człowiek utalentowany, wadę tę zawsze jednak znaleźć można u ludzi żyjących w grzechu. Pycha prowadzi człowieka do pogardy dla wszystkiego, co nie jest nim samym, do przypisywania sobie rzeczy, które do niego nie należą, do wiary, że jest zdolnym do rzeczy, do których w istocie nie jest zdolny, a niekiedy osiąga takie rozmiary, że człowiek nie odczuwa nawet wdzięczności wobec Tego, który daje istnienie wszystkim rzeczom.

Tak więc pycha jest wprost przeciwna pragnieniu doskonałości. Wszyscy pragniemy być doskonali. Wszyscy mamy ambicję być cnotliwymi, nawet jeśli nie wiemy dokładnie na czym polega cnota i jak ją osiągnąć. Człowiek pyszny uważa jednak, że jest już doskonały, nie potrzebuje więc poszukiwać doskonałości. Wszyscy mamy obowiązek kochać samych siebie – jak mówi to sam Zbawiciel – i to do tego stopnia, że powinniśmy kochać naszych bliźnich tak, jak siebie samych. Jednak człowiek pyszny nie zna siebie samego, nie może więc prawdziwie siebie kochać. Przypisuje on wszystko sobie i poszukuje jedynie siebie, jako celu dla którego został stworzony.

Tak więc faryzeusze postrzegali dzień sabatu nie jako dzień przeznaczony na oddanie czci Bogu, ale raczej jako dzień, w oparciu o który mogli mierzyć swą własną pobożność. Z tego właśnie powodu wymyślili wszystkie owe przepisy dotyczące tego, co w dzień ów wolno a czego nie wolno – nie ze względu na cześć należną Bogu, ale raczej dla własnej chwały i chwały wynalezionych przez siebie praktyk.

Zbawiciel więc, aby uleczyć ich z tego grzechu, zadaje najpierw pytanie, na które nie mają oni odpowiedzi: czy wolno uzdrowić w dzień sabatu? Wedle ich pojęć w dzień ów nie było nawet wolno udzielić komuś pomocy – ponieważ uważając siebie za doskonałych nie widzieli powodu, dla którego inni mieliby pomagać komuś, czy też sami potrzebować pomocy. Ewangelia mówi: „Ale oni milczeli”, ponieważ zdawali sobie sprawę, że Pismo Święte nie wspiera ich przekonań, jednak w swej pysze nie chcieli uznać tej sprzeczności. A więc, by pokazać poprzez cud, że Bóg nie tylko zezwala na uzdrawianie w sabat, ale że On sam w dzień ten uzdrawia, Chrystus Pan przywraca zdrowie choremu.

Następnie Pan Jezus wyjaśnia to poprzez przykład. Przypomina faryzeuszom, że nawet oni pomogliby zwierzęciu w dzień sabatu. Dziwne, że pomogliby zwierzęciu, ale nie postąpiliby tak względem człowieka – na tym jednak polega pycha, pełna sprzeczności i nielogiczna, ponieważ opiera się nie na prawdzie, ale na kłamstwie. Pycha prowadzi w sposób nieunikniony do głupoty i szaleństwa, ponieważ oparta jest na fałszu.

I na koniec Pan Jezus leczy faryzeuszy z tej podstępnej wady, ucząc ich cnoty pokory, cnoty będącej remedium na pychę.

Mówi, że faryzeusze przychodząc na ucztę zajmują pierwsze miejsca – co jest oznaką pychy u ludzi uważających, że są najwięcej warci, bez względu na innych czy swój stan. Zbawiciel uczy nas: nie zajmujcie pierwszego miejsca, gdyż ktoś może poprosić, byście je ustąpili. Oznacza to, że nie powinniśmy uważać się za godnych zajmowania pierwszego miejsca. Powinniśmy mieć świadomość, że jako grzesznicy i ludzie słabi nie zasługujemy na pierwsze miejsce, że w najlepszym razie jesteśmy nieużytecznymi sługami, jak to mówi Pan Jezus w innej przypowieści. Musimy wykorzenić z naszych serc błędne przekonanie, że jesteśmy kimś ważnym. Nie jesteśmy ważni, to nasze obowiązki są ważne, my sami ważni jesteśmy tylko na tyle, na ile pozostajemy im wierni.

Zasadniczy błąd współczesnego człowieka polega na tym, że uważa, iż sam z siebie posiada pewną godność, że z samego faktu że istnieje i jest istotą ludzką wynika, iż posiada jakieś „prawa” i „godność”. Nic dalszego od prawdy. Rzeczywistość wygląda tak, że wszyscy rodzimy się z obowiązkami – przede wszystkim obowiązkiem znalezienia czegoś, co utrzyma nas przy życiu. Nie jesteśmy samowystarczalni, potrzebujemy innych rzeczy, stąd obowiązek zdobywania tego, czego potrzebujemy tak pod względem fizycznym jak i duchowym. Rodzimy się nie wiedząc nawet, jak trafić do łazienki – nawet tego musimy nauczyć się od innych. W obliczu tego wszystkiego mówienie o „godności ludzkiej” jest więc nie tylko absurdalne, ale i po prostu śmieszne. Nie rodzimy się z prawami, ale przede wszystkim z obowiązkami, prawa są jedynie konsekwencjami tych obowiązków – każdy z nas posiada prawa właśnie z powodu tych obowiązków. Król czy przywódca posiada prawo rządzenia przez fakt, że ma obowiązek chronić i promować wspólne dobro. Rodzice mają prawo do posłuszeństwa dlatego, że przyjęli na siebie obowiązek wychowania swych dzieci. Każdy ma prawo do praktykowania prawdziwej religii, ponieważ każdy ma obowiązek dążenia do swego ostatecznego celu, którym jest Bóg. Nikt natomiast nie ma prawa do praktykowania błędu, gdyż nikt nie ma obowiązku do czynienia czegoś, co jest złe czy błędne.

Chorobą współczesnego świata jest zasadniczo grzech pychy. Wiara, że jest się wartym czegokolwiek kończy się zniszczeniem wszystkiego. Czy to nie ironia, że minione stulecie było świadkiem zamordowania ponad 100 milionów istnień w imię „praw człowieka”? Jest to potworne, ale jest to jedynie logiczna konsekwencja poszukiwania niezależności od Boga, uważania, że osiągnęło się już doskonałość i to bez pomocy Tego, który przyszedł wyzwolić nas z naszych grzechów.

Tak więc, Drodzy Wierni, bądźmy posłuszni radzie, jaką daje nam dziś Zbawiciel: szukajmy ostatniego miejsca. Innymi słowy: ćwiczmy się w pokorze. Starajmy się zrozumieć, kim naprawdę jesteśmy, odrzućmy fałszywe wyobrażenia o sobie samych. Pokora nie oznacza braku pragnienia czynienia rzeczy wielkich, przeciwnie – jest jedynym środkiem, przy pomocy którego możemy je czynić. By drzewo rosło, musi najpierw głęboko zapuścić korzenie. Również dusza, która pragnie być szlachetna i dobra musi zacząć od uznania swojej zależności. Dusza, która pragnie wznieść się wysoko, musi być pokorna. Chwała, która wypływa jedynie od nas samych jest próżna i pusta, jednak chwała płynąca z dobrych uczynków, z wypełniania naszych obowiązków, trwa wiecznie.

A więc, Drodzy Przyjaciele, módlmy się dziś zwłaszcza do Matki Bożej, prosząc o Ja o cnotę pokory, która jest tak droga Jej sercu. W hymnie Magnificat mówi Ona: „Bo wejrzał na niskość służebnicy swojej i wywyższył pokornych, łaknących nasyca hojnie dobrami, a z niczym odprawia bogaczy”. To właśnie ta cnota pokory przyciągnęła Ducha Świętego, ta cnota pokory uczyniła Ją Matką Boga i dała Jej prawo panować jako Królowa Nieba i Ziemi. Módlmy się więc do Niej, byśmy i my mogli mieć udział tej pokorze, a stąd również we chwale, we chwale i szczęśliwości, w której trwa Ona ze swym Synem na wieki wieków. Amen.

środa, 8 września 2010

Narodzenie N.M.P.

Drodzy uczniowie, drodzy wierni,

W dniu dzisiejszym przypada bardzo ważne dla naszej szkoły święto – Narodzenie Najświętszej Maryi Panny. Jak wszyscy dobrze wiecie, nasza szkoła została w ubiegłym roku szkolnym uroczyście oddana pod opiekę Matki Bożej, dlatego też mamy szczególny obowiązek oraz powód do wdzięczności, by uroczyście obchodzić Jej święta. W trakcie dzisiejszej uroczystości wspominamy narodziny Tej, która poczęta została Niepokalana, wolna od grzechu pierworodnego. W pewien sposób święto to pozostaje niejako w cieniu innych uroczystości ku czci Matki Bożej, ponieważ radość z Jej narodzin wyrażamy zwłaszcza wspominając Jej Niepokalane Poczęcie i Wniebowzięcie. Dziś jednak rozpoczyna się doczesna pielgrzymka Najświętszej Maryi Panny, Tej, której przeznaczone było stać się Matką Boga.

Każdego dnia zwracamy się do Niepokalanej jako do „Pełnej Łaski”, ponieważ od samego początku, od swego poczęcia, była Ona miła Bogu. Jest Ona również Tą, która przynosi nam Źródło wszelkich łask, czyli naszego Pana Jezusa Chrystusa. Poprzez chrzest święty zostaliśmy – jak pisze święty Paweł – wcieleni w Chrystusa, staliśmy się Jego częścią lub też członkami Jego Ciała Mistycznego, czyli Kościoła. Otrzymaliśmy nawet ducha Zbawiciela, ducha który woła: „Abba, Ojcze”, gdyż dzięki temu duchowi sam Bóg staje się naszym Ojcem.

W ubiegłym roku mówiłem o siedmiu cnotach głównych, cnotach, na których wspiera się i od których zależy całe nasze życie moralne. Zobaczyliśmy, w jaki sposób cnotliwe życie jest kluczem do sukcesu oraz szczęścia i w jaki sposób cnoty udoskonalają wszystkie nasze zdolności i uczynki. Niezależnie jednak od tego, jak bylibyśmy doskonali, nawet przy pomocy łaski Bożej, czegoś nam jeszcze brakuje. Nawet gdybyśmy posiadali wszystkie cnoty w stopniu heroicznym, nadal dalecy będziemy od doskonałości, jakiej pragnie dla nas Bóg. Chrystus powiedział do nas: „Bądźcie doskonali, jako i Ojciec wasz niebieski doskonały jest” (Mt 5,48). Nie jesteśmy powołani do doskonałości na samym tylko poziomie naturalnym, ani nawet na poziomie natury udoskonalonym przez łaskę, ale do bycia doskonałymi, jak doskonały jest sam Bóg. Wzorzec naszej doskonałości nie jest więc ludzki, ale boski.

Dlatego też, nawet gdybyśmy posiadali wszystkie cnoty w stopniu heroicznym, gdyby wszystkie nasze uczynki pełnione były pod wpływem Bożej łaski, czegoś będzie nam wciąż brakować. Czegoś będzie nam brakować, ponieważ niezależnie od tego, jak bardzo bylibyśmy cnotliwi, niezależnie od tego, jak wierni bylibyśmy łasce Bożej, uczynki nasze są uczynkami istot ludzkich. To, co czynimy, może być dobre, nawet dobre w wymiarze nadprzyrodzonym, ostatecznie jednak jest jedynie dzieło człowieka. Nawet łaska nie zmienia naszej natury, ale na niej buduje. Z pewnością wynosi nas na niewypowiedziane wyżyny, nie zmienia jednak tego, kim jesteśmy. Każdy akt jaki wykonujemy, wykonywany jest przez istotę ludzką – choć łaska wspomaga nas i inspiruje, to nasza własna wola doprowadza do jego spełnienia. A jednak wezwani jesteśmy by być doskonałymi, jak doskonały jest Ojciec nasz niebieski. Poprzez chrzest jesteśmy przybranymi dziećmi Boga. Jak więc możemy osiągnąć tę doskonałość, jakiej pragnie dla nas Bóg? W jaki sposób możemy postępować faktycznie jako dzieci Boże, będąc równocześnie jedynie istotami ludzkimi?

By przyjść nam z pomocą, w swej nieskończonej mądrości i miłosierdziu Bóg obdarza nas łaską uświęcającą i cnotami, daje nam jednak również dary jeszcze potężniejsze i bardziej tajemnicze. Te specjalne dary Boże pomagające nam osiągnąć doskonałość i uzupełniające brak, o którym wyżej wspomnieliśmy, są równie tajemnicze, jak Bóg. Przychodzą one do nas z Nim samym, gdy zamieszkuje On w naszych duszach przez łaskę uświęcającą. Ponieważ dary te są owocami miłości jaką żywi do nas nasz niebieski Ojciec i ponieważ są one darmo dane, nazywamy je darami ducha świętego. Są to specjalne dary udzielane nam wraz z łaską, stanowią one jak gdyby ostateczne dopełnienie naszej doskonałości, wznosząc ją do poziomu równego samemu Bogu i pozwalając nam postępować prawdziwie w duchu Bożym, jako dzieci Boże.

Ponieważ w bieżącym roku wielu spośród was przystąpi do sakramentu bierzmowania, co będzie miało miejsce już za kilka tygodni i ponieważ przyjęcie tego sakramentu niesie za sobą pełnię tych darów, przez najbliższy czas będziemy się podczas Mszy zatrzymywać na chwilę nad każdym z nich, w sposób szczególny ukazując w jaki sposób dary te udoskonalają cnoty i w jaki sposób odpowiadają one wielkim obietnicom, jakie dał nam Zbawiciel promulgując Nowe Prawo. Dary te prawdziwie czynią nas dziećmi Boga, błogosławionymi przez naszego niebieskiego Ojca, dlatego też nazywamy je „błogosławieństwami” , obietnicami danymi nam przez Chrystusa, rozpoczynającymi się od słów: „Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem ich jest Królestwo Niebieskie” (Mt 5,3).

Czym więc są te dary? Dary Ducha Świętego są czymś różnym od cnót. Jak widzieliśmy, cnoty są nawykami jakich nabywamy czyniąc dobro. Są nawykami w tym znaczeniu, że po wprawieniu się w nich stają się one częścią nas, dzięki czemu postępujemy dobrze z pewną nabytą łatwością. Wiecie na przykład, że gdy się urodziliście, nie wiedzieliście od razu, jak grać na fortepianie. Gry na fortepianie lub na jakimkolwiek innym instrumencie trzeba się uczyć, a to wymaga praktyki. Innymi słowy wymaga to stale ponawianych prób, a po pewnym czasie staje się nawykiem, czymś wykonywanym niemal automatycznie. Podczas, gdy niegdyś zagranie danej nuty sprawiało wam wielką trudność, po dłuższej praktyce stało się łatwe i jest niemal częścią was samych. Podobnie jest w przypadku cnót, by stały się częścią was, trzeba je praktykować, a ostatecznie pełnienie ich przychodzić wam będzie z łatwością i radością.

Z darami Ducha Świętego jest jednak inaczej. Są one nawykami w tym znaczeniu, że są czymś wewnątrz waszej duszy, nie są jednak czymś aktywnym. Nie pomagają nam wykonywać danych aktów, ale przyjmować. Podobnie jak film w waszym aparacie nic właściwie nie robi, przyjmuje jedynie padające na kliszę światło, tak jest też z darami Ducha Świętego – nie mają one w nas niczego zdziałać, ale usposobić nas do przyjmowania. Dane są nam w tym celu, by obraz Boga mógł odcisnąć się głęboko w naszych duszach, podobnie jak światło na kliszy filmowej. Są one nie tyle nadajnikami, co odbiornikami, niczym antena w naszej duszy, pozwalająca nam wsłuchiwać się w głos i natchnienia Boga.

By posłużyć się inną jeszcze analogią, której używali na opisanie tych wspaniałych darów Ojcowie Kościoła – nasza dusza przypomina łódź, płynącą z bezpiecznego portu do życia wiecznego. Łódź ta posiada siedem mocnych wioseł popychających ją naprzód, wiosłami tymi są cnoty kardynalne. Wiosłowanie wymaga wiele wysiłku, pewne jest jednak, że jeśli nie ustaniemy, będziemy posuwali się ku celowi naszej podróży. Utrzymanie łodzi na określonym kursie nie jest jednak łatwe, wiele wysiłku idzie na marne, a sama łódź jest bardzo ciężka. Podobnie i nasze dusze poruszają się z trudnością, przede wszystkim z powodu naszych niedoskonałości i ciężaru grzechów. Jednak dzięki dobroci Boga, nasza dusza wyposażona jest również w siedem żagli, które mogą złapać wiatr i popchnąć ją naprzód ku jej wiecznemu przeznaczeniu.

W trakcie kolejnych tygodni zobaczymy w jaki sposób ten wiatr, ten podmuch Ducha Świętego, popycha nasze dusze ku wieczności dzięki Jego darom. Pozwalają nam one postępować wedle Ducha Bożego, jako prawdziwe dzieci Boże. Przezwyciężają ułomności ludzkich cnót przez fakt, że to sam Bóg porusza nas przez te dary – to już nie my działamy, dzięki tym darom to sam Bóg działa w nas i poprzez nas. Podobnie jak żagle łodzi pozwalają jej posuwać się naprzód daleko szybciej niż wiosła, tak również dary te zbliżają nas do świętości szybciej niż cnoty.

Dary Ducha Świętego nie są aktywne, nie działają niczego – podobnie jak żagle łodzi niczego nie czynią, działa jedynie wiatr. Dary te łapią niejako Ducha Bożego, doprowadzają wszystkie nasze umiejętności do doskonałości pozwalając samemu Bogu prowadzić nasze dusze ku wieczności.

Dlatego też rozumiemy, drodzy uczniowie i drodzy wierni, jak ważne są dla nas te dary, a w następnych tygodniach przyjrzymy się bliżej, jak działają one w naszym codziennym życiu, życiu dzieci Bożych, których wiecznym przeznaczeniem jest Niebo. Módlmy się dziś w sposób szczególny do Najświętszej Maryi Panny, Oblubienicy Ducha Świętego, byśmy coraz lepiej poznawali i wykorzystywali te dary, a z Nią jako gwiazdką morską mogła powadzić nasze dusze do bezpiecznego portu i wiecznej szczęśliwości. Amen.

środa, 1 września 2010

Kazanie na rozpoczęcie roku szkolnego 2010-11

Drodzy uczniowie, drodzy rodzice, drodzy nauczyciele, drodzy wierni,

Dzień dzisiejszy, w którym rozpoczynamy nowy rok szkolny, jest dniem pełen wzruszeń zarówno dla was – drodzy rodzice, jak i dla szkoły. Powód tego jest prosty – jest to dzień bardzo ważny, dzień niosący wiele nadziei na przyszłość, a również determinujący w znacznym stopniu, jaka ta przyszłość będzie. Zdenerwowanie i niepewność, jakie odczuwacie dziś w waszych sercach drodzy uczniowie, towarzyszą wam dlatego, że dobrze zdajecie sobie sprawę, iż wiele zależy od tego, jak będą wyglądały wasze pierwsze dni w szkole. Wiecie, że spełnienie nadziei i marzeń waszych i waszych rodziców zależy w dużej mierze od tego, jak będziecie czuli się w niej czuli, a pierwszy dzień zwykło przyjmować się za zapowiedź i omen na przyszłość.

Nasz święty Patron, Tomasz z Akwinu, w swym dziele „De ente et essentia” pisze, że mały błąd popełniony na początku doprowadzi nieuchronnie do poważnego błędu w przyszłości. Jeśli jechaliście kiedyś autostradą, zwłaszcza przez dłuższy czas, wiecie dobrze, że mały błąd w wyborze zjazdu może zaprowadzić was bardzo daleko od miejsca, w którym chcieliście się znaleźć. Podobnie jest na drodze naszego życia: jedna mała pomyłka popełniona na jego początku doprowadzić może do katastrofy i zaprowadzić was daleko od szczęśliwości, której tak pragniecie. Nasze życie jest trudne właśnie z powodu błędu popełnionego przez pierwszych rodziców u samych początków rodzaju ludzkiego. Postarajmy się więc rozpocząć ten nowy rok szkolny dobrze, gdyż od dobrego początku naprawdę wiele zależy.

W encyklice rozpoczynającej jego pontyfikat św. Pius X jasno wyraził ideę, która musi przepajać również i nas u progu nowego roku szkolnego: „Gdyby przeto kto pragnął mieć od nas jakie zawołanie, które by dążność duszy Naszej streszczało, to jedno zawsze mówimy: «Odnowić wszystko w Chrystusie!»” (E supremi apostolatus, 4). Tym, którzy są nowi w naszej szkole, lub też chcieliby wiedzieć, jaki jest jej prawdziwy cel, możemy jedynie powtórzyć za świętym papieżem: „Nie mamy innego programu, jak tylko «odnowienie wszystkiego w Chrystusie»” (ibid). Taki jest właśnie nasz program, odnowić wszystko w Chrystusie. To właśnie stara się realizować nasza szkoła przez wszystkie lata waszej tu nauki: uformować was na podobieństwo Chrystusa poprzez Jego naukę i Jego łaskę.

Dlatego, drodzy uczniowie i drodzy wierni, podstawowy cel naszej szkoły jest zasadniczo identyczny z celem Świętej Matki Kościoła: chcemy uformować was na chrześcijan, sprawić, by na duszach waszych odcisnęło się podobieństwo Chrystusa Pana. Taki jest sens regulaminu, który zobowiązujecie się przestrzegać, taki jest powód tego, że wasi rodzice oddali was pod naszą opiekę. Wasze codzienne obowiązki kierować was będą ku temu właśnie celowi: by wypełnić wasz umysł wiedzą i zdrowymi zasadami, by wzmocnić waszą wolę poprzez codzienne ćwiczenia i dyscyplinę. Wszystko to ma na celu waszą doskonałość, doskonałość która nie jest jedynie ludzka, lecz Boska, na podobieństwo samego Zbawiciela. Jesteście powołani nie tylko do tego, by uczyć się, nabywać umiejętności czy zyskać nawet by wszechstronne wykształcenie. Jesteście powołani do tego, by być jak nasz Pan Jezus Chrystus, by być zjednoczonymi z Bogiem przez całą wieczność.

Jesteście tutaj nie ze względu na przyszła karierę czy sukces finansowy, choć mamy nadzieję, że osiągniecie pomyślność również w tych dziedzinach, zgodnie z obietnicą Zbawiciela: „Szukajcie więc najprzód królestwa Bożego i sprawiedliwości jego, a to wszystko będzie wam przydane” (Mt 6,33). Zaprawdę, jeśli powiedzie wam się w tym, co przede wszystkim postaramy się wam wpoić, czyli jeśli będziecie prowadzili cnotliwe życie, wszystkie inne rzeczy zostaną wam przydane. Dobrze jest pamiętać o tych zasadach przekazanych nam przez świętego papieża, zwłaszcza w czasach trudnych, w jakich przyszło nam żyć obecnie. To właśnie dlatego, że tak wiele szkół zapomniało o fundamentalnym celu edukacji, stały się one tak szkodliwe i niebezpieczne dla dzisiejszej młodzieży. Wychowanie stało się obecnie zadaniem nadzwyczaj trudnym, mamy jednak niezachwianą nadzieje, że z pomocą łaski Bożej wszystko jest możliwe. Chrystus Pan obiecał nam zwycięstwo, jeżeli tylko pozostaniemy Mu wierni.

Dzień ten jest równocześnie dla nas dniem wielkiej radości, widzimy bowiem przed nami kolejne pokolenie, które w przyszłości – gdy nadejdzie nasz czas - zajmie nasze miejsce. Częstokroć trudności, z jakimi zmuszeni jesteśmy zmagać się w tym życiu, wynikają z błędów, jakie popełniliśmy w młodości. Nauczanie młodych, ostrzeganie ich przed niebezpieczeństwami i przygotowywanie do mężnego znoszenia przeciwności, są dla nas również źródłem pociechy i nadziei, że być może nie będą oni musieli okupić własnym cierpieniem błędów, jakie my sami niegdyś popełniliśmy. Częstokroć najlepszym sposobem na zadośćuczynienie za grzechy młodości jest chronienie przed nimi innych. Jak pisał Shakespeare „przesyt często bywa ojcem postu” (Miarka za miarkę, II, 1), dzięki Bożej Opatrzności wszystkie rzeczy wykorzystane być mogą dla naszego zbawienia.

Tak więc, drodzy wierni, w ten dzień tak pełny nadziei i tak ważny ze względu na swe konsekwencje, musimy przede wszystkim prosić o pomoc najlepszego Boga. Dlatego właśnie rozpoczynamy od Najświętszej Ofiary Mszy, źródła wszelkich łask. Módlmy się podczas tej Mszy zwłaszcza do naszego świętego Patrona Tomasza z Akwinu, który poprzez swe życie i naukę jest dla nas wzorem, jak prosi go o to Kościół „et quae docuit intellectu conspicere, et que egit imitatione complere”, by raczył wyprosić dobry koniec tego, co właśnie rozpoczynamy. Módlmy się też do Tej, która rozpoczęła dzieło Odkupienia, która poczęta została jako Niepokalana, by czuwała nad rozpoczynającym się właśnie rokiem szkolnym i doprowadziła go do szczęśliwego końca. Amen.