niedziela, 28 listopada 2010

na 1 niedzielę Adwentu

Drodzy Wierni,

Mamy dzisiaj pierwszą niedzielę Adwentu, początek nowego roku liturgicznego, roku łaski, podczas którego obchodzimy tajemnice Zbawiciela, a Kościół czyta nam stosowne ustępy Pisma świętego, mające pomóc nam żyć w zgodzie z nauką Chrystusa. Czas Adwentu jest czasem oczekiwania na wielkie łaski, które spłyną na nas podczas świąt Narodzenia Pańskiego.

Co ciekawe w niedzielę tą, w którą rozpoczynamy nowy rok liturgiczny, Pan Jezus mówi nam o końcu czasów. Właśnie wówczas, gdy mamy rozpocząć od nowa rozważanie Jego tajemnic, Kościół czyta nam Ewangelię, w której Zbawiciel mówi o swym przyjściu w chwale, kiedy będzie sądził żywych i umarłych. Dlaczego mamy mówić o końcu czasów, skoro rozpoczynamy właśnie nowy rok liturgiczny?

By jakiekolwiek nasze przedsięwzięcie uwieńczone zostało powodzeniem, musimy nieustannie pamiętać o ostatecznym celu naszych wysiłków. Jeśli wybieramy się w długą podróż, musimy cały czas pamiętać, do jakiego miasta czy też miejsca chcemy dotrzeć –gdybyśmy o tym zapomnieli, moglibyśmy nieoczekiwanie znaleźć się w miejscu bardzo odległym od celu naszej podróży. Również w naszym życiu moralnym musimy zawsze pamiętać o celu, dla którego zostaliśmy stworzeni: by kochać Boga, służyć Mu i radować się Nim przez całą wieczność. Nie istniejemy jedynie po to, by przeżyć na ziemi zaledwie kilka lat bez żadnego szczególnego powodu. Nie, mamy cel, dla którego zostaliśmy stworzeni, cel, który zawsze powinniśmy starać się osiągnąć: szczęście wieczne.

Życie nie jest jedynie ciągiem zdarzeń prowadzących do choroby i śmierci, jest ono w istocie czasem próby. Nasza wieczność uzależniona będzie od tego, jak żyliśmy tu, w doczesności. Bóg w swej nieskończonej mądrości nie tylko przeznaczył nas do stanu, przewyższającego nasze najśmielsze marzenia – do życia wiecznego, ale też chce, byśmy pracowali dla osiągnięcia tego celu, ponieważ wie, że większe szczęście daje nam nie tyle dar, co nagroda. Wieczna szczęśliwość jest dla nas tym wspanialsza, że wiemy, iż mamy swój udział w osiągnięciu naszego wiecznego przeznaczenia. Obdarzając nas swą łaską Bóg chce, byśmy wykorzystali to, co nam daje, do postępu w dobrym, tak jak dobry sługa w Ewangelii, który wykorzystując pięć otrzymanych talentów zyskał kolejnych pięć, by wejść do radości swego Pana. Pod koniec naszego doczesnego życia Zbawiciel będzie nas sądził z tego, jak używaliśmy Jego darów, zarówno naturalnych jak i nadprzyrodzonych. Jeśli źle je wykorzystaliśmy, zostaniemy ukarani, jeśli jednak wykorzystaliśmy je dobrze, czeka nas wieczna nagroda.

Musimy o tym zawsze pamiętać, drodzy Wierni. Pod koniec naszego ziemskiego życia będziemy sądzeni z każdego naszego uczynku. Każdy nasz uczynek zbliża nas do wiecznej nagrody, albo też oddala nas od niej, podobnie jak każdy zakręt na autostradzie przybliża nas lub oddala od celu podróży. W momencie naszej śmierci zobaczymy z całkowitą jasnością stan naszej duszy – poznamy, czy znajdujemy się blisko naszego celu, czy też daleko od niego. Tak jak pod koniec jazdy widzicie, czy przybliżyliście się do celu podróży, czy też nie, tak również gdy wasza dusza oddzieli się od ciała, natychmiast poznacie jej prawdziwy stan– czy jest ona przygotowana do życia wiecznego, czy też nie.

Dla tych, którzy zgubili drogę, albo pomimo ostrzeżeń innych zabłąkali się daleko od drogi szczęśliwości, chwila ta będzie straszliwa – w jednym momencie poznają, że pozostaną z dala od Boga przez całą wieczność, skazani na wieczny smutek i cierpienia, ponieważ będą na zawsze odłączeni od Tego, który jest źródłem wszelkiego życia i szczęścia. Ci, którzy niekiedy zbaczali daleko od drogi do Boga, ale ostatecznie ponownie ją odnaleźli, będą musieli spędzić pewien czas w czyśćcu, gdzie dusze ich oczyszczone zostaną z wszelkich plam i skaz. Ci natomiast, którzy mieli szczęście i łaskę pozostać na dobrej drodze, wstąpią od razu do radości, którą daje tylko Bóg. Ta błogosławiona nagroda czeka tych, którzy nigdy nie zapomnieli, dla jakiego celu zostali stworzeni i trzymali się wąskiej drogi dzięki czujności i modlitwie.

Tak więc, drodzy wierny, rozmyślajmy często o tym ostatnim dniu, jaki dane nam będzie przeżyć na tej ziemi. Każdy z nas pewnego dnia umrze. Takie jest prawo natury i nikt nie może przed tym uciec. Wszyscy umrzemy i umrzemy tylko raz. Może się zdarzyć, że wielokrotnie będziemy bliscy śmierci, jednak dla każdego z nas chwila śmierci przyjdzie tylko raz. Może to być nagle, np. podczas wypadku samochodowego, albo po długiej i bolesnej chorobie, jednak przyjdzie i nie ma sposobu, by tego uniknąć. Ponieważ jest to nieuniknione, nie ma nic bardziej roztropnego i zbawczego, niż rozmyślanie o tym dniu, w którym przejdziemy do wieczności, o dniu, który będzie ostatnim naszym dniem na ziemi, o dniu naszego sądu.

Kiedy dusza rozłączona zostanie ze swoją ziemską powłoką, zobaczy swój prawdziwy stan bez niepewności, z jaką postrzegają świat nasze cielesne oczy. Ujrzymy każdy z naszych uczynków, od powszechnie znanych do najbardziej skrytych, wraz w ich konsekwencjami dla naszej duszy. Każdy z naszych uczynków wywiera bowiem skutek na naszej duszy, nadając jej pewną skłonność do dobra albo do zła. Ujrzymy je wszystkie w jednej chwili, widząc również samą duszę obciążoną grzechami lub uszlachetnioną przez dobre uczynki.

Potem zaś objawi się Zbawiciel oraz Jego prawo - i zobaczymy różnicę pomiędzy tym, co nakazał nam czynić, a tym, co uczyniliśmy. Osądzi nas wedle tego, czego nauczał, a następnie udamy się na miejsce naszego wiecznego przeznaczenia: do życia wiecznego, jeśli byliśmy wierni, do czyśćca – jeśli okaże się to konieczne, albo do piekła - i będziemy tam przez całą wieczność. Sąd wydany przez Chrystusa będzie szybki i nieodwołalny, ponieważ będzie nas sądził wedle swej nieskończonej mądrości i miłosierdzia, znając tajniki serc i uczynki każdego człowieka. Dusze nie będą miały możliwości apelacji, zwłoki ani protestu, ponieważ zrozumieją w pełni co uczyniły i na co zasłużyły.

Tak więc, drodzy wierni, pamiętajmy zawsze o tym dniu, który będzie naszym ostatnim dniem na tym świecie, gdyż tylko pamięć o nim nadaje sens wszystkim pozostałym dniom naszego życia. Tak wiele zła ma miejsce właśnie dlatego, że ludzie zapominają, iż to co czynią, ma konsekwencje, konsekwencje trwające całą wieczność. Jeśli jednak pamiętamy, że jesteśmy przeznaczeni do życia wiecznego, nawet najbardziej przyziemne czynności nabierają całkowicie innego znaczenia. Zamiast stanowić element monotonnej rutyny, stają się one narzędziami służącymi do zdobywania zasług. Nie ma znaczenia, czy jesteśmy bogaci czy biedni, czy jesteśmy chorzy czy też cieszymy się dobrym zdrowiem, czy jesteśmy sławni czy pogardzani – jeśli pełnimy wolę Boga, wszystko służyć będzie naszemu zbawieniu. Tego ostatniego dnia skończą się wszelkie cierpienia, podobnie jak wszelka ziemska chwała. Tych jednak, którzy żyli zgodnie z wolą Boga, czekać będzie wieczna szczęśliwość przewyższająca wszelkie ziemskie i materialne sukcesy, natomiast ludzi, którzy wolę tę ignorowali, jedynie rozpaczliwa świadomość, że w rzeczywistości zmarnowali cały dany im czas.

Pomyślcie, drodzy Wierni, o tych duszach, których ziemskie życie dobiegło już kresu, za które modliliśmy się w miesiącu listopadzie. Gdyby dano im jeszcze jeden dzień życia, co zmieniliby, wiedząc to, co wiedzą obecnie? Co nam przyjdzie z lepszego stanowiska, lepszego domu czy samochodu, jeśli by to uzyskać musielibyśmy oszukiwać i kraść? Cóż da nam zdobycie całego nawet świata, jeśli oznaczałoby to zgubę naszej duszy? Gdyby umarli mogli mówić, powiedzieliby nam: żyjcie tak, jakbyście mieli jutro umrzeć. Gdybyście wiedzieli, że dzień jutrzejszy będzie ostatnim waszym dniem na ziemi, co zmienilibyście w swoim życiu? Dlaczego więc zwlekacie, skoro wiecie, że i tak musicie umrzeć, nawet jeśli nie będzie to jutro?

Zacznijmy więc nowy rok liturgiczny od wspomnienia tego straszliwego dnia, tego dnia sądu, który nadejdzie dla nas i dla całego rodzaju ludzkiego. Miejmy nadzieję, że nie nadejdzie on gdy będziemy nieprzygotowani, ale że zawsze będziemy gotowi zdać Zbawicielowi sprawę ze wszystkich łask, którymi nas obdarzył. Odrzućmy pokusy, które ociągają nas od prostej drogi do wiecznego szczęścia. Żyjmy pobożnie, oczekując przyjścia Zbawiciela na sąd z lękiem i drżeniem, ale również z radością i nadzieją, że będziemy cieszyć się Nim przez całą wieczność. Amen.

środa, 17 listopada 2010

Błogosławionej Salomei

Drodzy uczniowie, drodzy wierni,

W dniu dzisiejszym wspominamy polską błogosławioną, błogosławioną Salomeę, a także wielkiego biskupa - świętego Grzegorza Cudotwórcę. Biskup ten znany był zarówno z wielkiej uczoności, jak i ze świętobliwości życia, któremu towarzyszyło wiele cudów. Mówi się, że gdy został biskupem Neocezarei, w tej wielkiej metropolii żyło wówczas zaledwie siedemnastu chrześcijan, natomiast po jego śmierci z trudem można by się było doliczyć tylu pogan, tak poprzez swą naukę oraz zdziałane cuda nawrócił do Boga całe miasto.

Błogosławiona Salomea nie jest prawdopodobnie równie znana jak on, można się jednak popatrzyć pewnych podobieństw w wypełnionym cudami życiu, jakie oboje wiedli. Salomea była córką księcia Leszka Białego z Krakowa oraz jego żony, księżniczki rusińskiej Grzmisławy, która była siostrą Bolesława Wstydliwego. Urodziła się w roku 1202 i od najmłodszych lat odznaczała się nadzwyczajną pobożnością pomimo faktu, że przyszła na świat w rodzinie o ambicjach politycznych. W wieku lat zaledwie trzech, za zgodą rodziców, złożyła ślub czystości, jednak król Węgier Andrzej pragnął, by poślubiła jego syna i przyszłego dziedzica – Kolomana. Ze względu na wielkie korzyści polityczne tego związku, rodzice jej wyrazili zgodę i gdy miała cztery lata została wysłana na Węgry, gdzie miała pobierać naukę wraz ze swym przyszłym mężem, który też był jeszcze dzieckiem.

Pomimo tej nagłej zmiany sytuacji Salomea - pokładając ufność w Bogu - nigdy nie utraciła nadziei na to, że uda się jej pozostać wierną złożonym ślubom. Żyjąc w tym samym domu, co jej przyszły mąż, dorastali razem jak brat i siostra, a przepełniona Duchem Świętym dziewczynka wkrótce zaczęła zaszczepiać w sercu Kolomana te same nabożeństwa i pobożne pragnienia, które sama pielęgnowała. Ostatecznie Koloman stał się prawdziwym wzorem cnoty i czystości – właśnie dzięki wpływowi młodej Salomei.

Gdy wreszcie osiągnęli wiek stosowny do małżeństwa, istniało już między nimi porozumienie, że oboje złożą wzajemny ślub czystości. Koloman został nawet członkiem trzeciego zakonu św. Franciszka, a oboje byli dla swych poddanych wzorem wszelkich cnót.

Jednak początek XIII wieku był czasem wielkich najazdów tatarskich, które dotknęły równie ciężko Polskę, jak i Węgry. Koloman zmarł w wyniku ran odniesionych w stoczonej w roku 1241 roku bitwie, Salomea natomiast, choć mogła rządzić królestwem Węgier, powróciła do swego ojczystego kraju, gdzie rządy sprawował jej brat Bolesław Wstydliwy wraz ze swą żoną - błogosławioną Kunegundą. Została przyjęta z największymi honorami, szybko jednak zmęczyły ją intrygi polityczne i zapragnęła zrealizować swe pielęgnowane od młodości marzenie o życiu klasztornym. Wykorzystując wielki majątek odziedziczony po mężu, zbudowała dla sióstr klarysek klasztor św. Damiana w Zawichoście koło Sandomierza, którego też została przełożoną.

Podczas najazdu Tatarów w roku 1260 musiała opuścić klasztor, by ratować życie mniszek, budynek klasztorny został wówczas zburzony. Salomea przeniosła się wówczas ze swą wspólnotą do miasta Skała pod Krakowem, gdzie zbudowała klasztor i gdzie spędziła ostatnich siedem lat swego życia, życia świętobliwego i pełnego wszelkich cnót. Otoczona przez siostry zmarła w roku 1268, a jej szczątki zostały później przeniesione do Krakowa podczas wielkiej uroczystości, w której uczestniczyła błogosławiona Kinga. 17 maja 1672 roku papież Klemens X zaaprobował jej kult i zaliczył ją w poczet błogosławionych.

Do obojga wspominanych dziś błogosławionych, wybitnego i uczonego biskupa oraz świętobliwej dziewicy, odnoszą się w sposób najpełniejszy słowa Chrystusa Pana: „Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą” (Mt 5,8). Czystość serca odnosi się oczywiście do cnoty czystości, a oglądanie Boga oznacza wizję uszczęśliwiającą, radowanie się Bogiem przez całą wieczność, ale też oglądanie Go już w tym życiu.

Cała nasza wiedza przychodzi do nas za pośrednictwem zmysłów, przede wszystkim zmysł wzroku, będącego najszlachetniejszym ze zmysłów, ponieważ odbiera to, co jest najbardziej dla nas uchwytne, czyli kształt i kolor rzeczy. Zmysł wzroku, dzięki któremu możemy widzieć, jest więc również pewnym symbolem dla wszystkiego co poznajemy – w istocie wszystko, czego dowiadujemy się czytając, zależne jest od zmysłu wzroku.

A jednak Bóg nie może widzieć, ponieważ jest czystym Duchem. Poznania Boga dostępujemy raczej przez wiarę, widzimy Go dzięki wierze. Zgodnie ze słowami samego Zbawiciela, z cnotą wiary w sposób szczególny łączy się właśnie cnota czystości, mówiąc inaczej: czystość serca pozwala nam oglądać Boga. Pan Jezus mówi w tym miejscu zwłaszcza o darze Ducha Świętego, który nazywamy darem rozumu. To właśnie dar rozumu udoskonala cnotę wiary, przede wszystkim pozwalając nam w pełni zrozumieć prawdy naszej wiary.

Wiara jest cnotą, dzięki której zyskujemy wiedzę o nadprzyrodzonych tajemnicach Boga, wiara jest jednak zawsze bardzo niewyraźna. Ponieważ to Bóg do nas przemówił, jesteśmy pewni prawdy przekazanych nam treści, nie rozumiemy ich jednak, gdyż bardzo nas przewyższają. Z tego powodu wiara jest nie tylko przylgnięciem umysłu, ale wymaga też aktu woli: musimy chcieć wierzyć, ponieważ nasz intelekt jest w pewnym sensie odurzony przez tajemnicę zbyt wielką, byśmy mogli ją pojąć. Rzeczy nieskomplikowane, rzeczy tego świata, możemy dostrzec, a oglądając je, w większym lub mniejszym stopniu zrozumieć. Boga jednak oglądać ani zrozumieć nie możemy, ponieważ Jego natura jest nieskończona, a nasze umysły skończone. Dlatego pomimo tego, że możemy być pewni prawdziwości artykułów wiary, nie możemy udowodnić ich w taki sposób, w jaki sposób dowodzimy na przykład prawa grawitacji.

Tak więc cnota wiary, choć sama w sobie doskonała, jest dla nas zawsze nieco niejasna, a nawet obca naturze naszego intelektu. Intelekt nasz stworzony został bowiem po to, by rozumował, by dedukował na podstawie obserwacji. Wiara jednak nie pochodzi z obserwacji, ale z autorytetu Boga, który objawia samego siebie swemu Kościołowi. Tajemnice wiary nie są dla nas zrozumiałe w tym sensie, że nie możemy zgłębić ich pierwszych zasad, jak to czynimy w przypadku innych nauk ścisłych.

To właśnie ze względu na tę wrodzoną słabość naszego ograniczonego intelektu Bóg daje nam dar rozumu. Dar ów wlewany jest w nasze dusze, byśmy stali się podatni na natchnienia Ducha Świętego, a w odniesieniu do poznawania, byśmy zyskali pewną intuicję głębszego rozumienia prawd wiary. Podczas, gdy wiara może chwiać się lub tracić ufność, dar rozumu leczy intelekt dając mu pewną współnaturalność z Boskimi zasadami, od których pochodzą prawdy wiary. Skoro sam Duch Święty mieszka w duszy znajdującej się w stanie łaski, Jego wpływ i natchnienia zapadają głęboko w nasze dusze, dając im pewne zrozumienie Bożych tajemnic.

Wpływ daru rozumu widoczny jest w sposób szczególny w życiu Doktórów Kościoła, jak np. świętego Tomasza z Akwinu, patrona naszej szkoły. Widać go jednak nawet w życiu ludzi prostych, zwłaszcza szczerze pobożnych, którzy posiadają nierzadko głębokie rozumienie prawd wiary, pomimo że nie posiadają formacji filozoficznej. Posiadają oni jak gdyby Boski instynkt, ostrzegający o niebezpieczeństwie dla wiary, które ludzie pobożni dzięki swej zażyłości z Bogiem wyczuwają natychmiast, gdyż dzięki darowi rozumu wiedzą, że treści te dalekie są od Objawionej Prawdy.

Prawdopodobnie jednak największą pomocą, jakiej dar ten udziela wierze, jest zrozumienie samych źródeł Objawienia, czyli Pisma Świętego i Tradycji. Tak jak w przypadku Apostołów podróżujących wraz Panem do Emaus, których oczy otworzyły się na rozumienie Pisma (Łk 24,45), podobnie Trzecia Osoba Trójcy Przenajświętszej napełniała wielu świętych owym głębokim zrozumieniem Pisma, znaczenia symboli i podobieństw występujących w Nowym Testamencie. Dar rozumu jest również głównym „autorem” symboli i znaków używanych w liturgii i daje nam poznać subtelne rzeczywistości za tymi symbolami i widzialnymi znakami ukryte. Dar ten pomaga nam również zrozumieć bardziej dogłębnie przyczyny na podstawie skutków i daje odpowiedź na najważniejsze pytania, dlaczego rzeczy są takimi, jakimi są: ponieważ Bóg je takimi stworzył.

Na modlitwie dar rozumu objawia się przede wszystkim poprzez ukojenie zmysłów. Często jesteśmy na modlitwie rozproszeni, ponieważ Bóg jest tak abstrakcyjny, tak bardzo przewyższający wszystko, co możemy poznać, że nasz intelekt doświadcza pewnego rodzaju dezorientacji, zwraca się więc szybko ku rzeczom łatwiej postrzeganym i rozumianym. Jednak dar rozumu zaspokaja tę ciekawość poprzez podporządkowanie intelektu, nastrajając go na głos Ducha Świętego, który przenika głębokości samego Boga. To właśnie ma na myśli święty Paweł, gdy mówi do Koryntian: „Któż bowiem z ludzi wie, co jest w człowieku, prócz ducha ludzkiego, który w nim jest? Tak i tego, co jest w Bogu, nikt nie poznał, tylko Duch Boży” (1Kor 2,11). Dlatego w życiu wielkich świętych zauważamy, że ich życie modlitewne stawało się stopniowo coraz bardziej proste, nie było długą rozmową z Bogiem, ale prostym wpatrywaniem się w Niego, jak to zaświadcza święty Proboszcz z Ars, któremu pewien pobożny człowiek wyznał, że podczas modlitwy: „Patrzę na Niego, a On patrzy na mnie”, powierzając w ten sposób cały wszechświat Trójcy Świętej, która powołała go do istnienia.

Dlatego, drodzy wierni, prośmy dwoje świętych wspominanych w dniu dzisiejszym, o to, by ziściło się na nas błogosławieństwo Zbawiciela: „Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą”. A ponieważ cnota czystości jest najlepszą dyspozycją do otrzymania daru rozumu i wzrostu w nim, naśladujmy przykład obojga, a również naszego patrona świętego Tomasza z Akwinu, który otrzymał ów dar w obfitości. W ten sposób będziemy mogli oczekiwać obietnicy związanej z tym błogosławieństwem – by pewnego dnia oglądać Boga i radować się tym na wieki wieków. Amen.

poniedziałek, 15 listopada 2010

Narodowe Święto Niepodległości

Drodzy uczniowie, drodzy wierni,

W dniu dzisiejszym obchodzimy w imieniu całej szkoły Narodowe Święto Niepodległości. Ponieważ świętowaliśmy już tę uroczystość w naszych rodzinach jako dzień wolny, dziś jako szkoła składamy Bogu dzięki za niepodległość Polski, odzyskaną po 123 latach braku suwerenności. Jakikolwiek byłby sąd historyków w kwestii wydarzeń z przeszłości nie można zaprzeczyć, że suwerenność, zwłaszcza suwerenność państwowa, należy do najcenniejszych dóbr, jakie można posiadać i za które musimy składać dzięki Bogu.

Dzień dzisiejszy jest więc doskonałą okazją, by przypomnieć sobie naturę dobra wspólnego, czyli tego, co scala naród i zarazem jest celem, dla którego naród ten istnieje i posiada suwerenność.

Bóg stworzył ludzką naturę w taki sposób, że nie jesteśmy jedynie jednostkami, do osiągnięcia doskonałości potrzebujemy pomocy innych. Rodzimy się w społeczeństwie, we wspólnocie, a pierwszą wspólnotą do której przynależymy, jest rodzina. Nasze indywidualne pragnienia są łatwo dostrzegalne i zrozumiałe: jesteśmy głodni, więc chcemy pożywienia – dobrego pożywienia. Mamy też inne pragnienia i potrzeby, które należą do naszej natury jako jednostek. Jednak w pełni ludźmi czyni nas dopiero to, iż Bóg stworzył nas w taki sposób, że owe dobra i pragnienia, które prowadzą nas do doskonałości, mogą zostać w pełni osiągnięte jedynie we wspólnocie. Na przykład naturalnym i najlepszym miejscem zaspakajania głodu jest wasza rodzina, gdyż nikt nie gotuje lepiej od matki. Jest to jeszcze bardziej prawdziwe w odniesieniu do ważniejszych rzeczy, jak edukacja i praktykowanie cnót, zwłaszcza cnoty miłości braterskiej.

Jednak rodzina jako jednostka społeczna jest również pewnym dobrem, dlatego funkcjonuje prawidłowo jako całość, mając zbiorowe pragnienia i potrzeby. Są rodziny, które bardzo dobrze sobie radzą, osiągając materialny sukces. Zauważcie, że kiedy rodzinie powodzi się dobrze, korzyść z tego odnoszą wszyscy jej członkowie: dzieci mogą pójść do lepszej szkoły, mają lepsze jedzenie - wszystkich stać na więcej, ponieważ rodzinie jako całości powodzi się dobrze. To właśnie nazywamy dobrem wspólnym, jest to dobro rodziny, dobro w którym udział mają wszyscy jej członkowie, mają oni nawet prawo do swego w nim udziału, który nazywamy dziedzictwem. Zwróćcie też uwagę, że każdy w rodzinie ma do wypełnienia swą własną rolę, swe własne obowiązki. Ojciec musi pracować, by zapewnić pożywienie, matka musi zadbać o to, by w domu było czysto, by był on miejscem, w którym może rozwijać się życie, dzieci muszą pomagać rodzicom i przygotowywać się do swych przyszłych obowiązków. Gdy każdy jest na swoim miejscu i wypełnia swe obowiązki, cały organizm rodziny funkcjonuje prawidłowo i wszyscy jej członkowie korzystają z jej pomyślności.

Przyjście na świat w dobrej rodzinie jest szczególną łaską - jak sami wiecie od swych rodziców otrzymujecie dosłownie wszystko. Dobro wspólne ma wielki wpływ na to, co robicie jako jednostki i każdy z was ma obowiązek działać na rzecz dobra wspólnego, by dzięki waszej pracy, nauce i praktykowaniu cnót, waszej rodzinie jako całości dobrze się powodziło. Każde pokolenie musi uprawiać ziemię przekazaną mu przez przodków, w przeciwnym razie nie przyniesie ona owocu. Wszystko wokół nas popada w ruinę właśnie dlatego, że wielu ludzi zapomniało, czym jest dobro wspólne.

Poprzez zrozumienie, a zwłaszcza poprzez umiłowanie dobra wspólnego rodziny, zdolni jesteście rozumieć czym jest dobro wspólne kraju i obowiązek miłości ojczyzny. Rodzina, choć jest absolutnie konieczna dla naszej doskonałości, nie wystarcza jednak, by każdy z jej członków doskonałość osiągnął. Nawet najbardziej utalentowane i szczęśliwe rodziny nie są ekspertami w każdej dziedzinie. Wspaniałe rodziny Bacha i Bernoulliego, niezależnie od swych sukcesów w dziedzinie muzyki i matematyki, w innych dziedzinach nie posiadały wystarczających zdolności. Tak więc również rodzina potrzebuje do osiągnięcia swych celów oraz doskonałości pomocy innych rodzin. Ta organizacja rodzin jest społecznością, stanowiącą dobro wspólne dla wszystkich rodzin wchodzących w jej skład. Wspólnotę tę nazywamy państwem, narodem lub ojczyzną.

Z tego powodu naród jako całość może znajdować się w stanie rozkwitu, ale też i upadku. Dobro wspólne zależy od dobra wszystkich członków – państwo może być jedynie tak dobre, jak dobrzy są jego obywatele. Dlatego właśnie tak ważna jest dla nas miłość ojczyzny, ponieważ to właśnie wówczas, gdy wasz kraj jest bogaty, potężny i prawy – również wy nabywacie tych cech. Więcej nawet: wszystko, co czynicie, posiada wielkie znaczenie z tego prostego powodu, że przynależycie do pewnego narodu i jako jego członkowie reprezentujecie go i macie udział w jego reputacji, niezależnie od tego, czy jest ona dobra czy zła.

Znaczenie dobra wspólnego widzimy też w życiu św. Pawła, który w pewnym momencie został pojmany przez Żydów i przywiedziony przed oblicze rzymskiego trybuna (Dz 22). Żydzi w swej nienawiści pragnęli jego śmierci i ulegając ich naciskom trybun kazał go uwięzić, by został ubiczowany i wydany na męki. A ponieważ go związano, św. Paweł spytał stojącego obok centuriona, czy wolno im biczować obywatela rzymskiego, który nie został osądzony. Dowiedziawszy się, że Paweł jest obywatelem rzymskim, żołnierze, którzy mieli zadawać mu męki, odstąpili od niego natychmiast, a trybun powiedział, że on sam obywatelstwo to kupił za wielką sumę. Paweł odrzekł na to z lakoniczną dumą: „Ja zaś nawet się urodziłem”. Przez ten fakt narodzenia jako obywatel rzymski, miał on prawo odwoływania się nawet do samego cesarza – do cesarza też został wysłany i pod jego opieką się znajdował.

Podobnie wy, będąc Polakami, macie prawo i przywilej nazywać własnymi wszystkie wielkie sukcesy waszych przodków. Macie udział w tryumfie Jana Sobieskiego i w chwalebnej obronie Jasnej Góry. Podobnie jak sukces doczesny waszych ojców przydaje szacunek waszemu nazwisku, o ile je nosicie, tak również chwała waszej ojczyzny płynie w waszych żyłach tak długo, jak okazujecie swemu krajowi szacunek i miłość, tak długo, jak jesteście posłusznymi synami rodziny, której na imię Polska.

Obchodzone dziś święto odrodzenia waszej ojczyzny uczy was, że nawet jeśli wasz kraj daleki jest od doskonałości, nawet jeśli cierpi z powodu złych rządów i nieuczciwości swych przywódców, nawet jeśli znajduje się pod obcą okupacją, zawsze posiada wartość. Tylko od was zależy, czy okazywać będziecie prawdziwą miłość do waszego kraju – a wówczas ta prawdziwa miłość po raz kolejny zapewni mu dobrobyt. Umiłowanie waszej rodziny powinno uczynić dobro wspólne największym naturalnym dobrem, jakiego moglibyście pożądać, dobra dla którego obrony warto jest poświęcić własne życie.

Módlmy się więc podczas tej Mszy świętej w sposób szczególny do Matki Bożej. Niegdyś, w obliczu zagrożenia dobra wspólnego, Jan Kazimierz poświęcił Jej Polskę, a Jej cudowne wstawiennictwo na przestrzeni wieków jest niezaprzeczalnym faktem – niekiedy dokonywało się ono nawet wbrew narzędziom, jakimi posługiwała się dla zdziałania tych cudów. Módlmy się więc do Niej, jako do Matki i Królowej tej rodziny, aby – skoro oddaliśmy się całkowicie pod Jej opiekę – uprosiła nam, naszym rodzinom i naszej ojczyźnie błogosławieństwo Boga, który żyje i króluje na wieki wieków. Amen.

niedziela, 14 listopada 2010

6 Niedziela pozostała po Objawieniu Pańskim

Otworzę usta moje w przypowieściach, będę wypowiadał rzeczy skryte od założenia świata”.

Drodzy Wierni,

Pan Jezus przemawia dziś do nas w przypowieściach, w przypowieściach mówiących o naturze Królestwa Niebieskiego. Zbawiciel często zwraca się do nas w przypowieściach. Co ciekawe, Chrystus Pan, który jest przedwieczną mądrością, nie chciał nauczać nas posługując się skomplikowanym słownictwem czy górnolotnymi słowami, ale za pomocą przykładów zaczerpniętych z naszego codziennego życia. Przyszedł, by nauczać nas o rzeczywistościach wiecznych, posługując się przy tym jednak opowieściami o rzeczach doczesnych, znanych nam wszystkim.

Zbawiciel mówi do nas w przypowieściach, ponieważ zwraca się do wszystkich ludzi żyjących na przestrzeni wszystkich wieków. Nie do ludzi o konkretnym wykształceniu, formacji czy nawet kulturze, ale do wszystkich ludzi, którzy dzięki Jego łasce dostąpią zbawienia. Wszystkie rzeczy stworzone noszą w sobie pewien ślad czy pieczęć swego Stwórcy, podobnie jak każde dzieło sztuki nosi podpis artysty, który je wykonał. Pan Jezus jest Stwórcą wszystkich rzeczy, jest więc dla Niego czymś normalnym i naturalnym, że ukazuje nam rzeczywistości nadprzyrodzone posługując się przy rzeczami, które stworzył.

Chrystus Pan opowiada nam dziś dwie różne przypowieści, obie traktujące o Królestwie Niebieskim. Pan Jezus bardzo często używa sformułowania „Królestwo Niebieskie”, odnosząc się różnych jego aspektów. Jest to przede wszystkim Królestwo Łaski, które Chrystus ustanawia poprzez Ofiarę Krzyża; gdzie dokonuje odkupienia tych, których wyzwolił z niewoli diabła. Ponieważ łaska prowadzi nas do życia wiecznego, Król Nieba jest również samym życiem wiecznym. A ponieważ Pan Jezus udziela łaski za pośrednictwem swego Kościoła, termin Królestwo Niebieskie odnosi się również do niego, jako założonego na fundamencie Apostołów.

Chrystus Pan opowiada nam więc dziś dwie przypowieści. Najpierw porównuje Królestwo Niebieskie do ziarenka gorczycy, które wyrasta i przeobraża się w potężne drzewo. Jak mówi, ziarno gorczycy jest najmniejszym ze wszystkich ziaren – ma to oznaczać pokorę Zbawiciela oraz Apostołów. Zastanówmy się nad skromnością Ewangelii, którą można przeczytać w kilka zaledwie godzin, która napisana została tak pospolitym językiem – a przecież przeobraziła ona cały świat. Pomyślmy o licznych cesarzach, którzy pragnęli rozszerzyć granice swych imperiów aż po krańce świata. Wszyscy oni przeminęli. Rzadko kiedy się ich wspomina, o ile w ogóle się o nich pamięta. A jednak Chrystus Pan i dwunastu rybaków z Galilei zbudowało Królestwo, które nie tylko objęło cały glob, ale też przetrwało dwa tysiące lat i będzie trwało aż do końca czasów. Zaprawdę, to maleńkie ziarenko gorczycy wyrosło w potężne drzewo.

Pan Jezus podaje przykład ziarenka gorczycy nie tylko dlatego, że jest ono małe i niepozorne, ale również dlatego, że jest ono dla nas użyteczne jedynie wówczas, gdy zostanie zmielone. Również Zbawiciel, aby ustanowić swe Królestwo, starty został niejako na proch, ukrzyżowany na nasze grzechy. Gorczyca daje ostry aromat jedynie wówczas, gdy zostanie zniszczona. Podobnie też drzewo, w które ziarno jej wyrasta, symbolizuje Krzyż, na którym umiera Chrystus Pan, a ptaki gnieżdżące się w jego gałęziach - dusze tych wszystkich, którzy dostępując zbawienia ulatują do Nieba.

Ta pierwsza przypowieść mówi nam przede wszystkim o ustanowieniu Kościoła, Królestwa Niebieskiego, będącego bezpiecznym portem zbawienia dla dusz odkupionych Ciałem i Krwią Zbawiciela.

Następnie Pan Jezus mówi o Królestwie Niebieskim, które podobne jest do trzech miar mąki, które zakwaszają całe ciasto. Chrystus Pan odnosi się tu do tajemnego działania łaski, która uświęca nas w podobny sposób, jak kwas powoduje wyrastanie chleba. Łaska wkracza do duszy przede wszystkim poprzez trzy cnoty teologiczne otrzymywane podczas chrztu, które uświęcają całą osobę, czyniąc ją dzieckiem Bożym i oczyszczając ją z grzechu.

Podobnie jak kwas nie niszczy mąki, ale raczej uszlachetnia ją i udoskonala, tak też łaska nie niszczy naszej natury, ale ją uszlachetnia. Podobnie jak kwas wywołuje pewne działanie i fermentację, tak również łaska, która przychodzi poprzez miłość, uświęca wszystkie nasze uczynki i daje nam życie nadprzyrodzone. Jest to dla nas ważne lekcja, byśmy zawsze pamiętali, że nawet jeśli łaska, którą otrzymaliśmy jest nadprzyrodzona, daleko przewyższająca naszą naturę, niemniej jednak pozostajemy nadal istotami ludzkimi. Podobnie jak kwas powoduje zakwaszenie całej mąki, która jednak pozostaje mąką, tak również łaska uświęca całą osobę, nadal jednak pozostajemy istotami ludzkimi.

Powinniśmy o tym zawsze pamiętać – zwłaszcza w kontekście edukacji i naszego życia duchowego. Chrzest gładzi nasze grzechy i udziela nam wszelkich łask potrzebnych do życia jako dzieci Boże. Podobnie jak kwas, łaska uświęca całą naszą istotę. Niemniej jednak pozostajemy ludźmi, naznaczonymi skutkami grzechu pierworodnego – czyli ignorancją, słabością i skłonnością do zła. Nawet chleb, który został zakwaszony, ulega zepsuciu i z czasem nie nadaje się do jedzenia – podobnie dusza, która została ochrzczona, może niestety okazać się niegodna łaski, którą otrzymała.

Zbawiciel podaje nam więc przykład zaczynu pokazując, że poprzez cierpliwe dodawanie go do mąki, cała potrawa zostanie zakwaszona. Musimy nieustannie ćwiczyć się w cnocie, by łaska, którą otrzymaliśmy, mogła przynieść właściwe owoce w Królestwie Niebieskim.

Tak więc, Drodzy Przyjaciele, weźmy sobie do serca porównania, które ukazuje nam dziś Zbawiciel dla opisania Królestwa Niebieskiego. Po pierwsze: Niebo możemy osiągnąć jedynie poprzez naśladowanie owego ziarenka gorczycy, które jest małe i niepozorne: poprzez praktykowanie cnoty pokory. Musimy praktykować umartwienie, które na podobieństwo ostrej gorczycy nada smak naszemu duchowemu życiu. Musimy również pracować cierpliwie, podobnie jak Ten, który umarł za nas na Krzyżu, zakwaszając nasze najpokorniejsze, codzienne czynności kwasem Ewangelii.

Zwracajmy się też ufnie do Matki Bożej – podobnie jak kobieta w dzisiejszej Ewangelii, dodaje Ona zaczyn do naszych dusz, wypraszając im łaski, których im tak bardzo potrzeba. Prośmy Ją więc gorąco o pomoc w praktykowaniu Ewangelii naszego Zbawiciela w codziennym życiu, aby - jak o to prosimy w Pater noster - Królestwo Boże stało się na ziemi, podobnie jak trwa przez cała wieczność w Niebie. Amen.

niedziela, 7 listopada 2010

5 Niedziela pozostała po Objawieniu Pańskim

Drodzy wierni,

Z ust Zbawiciela słyszymy dziś jedną z najważniejszych przypowieści, jakie wygłosił On podczas całego swego życia publicznego. Chrystus Pan często przemawiał w przypowieściach, by pouczyć nas o Królestwie Bożym. W przypowieściach tych posługiwał się wyobrażeniami zaczerpniętymi ze świata widzialnego, by pouczyć nas o świecie niewidzialnym. Dobry Bóg stworzył wszystko co istnieje, by objawić swą chwałę. Wszystkie rzeczy stworzone są w ten czy inny sposób obrazami Tego, który jest stworzył, nawet jeśli w żadnej mierze nie dorównują one swemu Stwórcy. Tak więc przypowieści Zbawiciela są w pewien sposób niejasne, rozbudzające przez to naszą ciekawość, ale też trudne, wymagające od nas aktu wiary w Chrystusa. Dlatego Ewangelia jest księgą otwartą dla wszystkich, korzyść z jej czytania odnoszą jednak jedynie ludzie dobrej woli.

Dzisiejsza przypowieść jest jednak tak ważna, że sam Zbawiciel objaśnia nam jej znaczenie. Interpretację wielu swych przypowieści Pan Jezus pozostawił Kościołowi, sens dzisiejszej wyjaśnia jednak osobiście.

Siewcą jest Syn Człowieczy, czyli Chrystus, który udziela nam swej łaski. Polem jest świat, dusze wciąż na nim żyjące, znajdujące się na drodze do wieczności. Dobrym ziarnem jest działanie łaski w duszach, owoce czyli dzieci Boże, kąkolem natomiast dzieci diabła. Żniwami jest koniec świata, kiedy to aniołowie przywiodą każdą duszę na sąd przed obliczem Boga. Kąkol spalony zostanie w wiekuistym ogniu, a sprawiedliwi dostąpią wiecznego szczęścia w Królestwie Ojca.

Przez tę przypowieść Zbawiciel naucza nas więc, że pszenica i kąkol będą wzrastać razem aż do końca czasów. Dobrzy oraz źli muszą żyć obok siebie aż do czasu, gdy po zakończeniu tego życia każdy z nich otrzyma stosowną zapłatę.

Kiedy Pan Jezus mówi o Królestwie Bożym, mówi zawsze o swej łasce, o życiu wiecznym lub o Kościele. Mowa jest więc o tej samej rzeczywistości, rzeczywistości w której panuje Bóg, czy to w duszy sprawiedliwego poprzez łaskę, czy to w niebie – jako owoc tej łaski, czy to w Kościele, jako narzędziu służącym do przekazywania łaski. Przypowieść powyższa odnosi się więc również do Kościoła. Polem z Ewangelii jest Kościół, w którym dusze otrzymują łaskę pochodzącą od Chrystusa. Nie powinno nas więc dziwić, że nawet w Kościele znaleźć możemy ludzi nie żyjących wedle tej łaski, ludzi w których sercach pleni się kąkol zasiany przez diabła.

Owoce łaski widzimy w całej historii Kościoła: byli nimi wielcy święci, którzy odpowiadali na tę łaskę i z nią współpracowali, pomimo wszelkich przeszkód i przeciwności i dali płon stokrotny. Widzimy również owoce kąkolu zasianego przez diabła: katolików żyjących wedle ducha tego świata, a nie stosownie do godności, do jakiej zostali powołani. Rosną oni w Kościele razem, obok siebie, a w dzień sądu każdy z nich otrzyma stosowną zapłatę – wedle tego, jakie życie prowadzili.

Chrystus Pan jest Bogiem i Człowiekiem. Posiada dwie odrębne natury, Boską oraz ludzką. Jako Bóg jest nieśmiertelny, nie może umrzeć. Jako człowiek - umarł na Krzyżu na nasze grzechy. Jego człowieczeństwo było pod każdym względem takie, jak nasze – prawdziwie cierpiał i prawdziwie umarł. We Wcieleniu nie nastąpiło zlanie się dwóch natur, ani też jedna z nich nie zastąpiła drugiej, obie one są zjednoczone w jednej Osobie naszego Pana Jezusa Chrystusa.

Chrystus Pan założył swój Kościół, by dać nam udział w swym własnym Bożym życiu. Udziela nam, istotom ludzkim, owego Bożego życia, za pośrednictwem Kościoła. Widzimy więc, że w Kościele posiada równocześnie pierwiastek Boski, jak i ludzki. Nawet słusznie mówimy że Kościół jest Mistycznym Ciałem Zbawiciela. Kościół jest Boski, ponieważ przekazuje życie Chrystusa Pana, Boże życie łaski. Jest ludzki, ponieważ życie to przekazywane jest istotom ludzkim, a Kościół składa się z istot ludzkich, które mogą odrzucić tę łaskę i które grzeszą. Nie powinniśmy się więc gorszyć i wówczas, gdy widzimy sługi Kościoła, nawet zajmujące najwyższe w nim stanowiska, popełniające grzechy, nawet grzechy przeciwko wierze. Pan Jezus nie niszczy ich ludzkiej natury ani ich wolnej woli. W odpowiednim czasie poniosą stosowną karę – gdyż Bóg nie pozwoli z siebie szydzić.

Można by powiedzieć, że obecny kryzys w Kościele przypomina w pewien sposób Ukrzyżowanie Zbawiciela. W czasie Męki niewielu tylko ludzi pozostało Mu wiernych. Na przestrzeni wieków Ukrzyżowanie stało się dla wielu kamieniem obrazy. Wielu, spoglądając na krucyfiks, widzi jedynie cierpienia ludzkiej natury Chrystusa i mówi, że nie może On być Bogiem. Nie może być Bogiem, jak twierdzili w czwartym wieku arianie. Przyznawali, że Pan Jezus był najdoskonalszym człowiekiem, jaki kiedykolwiek żył na ziemi, odmawiali Mu jednak Boskości. Nie potrafili zaakceptować faktu, że umarł On na Krzyżu.

Byli też inni, którzy kwestionowali Człowieczeństwo Zbawiciela – jak monofizyci. Twierdzili oni, że Chrystus był Bogiem, a więc nie mógł cierpieć. Pozorował jedynie cierpienie – jak uczyli – by ukazać nam okropieństwo grzechu. Podobnie jak archanioł Rafał, który by ukazać się Tobiaszowi przybrał pozory ludzkiego ciała, tak też Chrystus, według monofizytów, nie posiadał prawdziwego ludzkiego ciała, lecz tylko pozór ludzkiej natury. Monofizyci nie potrafili zaakceptować cierpień Pana Jezusa. Aby „ochronić” Jego Bóstwo, odrzucili wiarę w Jego Człowieczeństwo.

Obie te herezje są jednak fałszywe. Obie są kłamstwami. Chrystus Pan jest Bogiem i Człowiekiem. Posiada naturę zarówno Boską jak i ludzką, i nie pozostają one ze sobą w sprzeczności, ponieważ zjednoczone są w jednej Osobie.

Tak samo jest z Kościołem, będącym w pewien sposób przedłużeniem dzieła Wcielenia, Mistycznym Ciałem Chrystusa. Są tacy, którzy odrzucają wiarę w jego Boskość. Obecnie, gdy jesteśmy świadkami wszystkich tych błędów i grzechów popełnianych przez ludzi sprawujących władzę w Kościele, niektórzy mogą być kuszeni do wątpienia, czy ludzie dopuszczający się takich rzeczy ci są członkami Kościoła. Podobnie jak arianie, będą oni kuszeni do wątpienia w pierwiastek boski. Ten papież robi rzeczy tak przerażające, że z pewnością nie jest papieżem – twierdzą dziś sedewakantyści. Ponieważ papież dał taki i taki powód do zgorszenia, nie może być papieżem, i wszystko co robi traktując jako nieważne. Zapominają, że papież nie jest papieżem ze względu na swe osobiste zasługi. 

Biskup Rzymu nie jest koniecznie świętym. Jest on odpowiedzialny za cały Kościół, niekiedy wbrew sobie. Papież nie jest Bogiem. To prawda, posiada Boską władzę nauczania i rządzenia Kościołem, może jednak odmówić wykonywania tej władzy. Święty Piotr otrzymał władzę sprawowania tej samej Ofiary, co Chrystus Pan, a jednak jeszcze tej samej nocy trzykrotnie się Go zaparł. Jeśli pierwszy papież stał się powodem zgorszenia dla innych Apostołów, również obecnie Biskup Rzymu, czyli papież, może negować Ofiarę Mszy, będącą tą samą Ofiarą złożoną przez Chrystusa. Los Judasza pokazuje nam, jak straszliwa potrafi być ludzka wolna wola.

Są również i tacy, którzy uważają, że cierpienia Kościoła są jedynie urojone. Liberałowie twierdzą, że sprawy w Kościele idą w całkowicie dobrym kierunku. Papież tak naprawdę nie chce nowej Mszy, okoliczności zmuszają go jednak do jej zaakceptowania. Ludzie sprawujący w Kościele władzę tak naprawdę chcą dobrze, muszą jednak wsłuchiwać się w głos współczesnego świata. Jaka wiele ekwilibrystyki umysłowej trzeba, by usprawiedliwić wydarzenia takie jak to, które miało miejsce w Asyżu? Nie, straszliwe skandale w Kościele są aż nazbyt realne. Nie możemy zamykać oczu na rzeczywistość. Kościół składa się z pierwiastka ludzkiego, a żaden grzesznik nie może uzyskać usprawiedliwienia powołując się na fakt, że jest Biskupem Rzymu. Każda dusza skazana na potępienie ma prawo zapytać papieża: a ty, co ty uczyniłeś, by uratować moją duszę? Jaka to straszliwa odpowiedzialność! Nie, również papież musi ostatecznie zdać rachunek ze swych uczynków. Nie możemy zastąpić rzeczywistości mrzonką.

Nie jesteśmy więc ani sedewakantystami, ani liberałami, drodzy wierni. Wierzymy w to, czego naucza nas dziś Zbawiciel, wierzymy, że dobre i złe ziarno musi wzrastać obok siebie na tym samym polu. Musimy pozostać katolikami, musimy pozostać wierni nauce Chrystusa Pana – musimy wierzyć w bóstwo i człowieczeństwo Jego Kościoła, podobnie jak wierzymy w Jego własne Bóstwo i Człowieczeństwo. 

A wspomagani przez Jego łaskę pozostaniemy Mu wierni, pomimo wszelkich pokus, byśmy pewnego dnia mogli wspólnie z Nim radować w Królestwie Bożym na wieki wieków. Amen.

środa, 3 listopada 2010

3 listopada - Missa Requiem

Drodzy uczniowie, drodzy wierni,
 
W dniu dzisiejszym wspominamy naszych drogich zmarłych, a podczas Mszy Requiem, prosimy, by Bóg raczył obdarzyć ich wiecznym spoczynkiem. W trakcie Mszy czytane są słowa z Apokalipsy świętego Jana: Błogosławieni umarli, którzy w Panu umierają” (Ap 1413). Słowa te przywodzą nam na myśl naukę Zbawiciela, wygłoszoną podczas Kazania na górze, a wspominaną zaledwie kilka dni temu, w uroczystość Wszystkich Świętych, serię błogosławieństw rozpoczynających się od słów: „Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy Królestwo Niebieskie”. Do tych dni, w które modlimy się w sposób szczególny za naszych drogich zmarłych, pasuje zwłaszcza inne wygłoszone przez Chrystusa błogosławieństwo: „Błogosławieni, którzy płaczą, albowiem oni będą pocieszeni”. I rzeczywiście, nie ma dla dusz w czyśćcu cierpiących większego pocieszenia niż nasze za nie modlitwy, podobnie też dla nas nie ma większej pocieszechy niż świadomość, że jesteśmy w stanie pomóc tym, których kochamy i którzy odeszli przed nami po swą zapłatę. 

Owych błogosławieństw wygłoszonych przez Chrystusa Pana jest siedem, a po nich znajdujemy jeszcze jedno, stanowiące niejako streszczenie wszystkich poprzednich. Błogosławieństwa te wypowiedziane zostały w uroczystej chwili, gdy Zbawiciel promulgował swą doktrynę, w najdłuższym ze swych kazań, o jakich wspominają Ewangelie. Nazywamy je Kazaniem na górze, ponieważ wygłoszone zostało na górze nieopodal Kafarnaum i streszcza pełnię Jego nauki. Jest to kazanie, w którym Zbawiciel oczyszcza i umoralnia Stare Przymierze, które również zawarte zostało na górze. Podczas gdy Stare Przymierze rozpoczyna się od serii napomnień i kar które nazywamy Przykazaniami, Nowe rozpoczyna się od serii błogosławieństw. Powód tego jest bardzo głęboki: Stare Prawo było jedynie przepisami co do ciała, jak mówi święty Paweł, podczas gdy dzięki wlaniu łaski, jakiego dostępujemy poprzez Chrystusa Pana, sam Bóg przychodzi by zamieszkać w naszych sercach. Jesteśmy prawdziwie błogosławieni, gdyż mamy Boga za Ojca, a błogosławieństwa mające źródło w naszym przybranym synostwie pobudzają nas do życia zgodnego z tą niezmierzoną godnością. 

Owe błogosławieństwa wygłoszone przez Zbawiciela są więc owocami mieszkania Ducha Świętego w naszych duszach, symbolizują więc zwieńczenie i ukoronowanie życia chrześcijańskiego na ziemi. Stanowią zapowiedź stanu wiecznej szczęśliwości w niebie. A ponieważ są owocami działania Ducha Świętego w naszych duszach, każde z nich odpowiada konkretnemu darowi, konkretnemu darowi Ducha Świętego. 

Pan Jezus rozpoczyna swą wielce wymowna naukę od błogosławieństwa, którym cieszą się ludzie ubodzy w duchu. Ubodzy w duchu to ci, których duch oderwany jest od spraw tego świata lub tacy, których duch jest ubogi w tym znaczeniu, że nie jest zdominowany przez rzeczy doczesne. Dusze te są błogosławione, błogosławione przez Boga który jest ich Ojcem, ponieważ odziedziczą dobra o nieskończonej wartości. Parę ustępów dalej Pan Jezus obiecuje, że nawet podając spragnionemu kubek wody w Jego Imię, zyskamy stokroć więcej w tym życiu, oraz wieczne szczęście w niebie. Cnota miłosierdzia, pomaganie bliźnim, nie może zostać nabyta bez oderwania od rzeczy materialnych (gdyż człowiek chciwy zachowa je wyłącznie dla siebie). Widzimy więc, że błogosławieństwo to powiązane jest z cnotą umiarkowania, która powściąga nasze przywiązania do rzeczy tego świata, powiązane jest też w sposób szczególny z darem Ducha Świętego, który nazywamy Bojaźnią Bożą. Lękając się obrazić Boga w korzystaniu z przyjemności doczesnych zyskujemy Jego błogosławieństwo, posiadamy w naszych sercach Królestwo Boże, w którym sam Bóg panuje poprzez łaskę. 

Dalej Zbawiciel mówi o błogosławieństwie, jakiego dostąpią cisi, którym obiecane jest, iż posiądą ziemię. Rzeczy ziemskie i doczesne zazwyczaj do kogoś należą. Rzeczy materialne ze swej natury należeć mogą do jednej tylko osoby, podczas gdy dobra duchowe należeć mogą do wszystkich. Na przykład pióra, ołówka czy notesu może używać w danej chwili jedna tylko osoba. Wszyscy jednak możemy posiadać prawdę. Wszyscy możemy posiadać wiarę i to w całej jej pełni. Wiedza może być posiadana przez wielu i to nawet w różnym stopniu. Rzeczy duchowe mogą więc należeć do wszystkich, z rzeczami materialnymi jest jednak inaczej. Skoro zjecie jabłko, nie może ono należeć już do nikogo innego. 

Dlatego właśnie cnota sprawiedliwości odnosi się często do spraw materialnych, do prawa własności etc, innymi słowy do rzeczy doczesnych. Błogosławieństwo, jakiego dostępują cisi dziedzicząc ziemię, odnosi się więc zasadniczo do cnoty sprawiedliwości, poprzez którą oddajemy każdemu to, co się mu należy. Jak widzieliśmy, dar pobożności udoskonala tę cnotę – w jaki sposób koresponduje on jednak z cichością? 

W siedemnastym wieku mieszkający na terenie dzisiejszej Niemczy na Śląsku baron Friedrich Freiherr von Logau napisał: „Młyny Boże mielą wolno, ale dokładnie i na miałko” [Epigrammata]. Koła sprawiedliwości często potrzebują wiele czasu, by wymierzyć sprawiedliwy sąd i choć sprawiedliwość często nie następuje prędko, jest jednak nieubłagana i bezlitosna. Czasami do jej wypełnienia minąć muszą wieki, jest ona jednak nieunikniona, jeśli nie w tym życiu, to z pewnością w przyszłym. Można by się łudzić, że poprzez oszustwa, kłamstwa czy wykręty można w jakiś sposób od niej się wymigać – ostatecznie jednak jest to niemożliwe. Kłamstwa mają krótkie nogi. Sprawiedliwość może się opóźnić, gdy jednak nadejdzie, jest bezlitosna. Wystarczy choćby pomyśleć o ludziach, którzy żyją w kłamstwie – przez jakiś czas mogą odnosić sukcesy, jednak wkrótce ich kłamstwa wychodzą na jaw, ich reputacja przepada, a dalsze życie staje się nieustanną torturą. Historia ukazuje nam przykłady wielu monarchów, którzy zdobyli władzę przy użyciu brutalnej siły jedynie po to, by również w wyniku siły ją utracić. Najlepiej wyraził tę prawdę sam Zbawiciel: „Ci, którzy mieczem wojują, od miecza poginą”. 

Dlatego też Chrystus Pan w swym Kazaniu na górze poucza nas o cnocie sprawiedliwości: „Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Albowiem jakim sądem sądzić będziecie, takim was osądzą i jaką miarą mierzyć będziecie, taką wam odmierzą” (Mt 7,1). Mówi również, że nawet jedno obraźliwe słowo przeciwko bliźniemu zasługuje na karę ognia piekielnego. Dlatego najlepszym i najdoskonalszym sposobem praktykowania cnoty sprawiedliwości jest zachowywanie cichości i łagodności. Człowiek sprawiedliwy podobny jest do samego Boga, który w swej łagodności i miłosierdziu pozwala, by deszcz padał zarówno na sprawiedliwych jak i niesprawiedliwych, który sądzi bez względu na osobę, ale wedle dobra. Dlatego też cisi posiądą na własność ziemię, ponieważ mają udział w tym samym akcie rządzenia, przez który sam Bóg rządzi światem. 

Na koniec przyjrzyjmy się pokrótce błogosławieństwu, które najbardziej związane jest z pocieszeniem, o które się modlimy: „Błogosławieni, którzy płaczą, albowiem oni będą pocieszeni”. Owe łzy wynikają z uświadomienia sobie faktu, jak krótkie jest nasze doczesne życie. Niezależnie od tego, jak wielką miłością kogoś darzymy i niezależnie od tego, jak bardzo osoba ta kocha nas, jak bardzo jest nam niezbędna, również ona musi umrzeć, przechodząc z tego życia do wieczności. Podobnie my sami musimy zakończyć to życie doczesne, niektórzy jako młodsi, a niektórzy starsi, wszyscy jednak musimy umrzeć. Odwiedzając groby naszych bliskich dobrze jest uświadomić sobie, że również my pewnego dnia dołączymy do nich w ziemi i zastanowić się, czy jeśli mielibyśmy umrzeć dziś, żylibyśmy wedle własnych upodobań? Zwłaszcza dar wiedzy pozwala nam osądzić we właściwy sposób rzeczy stworzone, uświadomić sobie marność tego świata i wszystkich jego spraw. 

Jako chrześcijanie wiemy jednak, że życie ziemskie nie jest końcem. Nie mamy do czynienia z odejściem, ale przeobrażeniem. Jesteśmy przeznaczeni do czegoś większego, czegoś szlachetniejszego, czegoś tak cudownego, że nic na ziemi nie potrafi choć w zbliżony sposób tego wyrazić. Nasze życie nie kończy się w grobie, zmienia się jedynie, przeobraża się w życie wznioślejsze i lepsze. Dlatego śmierć jest dla nas nie tylko czasem opłakiwania, ale też czasem wielkiej nadziei. Przechodząc przez życie doczesne mamy nadzieję na osiągnięcie wspanialszego i bogatszego życia wiecznego. 

Dlatego, drodzy wierni, módlmy się w ciągu najbliższych dni w sposób szczególny za naszych bliskich zmarłych. Choć teraz płaczemy, zostaniemy pocieszeni, gdy usłyszymy słowa uwalniające nas od długów za nasze grzechy: „Pójdźcie błogosławieni Ojca mego, posiądźcie królestwo, zgotowane wam od założenia świata” (Mt 25,34).