niedziela, 28 listopada 2010

na 1 niedzielę Adwentu

Drodzy Wierni,

Mamy dzisiaj pierwszą niedzielę Adwentu, początek nowego roku liturgicznego, roku łaski, podczas którego obchodzimy tajemnice Zbawiciela, a Kościół czyta nam stosowne ustępy Pisma świętego, mające pomóc nam żyć w zgodzie z nauką Chrystusa. Czas Adwentu jest czasem oczekiwania na wielkie łaski, które spłyną na nas podczas świąt Narodzenia Pańskiego.

Co ciekawe w niedzielę tą, w którą rozpoczynamy nowy rok liturgiczny, Pan Jezus mówi nam o końcu czasów. Właśnie wówczas, gdy mamy rozpocząć od nowa rozważanie Jego tajemnic, Kościół czyta nam Ewangelię, w której Zbawiciel mówi o swym przyjściu w chwale, kiedy będzie sądził żywych i umarłych. Dlaczego mamy mówić o końcu czasów, skoro rozpoczynamy właśnie nowy rok liturgiczny?

By jakiekolwiek nasze przedsięwzięcie uwieńczone zostało powodzeniem, musimy nieustannie pamiętać o ostatecznym celu naszych wysiłków. Jeśli wybieramy się w długą podróż, musimy cały czas pamiętać, do jakiego miasta czy też miejsca chcemy dotrzeć –gdybyśmy o tym zapomnieli, moglibyśmy nieoczekiwanie znaleźć się w miejscu bardzo odległym od celu naszej podróży. Również w naszym życiu moralnym musimy zawsze pamiętać o celu, dla którego zostaliśmy stworzeni: by kochać Boga, służyć Mu i radować się Nim przez całą wieczność. Nie istniejemy jedynie po to, by przeżyć na ziemi zaledwie kilka lat bez żadnego szczególnego powodu. Nie, mamy cel, dla którego zostaliśmy stworzeni, cel, który zawsze powinniśmy starać się osiągnąć: szczęście wieczne.

Życie nie jest jedynie ciągiem zdarzeń prowadzących do choroby i śmierci, jest ono w istocie czasem próby. Nasza wieczność uzależniona będzie od tego, jak żyliśmy tu, w doczesności. Bóg w swej nieskończonej mądrości nie tylko przeznaczył nas do stanu, przewyższającego nasze najśmielsze marzenia – do życia wiecznego, ale też chce, byśmy pracowali dla osiągnięcia tego celu, ponieważ wie, że większe szczęście daje nam nie tyle dar, co nagroda. Wieczna szczęśliwość jest dla nas tym wspanialsza, że wiemy, iż mamy swój udział w osiągnięciu naszego wiecznego przeznaczenia. Obdarzając nas swą łaską Bóg chce, byśmy wykorzystali to, co nam daje, do postępu w dobrym, tak jak dobry sługa w Ewangelii, który wykorzystując pięć otrzymanych talentów zyskał kolejnych pięć, by wejść do radości swego Pana. Pod koniec naszego doczesnego życia Zbawiciel będzie nas sądził z tego, jak używaliśmy Jego darów, zarówno naturalnych jak i nadprzyrodzonych. Jeśli źle je wykorzystaliśmy, zostaniemy ukarani, jeśli jednak wykorzystaliśmy je dobrze, czeka nas wieczna nagroda.

Musimy o tym zawsze pamiętać, drodzy Wierni. Pod koniec naszego ziemskiego życia będziemy sądzeni z każdego naszego uczynku. Każdy nasz uczynek zbliża nas do wiecznej nagrody, albo też oddala nas od niej, podobnie jak każdy zakręt na autostradzie przybliża nas lub oddala od celu podróży. W momencie naszej śmierci zobaczymy z całkowitą jasnością stan naszej duszy – poznamy, czy znajdujemy się blisko naszego celu, czy też daleko od niego. Tak jak pod koniec jazdy widzicie, czy przybliżyliście się do celu podróży, czy też nie, tak również gdy wasza dusza oddzieli się od ciała, natychmiast poznacie jej prawdziwy stan– czy jest ona przygotowana do życia wiecznego, czy też nie.

Dla tych, którzy zgubili drogę, albo pomimo ostrzeżeń innych zabłąkali się daleko od drogi szczęśliwości, chwila ta będzie straszliwa – w jednym momencie poznają, że pozostaną z dala od Boga przez całą wieczność, skazani na wieczny smutek i cierpienia, ponieważ będą na zawsze odłączeni od Tego, który jest źródłem wszelkiego życia i szczęścia. Ci, którzy niekiedy zbaczali daleko od drogi do Boga, ale ostatecznie ponownie ją odnaleźli, będą musieli spędzić pewien czas w czyśćcu, gdzie dusze ich oczyszczone zostaną z wszelkich plam i skaz. Ci natomiast, którzy mieli szczęście i łaskę pozostać na dobrej drodze, wstąpią od razu do radości, którą daje tylko Bóg. Ta błogosławiona nagroda czeka tych, którzy nigdy nie zapomnieli, dla jakiego celu zostali stworzeni i trzymali się wąskiej drogi dzięki czujności i modlitwie.

Tak więc, drodzy wierny, rozmyślajmy często o tym ostatnim dniu, jaki dane nam będzie przeżyć na tej ziemi. Każdy z nas pewnego dnia umrze. Takie jest prawo natury i nikt nie może przed tym uciec. Wszyscy umrzemy i umrzemy tylko raz. Może się zdarzyć, że wielokrotnie będziemy bliscy śmierci, jednak dla każdego z nas chwila śmierci przyjdzie tylko raz. Może to być nagle, np. podczas wypadku samochodowego, albo po długiej i bolesnej chorobie, jednak przyjdzie i nie ma sposobu, by tego uniknąć. Ponieważ jest to nieuniknione, nie ma nic bardziej roztropnego i zbawczego, niż rozmyślanie o tym dniu, w którym przejdziemy do wieczności, o dniu, który będzie ostatnim naszym dniem na ziemi, o dniu naszego sądu.

Kiedy dusza rozłączona zostanie ze swoją ziemską powłoką, zobaczy swój prawdziwy stan bez niepewności, z jaką postrzegają świat nasze cielesne oczy. Ujrzymy każdy z naszych uczynków, od powszechnie znanych do najbardziej skrytych, wraz w ich konsekwencjami dla naszej duszy. Każdy z naszych uczynków wywiera bowiem skutek na naszej duszy, nadając jej pewną skłonność do dobra albo do zła. Ujrzymy je wszystkie w jednej chwili, widząc również samą duszę obciążoną grzechami lub uszlachetnioną przez dobre uczynki.

Potem zaś objawi się Zbawiciel oraz Jego prawo - i zobaczymy różnicę pomiędzy tym, co nakazał nam czynić, a tym, co uczyniliśmy. Osądzi nas wedle tego, czego nauczał, a następnie udamy się na miejsce naszego wiecznego przeznaczenia: do życia wiecznego, jeśli byliśmy wierni, do czyśćca – jeśli okaże się to konieczne, albo do piekła - i będziemy tam przez całą wieczność. Sąd wydany przez Chrystusa będzie szybki i nieodwołalny, ponieważ będzie nas sądził wedle swej nieskończonej mądrości i miłosierdzia, znając tajniki serc i uczynki każdego człowieka. Dusze nie będą miały możliwości apelacji, zwłoki ani protestu, ponieważ zrozumieją w pełni co uczyniły i na co zasłużyły.

Tak więc, drodzy wierni, pamiętajmy zawsze o tym dniu, który będzie naszym ostatnim dniem na tym świecie, gdyż tylko pamięć o nim nadaje sens wszystkim pozostałym dniom naszego życia. Tak wiele zła ma miejsce właśnie dlatego, że ludzie zapominają, iż to co czynią, ma konsekwencje, konsekwencje trwające całą wieczność. Jeśli jednak pamiętamy, że jesteśmy przeznaczeni do życia wiecznego, nawet najbardziej przyziemne czynności nabierają całkowicie innego znaczenia. Zamiast stanowić element monotonnej rutyny, stają się one narzędziami służącymi do zdobywania zasług. Nie ma znaczenia, czy jesteśmy bogaci czy biedni, czy jesteśmy chorzy czy też cieszymy się dobrym zdrowiem, czy jesteśmy sławni czy pogardzani – jeśli pełnimy wolę Boga, wszystko służyć będzie naszemu zbawieniu. Tego ostatniego dnia skończą się wszelkie cierpienia, podobnie jak wszelka ziemska chwała. Tych jednak, którzy żyli zgodnie z wolą Boga, czekać będzie wieczna szczęśliwość przewyższająca wszelkie ziemskie i materialne sukcesy, natomiast ludzi, którzy wolę tę ignorowali, jedynie rozpaczliwa świadomość, że w rzeczywistości zmarnowali cały dany im czas.

Pomyślcie, drodzy Wierni, o tych duszach, których ziemskie życie dobiegło już kresu, za które modliliśmy się w miesiącu listopadzie. Gdyby dano im jeszcze jeden dzień życia, co zmieniliby, wiedząc to, co wiedzą obecnie? Co nam przyjdzie z lepszego stanowiska, lepszego domu czy samochodu, jeśli by to uzyskać musielibyśmy oszukiwać i kraść? Cóż da nam zdobycie całego nawet świata, jeśli oznaczałoby to zgubę naszej duszy? Gdyby umarli mogli mówić, powiedzieliby nam: żyjcie tak, jakbyście mieli jutro umrzeć. Gdybyście wiedzieli, że dzień jutrzejszy będzie ostatnim waszym dniem na ziemi, co zmienilibyście w swoim życiu? Dlaczego więc zwlekacie, skoro wiecie, że i tak musicie umrzeć, nawet jeśli nie będzie to jutro?

Zacznijmy więc nowy rok liturgiczny od wspomnienia tego straszliwego dnia, tego dnia sądu, który nadejdzie dla nas i dla całego rodzaju ludzkiego. Miejmy nadzieję, że nie nadejdzie on gdy będziemy nieprzygotowani, ale że zawsze będziemy gotowi zdać Zbawicielowi sprawę ze wszystkich łask, którymi nas obdarzył. Odrzućmy pokusy, które ociągają nas od prostej drogi do wiecznego szczęścia. Żyjmy pobożnie, oczekując przyjścia Zbawiciela na sąd z lękiem i drżeniem, ale również z radością i nadzieją, że będziemy cieszyć się Nim przez całą wieczność. Amen.

środa, 17 listopada 2010

Błogosławionej Salomei

Drodzy uczniowie, drodzy wierni,

W dniu dzisiejszym wspominamy polską błogosławioną, błogosławioną Salomeę, a także wielkiego biskupa - świętego Grzegorza Cudotwórcę. Biskup ten znany był zarówno z wielkiej uczoności, jak i ze świętobliwości życia, któremu towarzyszyło wiele cudów. Mówi się, że gdy został biskupem Neocezarei, w tej wielkiej metropolii żyło wówczas zaledwie siedemnastu chrześcijan, natomiast po jego śmierci z trudem można by się było doliczyć tylu pogan, tak poprzez swą naukę oraz zdziałane cuda nawrócił do Boga całe miasto.

Błogosławiona Salomea nie jest prawdopodobnie równie znana jak on, można się jednak popatrzyć pewnych podobieństw w wypełnionym cudami życiu, jakie oboje wiedli. Salomea była córką księcia Leszka Białego z Krakowa oraz jego żony, księżniczki rusińskiej Grzmisławy, która była siostrą Bolesława Wstydliwego. Urodziła się w roku 1202 i od najmłodszych lat odznaczała się nadzwyczajną pobożnością pomimo faktu, że przyszła na świat w rodzinie o ambicjach politycznych. W wieku lat zaledwie trzech, za zgodą rodziców, złożyła ślub czystości, jednak król Węgier Andrzej pragnął, by poślubiła jego syna i przyszłego dziedzica – Kolomana. Ze względu na wielkie korzyści polityczne tego związku, rodzice jej wyrazili zgodę i gdy miała cztery lata została wysłana na Węgry, gdzie miała pobierać naukę wraz ze swym przyszłym mężem, który też był jeszcze dzieckiem.

Pomimo tej nagłej zmiany sytuacji Salomea - pokładając ufność w Bogu - nigdy nie utraciła nadziei na to, że uda się jej pozostać wierną złożonym ślubom. Żyjąc w tym samym domu, co jej przyszły mąż, dorastali razem jak brat i siostra, a przepełniona Duchem Świętym dziewczynka wkrótce zaczęła zaszczepiać w sercu Kolomana te same nabożeństwa i pobożne pragnienia, które sama pielęgnowała. Ostatecznie Koloman stał się prawdziwym wzorem cnoty i czystości – właśnie dzięki wpływowi młodej Salomei.

Gdy wreszcie osiągnęli wiek stosowny do małżeństwa, istniało już między nimi porozumienie, że oboje złożą wzajemny ślub czystości. Koloman został nawet członkiem trzeciego zakonu św. Franciszka, a oboje byli dla swych poddanych wzorem wszelkich cnót.

Jednak początek XIII wieku był czasem wielkich najazdów tatarskich, które dotknęły równie ciężko Polskę, jak i Węgry. Koloman zmarł w wyniku ran odniesionych w stoczonej w roku 1241 roku bitwie, Salomea natomiast, choć mogła rządzić królestwem Węgier, powróciła do swego ojczystego kraju, gdzie rządy sprawował jej brat Bolesław Wstydliwy wraz ze swą żoną - błogosławioną Kunegundą. Została przyjęta z największymi honorami, szybko jednak zmęczyły ją intrygi polityczne i zapragnęła zrealizować swe pielęgnowane od młodości marzenie o życiu klasztornym. Wykorzystując wielki majątek odziedziczony po mężu, zbudowała dla sióstr klarysek klasztor św. Damiana w Zawichoście koło Sandomierza, którego też została przełożoną.

Podczas najazdu Tatarów w roku 1260 musiała opuścić klasztor, by ratować życie mniszek, budynek klasztorny został wówczas zburzony. Salomea przeniosła się wówczas ze swą wspólnotą do miasta Skała pod Krakowem, gdzie zbudowała klasztor i gdzie spędziła ostatnich siedem lat swego życia, życia świętobliwego i pełnego wszelkich cnót. Otoczona przez siostry zmarła w roku 1268, a jej szczątki zostały później przeniesione do Krakowa podczas wielkiej uroczystości, w której uczestniczyła błogosławiona Kinga. 17 maja 1672 roku papież Klemens X zaaprobował jej kult i zaliczył ją w poczet błogosławionych.

Do obojga wspominanych dziś błogosławionych, wybitnego i uczonego biskupa oraz świętobliwej dziewicy, odnoszą się w sposób najpełniejszy słowa Chrystusa Pana: „Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą” (Mt 5,8). Czystość serca odnosi się oczywiście do cnoty czystości, a oglądanie Boga oznacza wizję uszczęśliwiającą, radowanie się Bogiem przez całą wieczność, ale też oglądanie Go już w tym życiu.

Cała nasza wiedza przychodzi do nas za pośrednictwem zmysłów, przede wszystkim zmysł wzroku, będącego najszlachetniejszym ze zmysłów, ponieważ odbiera to, co jest najbardziej dla nas uchwytne, czyli kształt i kolor rzeczy. Zmysł wzroku, dzięki któremu możemy widzieć, jest więc również pewnym symbolem dla wszystkiego co poznajemy – w istocie wszystko, czego dowiadujemy się czytając, zależne jest od zmysłu wzroku.

A jednak Bóg nie może widzieć, ponieważ jest czystym Duchem. Poznania Boga dostępujemy raczej przez wiarę, widzimy Go dzięki wierze. Zgodnie ze słowami samego Zbawiciela, z cnotą wiary w sposób szczególny łączy się właśnie cnota czystości, mówiąc inaczej: czystość serca pozwala nam oglądać Boga. Pan Jezus mówi w tym miejscu zwłaszcza o darze Ducha Świętego, który nazywamy darem rozumu. To właśnie dar rozumu udoskonala cnotę wiary, przede wszystkim pozwalając nam w pełni zrozumieć prawdy naszej wiary.

Wiara jest cnotą, dzięki której zyskujemy wiedzę o nadprzyrodzonych tajemnicach Boga, wiara jest jednak zawsze bardzo niewyraźna. Ponieważ to Bóg do nas przemówił, jesteśmy pewni prawdy przekazanych nam treści, nie rozumiemy ich jednak, gdyż bardzo nas przewyższają. Z tego powodu wiara jest nie tylko przylgnięciem umysłu, ale wymaga też aktu woli: musimy chcieć wierzyć, ponieważ nasz intelekt jest w pewnym sensie odurzony przez tajemnicę zbyt wielką, byśmy mogli ją pojąć. Rzeczy nieskomplikowane, rzeczy tego świata, możemy dostrzec, a oglądając je, w większym lub mniejszym stopniu zrozumieć. Boga jednak oglądać ani zrozumieć nie możemy, ponieważ Jego natura jest nieskończona, a nasze umysły skończone. Dlatego pomimo tego, że możemy być pewni prawdziwości artykułów wiary, nie możemy udowodnić ich w taki sposób, w jaki sposób dowodzimy na przykład prawa grawitacji.

Tak więc cnota wiary, choć sama w sobie doskonała, jest dla nas zawsze nieco niejasna, a nawet obca naturze naszego intelektu. Intelekt nasz stworzony został bowiem po to, by rozumował, by dedukował na podstawie obserwacji. Wiara jednak nie pochodzi z obserwacji, ale z autorytetu Boga, który objawia samego siebie swemu Kościołowi. Tajemnice wiary nie są dla nas zrozumiałe w tym sensie, że nie możemy zgłębić ich pierwszych zasad, jak to czynimy w przypadku innych nauk ścisłych.

To właśnie ze względu na tę wrodzoną słabość naszego ograniczonego intelektu Bóg daje nam dar rozumu. Dar ów wlewany jest w nasze dusze, byśmy stali się podatni na natchnienia Ducha Świętego, a w odniesieniu do poznawania, byśmy zyskali pewną intuicję głębszego rozumienia prawd wiary. Podczas, gdy wiara może chwiać się lub tracić ufność, dar rozumu leczy intelekt dając mu pewną współnaturalność z Boskimi zasadami, od których pochodzą prawdy wiary. Skoro sam Duch Święty mieszka w duszy znajdującej się w stanie łaski, Jego wpływ i natchnienia zapadają głęboko w nasze dusze, dając im pewne zrozumienie Bożych tajemnic.

Wpływ daru rozumu widoczny jest w sposób szczególny w życiu Doktórów Kościoła, jak np. świętego Tomasza z Akwinu, patrona naszej szkoły. Widać go jednak nawet w życiu ludzi prostych, zwłaszcza szczerze pobożnych, którzy posiadają nierzadko głębokie rozumienie prawd wiary, pomimo że nie posiadają formacji filozoficznej. Posiadają oni jak gdyby Boski instynkt, ostrzegający o niebezpieczeństwie dla wiary, które ludzie pobożni dzięki swej zażyłości z Bogiem wyczuwają natychmiast, gdyż dzięki darowi rozumu wiedzą, że treści te dalekie są od Objawionej Prawdy.

Prawdopodobnie jednak największą pomocą, jakiej dar ten udziela wierze, jest zrozumienie samych źródeł Objawienia, czyli Pisma Świętego i Tradycji. Tak jak w przypadku Apostołów podróżujących wraz Panem do Emaus, których oczy otworzyły się na rozumienie Pisma (Łk 24,45), podobnie Trzecia Osoba Trójcy Przenajświętszej napełniała wielu świętych owym głębokim zrozumieniem Pisma, znaczenia symboli i podobieństw występujących w Nowym Testamencie. Dar rozumu jest również głównym „autorem” symboli i znaków używanych w liturgii i daje nam poznać subtelne rzeczywistości za tymi symbolami i widzialnymi znakami ukryte. Dar ten pomaga nam również zrozumieć bardziej dogłębnie przyczyny na podstawie skutków i daje odpowiedź na najważniejsze pytania, dlaczego rzeczy są takimi, jakimi są: ponieważ Bóg je takimi stworzył.

Na modlitwie dar rozumu objawia się przede wszystkim poprzez ukojenie zmysłów. Często jesteśmy na modlitwie rozproszeni, ponieważ Bóg jest tak abstrakcyjny, tak bardzo przewyższający wszystko, co możemy poznać, że nasz intelekt doświadcza pewnego rodzaju dezorientacji, zwraca się więc szybko ku rzeczom łatwiej postrzeganym i rozumianym. Jednak dar rozumu zaspokaja tę ciekawość poprzez podporządkowanie intelektu, nastrajając go na głos Ducha Świętego, który przenika głębokości samego Boga. To właśnie ma na myśli święty Paweł, gdy mówi do Koryntian: „Któż bowiem z ludzi wie, co jest w człowieku, prócz ducha ludzkiego, który w nim jest? Tak i tego, co jest w Bogu, nikt nie poznał, tylko Duch Boży” (1Kor 2,11). Dlatego w życiu wielkich świętych zauważamy, że ich życie modlitewne stawało się stopniowo coraz bardziej proste, nie było długą rozmową z Bogiem, ale prostym wpatrywaniem się w Niego, jak to zaświadcza święty Proboszcz z Ars, któremu pewien pobożny człowiek wyznał, że podczas modlitwy: „Patrzę na Niego, a On patrzy na mnie”, powierzając w ten sposób cały wszechświat Trójcy Świętej, która powołała go do istnienia.

Dlatego, drodzy wierni, prośmy dwoje świętych wspominanych w dniu dzisiejszym, o to, by ziściło się na nas błogosławieństwo Zbawiciela: „Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą”. A ponieważ cnota czystości jest najlepszą dyspozycją do otrzymania daru rozumu i wzrostu w nim, naśladujmy przykład obojga, a również naszego patrona świętego Tomasza z Akwinu, który otrzymał ów dar w obfitości. W ten sposób będziemy mogli oczekiwać obietnicy związanej z tym błogosławieństwem – by pewnego dnia oglądać Boga i radować się tym na wieki wieków. Amen.

poniedziałek, 15 listopada 2010

Narodowe Święto Niepodległości

Drodzy uczniowie, drodzy wierni,

W dniu dzisiejszym obchodzimy w imieniu całej szkoły Narodowe Święto Niepodległości. Ponieważ świętowaliśmy już tę uroczystość w naszych rodzinach jako dzień wolny, dziś jako szkoła składamy Bogu dzięki za niepodległość Polski, odzyskaną po 123 latach braku suwerenności. Jakikolwiek byłby sąd historyków w kwestii wydarzeń z przeszłości nie można zaprzeczyć, że suwerenność, zwłaszcza suwerenność państwowa, należy do najcenniejszych dóbr, jakie można posiadać i za które musimy składać dzięki Bogu.

Dzień dzisiejszy jest więc doskonałą okazją, by przypomnieć sobie naturę dobra wspólnego, czyli tego, co scala naród i zarazem jest celem, dla którego naród ten istnieje i posiada suwerenność.

Bóg stworzył ludzką naturę w taki sposób, że nie jesteśmy jedynie jednostkami, do osiągnięcia doskonałości potrzebujemy pomocy innych. Rodzimy się w społeczeństwie, we wspólnocie, a pierwszą wspólnotą do której przynależymy, jest rodzina. Nasze indywidualne pragnienia są łatwo dostrzegalne i zrozumiałe: jesteśmy głodni, więc chcemy pożywienia – dobrego pożywienia. Mamy też inne pragnienia i potrzeby, które należą do naszej natury jako jednostek. Jednak w pełni ludźmi czyni nas dopiero to, iż Bóg stworzył nas w taki sposób, że owe dobra i pragnienia, które prowadzą nas do doskonałości, mogą zostać w pełni osiągnięte jedynie we wspólnocie. Na przykład naturalnym i najlepszym miejscem zaspakajania głodu jest wasza rodzina, gdyż nikt nie gotuje lepiej od matki. Jest to jeszcze bardziej prawdziwe w odniesieniu do ważniejszych rzeczy, jak edukacja i praktykowanie cnót, zwłaszcza cnoty miłości braterskiej.

Jednak rodzina jako jednostka społeczna jest również pewnym dobrem, dlatego funkcjonuje prawidłowo jako całość, mając zbiorowe pragnienia i potrzeby. Są rodziny, które bardzo dobrze sobie radzą, osiągając materialny sukces. Zauważcie, że kiedy rodzinie powodzi się dobrze, korzyść z tego odnoszą wszyscy jej członkowie: dzieci mogą pójść do lepszej szkoły, mają lepsze jedzenie - wszystkich stać na więcej, ponieważ rodzinie jako całości powodzi się dobrze. To właśnie nazywamy dobrem wspólnym, jest to dobro rodziny, dobro w którym udział mają wszyscy jej członkowie, mają oni nawet prawo do swego w nim udziału, który nazywamy dziedzictwem. Zwróćcie też uwagę, że każdy w rodzinie ma do wypełnienia swą własną rolę, swe własne obowiązki. Ojciec musi pracować, by zapewnić pożywienie, matka musi zadbać o to, by w domu było czysto, by był on miejscem, w którym może rozwijać się życie, dzieci muszą pomagać rodzicom i przygotowywać się do swych przyszłych obowiązków. Gdy każdy jest na swoim miejscu i wypełnia swe obowiązki, cały organizm rodziny funkcjonuje prawidłowo i wszyscy jej członkowie korzystają z jej pomyślności.

Przyjście na świat w dobrej rodzinie jest szczególną łaską - jak sami wiecie od swych rodziców otrzymujecie dosłownie wszystko. Dobro wspólne ma wielki wpływ na to, co robicie jako jednostki i każdy z was ma obowiązek działać na rzecz dobra wspólnego, by dzięki waszej pracy, nauce i praktykowaniu cnót, waszej rodzinie jako całości dobrze się powodziło. Każde pokolenie musi uprawiać ziemię przekazaną mu przez przodków, w przeciwnym razie nie przyniesie ona owocu. Wszystko wokół nas popada w ruinę właśnie dlatego, że wielu ludzi zapomniało, czym jest dobro wspólne.

Poprzez zrozumienie, a zwłaszcza poprzez umiłowanie dobra wspólnego rodziny, zdolni jesteście rozumieć czym jest dobro wspólne kraju i obowiązek miłości ojczyzny. Rodzina, choć jest absolutnie konieczna dla naszej doskonałości, nie wystarcza jednak, by każdy z jej członków doskonałość osiągnął. Nawet najbardziej utalentowane i szczęśliwe rodziny nie są ekspertami w każdej dziedzinie. Wspaniałe rodziny Bacha i Bernoulliego, niezależnie od swych sukcesów w dziedzinie muzyki i matematyki, w innych dziedzinach nie posiadały wystarczających zdolności. Tak więc również rodzina potrzebuje do osiągnięcia swych celów oraz doskonałości pomocy innych rodzin. Ta organizacja rodzin jest społecznością, stanowiącą dobro wspólne dla wszystkich rodzin wchodzących w jej skład. Wspólnotę tę nazywamy państwem, narodem lub ojczyzną.

Z tego powodu naród jako całość może znajdować się w stanie rozkwitu, ale też i upadku. Dobro wspólne zależy od dobra wszystkich członków – państwo może być jedynie tak dobre, jak dobrzy są jego obywatele. Dlatego właśnie tak ważna jest dla nas miłość ojczyzny, ponieważ to właśnie wówczas, gdy wasz kraj jest bogaty, potężny i prawy – również wy nabywacie tych cech. Więcej nawet: wszystko, co czynicie, posiada wielkie znaczenie z tego prostego powodu, że przynależycie do pewnego narodu i jako jego członkowie reprezentujecie go i macie udział w jego reputacji, niezależnie od tego, czy jest ona dobra czy zła.

Znaczenie dobra wspólnego widzimy też w życiu św. Pawła, który w pewnym momencie został pojmany przez Żydów i przywiedziony przed oblicze rzymskiego trybuna (Dz 22). Żydzi w swej nienawiści pragnęli jego śmierci i ulegając ich naciskom trybun kazał go uwięzić, by został ubiczowany i wydany na męki. A ponieważ go związano, św. Paweł spytał stojącego obok centuriona, czy wolno im biczować obywatela rzymskiego, który nie został osądzony. Dowiedziawszy się, że Paweł jest obywatelem rzymskim, żołnierze, którzy mieli zadawać mu męki, odstąpili od niego natychmiast, a trybun powiedział, że on sam obywatelstwo to kupił za wielką sumę. Paweł odrzekł na to z lakoniczną dumą: „Ja zaś nawet się urodziłem”. Przez ten fakt narodzenia jako obywatel rzymski, miał on prawo odwoływania się nawet do samego cesarza – do cesarza też został wysłany i pod jego opieką się znajdował.

Podobnie wy, będąc Polakami, macie prawo i przywilej nazywać własnymi wszystkie wielkie sukcesy waszych przodków. Macie udział w tryumfie Jana Sobieskiego i w chwalebnej obronie Jasnej Góry. Podobnie jak sukces doczesny waszych ojców przydaje szacunek waszemu nazwisku, o ile je nosicie, tak również chwała waszej ojczyzny płynie w waszych żyłach tak długo, jak okazujecie swemu krajowi szacunek i miłość, tak długo, jak jesteście posłusznymi synami rodziny, której na imię Polska.

Obchodzone dziś święto odrodzenia waszej ojczyzny uczy was, że nawet jeśli wasz kraj daleki jest od doskonałości, nawet jeśli cierpi z powodu złych rządów i nieuczciwości swych przywódców, nawet jeśli znajduje się pod obcą okupacją, zawsze posiada wartość. Tylko od was zależy, czy okazywać będziecie prawdziwą miłość do waszego kraju – a wówczas ta prawdziwa miłość po raz kolejny zapewni mu dobrobyt. Umiłowanie waszej rodziny powinno uczynić dobro wspólne największym naturalnym dobrem, jakiego moglibyście pożądać, dobra dla którego obrony warto jest poświęcić własne życie.

Módlmy się więc podczas tej Mszy świętej w sposób szczególny do Matki Bożej. Niegdyś, w obliczu zagrożenia dobra wspólnego, Jan Kazimierz poświęcił Jej Polskę, a Jej cudowne wstawiennictwo na przestrzeni wieków jest niezaprzeczalnym faktem – niekiedy dokonywało się ono nawet wbrew narzędziom, jakimi posługiwała się dla zdziałania tych cudów. Módlmy się więc do Niej, jako do Matki i Królowej tej rodziny, aby – skoro oddaliśmy się całkowicie pod Jej opiekę – uprosiła nam, naszym rodzinom i naszej ojczyźnie błogosławieństwo Boga, który żyje i króluje na wieki wieków. Amen.

niedziela, 14 listopada 2010

6 Niedziela pozostała po Objawieniu Pańskim

Otworzę usta moje w przypowieściach, będę wypowiadał rzeczy skryte od założenia świata”.

Drodzy Wierni,

Pan Jezus przemawia dziś do nas w przypowieściach, w przypowieściach mówiących o naturze Królestwa Niebieskiego. Zbawiciel często zwraca się do nas w przypowieściach. Co ciekawe, Chrystus Pan, który jest przedwieczną mądrością, nie chciał nauczać nas posługując się skomplikowanym słownictwem czy górnolotnymi słowami, ale za pomocą przykładów zaczerpniętych z naszego codziennego życia. Przyszedł, by nauczać nas o rzeczywistościach wiecznych, posługując się przy tym jednak opowieściami o rzeczach doczesnych, znanych nam wszystkim.

Zbawiciel mówi do nas w przypowieściach, ponieważ zwraca się do wszystkich ludzi żyjących na przestrzeni wszystkich wieków. Nie do ludzi o konkretnym wykształceniu, formacji czy nawet kulturze, ale do wszystkich ludzi, którzy dzięki Jego łasce dostąpią zbawienia. Wszystkie rzeczy stworzone noszą w sobie pewien ślad czy pieczęć swego Stwórcy, podobnie jak każde dzieło sztuki nosi podpis artysty, który je wykonał. Pan Jezus jest Stwórcą wszystkich rzeczy, jest więc dla Niego czymś normalnym i naturalnym, że ukazuje nam rzeczywistości nadprzyrodzone posługując się przy rzeczami, które stworzył.

Chrystus Pan opowiada nam dziś dwie różne przypowieści, obie traktujące o Królestwie Niebieskim. Pan Jezus bardzo często używa sformułowania „Królestwo Niebieskie”, odnosząc się różnych jego aspektów. Jest to przede wszystkim Królestwo Łaski, które Chrystus ustanawia poprzez Ofiarę Krzyża; gdzie dokonuje odkupienia tych, których wyzwolił z niewoli diabła. Ponieważ łaska prowadzi nas do życia wiecznego, Król Nieba jest również samym życiem wiecznym. A ponieważ Pan Jezus udziela łaski za pośrednictwem swego Kościoła, termin Królestwo Niebieskie odnosi się również do niego, jako założonego na fundamencie Apostołów.

Chrystus Pan opowiada nam więc dziś dwie przypowieści. Najpierw porównuje Królestwo Niebieskie do ziarenka gorczycy, które wyrasta i przeobraża się w potężne drzewo. Jak mówi, ziarno gorczycy jest najmniejszym ze wszystkich ziaren – ma to oznaczać pokorę Zbawiciela oraz Apostołów. Zastanówmy się nad skromnością Ewangelii, którą można przeczytać w kilka zaledwie godzin, która napisana została tak pospolitym językiem – a przecież przeobraziła ona cały świat. Pomyślmy o licznych cesarzach, którzy pragnęli rozszerzyć granice swych imperiów aż po krańce świata. Wszyscy oni przeminęli. Rzadko kiedy się ich wspomina, o ile w ogóle się o nich pamięta. A jednak Chrystus Pan i dwunastu rybaków z Galilei zbudowało Królestwo, które nie tylko objęło cały glob, ale też przetrwało dwa tysiące lat i będzie trwało aż do końca czasów. Zaprawdę, to maleńkie ziarenko gorczycy wyrosło w potężne drzewo.

Pan Jezus podaje przykład ziarenka gorczycy nie tylko dlatego, że jest ono małe i niepozorne, ale również dlatego, że jest ono dla nas użyteczne jedynie wówczas, gdy zostanie zmielone. Również Zbawiciel, aby ustanowić swe Królestwo, starty został niejako na proch, ukrzyżowany na nasze grzechy. Gorczyca daje ostry aromat jedynie wówczas, gdy zostanie zniszczona. Podobnie też drzewo, w które ziarno jej wyrasta, symbolizuje Krzyż, na którym umiera Chrystus Pan, a ptaki gnieżdżące się w jego gałęziach - dusze tych wszystkich, którzy dostępując zbawienia ulatują do Nieba.

Ta pierwsza przypowieść mówi nam przede wszystkim o ustanowieniu Kościoła, Królestwa Niebieskiego, będącego bezpiecznym portem zbawienia dla dusz odkupionych Ciałem i Krwią Zbawiciela.

Następnie Pan Jezus mówi o Królestwie Niebieskim, które podobne jest do trzech miar mąki, które zakwaszają całe ciasto. Chrystus Pan odnosi się tu do tajemnego działania łaski, która uświęca nas w podobny sposób, jak kwas powoduje wyrastanie chleba. Łaska wkracza do duszy przede wszystkim poprzez trzy cnoty teologiczne otrzymywane podczas chrztu, które uświęcają całą osobę, czyniąc ją dzieckiem Bożym i oczyszczając ją z grzechu.

Podobnie jak kwas nie niszczy mąki, ale raczej uszlachetnia ją i udoskonala, tak też łaska nie niszczy naszej natury, ale ją uszlachetnia. Podobnie jak kwas wywołuje pewne działanie i fermentację, tak również łaska, która przychodzi poprzez miłość, uświęca wszystkie nasze uczynki i daje nam życie nadprzyrodzone. Jest to dla nas ważne lekcja, byśmy zawsze pamiętali, że nawet jeśli łaska, którą otrzymaliśmy jest nadprzyrodzona, daleko przewyższająca naszą naturę, niemniej jednak pozostajemy nadal istotami ludzkimi. Podobnie jak kwas powoduje zakwaszenie całej mąki, która jednak pozostaje mąką, tak również łaska uświęca całą osobę, nadal jednak pozostajemy istotami ludzkimi.

Powinniśmy o tym zawsze pamiętać – zwłaszcza w kontekście edukacji i naszego życia duchowego. Chrzest gładzi nasze grzechy i udziela nam wszelkich łask potrzebnych do życia jako dzieci Boże. Podobnie jak kwas, łaska uświęca całą naszą istotę. Niemniej jednak pozostajemy ludźmi, naznaczonymi skutkami grzechu pierworodnego – czyli ignorancją, słabością i skłonnością do zła. Nawet chleb, który został zakwaszony, ulega zepsuciu i z czasem nie nadaje się do jedzenia – podobnie dusza, która została ochrzczona, może niestety okazać się niegodna łaski, którą otrzymała.

Zbawiciel podaje nam więc przykład zaczynu pokazując, że poprzez cierpliwe dodawanie go do mąki, cała potrawa zostanie zakwaszona. Musimy nieustannie ćwiczyć się w cnocie, by łaska, którą otrzymaliśmy, mogła przynieść właściwe owoce w Królestwie Niebieskim.

Tak więc, Drodzy Przyjaciele, weźmy sobie do serca porównania, które ukazuje nam dziś Zbawiciel dla opisania Królestwa Niebieskiego. Po pierwsze: Niebo możemy osiągnąć jedynie poprzez naśladowanie owego ziarenka gorczycy, które jest małe i niepozorne: poprzez praktykowanie cnoty pokory. Musimy praktykować umartwienie, które na podobieństwo ostrej gorczycy nada smak naszemu duchowemu życiu. Musimy również pracować cierpliwie, podobnie jak Ten, który umarł za nas na Krzyżu, zakwaszając nasze najpokorniejsze, codzienne czynności kwasem Ewangelii.

Zwracajmy się też ufnie do Matki Bożej – podobnie jak kobieta w dzisiejszej Ewangelii, dodaje Ona zaczyn do naszych dusz, wypraszając im łaski, których im tak bardzo potrzeba. Prośmy Ją więc gorąco o pomoc w praktykowaniu Ewangelii naszego Zbawiciela w codziennym życiu, aby - jak o to prosimy w Pater noster - Królestwo Boże stało się na ziemi, podobnie jak trwa przez cała wieczność w Niebie. Amen.

niedziela, 7 listopada 2010

5 Niedziela pozostała po Objawieniu Pańskim

Drodzy wierni,

Z ust Zbawiciela słyszymy dziś jedną z najważniejszych przypowieści, jakie wygłosił On podczas całego swego życia publicznego. Chrystus Pan często przemawiał w przypowieściach, by pouczyć nas o Królestwie Bożym. W przypowieściach tych posługiwał się wyobrażeniami zaczerpniętymi ze świata widzialnego, by pouczyć nas o świecie niewidzialnym. Dobry Bóg stworzył wszystko co istnieje, by objawić swą chwałę. Wszystkie rzeczy stworzone są w ten czy inny sposób obrazami Tego, który jest stworzył, nawet jeśli w żadnej mierze nie dorównują one swemu Stwórcy. Tak więc przypowieści Zbawiciela są w pewien sposób niejasne, rozbudzające przez to naszą ciekawość, ale też trudne, wymagające od nas aktu wiary w Chrystusa. Dlatego Ewangelia jest księgą otwartą dla wszystkich, korzyść z jej czytania odnoszą jednak jedynie ludzie dobrej woli.

Dzisiejsza przypowieść jest jednak tak ważna, że sam Zbawiciel objaśnia nam jej znaczenie. Interpretację wielu swych przypowieści Pan Jezus pozostawił Kościołowi, sens dzisiejszej wyjaśnia jednak osobiście.

Siewcą jest Syn Człowieczy, czyli Chrystus, który udziela nam swej łaski. Polem jest świat, dusze wciąż na nim żyjące, znajdujące się na drodze do wieczności. Dobrym ziarnem jest działanie łaski w duszach, owoce czyli dzieci Boże, kąkolem natomiast dzieci diabła. Żniwami jest koniec świata, kiedy to aniołowie przywiodą każdą duszę na sąd przed obliczem Boga. Kąkol spalony zostanie w wiekuistym ogniu, a sprawiedliwi dostąpią wiecznego szczęścia w Królestwie Ojca.

Przez tę przypowieść Zbawiciel naucza nas więc, że pszenica i kąkol będą wzrastać razem aż do końca czasów. Dobrzy oraz źli muszą żyć obok siebie aż do czasu, gdy po zakończeniu tego życia każdy z nich otrzyma stosowną zapłatę.

Kiedy Pan Jezus mówi o Królestwie Bożym, mówi zawsze o swej łasce, o życiu wiecznym lub o Kościele. Mowa jest więc o tej samej rzeczywistości, rzeczywistości w której panuje Bóg, czy to w duszy sprawiedliwego poprzez łaskę, czy to w niebie – jako owoc tej łaski, czy to w Kościele, jako narzędziu służącym do przekazywania łaski. Przypowieść powyższa odnosi się więc również do Kościoła. Polem z Ewangelii jest Kościół, w którym dusze otrzymują łaskę pochodzącą od Chrystusa. Nie powinno nas więc dziwić, że nawet w Kościele znaleźć możemy ludzi nie żyjących wedle tej łaski, ludzi w których sercach pleni się kąkol zasiany przez diabła.

Owoce łaski widzimy w całej historii Kościoła: byli nimi wielcy święci, którzy odpowiadali na tę łaskę i z nią współpracowali, pomimo wszelkich przeszkód i przeciwności i dali płon stokrotny. Widzimy również owoce kąkolu zasianego przez diabła: katolików żyjących wedle ducha tego świata, a nie stosownie do godności, do jakiej zostali powołani. Rosną oni w Kościele razem, obok siebie, a w dzień sądu każdy z nich otrzyma stosowną zapłatę – wedle tego, jakie życie prowadzili.

Chrystus Pan jest Bogiem i Człowiekiem. Posiada dwie odrębne natury, Boską oraz ludzką. Jako Bóg jest nieśmiertelny, nie może umrzeć. Jako człowiek - umarł na Krzyżu na nasze grzechy. Jego człowieczeństwo było pod każdym względem takie, jak nasze – prawdziwie cierpiał i prawdziwie umarł. We Wcieleniu nie nastąpiło zlanie się dwóch natur, ani też jedna z nich nie zastąpiła drugiej, obie one są zjednoczone w jednej Osobie naszego Pana Jezusa Chrystusa.

Chrystus Pan założył swój Kościół, by dać nam udział w swym własnym Bożym życiu. Udziela nam, istotom ludzkim, owego Bożego życia, za pośrednictwem Kościoła. Widzimy więc, że w Kościele posiada równocześnie pierwiastek Boski, jak i ludzki. Nawet słusznie mówimy że Kościół jest Mistycznym Ciałem Zbawiciela. Kościół jest Boski, ponieważ przekazuje życie Chrystusa Pana, Boże życie łaski. Jest ludzki, ponieważ życie to przekazywane jest istotom ludzkim, a Kościół składa się z istot ludzkich, które mogą odrzucić tę łaskę i które grzeszą. Nie powinniśmy się więc gorszyć i wówczas, gdy widzimy sługi Kościoła, nawet zajmujące najwyższe w nim stanowiska, popełniające grzechy, nawet grzechy przeciwko wierze. Pan Jezus nie niszczy ich ludzkiej natury ani ich wolnej woli. W odpowiednim czasie poniosą stosowną karę – gdyż Bóg nie pozwoli z siebie szydzić.

Można by powiedzieć, że obecny kryzys w Kościele przypomina w pewien sposób Ukrzyżowanie Zbawiciela. W czasie Męki niewielu tylko ludzi pozostało Mu wiernych. Na przestrzeni wieków Ukrzyżowanie stało się dla wielu kamieniem obrazy. Wielu, spoglądając na krucyfiks, widzi jedynie cierpienia ludzkiej natury Chrystusa i mówi, że nie może On być Bogiem. Nie może być Bogiem, jak twierdzili w czwartym wieku arianie. Przyznawali, że Pan Jezus był najdoskonalszym człowiekiem, jaki kiedykolwiek żył na ziemi, odmawiali Mu jednak Boskości. Nie potrafili zaakceptować faktu, że umarł On na Krzyżu.

Byli też inni, którzy kwestionowali Człowieczeństwo Zbawiciela – jak monofizyci. Twierdzili oni, że Chrystus był Bogiem, a więc nie mógł cierpieć. Pozorował jedynie cierpienie – jak uczyli – by ukazać nam okropieństwo grzechu. Podobnie jak archanioł Rafał, który by ukazać się Tobiaszowi przybrał pozory ludzkiego ciała, tak też Chrystus, według monofizytów, nie posiadał prawdziwego ludzkiego ciała, lecz tylko pozór ludzkiej natury. Monofizyci nie potrafili zaakceptować cierpień Pana Jezusa. Aby „ochronić” Jego Bóstwo, odrzucili wiarę w Jego Człowieczeństwo.

Obie te herezje są jednak fałszywe. Obie są kłamstwami. Chrystus Pan jest Bogiem i Człowiekiem. Posiada naturę zarówno Boską jak i ludzką, i nie pozostają one ze sobą w sprzeczności, ponieważ zjednoczone są w jednej Osobie.

Tak samo jest z Kościołem, będącym w pewien sposób przedłużeniem dzieła Wcielenia, Mistycznym Ciałem Chrystusa. Są tacy, którzy odrzucają wiarę w jego Boskość. Obecnie, gdy jesteśmy świadkami wszystkich tych błędów i grzechów popełnianych przez ludzi sprawujących władzę w Kościele, niektórzy mogą być kuszeni do wątpienia, czy ludzie dopuszczający się takich rzeczy ci są członkami Kościoła. Podobnie jak arianie, będą oni kuszeni do wątpienia w pierwiastek boski. Ten papież robi rzeczy tak przerażające, że z pewnością nie jest papieżem – twierdzą dziś sedewakantyści. Ponieważ papież dał taki i taki powód do zgorszenia, nie może być papieżem, i wszystko co robi traktując jako nieważne. Zapominają, że papież nie jest papieżem ze względu na swe osobiste zasługi. 

Biskup Rzymu nie jest koniecznie świętym. Jest on odpowiedzialny za cały Kościół, niekiedy wbrew sobie. Papież nie jest Bogiem. To prawda, posiada Boską władzę nauczania i rządzenia Kościołem, może jednak odmówić wykonywania tej władzy. Święty Piotr otrzymał władzę sprawowania tej samej Ofiary, co Chrystus Pan, a jednak jeszcze tej samej nocy trzykrotnie się Go zaparł. Jeśli pierwszy papież stał się powodem zgorszenia dla innych Apostołów, również obecnie Biskup Rzymu, czyli papież, może negować Ofiarę Mszy, będącą tą samą Ofiarą złożoną przez Chrystusa. Los Judasza pokazuje nam, jak straszliwa potrafi być ludzka wolna wola.

Są również i tacy, którzy uważają, że cierpienia Kościoła są jedynie urojone. Liberałowie twierdzą, że sprawy w Kościele idą w całkowicie dobrym kierunku. Papież tak naprawdę nie chce nowej Mszy, okoliczności zmuszają go jednak do jej zaakceptowania. Ludzie sprawujący w Kościele władzę tak naprawdę chcą dobrze, muszą jednak wsłuchiwać się w głos współczesnego świata. Jaka wiele ekwilibrystyki umysłowej trzeba, by usprawiedliwić wydarzenia takie jak to, które miało miejsce w Asyżu? Nie, straszliwe skandale w Kościele są aż nazbyt realne. Nie możemy zamykać oczu na rzeczywistość. Kościół składa się z pierwiastka ludzkiego, a żaden grzesznik nie może uzyskać usprawiedliwienia powołując się na fakt, że jest Biskupem Rzymu. Każda dusza skazana na potępienie ma prawo zapytać papieża: a ty, co ty uczyniłeś, by uratować moją duszę? Jaka to straszliwa odpowiedzialność! Nie, również papież musi ostatecznie zdać rachunek ze swych uczynków. Nie możemy zastąpić rzeczywistości mrzonką.

Nie jesteśmy więc ani sedewakantystami, ani liberałami, drodzy wierni. Wierzymy w to, czego naucza nas dziś Zbawiciel, wierzymy, że dobre i złe ziarno musi wzrastać obok siebie na tym samym polu. Musimy pozostać katolikami, musimy pozostać wierni nauce Chrystusa Pana – musimy wierzyć w bóstwo i człowieczeństwo Jego Kościoła, podobnie jak wierzymy w Jego własne Bóstwo i Człowieczeństwo. 

A wspomagani przez Jego łaskę pozostaniemy Mu wierni, pomimo wszelkich pokus, byśmy pewnego dnia mogli wspólnie z Nim radować w Królestwie Bożym na wieki wieków. Amen.

środa, 3 listopada 2010

3 listopada - Missa Requiem

Drodzy uczniowie, drodzy wierni,
 
W dniu dzisiejszym wspominamy naszych drogich zmarłych, a podczas Mszy Requiem, prosimy, by Bóg raczył obdarzyć ich wiecznym spoczynkiem. W trakcie Mszy czytane są słowa z Apokalipsy świętego Jana: Błogosławieni umarli, którzy w Panu umierają” (Ap 1413). Słowa te przywodzą nam na myśl naukę Zbawiciela, wygłoszoną podczas Kazania na górze, a wspominaną zaledwie kilka dni temu, w uroczystość Wszystkich Świętych, serię błogosławieństw rozpoczynających się od słów: „Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy Królestwo Niebieskie”. Do tych dni, w które modlimy się w sposób szczególny za naszych drogich zmarłych, pasuje zwłaszcza inne wygłoszone przez Chrystusa błogosławieństwo: „Błogosławieni, którzy płaczą, albowiem oni będą pocieszeni”. I rzeczywiście, nie ma dla dusz w czyśćcu cierpiących większego pocieszenia niż nasze za nie modlitwy, podobnie też dla nas nie ma większej pocieszechy niż świadomość, że jesteśmy w stanie pomóc tym, których kochamy i którzy odeszli przed nami po swą zapłatę. 

Owych błogosławieństw wygłoszonych przez Chrystusa Pana jest siedem, a po nich znajdujemy jeszcze jedno, stanowiące niejako streszczenie wszystkich poprzednich. Błogosławieństwa te wypowiedziane zostały w uroczystej chwili, gdy Zbawiciel promulgował swą doktrynę, w najdłuższym ze swych kazań, o jakich wspominają Ewangelie. Nazywamy je Kazaniem na górze, ponieważ wygłoszone zostało na górze nieopodal Kafarnaum i streszcza pełnię Jego nauki. Jest to kazanie, w którym Zbawiciel oczyszcza i umoralnia Stare Przymierze, które również zawarte zostało na górze. Podczas gdy Stare Przymierze rozpoczyna się od serii napomnień i kar które nazywamy Przykazaniami, Nowe rozpoczyna się od serii błogosławieństw. Powód tego jest bardzo głęboki: Stare Prawo było jedynie przepisami co do ciała, jak mówi święty Paweł, podczas gdy dzięki wlaniu łaski, jakiego dostępujemy poprzez Chrystusa Pana, sam Bóg przychodzi by zamieszkać w naszych sercach. Jesteśmy prawdziwie błogosławieni, gdyż mamy Boga za Ojca, a błogosławieństwa mające źródło w naszym przybranym synostwie pobudzają nas do życia zgodnego z tą niezmierzoną godnością. 

Owe błogosławieństwa wygłoszone przez Zbawiciela są więc owocami mieszkania Ducha Świętego w naszych duszach, symbolizują więc zwieńczenie i ukoronowanie życia chrześcijańskiego na ziemi. Stanowią zapowiedź stanu wiecznej szczęśliwości w niebie. A ponieważ są owocami działania Ducha Świętego w naszych duszach, każde z nich odpowiada konkretnemu darowi, konkretnemu darowi Ducha Świętego. 

Pan Jezus rozpoczyna swą wielce wymowna naukę od błogosławieństwa, którym cieszą się ludzie ubodzy w duchu. Ubodzy w duchu to ci, których duch oderwany jest od spraw tego świata lub tacy, których duch jest ubogi w tym znaczeniu, że nie jest zdominowany przez rzeczy doczesne. Dusze te są błogosławione, błogosławione przez Boga który jest ich Ojcem, ponieważ odziedziczą dobra o nieskończonej wartości. Parę ustępów dalej Pan Jezus obiecuje, że nawet podając spragnionemu kubek wody w Jego Imię, zyskamy stokroć więcej w tym życiu, oraz wieczne szczęście w niebie. Cnota miłosierdzia, pomaganie bliźnim, nie może zostać nabyta bez oderwania od rzeczy materialnych (gdyż człowiek chciwy zachowa je wyłącznie dla siebie). Widzimy więc, że błogosławieństwo to powiązane jest z cnotą umiarkowania, która powściąga nasze przywiązania do rzeczy tego świata, powiązane jest też w sposób szczególny z darem Ducha Świętego, który nazywamy Bojaźnią Bożą. Lękając się obrazić Boga w korzystaniu z przyjemności doczesnych zyskujemy Jego błogosławieństwo, posiadamy w naszych sercach Królestwo Boże, w którym sam Bóg panuje poprzez łaskę. 

Dalej Zbawiciel mówi o błogosławieństwie, jakiego dostąpią cisi, którym obiecane jest, iż posiądą ziemię. Rzeczy ziemskie i doczesne zazwyczaj do kogoś należą. Rzeczy materialne ze swej natury należeć mogą do jednej tylko osoby, podczas gdy dobra duchowe należeć mogą do wszystkich. Na przykład pióra, ołówka czy notesu może używać w danej chwili jedna tylko osoba. Wszyscy jednak możemy posiadać prawdę. Wszyscy możemy posiadać wiarę i to w całej jej pełni. Wiedza może być posiadana przez wielu i to nawet w różnym stopniu. Rzeczy duchowe mogą więc należeć do wszystkich, z rzeczami materialnymi jest jednak inaczej. Skoro zjecie jabłko, nie może ono należeć już do nikogo innego. 

Dlatego właśnie cnota sprawiedliwości odnosi się często do spraw materialnych, do prawa własności etc, innymi słowy do rzeczy doczesnych. Błogosławieństwo, jakiego dostępują cisi dziedzicząc ziemię, odnosi się więc zasadniczo do cnoty sprawiedliwości, poprzez którą oddajemy każdemu to, co się mu należy. Jak widzieliśmy, dar pobożności udoskonala tę cnotę – w jaki sposób koresponduje on jednak z cichością? 

W siedemnastym wieku mieszkający na terenie dzisiejszej Niemczy na Śląsku baron Friedrich Freiherr von Logau napisał: „Młyny Boże mielą wolno, ale dokładnie i na miałko” [Epigrammata]. Koła sprawiedliwości często potrzebują wiele czasu, by wymierzyć sprawiedliwy sąd i choć sprawiedliwość często nie następuje prędko, jest jednak nieubłagana i bezlitosna. Czasami do jej wypełnienia minąć muszą wieki, jest ona jednak nieunikniona, jeśli nie w tym życiu, to z pewnością w przyszłym. Można by się łudzić, że poprzez oszustwa, kłamstwa czy wykręty można w jakiś sposób od niej się wymigać – ostatecznie jednak jest to niemożliwe. Kłamstwa mają krótkie nogi. Sprawiedliwość może się opóźnić, gdy jednak nadejdzie, jest bezlitosna. Wystarczy choćby pomyśleć o ludziach, którzy żyją w kłamstwie – przez jakiś czas mogą odnosić sukcesy, jednak wkrótce ich kłamstwa wychodzą na jaw, ich reputacja przepada, a dalsze życie staje się nieustanną torturą. Historia ukazuje nam przykłady wielu monarchów, którzy zdobyli władzę przy użyciu brutalnej siły jedynie po to, by również w wyniku siły ją utracić. Najlepiej wyraził tę prawdę sam Zbawiciel: „Ci, którzy mieczem wojują, od miecza poginą”. 

Dlatego też Chrystus Pan w swym Kazaniu na górze poucza nas o cnocie sprawiedliwości: „Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Albowiem jakim sądem sądzić będziecie, takim was osądzą i jaką miarą mierzyć będziecie, taką wam odmierzą” (Mt 7,1). Mówi również, że nawet jedno obraźliwe słowo przeciwko bliźniemu zasługuje na karę ognia piekielnego. Dlatego najlepszym i najdoskonalszym sposobem praktykowania cnoty sprawiedliwości jest zachowywanie cichości i łagodności. Człowiek sprawiedliwy podobny jest do samego Boga, który w swej łagodności i miłosierdziu pozwala, by deszcz padał zarówno na sprawiedliwych jak i niesprawiedliwych, który sądzi bez względu na osobę, ale wedle dobra. Dlatego też cisi posiądą na własność ziemię, ponieważ mają udział w tym samym akcie rządzenia, przez który sam Bóg rządzi światem. 

Na koniec przyjrzyjmy się pokrótce błogosławieństwu, które najbardziej związane jest z pocieszeniem, o które się modlimy: „Błogosławieni, którzy płaczą, albowiem oni będą pocieszeni”. Owe łzy wynikają z uświadomienia sobie faktu, jak krótkie jest nasze doczesne życie. Niezależnie od tego, jak wielką miłością kogoś darzymy i niezależnie od tego, jak bardzo osoba ta kocha nas, jak bardzo jest nam niezbędna, również ona musi umrzeć, przechodząc z tego życia do wieczności. Podobnie my sami musimy zakończyć to życie doczesne, niektórzy jako młodsi, a niektórzy starsi, wszyscy jednak musimy umrzeć. Odwiedzając groby naszych bliskich dobrze jest uświadomić sobie, że również my pewnego dnia dołączymy do nich w ziemi i zastanowić się, czy jeśli mielibyśmy umrzeć dziś, żylibyśmy wedle własnych upodobań? Zwłaszcza dar wiedzy pozwala nam osądzić we właściwy sposób rzeczy stworzone, uświadomić sobie marność tego świata i wszystkich jego spraw. 

Jako chrześcijanie wiemy jednak, że życie ziemskie nie jest końcem. Nie mamy do czynienia z odejściem, ale przeobrażeniem. Jesteśmy przeznaczeni do czegoś większego, czegoś szlachetniejszego, czegoś tak cudownego, że nic na ziemi nie potrafi choć w zbliżony sposób tego wyrazić. Nasze życie nie kończy się w grobie, zmienia się jedynie, przeobraża się w życie wznioślejsze i lepsze. Dlatego śmierć jest dla nas nie tylko czasem opłakiwania, ale też czasem wielkiej nadziei. Przechodząc przez życie doczesne mamy nadzieję na osiągnięcie wspanialszego i bogatszego życia wiecznego. 

Dlatego, drodzy wierni, módlmy się w ciągu najbliższych dni w sposób szczególny za naszych bliskich zmarłych. Choć teraz płaczemy, zostaniemy pocieszeni, gdy usłyszymy słowa uwalniające nas od długów za nasze grzechy: „Pójdźcie błogosławieni Ojca mego, posiądźcie królestwo, zgotowane wam od założenia świata” (Mt 25,34).

niedziela, 31 października 2010

na święto Chrystusa Króla


Drodzy wierni,

W dniu dzisiejszym przypada uroczystość Chrystusa Króla, dzień, w którym publicznie potwierdzamy władzę Chrystusa nad całym stworzeniem, całym społeczeństwem, wszystkimi narodami i systemami prawnymi. On jest Stwórcą Wszechrzeczy, Zbawicielem rodzaju ludzkiego, a więc dla naszego własnego szczęścia, dla dobra i pomyślności naszego społeczeństwa, musi On panować, ponieważ jest Królem.

Na każdej niemal karcie Ewangelii widzimy, jak Chrystus Pan głosi nam naukę o Królestwie. Rozpoczyna swe nauczanie wezwaniem do pokuty „albowiem przybliżyło się Królestwo Niebieskie” (Mt 4,17). Mówi nam o swoim Królestwie, Królestwie które prowadzi nas do Nieba, a więc koniecznym do naszego zbawienia, gdyż ci, którzy wyrzuceni zostaną z niego, wpadną w ogień piekielny „gdzie będzie płacz i zgrzytanie zębów” (Mt 8,12). Wkraczamy do tego Królestwa łaski i prawdy podporządkowując się Jego prawu, Jego nakazom, Jego władzy. On sam nauczył nas się modlić słowami, które powtarzamy każdego dnia, by Jego Królestwo mogło zapanować na ziemi, tak jak istnieje ono w Niebie (Mt 6,10).

A ponieważ Chrystus jest Panem tego Królestwa, jest też Królem. Tego samego dnia, w którym oddał życie za poddanych swego Królestwa, odpowiedział Piłatowi: „Ty mówisz, że jestem ja królem” (J 18,37). Chrystus jest Królem, ponieważ sprawuje rządy monarsze, jako jedyny prawdziwy Władca, rządzący wszelkimi innymi, jako Ten, od którego pochodzi wszelka władza. Co więcej, Chrystus jest Królem nie dlatego, iż my akceptujemy Jego panowanie, jak to często bywa na tym świecie – Jego Królestwo nie jest z tego świata, ponieważ przychodzi z Nieba, od samego Boga. Nie jest więc zależne od akceptacji ze strony ludzi, jego natura jest bowiem Boska. Słusznie nazywane jest Królestwem Niebieskim, ponieważ jest to Królestwo ustanowione przez samego Boga dla zbawienia rodzaju ludzkiego, Królestwo, poza którym nikt nie może być zbawiony. A ponieważ Królestwo to pochodzi od samego Boga, jest równie jak On wieczne - obiecuje też życie wieczne wszystkim swym poddanym.

W dniu dzisiejszym chcemy uczcić jednak nie tyle Królestwo Chrystusa Pana, co fakt, że On sam jest Królem, rządcą wszystkich narodów. Posiada On wszystkie prawa i przywileje królewskie, ponieważ jest Bogiem. Święty Jan pisze w swej Ewangelii o Słowie: „Wszystko przez nie się stało, a bez niego nic się nie stało, co się stało” (J 1,3). Dlatego Zbawiciel, jako stwórca ludzkiej natury, jest z konieczności Królem wszystkich rzeczy i wszystkich narodów. Jako Bóg ma prawo do posłuszeństwa w każdej dziedzinie ludzkiego życia. To Jemu podporządkowane muszą być i z Jego wolą muszą zgadzać się wszelkie prawa, to dla Niego zarezerwowana jest wszelka władza sądzenia i to w Nim źródło swe ma wszelka władza wykonawcza.

Logiczną tego konsekwencją jest więc, drodzy wierni, że aby społeczeństwo cieszyło się pomyślnością, by rządy mogły spełniać swe zadanie polegające na budowaniu wspólnego dobra, państwo musi uznawać królewską władzę Chrystusa. Odmowa posłuszeństwa wobec Zbawiciela czy próba stworzenia państwa nie uznającego Jego nauki za prawdziwą, równoznaczne jest z brakiem wiary w Niego i odrzuceniem Jego słusznych praw względem nas. Ludzie, którzy opowiadają się za niezależnością Królestwa Chrystusa, czyli Kościoła, oraz państwa, w rzeczywistości nie mają ochoty podporządkowywać się prawom Jezusa Chrystusa. Domaganie się, by prawa jakiegoś państwa niezależne były od moralności nauczanej przez Zbawiciela, oznacza w istocie skazanie przeważającej większości obywateli na ogień wieczny, uniemożliwia tez państwu osiągnięcie nawet czysto naturalnej doskonałości.

Każda istota ludzka stworzona została przez Boga, by osiągnąć szczęście, szczęście wieczne. Szczęśliwość tę dać nam może jednak jedynie coś, co uczyni nas szczęśliwymi przez cała wieczność, czyli doskonałe dobro. Jest tylko jedno nieskończone i wiecznie doskonałe dobro, jest nim sam Bóg. Boga jednak nie można osiągnąć bez łaski, a łaska ta przychodzi jedynie poprzez naszego Pana i Zbawiciela Jezusa Chrystusa. Jak więc państwo może mieć choćby nadzieję, że zapewni swym obywatelom szczęście, jeśli równocześnie odmawia podporządkowania się Chrystusowi? Jak może cieszyć się pomyślnością choćby tylko materialną, jeśli nie chce postępować wedle nakazów Zbawiciela? Jak może łudzić się, że zachowa niezależność, odmawiając przy tym posłuszeństwa źródłu wszelkiej władzy?

Odpowiedź jest prosta: to niemożliwe. Dlatego właśnie, drodzy wierni, zarówno w historii jak i czasach nam współczesnych, widzimy tak wiele przykładów sytuacji, w których państwo odmawiające uznania królewskiej władzy Chrystusa traci swą własną niepodległość i tożsamość. Państwo, które nie chce uznać ograniczeń swej własnej władzy, szybko staje się narzędziem służącym nie tyle do budowy wspólnego dobra, co do powszechnego zniszczenia. Podczas gdy powinno być opiekunem słabych, staje się narzędziem zgorszenia i tyranii. Dokonuje się to zresztą na naszych oczach, nie oszczędza się bowiem obecnie nawet dzieci – gorsząc je od najmłodszych ich lat poprzez edukację seksualną i zboczenia, pozbawiając przy tym elementarnej nawet edukacji i poddawając kolejnym arbitralnym reformom narzucanym przez państwo. Widzimy też, jak na ulicach naszych miast pod ochroną prawa odbywają się parady zboczeńców, podczas gdy ludzie, którzy wychowali swych synów w bojaźni Bożej i duchu gotowości oddania życia za swój kraj, wyszydzani są i lekceważeni.

W rzeczywistości, drodzy wierni, istnieją tylko dwie opcje, gdyż jak powiedział sam Zbawiciel: „Kto nie jest ze Mną, przeciwko Mnie jest” (Mt 12,30). Albo podporządkujemy się królewskiej władzy Chrystusa, albo popadniemy ponownie, powoli lecz w sposób nieunikniony, w niewolę diabła. Chrystus Pan jest Królem nie tylko dlatego, że jest naszym Stwórcą, ale również dlatego, że jest naszym Odkupicielem. Ofiarował swe życie na Krzyżu za nasze zbawienie, za nasze odkupienie – byliśmy bowiem niewolnikami grzechu. Nie należymy do siebie samych, zostaliśmy wykupieni za wielką cenę, za cenę Przenajświętszej Krwi Chrystusa.

Jezus Chrystus jest więc Królem nie tylko przez naturę, przez swą Boską naturę, ale również na prawach zwycięzcy. Ziemscy królowie dziedziczą swój tytuł lub zdobywają go na polu walki. Chrystus jest Królem Królów, ponieważ ma prawa do tego tytułu zarówno z natury, jako Bóg i Stwórca, jak i na prawach zwycięzcy, ponieważ wykupił nas i nabył naszą wolność w bitwie, jaką stoczył na Kalwarii. Poprzez swą Mękę i Śmierć ma do nas wszelkie prawa, a dzięki Jego łasce należymy do Niego.

Tak więc, drodzy wierni, niech przynajmniej ten dzień, w którym świętujemy majestat i prawa naszego Pana i Króla, rozproszy iluzje i omamy diabła, syreni śpiew, mający zwabić nas na skały grzechu. To, co głoszone jest obecnie jako tolerancja, multikulturalizm czy wolność, oznacza w rzeczywistości jedynie: „Nie chcemy, by ten nad nami panował” „Poza cezarem nie mamy króla”. (J 19,25). Wszelkie prawa legalizujące aborcję, tak zwane małżeństwa homoseksualne, promowanie fałszywych religii, są w istocie odrzuceniem Królestwa Chrystusa, świadomym odrzuceniem Jego władzy i Jego prawa. Chaos, smutek, uczucie pustki, utrata suwerenności, są jedynie logicznymi konsekwencjami tego stanu rzeczy. Albo będziemy mieli Chrystusa za Króla, albo diabła za pana. O ile uczniowie diabła dobrze wiedzą, czemu służy ich praca, ci, którzy kochają Zbawiciela, nie powinni ulegać iluzjom.

Pewnym jest, że Chrystus Pan zatryumfuje nad swymi wrogami, tryumf ten może nadejść jedynie poprzez zwycięstwo odniesione w naszych sercach. Każdy z nas poprzez chrzest należy do Królestwa Niebieskiego, do Królestwa Chrystusa Pana, musimy więc uznawać Jego władzę królewską w naszym codziennym życiu. Niewielu z nas zajmuje wybitne i odpowiedzialne stanowiska, prawdopodobnie żaden z nas nie stoi u sterów nawy państwowej, każdy z nas jest jednak odpowiedzialny za własne czyny. Niech więc każdy z nas odpowie na wezwanie Zbawiciela, na wezwanie do obrony Jego praw w dziedzinie, za jaką jesteśmy odpowiedzialni. Musicie uczynić co w waszej mocy, by przynajmniej wasza rodzina uznawała królewską władzę Chrystusa, a najlepszym ku temu środkiem jest prawdopodobnie Intronizacja Najświętszego Serca Pana Jezusa w waszych domach. Zobaczycie wówczas, w jaki sposób zobowiązania te, będące również źródłem wielkiej radości, ściągną na was morze łask Zbawiciela. Każdy król broni bowiem swej własności, jeśli więc pozostaniemy wierni naszemu Panu, naszemu królowi i Zbawicielowi, pewnego dnia powie On do nas: „Pójdźcie błogosławieni Ojca Mego, posiądźcie królestwo zgotowane wam od założenia świata” (Mt 25,34).

środa, 27 października 2010

Na środę po 22 niedzieli Zielonych Świąt



Drodzy uczniowie, drodzy wierni

W dniu dzisiejszym nie przypada żadna uroczystość, ale wspomnienie ostatniej niedzieli, niedzieli w którą Zbawiciel nakazuje nam, byśmy oddali „Cezarowi, co należy do Cezara, a Bogu to, co należy do Boga”. Pan Jezus mówi nam o cnocie sprawiedliwości, cnocie która oddaje Cezarowi to, co należy do Cezara, każdemu człowiekowi to, co się mu należy, a w sposób szczególny Bogu, któremu zawdzięczamy wszystko. Cnota sprawiedliwości udoskonala nasze relacje z bliźnimi w tym, co jesteśmy sobie wzajemnie winni, włączając w to szacunek, jaki winni jesteśmy naszym rodzicom, naszej ojczyźnie i naszym dobrodziejom. Ów szacunek, jaki winni jesteśmy naszym przełożonym, a zwłaszcza Bogu, nazywamy cnotą pobożności.

Cnota pobożności jest często synonimem świętości, a w czasach starożytnych słowa też rzeczywiście były równoznaczne. Wergiliusz w Eneidzie zawiera wszystkie cnoty swego bohatera w tym jednym jedynym określeniu – mówi o pobożnym Eneaszu. Dla starożytnych pobożność była cnotą polegającą na sumiennym wypełnianiu obowiązków wobec bogów i innych ludzi, w pewien sposób łączyła wszystkie obowiązki człowieka – człowiek dobry był więc z konieczności człowiekiem pobożnym.

Szacunek, jaki należy okazywać rodzicom i przodkom jest tak fundamentalnym prawem, tak głęboko wyrytym w ludzkiej naturze, że starożytni, nie znając przecież Objawienia, traktowali każdą zniewagę wyrządzoną rodzicom jako przestępstwo karane śmiercią. Znieważanie i wyszydzanie rodziców jest w istocie rodzajem zdrady, gdyż zdradza się w ten sposób sam fundament swego własnego istnienia. Otrzymujemy nasze życie od rodziców, toteż okazywanie im pogardy czy wyszydzanie oznacza de facto naśmiewanie się z samego siebie, przez co człowiek staje się niegodny życia, jakie od nich otrzymał. Sprawiedliwość wymaga, by ci, którzy dali wam życie, odebrali je, gdy okażecie ze swej strony niewdzięczność.

Echa tej prawdy znajdujemy w Starym Testamencie, zwłaszcza w Księdze Wyjścia, gdzie napisane jest, że każde dziecko, które złorzeczy swym rodzicom, powinno być ukamienowane: „Kto by złorzeczył ojcu swemu albo matce, śmiercią niechaj umrze” (Ex 21, 17). Żyjący w czasach Zbawiciela starożytny filozof Filon w taki sposób komentuje powyższe prawo: „Jeśli ktoś używa obelżywego języka w stosunku do tego, któremu z obowiązku należą się słowa dobre, lub w jakikolwiek inny sposób wyrządza zniewagę swym rodzicom, powinien ponieść śmierć” (Leges Particulares, II, 248). Sam Bóg ukarał potomków Chanaana niewolą ze względu na brak szacunku, jaki okazał on swemu ojcu (Rodz 9,25). Mądry Salomon, wielokrotnie wychwalany przez Chrystusa, mówi w ostrych słowach: „Oko, które urąga ojcu i które gardzi rodzeniem matki swojej, niech wykłują kruki znad potoków i niech je wyjedzą orlęta” (Przyp 30,17).

Wszyscy historycy starożytni za niechybną oznakę upadku cywilizacji uważali pogardę okazywaną starszym przez młodych, brak pobożności w stosunku do rodziców. W rzeczywistości zdrada ojczyzny jest jedynie konsekwencją braku szacunku w stosunku do ojca. Jest rzeczą pewną, że jeśli zdarzy się wam spotkać kogoś naśmiewającego się z własnych rodziców, osoba taka nigdy nie będzie godnym zaufania przyjacielem, gdyż zdradziła samo źródło swego własnego istnienia. Jeśli nie kochaja swych rodziców, możecie być pewni, że i was nie będzie kochać. Tak jak kąsa rękę, która ją karmiła, pewnego dnia zdradzi również was.

Z cała pewnością rodzice nie są doskonali, podobnie jak nikt z nas nie jest doskonały, jednak obowiązek szacunku względem nich pozostaje - pomimo ich grzechów, a nawet pomimo ślubów uczynionych Bogu – jak uczy nas sam Zbawiciel (Mt 15,3-6; Mt 23,2). Oczywiście nie wolno nam wyznawać błędnych zasad i jeśli nasi rodzice błądzą, nie wolno nam zgadzać się z ich błędami czy bezbożnością, jednak zawsze powinniśmy wyrażać to z szacunkiem. Posłuszeństwo zawsze winni jesteśmy w pierwszym rzędzie prawdzie i nie może ono w żadnym przypadku usprawiedliwiać grzechu, nigdy nie wolno nam jednak okazywać braku szacunku. Naśmiewanie się z rodziców oznacza szydzenie z siebie samego, i jak mówi Pismo Święte: „Kto złorzeczy ojcu swemu i matce, pochodnia jego zgaśnie wśród ciemności” (Przyp 20,20).

Właśnie w tym celu, by uratować rodzaj ludzki z mroków bezbożności, Zbawiciel dał nam największe przykazanie: „Bądźcie doskonali, jako i Ojciec wasz niebieski doskonały jest” (Mt 5,48). Jeśli jakaś prawda stanowi niejako kręgosłup i fundament całej nauki Chrystusa Pana, jest to prawda, że Bóg jest naszym Ojcem. Pan Jezus nauczył nas nawet modlić się: „Ojcze nasz, któryś jest w niebie”. Jak najdalszy od niweczenia czy lekceważenia naturalnych obowiązków wobec rodziców, Zbawiciel nadaje naszym naturalnym obowiązkom nadprzyrodzone dostojeństwo wskazując, że pobożność, jaką winni jesteśmy naszym rodzicom, jest jedynie cieniem i figurą doskonałości, jakiej dla nas pragnie.

Dzięki łasce uświęcającej stajemy się dziećmi Bożymi i Duch Święty mieszka w naszych duszach, dając im nową energię, nowy impuls w dążeniu do wieczności. To właśnie uległość wobec tego impulsu nazywamy darami Ducha Świętego, istnieje też specjalny dar, który odpowiada cnocie sprawiedliwości, który czyni nasze relacje z bliźnimi bardziej godnymi dzieci Bożych. Ponieważ zaś największy i najbardziej religijny element sprawiedliwości stanowi cnota pobożności, dar ten nosi takie samo miano – daru pobożności.

Właśnie dzięki owemu pochodzącemu od Boga darowi pobożności różnimy się od pogańskich filozofów, choćby najbardziej utalentowanych. Arystoteles na przykład potrafił udowodnić istnienie Boga, potrafił dostrzec ład we wszechświecie, piękno, które mówi o jedynym, dobrym Stwórcy wszechrzeczy, nigdy jednak nie potrafił zrozumieć, że Bóg jest przede wszystkim Ojcem. Pogańskie religie były bardzo ponure, bardzo przygnębiające, ponieważ nie było w nich miłości, nie było poczucia, że bogowie troszczą się o ludzi, podobnie jak nie było bowiem synowskich uczuć wobec Boga. Wiemy jednak, ze słów samego Syna Bożego, że Bóg jest naszym Ojcem, tak więc poprzez synowską pobożność okazujemy Mu większą cześć, niż moglibyśmy okazać Mu poprzez cnotę religijności.

Obowiązki moralne, jakie mamy względem Boga, nie opierają się dzięki owemu darowi na lęku przed karą, ale na synowskim oddaniu, na miłości do Boga jako naszego Ojca. Świat i stworzenie postrzegamy nie tyle jako efekt działania Stwórcy, co jako dzieło Ojca, który nas kocha. Pod wpływem daru pobożności postrzegamy świat jako dom naszego Ojca i nawet w najzwyklejszych rzeczach widzimy rękę Opatrzności, posługującą się nimi dla naszego zbawienia. Rozumiemy cel Dziesięciorga Przykazań, a nawet praw natury. Natura nie jest jedynie abstrakcyjnym systemem, ale dziełem sztuki, dziełem sztuki stworzonym przez Ojca dla Jego dzieci. Zaczynamy odczuwać prawdziwą synowską czułość, gdyż nie postrzegamy już Boga jako prawdę filozofii, lecz jako Osobę, Osobę która nas kocha i poprzez łaskę udziela nam swej natury. Głębia Bożej natury, życie Boże, w którym Syn pochodzi od Ojca, staje się dla nas czymś przyrodzonym, wypełniając nasze dusze uwielbieniem i radością, które są pierwszymi owocami daru pobożności.

Wspaniałość tego daru dostrzegamy jednak przede wszystkim w naszych relacjach z bliźnimi. Można by powiedzieć, że cywilizacja chrześcijańska jest wynikiem działania daru pobożności na wiernych na przestrzeni wieków. Skoro dzięki łasce staliśmy się dziećmi Bożymi, jesteśmy również braćmi Chrystusa. Zaczynamy postrzegać naszych bliźnich już nie jedynie jako inne istoty ludzkie, ale jako dzieci Boże, jako członków Kościoła, rzeczywistych lub potencjalnych. Podobnie jak naturalne relacje pomiędzy braćmi i siostrami rodzą więzi silniejsze, niż jakakolwiek przyjaźń, tak również relacje będące wynikiem działania łaski jednoczą nas wszystkich z Kościołem. Wszyscy jesteśmy członkami Chrystusa, dziećmi jednego Ojca, a więc i więzi nas łączące przekraczają ograniczenia narodowości, języka, zwyczajów czy rasy.

To ta świadomość czyni uczynki miłości czymś odruchowym, to właśnie to dzięki temu synowskiemu uczuciu możliwa jest miłość braterska. To dzięki niemu życie na tym padole łez warte jest życia , to ono buduje chrześcijańską cywilizację.

Ów dar pobożności napełnia nas też tęsknotą, by powrócić do domu naszego Ojca. Jest głosem wołającym w głębi naszych serc, nakłaniającym nas do powrotu do miejsca, gdzie będziemy bezpieczni i szczęśliwi w ramionach naszego niebieskiego Ojca. Życie doczesne jest dla dzieci Bożych rodzajem wygnania, wegetacją w miejscu odległym od tego, w którym pragnęlibyśmy przebywać, pielgrzymką czy też powrotem do naszego Ojca, który jest w niebie.

Dlatego, drodzy wierni, prośmy dziś dobrego Boga zwłaszcza o wzrost w darze pobożności. Być może najlepszą drogą do okazywania czci Bogu, jako naszemu Ojcu jest, okazywanie miłości i szacunku naszym ziemskim rodzicom. Okazując im należny szacunek i posłuszeństwo ściągamy na siebie Boże błogosławieństwo i stajemy się godni naszego powołania dzieci Bożych. Amen.

niedziela, 24 października 2010

na 22 Niedzielę po Zesłaniu Ducha Świętego

Błogosławieni jesteście, Drodzy Przyjaciele, gdyż posiadacie Wiarę Katolicką w tych mrocznych czasach, w których wypadło nam żyć. Tak wielu ludzi pogrążonych jest w ciemnościach, tak wielu pozbawionych jest wiary. Ludzie współcześni, Drodzy Przyjaciele, są jak faryzeusze z dzisiejszej Ewangelii – nienawidzą naszego Pana Jezusa Chrystusa. Odrzucają Jego naukę, lub wypaczają ją dla swoich własnych celów. Nawet zdziałane przez Niego cuda i dobre uczynki przypisują diabłu.

Podobnie jak faryzeusze z dzisiejszej Ewangelii, dzisiejszy świat spiskuje przeciwko Zbawicielowi. Usiłuje pochwycić Go na słowach, zohydzić Jego naukę. Pod pretekstem pobożności, jak wilk odziany w owczą skórę, usiłuje pożreć Kościół Chrystusowy.

„Czy godzi się dawać czynsz cesarzowi, czy też nie?". Oto, jakimi sofizmatami posługuje się współczesny liberał. Mówi on: „Cóż, twoja religia nie jest z tego świata, ale z przyszłego. To wspaniale – musimy jednak rozróżnić pomiędzy tym światem, a światem przyszłym, pomiędzy sprawami prywatnymi a publicznymi. Jezus Chrystus może być dobry dla jednostki, jednak państwo musi pozostać neutralne we wszystkich tych kwestiach. Cezar jako Cezar nie publicznie okazywać pobożności. Kościół musi być rozdzielony od państwa. Prosty obywatel, jeśli taka jego wola, może podporządkować się nauce Jezusa Chrystusa, ale mąż stanu i polityk musi zachowywać się tak, jak gdyby Objawienie nie miało miejsca, musi pozostać neutralny".

A Chrystus Pan odpowiada – obnażając ich hipokryzję. Czy można być prywatnie chrześcijaninem, a publicznie poganinem? To przecież schizofrenia – człowiek postępowałby wówczas na dwa różne sposoby, w inny względem siebie, a w inny względem społeczeństwa. W ten sposób otwiera się drzwi do szaleństwa i tyranii. Do tyranii, jakiej doświadczamy dziś z rąk współczesnych faryzeuszy, liberałów, liberalnych katolików. Teza, wedle której Kościół i państwo powinny być od siebie rozłączone, jest całkowicie niedorzeczna, absurdalna.

Bóg jest stwórcą nie tylko ludzi, ale i społeczeństwa. Stworzył ludzi w taki sposób, że ze swej natury są oni istotami społecznymi. Głowa państwa jest również człowiekiem, podlega prawu Bożemu. Jak można mieć nadzieję, że państwo zachowa swoją tożsamość, kiedy odrywa się ono od samego źródła swego istnienia?

Człowiek nie został stworzony jedynie w tym celu, by być dobry w porządku natury. Został stworzony, by oglądać samego Boga. Każdy człowiek stworzony został w tym właśnie celu. Jest to jego cel ostateczny, jego najwyższe szczęście. Jak państwo ma dążyć do dobra wspólnego, jeśli nie stara się pomóc swym obywatelom w osiągnięciu tego wiecznego szczęścia? Jak może to czynić, będąc samo areligijne?

Chrystus Pan ustanowił Kościół jako społeczność doskonałą. Posiada on wszystkie środki konieczne człowiekowi do osiągnięcia życia wiecznego. Również państwo jest społecznością doskonałą w tym sensie, że posiada wszystkie środki konieczne do zapewnienia dobra materialnego swych obywateli. Jednak ci sami obywatele są członkami nie tylko państwa, ale i Kościoła. Tak więc rozdział Kościoła od państwa jest katastrofą dla obywateli tego państwa. Nie ma większej katastrofy w porządku naturalnym niż zniszczenie rodziny poprzez rozwód. Tym, czym jest rozwód dla rodziny, tym dla kraju jest rozdział Kościoła i państwa. Jest to niezawodny przepis na konflikty społeczne, upadek dusz i wiekuiste potępienie jego obywateli. Społeczeństwo nie może funkcjonować bez Boga. Bóg jest Stwórcą wszystkich rzeczy, On też podtrzymuje je nieustannie w istnieniu. Jest źródłem wszelkiego dobra. Bez religii, która zwraca nas ku Bogu, nie możemy osiągnąć życia wiecznego. Jak państwo może prosperować bez Boga? Jak możliwy jest dobrobyt w kraju, w którym nie wyznaje się publicznie religii? Tak więc Pan Jezus odpowiada faryzeuszom pytaniem: „Czyj jest ten obraz i napis?"

Całe stworzenie, Drodzy Przyjaciele, nosi na sobie znamię tego, który powołał je do istnienia, podobnie jak moneta wybita przez Cezara. To Cezar kazał wybić monety używane do wymiany i w pewien sposób to dzięki niemu można ich było używać do handlu. Tak więc należą one do niego i Cezar ma prawo do trybutu przez fakt, że to on zapewnia, że monety używane przez niego są respektowane jako środek płatniczy.

Wszystko co istnieje jest na pewien sposób obrazem Boga. Bóg nadał wszystkiemu naturę i to On sam, Jego chwała, jest ostatecznym celem wszystkich rzeczy. Porządek natury jest jak gdyby pieczęcią wyciśniętą przez wieczną mądrość, przez Opatrzność która kieruje wszystkim. Wszystko co istnieje, jest stworzone przez Boga i do Niego samego należy. Sam Cezar jest tylko człowiekiem, stworzeniem Bożym, więc i on musi być posłuszny Bogu, ponieważ wszelka jego władza z konieczności pochodzić musi od Boga.

Wszelka władza pochodzi od Boga. Nie ma żadnego źródła poza Nim. Żaden człowiek nie potrafi pozbawić wolnej woli innego człowieka. Władza ta musi pochodzić od Boga, który jako jedyny jest w stanie to uczynić. Tak więc nawet sam Cezar może rządzić jedynie dzięki władzy otrzymanej od Boga, jak to powiedział Chrystus Pan Piłatowi. Sprzeciwiając się Bogu, rządzący przekracza granice swej władzy i narusza sprawiedliwość, nie tylko ściągając wyrok wiecznego potępienia na samego siebie, ale również, ze względu na posiadany autorytet, stając się powodem zgorszenia dla swych poddanych. Wszelkie uchwalone przez niego prawa, o ile sprzeczne są z prawem Bożym, nie mają żadnej mocy i jesteśmy nawet zobowiązani w sumieniu opierać się Cezarowi, gdyby kiedykolwiek spróbował wprowadzić je w życie.

Tak więc na przykład, państwo nie ma władzy uczynić aborcji dopuszczalną. Każde prawo, które zezwala na aborcję jest wewnętrznie złe i nie ma żadnej mocy. Żadnej. Państwo nie ma też absolutnie władzy rozwiązywania małżeństwa, stąd każde prawo zezwalające na rozwody jest wewnętrznie złe i nieważne, nie nakłada też na nikogo zobowiązań moralnych. Państwo nie ma też prawa zakazywania modlitwy w szkole. Każde prawo, które usiłuje to narzucić jest ze swej istoty szkodliwe, a jego twórcy ściągają na siebie wyrok potępienia w dniu sądu.

Tak więc, Drodzy Przyjaciele, nauka Kościoła nie jest jedynie abstrakcją. Przestrzeganie prawa Bożego nie jest kwestią wyboru jednostki, ale czymś absolutnie koniecznym do osiągnięcia życia wiecznego i ci, którzy nie przestrzegają tego prawa, cierpieć będą męki potępienia przez całą wieczność.

Stawką jest jednak nie tylko życie wieczne, ponieważ gdy nauka Kościoła jest ignorowana, zagrożony jest nawet porządek naturalny. Naturalną konsekwencją rozdziału Kościoła i państwa jest zniszczenie waszej rodziny.Dlaczego? W jaki sposób?

Wszelka władza pochodzi od Boga, wszelka władza jest więc w pewien sposób obrazem i pieczęcią wyciśniętą przez Boga na stworzeniu. Władza jest absolutnie konieczna w każdym społeczeństwie, gdyż bez niej nie może ono osiągnąć wyznaczonego mu celu. Pierwszą społecznością, z jaką człowiek się styka, jest rodzina. To ojciec, będący zasadą działania rodziny, wyposażony jest we władzę rządzenia i kierowania nią. Powołaniem ojca, każdego mężczyzny, jest objawianie siły i władzy Boga. Muszą oni urzeczywistniać prawo Boże, ład Boży na tym świecie. Mężczyzna został ukształtowany z mułu ziemi, by ukazać moc Boga; jest silniejszy fizycznie i psychicznie właśnie dlatego, by mógł wypełnić swoje powołanie. Kobieta jednak nie została uczyniona z ziemi, ale z żebra Adama. Została ukształtowana z istoty żyjącej, ponieważ to ona ma przynosić życie na ten świat. Ma ukazywać ducha Bożego.

Mężczyzna jest zasadą sprawczą. W naturalny sposób jest przywódcą tak w rodzinie jak i w społeczeństwie. Jeśli tak nie jest, nie jest on wierny swemu powołaniu. Fizycznie może być mężczyzną, jednak istocie nim nie jest.

Kiedy państwo jest obojętne religijnie, konsekwencją tego stanu rzeczy jest ojciec nie wyznający żadnej religii. Kiedy ludzie przyjmują zasady liberalizmu, domagającego się rozdziału Kościoła od państwa, ojcowie stają się de facto ateistami. Mogą uważać, że posiadają wiarę, ponieważ co niedziela uczestniczą we Mszy, w rzeczywistości są jednak jak puste łupiny. Wiara jest dla nich sprawą wyłącznie prywatną. Ich uwagę pochłania w całości życie publiczne – zabiegi o władzę, bogactwa i przyjemności. Akceptują jedynie to, co jest dla nich wygodne, to co wydaje się prawdziwe ich ograniczonemu intelektowi, odurzonemu zaspakajaniem namiętności. Wiara nie jest dla nich czymś nieomylnym z powodu nieomylności objawiającego się Boga, ale raczej dlatego, że sami siebie uważają za nieomylnych.

Tak więc sceptycyzm, który jest niczym innym jak tylko grzechem śmiertelnym przeciwko wierze, wydaje im się być cnotą – „otwartością umysłu". Grozą przejmują ich wszelkie represyjne zasady w kwestiach wiary. Każda kara wobec błędu szokuje ich wrażliwość. Mają instynktowny wstręt do konfrontacji z przekonaniami innych, nieistotne jak bardzo sprzecznymi w objawioną prawdą czy zdrowym rozsądkiem.

Tak więc ojciec rodziny stał się niezdolny do korygowania jakiegokolwiek zła, a nawet do czynienia jakiegokolwiek dobra. Wyznawane przez niego liberalne zasady powstrzymują go od działania. Jest zniewieściały, duchowo wykastrowany. Prywatnie jest przeciwko aborcji, nigdy jednak nie chciałby ograniczać wolności opinii innych. Cały świat stacza się do piekła, ale on siedzi przed telewizorem, oglądając sport, pijąc piwo i gratulując sobie tego, że jest tak tolerancyjny.

A kobiety mają tego dość, drodzy bracia. Źródłem dzisiejszego feminizmu nie są kobiety, ale mężczyźni. Zbyt długo już odrzucają swoje powołanie. Zbyt długo odmawiają podjęcia przywództwa. Zbyt długo odmawiają głoszenia prawa Bożego w społeczeństwie. Dlaczego kobiety zaczęły nosić spodnie? Ponieważ ich mężczyźni nie chcieli ich nosić. Współczesna kobieta jest zdesperowana, wyczerpana, popada nawet w histerię, ponieważ zmuszono ją do przejęcia funkcji, która jest sprzeczna z jej naturą. Nie została stworzona do rządzenia — jest zbyt pochłonięta materialnymi staraniami i sprawami, które należą do jej powołania. Dodawanie do jej i tak już ciężkiego brzemienia obowiązków, którym podołać może jedynie mężczyzna, jest prostą drogą do nieładu i szaleństwa, do zniszczenia życia rodzinnego — czego zresztą doświadczamy wszędzie dokoła.

Drodzy bracia – zwracam się tu do mężczyzn. Na miłość Boską, bądźcie mężczyznami! Bóg stworzył mężczyznę i kobietę, są oni dwoma obrazami tego samego dobrego Boga. Niech Bóg broni, by mężczyźni upodobnili się do kobiet, a kobiety do mężczyzn — a przecież tego właśnie jesteśmy obecnie świadkami. Powiedziałbym nawet, że niektóre z dzisiejszych kobiet są bardziej męskie, niż współcześni mężczyźni. Odrzućcie więc te fałszywe zasady liberalizmu. Liberalizm jest łańcuchem, ściągającym was w dół, powstrzymującym was od działania, i jeśli go nie odrzucicie, będziecie bezużyteczni dla waszych rodzin i dla waszych dzieci. Odrzućcie tego ducha kompromisu ze światem, zatruwającego i osłabiającego wszystkie wasze czyny. Jest tylko jedna prawda. Nie ma tu miejsca na sprzeczności i kompromisy, które osłabiają waszą wolę i przyćmiewają wasz intelekt.

Módlcie się do Matki Bożej. Jest Ona tu obecna, na tej konkretnej Mszy, tak jak obecna była na Kalwarii. Jest tutaj, aby dodać wam odwagi, mówi do was: „Bądźcie silni, odwagi. Bądźcie mężczyznami. Świat, wasze rodziny, zależą od was. Musicie jedynie powiedzieć im co mają czynić. Wasza rodzina będzie was naśladować. Nie lękajcie się Mnie kochać, gdyż Ja jestem Niepokalane Poczęcie. Jestem silniejsza niż wojska uszykowane do bitwy — i przyjdę wam z pomocą. Jeśli tylko będziecie mieli odwagę, by oddać Mi się w opiekę, doświadczycie pokoju na tym świecie, a z pewnością w świecie przyszłym"

Amen.

środa, 20 października 2010

św. Jana Kantego

Drodzy uczniowie, drodzy wierni,

W dniu dzisiejszym wspominamy świętego szczególnie nam drogiego, świętego, z którego Polska słusznie może być dumna – świętego Jana z Kęt. Urodził się on w Kętach. Jego rodzice szybko zauważyli żywą inteligencję syna – i już w młodym wieku wysłali go na Uniwersytet do Krakowa. W nauce wyróżniał się tak bardzo, że po ukończeniu studiów i przyjęciu święceń kapłańskich został mianowany wykładowcą na Akademii Krakowskiej.

Pracując jako wykładowca, znany był nie tylko ze swej rozległej wiedzy, ale też z surowego i pełnego umartwień życia. Wielu ludzi napominało go, by bardziej dbał o swe zdrowie, on jednak zawsze odpowiadał, że ojcowie pustyni prowadzili życie znacznie surowsze, a przecież dożywali bardzo sędziwego wieku. Wedle tradycji, gdy pewnego dnia spożywał swój ubogi posiłek, w jego drzwiach pojawił się wygłodniały żebrak. Święty Jan natychmiast zerwał się i oddał całe swe pożywienie biedakowi, a gdy nakarmiwszy go powrócił do stołu – znalazł swój talerz w cudowny sposób napełniony. Zdarzenie to znalazło wyraz w tradycji Uniwersytetu Krakowskiego, gdzie podczas każdego wspólnie spożywanego obiadu kładzione było dodatkowe nakrycie dla ubogiego, a przed rozpoczęciem posiłku wicerektor wołał: Pauper venit, na co rektor odpowiadał: Venit Christus.

Powodzenie i sława świętego Jana przysporzyły mu jednak wielu wrogów, których zazdrość doprowadziła do usunięcia go ze stanowiska wykładowcy na uniwersytecie. Ostatecznie został wysłany, by pracować jako zwykły ksiądz w małej wiejskiej parafii w Olkuszu. Co godne podziwu, nie zniechęciło to naszego świętego, który oddał się swym nowym obowiązkom z zapałem i energią. Choć początkowo prości ludzie ze względu na jego wielką uczoność odnosili się do niego nieufnie, jednak dzięki wytrwałości i miłości szybko udało mu się zdobyć ich serca. Po pewnym czasie intrygi jego rywali obróciły się przeciwko nim samym i po ośmiu latach św. Jan wezwany został na powrót do Krakowa. Jego parafianie towarzyszyli mu w drodze pogrążeni we łzach i smutku, jednak świętobliwy kapłan napominał ich: „Ten smutek nie podoba się Bogu. Jeśli przez te wszystkie lata uczyniłem dla was coś dobrego – śpiewajcie pieśń radosną”.

Po przybyciu do Krakowa podjął pracę jako wykładowca Pisma Świętego i na tym stanowisku pozostał do końca swego życia. Sława jego uczoności była tak wielka, że jego szata doktorska używana była na długo po jego śmierci, w ceremonii nadawania stopni naukowych. Pomimo swej wielkiej sławy prowadził życie bardzo proste, zaniedbując często własne potrzeby. Dzięki rozgłosowi, jaki zdobył, często zapraszany był do stołów ludzi szlachetnie urodzonych i zamożnych, pewnego razu jednak nie został wpuszczony ze względu na ubogą szatę. Odźwierny odmówił mu wstępu stwierdzając że nie może wejść do domu ubrany w tak zniszczoną, wytartą sutannę, więc nasz święty posłusznie wrócił do domu i przebrał się. Jednak już podczas posiłku pewien służący upuścił przez przypadek talerz pełny jakiejś potrawy na jego nową sutannę. Święty Jan zareagował na to z charakterystyczną dla siebie ironią, równocześnie kpiąco i żartobliwie: „Nic nie szkodzi. W końcu moje szaty też zasługują na posiłek, gdyż to im zawdzięczam fakt, że mam przyjemność tu być”.

Ubodzy z Krakowa zawsze wiedzieli, że mogą rozporządzać wszystkimi jego dobrami, a niejednokrotnie okazywało się, że są zamożniejsi od niego. Sypiał na podłodze, nigdy nie jadł mięsa, a gdy udał się do Rzymu, odbył podróż pieszo, niosąc cały bagaż na własnych plecach. Już za jego życia przypisywano mu kilka cudów, i gdy rozeszła się wieść, że znajduje się na łożu śmierci, wybuchła powszechna żałość. Na krótko przed śmiercią napominał otaczających jego łoże ludzi: „Nie przejmujcie się tym więzieniem, które się rozpada, myślcie o duszy, która je opuści”. Zmarł w opinii świętości w wigilię Bożego Narodzenia Roku Pańskiego 1473, w wieku osiemdziesięciu trzech lat.

Jego uczniowie długo wspominali pewne jego powiedzenie, wyrażające wspaniale to, co nazywamy darami Ducha Świętego: „Z całej mocy zwalczajcie wszelkie błędne opinie, jednak zawsze w dobrym usposobieniu. Niech waszym orężem będzie cierpliwość, słodycz i miłość. Brutalność i szorstkość są złe dla waszej własnej duszy i rujnują najlepszą nawet sprawę”.

Całe życie świętego Jana pełne jest przykładów działania darów Ducha Świętego, słowa te w szczególny sposób uwypuklają jednak jeden z nich - dar rady.

Dar rady jest tym z darów Ducha Świętego, który udoskonala podporządkowanie naszego rozumu natchnieniom Trzeciej Osoby Trójcy Przenajświętszej w tym, co dotyczy osądu względem naszego praktycznego postępowania. Jest on pokrewny cnocie roztropności, jest jednak od niej znacznie wznioślejszy. Chodzi tu nie tyle o nasz własny osąd, co do najlepszego sposobu postępowania, ale o naszą uległość wobec natchnień Bożych, przede wszystkim tych, które dotyczą naszej doskonałości i zbawienia. Jako Dzieci Boże nie jesteśmy sierotami, które muszą walczyć, by znaleźć właściwe środki do osiągnięcia celu - mamy w niebie Ojca, który pragnie naszej doskonałości bardziej nawet, niż my sami.

Dar rady można nazwać „lepszym sumieniem”. Sumienie jest głosem wewnętrznym, który często napomina nas, jeśli nie zrobiliśmy czegoś dobrze – napomina nas, ponieważ nie wykonaliśmy czegoś właściwie, lub popełniliśmy jakiś błąd. Sumienie jest częścią owej elementarnej roztropności, która osądza nasze czyny wedle tego, czy odpowiadają one zamierzonemu przez nas celowi. Rozum mówi nam, byśmy czynili dobro i unikali zła, a sumienie opiera na się na naszym własnym osądzie, czy nasze czyny zbliżają nas do dobra, czy też od niego oddalają. Roztropność staje się nadprzyrodzoną wówczas, gdy kierowana jest przez wiarę i powodowana miłością, gdy znamy nasze wieczne przeznaczenie i chcemy je osiągnąć.

Jednak dar rady jest daleko doskonalszy niż czysto ludzka roztropność, wyższy nawet niż roztropność oświecona wiarą. Jest głosem wewnętrznym, który kładzie nacisk nie tyle na sukces, co na fakt, że musimy postępować lepiej, że potrafimy postępować lepiej. Owo „lepsze sumienie” nie zadowala się osiągnięciem miernych rezultatów, a nawet osiągnięciem zbawienia jako nagrody za cnotę, popycha nas do czegoś wyższego, czegoś szlachetniejszego, godnego dziecka Bożego – do świętości. Jest światłem i zdolnością osądu, dzięki którym postrzegamy nasze postępowanie nie wedle tego, czy odpowiada ono wyznaczonemu celowi, ale raczej wedle tego, czy zgodne jest z postępowaniem naszego Pana i Zbawiciela Jezusa Chrystusa.

Widzimy więc, że dar rady jest często kluczem do zrozumienia życia świętych oraz życia samego Zbawiciela. Patrząc na to po ludzku, ktoś mógłby powiedzieć, że ukrzyżowanie było całkowitą katastrofą. Wiemy jednak, że ukrzyżowanie było zwycięstwem nad grzechem i śmiercią oraz środkiem do osiągnięcia wiecznej chwały. Podobnie święci mogą się niekiedy wydawać nieco zbyt oderwani od tego świata i „nieroztropni” w rzeczach światowych. Oni jednak wiedzieli, co robią. Powiodło im się tam, gdzie nie myśmy zawiedli. I w rzeczywistości są bardziej od nas roztropni. Osiągnęli jedyny sukces, naprawdę warty posiadania: życie wieczne. Są bardziej roztropni niż my, ponieważ są posłuszni głosowi Boga, który działa poprzez dar rady.

Ponieważ poprzez łaskę, drodzy wierni, jesteśmy dziećmi Bożymi, sam Duch Święty mieszka w naszych sercach, dając naszym duszom nowy impuls, Boży impuls. Tak jak Maryja Panna poczęła Zbawiciela za sprawą Ducha Świętego, tak też poprzez udzielanie nam łaski uświęcającej stara się On uformować w nas obraz Chrystusa Pana. Jesteśmy wezwani do naśladowania Zbawiciela, do upodabniania się do Niego. Dar rady to duch Boży - osądzający nasze postępowanie w odniesieniu do doskonałości, do jakiej zostaliśmy wezwani, a zostaliśmy powołani do tego, by być doskonałymi, jak doskonały jest Ojciec nasz niebieski. [Mt 5,48]

Dlatego, drodzy uczniowie i drodzy wierni, zachęceni przykładem naszego świętego, świętego Jana z Kęt, starajmy się tak jak on: stawać się coraz doskonalsi, pożądający zawsze tego co lepsze, co szlachetniejsze, co bardziej godne miłości, co świętsze - a wówczas Boży pokój zawsze będzie z nami. Amen [Fil 4,8-9].

środa, 6 października 2010

św. Brunona

Drodzy uczniowie, drodzy wierni,

Opatrzność chciała, by właśnie w życiu wspominanego w dniu dzisiejszym Brunona z Kolonii szczególnie widoczne stało się działanie darów Ducha Świętego, o których będziemy zaraz mówili. W minionych tygodniach rozważaliśmy różne dary Ducha Świętego, zwłaszcza te spośród nich, które dotyczą najpowszechniejszych rzeczywistości naszej doczesnej egzystencji: panowania nad sobą, naszych namiętności i naszych leków – czyli dary męstwa i bojaźni Bożej, udoskonalające cnoty męstwa i wstrzemięźliwości. Dziś mówić będziemy o darze wiedzy, który udoskonala nasz stosunek do rzeczy stworzonych i zastosowanie wiary do naszego codziennego życia. Jest to więc jeden z najważniejszych darów, nawet jeśli nie jest najwspanialszy.

Święty, którego wspominamy w dniu dzisiejszym, był doskonałym, żywym przykładem tajemniczego działania tego daru, zatrzymajmy się więc na chwilę rozważając jego życie, byśmy mogli naśladować go w praktykowaniu tej cnoty.

Święty Brunon urodził się w Kolonii około roku 1030 w rodzinie patrycjuszowskiej. Jako młody chłopiec uczęszczał do szkoły katedralnej w Rheims, która cieszyła się w tym czasie bardzo dobrą opinią, przede wszystkim ze względu na dokonania swego przełożonego, niejakiego Herimana. Jak o tym pisze w swych księgach sam Brunon, otrzymał tam wszechstronne klasyczne wykształcenie i to na bardzo wysokim poziomie. Po ukończeniu nauki powrócił do swego rodzinnego miasta, gdzie wyniesiony został do godności kapłańskiej i został kanonikiem świętego Kuniberta. Zaledwie rok później wezwany został do Rheims, gdzie jego ukochany mistrz poszukiwał doskonalszej drogi życia i ostatecznie wstąpił do klasztoru. Święty Bruno stał się w ten sposób przełożonym szkoły, a wkrótce potem został nawet odpowiedzialnym za wszystkie instytucje edukacyjne na terenie diecezji. Obowiązki te pełnił z podziwu godnym oddaniem i umiejętnością przez kolejnych dwadzieścia lat, podnosząc prestiż szkół w Rheims, wśród których wychowanków znaleźli się papież Urban II, Eudes z Chatillon, Robert z Langres i wielka liczba prałatów, kardynałów i opatów, stanowiących główną siłę napędową tego, co moglibyśmy nazwać renesansem wieku XII, a co w efekcie zaowocowało w wieku kolejnym pojawieniem się szkół scholastycznych, które wydały patrona naszej szkoły - świętego Tomasza z Akwinu.

Widzimy więc, w jaki sposób działa Bóg, posyłając Kościołowi ludzi podobnych do świętego Brunona, zarówno uczonych jak pobożnych, którzy przygotowują fundament pod chwalebne dokonania kolejnych pokoleń. Z pewnością odnieślibyśmy korzyść z lektury dzieł naszego świętego poświęconych zasadom i celom edukacji, której oddawał się z tak godną podziwu, niestrudzoną gorliwością, czego owoce widoczne są dla nas po dziś dzień – jednak święty Brunon znany jest zasadniczo nie ze swych pism, ale z dzieła, które pochłonęło drugą część jego życia.

Drogi Boże są niekiedy bardzo tajemnicze, na przykładzie życia naszego świętego widzimy jednak, że zawsze prowadzą one do jakiegoś dobra. Pobożny biskup Gerwazy, przyjaciel świętego Brunona, który sponsorował i nadzorował budowę szkół w Rheims, odszedł po swą wieczną nagrodę. Niestety wybór jego następcy nie był najszczęśliwszy, padł na człowieka opanowanego chciwością i namiętnością. Biskup Manasses de Gournai, który objął stolicę biskupią w Rheims, stał się wkrótce znienawidzony ze względu na swą bezbożność i gwałtowny charakter. Duchowieństwo diecezji wielokrotnie skarżyło się na niego legatowi papieskiemu, na co niegodny biskup odpowiedział w barbarzyński sposób paląc ich domy i konfiskując majątki. Oczywiście człowiek tego pokroju nie był zainteresowany dobrem diecezji, a tym bardziej szkoły, co doprowadziło do exodusu wielu wybitnych nauczycieli do innych ośrodków, które mogły ich przyjąć, jak Paryż, Oxford, Bolonia, Kolonia i Neapol, gdzie w kolejnym pokoleniu pojawiły się pierwsze uniwersytety. Jak więc widzicie, wściekłość diabła na zbożne dzieło naszego świętego nie tylko nie doprowadziła do jego unicestwienia, ale poprzez rozproszenie kadry nauczającej spowodowała wzrost liczby innych szkół, które stały się bastionami nauczania Kościoła w kolejnym wieku.

Święty Brunon osobiście odbył podróż do Rzymu, by bronić swych szkół przed zakusami niegodnego biskupa, doprowadzając ostatecznie do jego złożenia z urzędu, wyegzekwowanego poprzez zbroje powstanie ludowe. W tej sytuacji duchowieństwo wybrało Bruna - dotychczasowego kanclerza diecezji – na urząd biskupa. Opatrzność miała jednak względem niego inne plany.

Studia, jakim z wielką gorliwością oddawał się nasz święty, wraz z darem Ducha Świętego, który nazywamy darem wiedzy, napełniły go pragnieniem oddania się Bogu w sposób całkowity. Wielu spośród jego przyjaciół i znajomych podzielało to szlachetne pragnienie, złożyli nawet ślub rozpoczęcia życia zakonnego, choć z różnych względów realizacja tego ślubu zajęła aż trzy lata. Początkowo planowali dołączyć do znanego pustelnika św. Roberta, założyciela cystersów w diecezji Langres, którego biskup był dawnym uczniem szkoły. Wkrótce odkryli jednak, że nie jest to ich prawdziwe powołanie, gdyż poszukiwali jeszcze bardziej radykalnego odłączenia się od świata. Udali się więc na spotkanie z innym uczniem Brunona, biskupem Grenoble – świętym Hugonem. Właśnie tam, w górach nieopodal Grenoble, odcięci od całego świata, zamieszkali najbardziej być może wykształceni ludzie tych czasów, w całkowitym osamotnieniu i oddani modlitwie. Ich styl życia i zasady uformowały regułę zakonu, zwanego kartuzami.

Częstokroć jak na ironię, można powiedzieć - w Boskiej Komedii, ci właśnie, którzy najgoręcej usiłują opuścić świat, wywierają największy wpływ na różne doczesne wydarzenia. Tak było również w przypadku naszego świętego. Mniej więcej sześć lat po założeniu zakonu kartuzów otrzymał polecenie, którego nie mógł nie posłuchać. Oto jeden z jego byłych uczniów stał się obecnie jego przełożonym – uczniem tym był papież Urban II. Papież był nieugięty w swej woli kontynuacji reformy Kościoła, tak bardzo potrzebnej i zainicjowanej przez jego poprzednika Grzegorza VII. Poróżniony z cesarzem i zmuszony walczyć z antypapieżem, Urban II potrzebował uczonych doradców, nic więc dziwnego, że pragnął mieć przy sobie św. Brunona.

Jako doradca papieża nasz święty działał z taką dyskrecją i pilnością, że skutki jego rad widoczne były wkrótce w życiu całego Kościoła. Żyjąc samotnie ze swymi braćmi w ruinach łaźni Dioklecjana, odegrał kluczową rolę w reformie duchowieństwa. Choć zajęcie Rzymu przez cesarza i działalność antypapieża czyniły dzieło reformy niezwykle trudnym, zakończyła się ona zdumiewającym sukcesem – a wszyscy niemal władcy chrześcijańskiej Europy odpowiedzieli na wezwanie Urbana II do Pierwszej Krucjaty, która zakończyła się sukcesem i ugruntowała pozycję Następcy Świętego Piotra na kolejne trzy wieki.

Ograniczenia czasowe nie pozwalają nam na bardziej szczegółowe przedstawienie życia naszego świętego, życia zasługującego na szczegółowe studium. Po śmierci świętego Brunona, jak to było zwyczajem w tamtych czasach, do miast w których za życia przebywał, wysłany został posłaniec, mający informować o jego zgonie. Posłaniec taki miał ze sobą zazwyczaj zwój, na którym ludzie mogli wpisywać kondolencje, pochwały zmarłego lub zapewnienia o modlitwie. W archiwach zachowało się wiele takich zabytków, szczególnie interesujące są jednak dla nas te, które dotyczą śmierci świętego Brunona – ze względu na fakt, że są nadzwyczaj liczne i pełne pochwał pod adresem naszego świętego. Świadkowie jego życia wychwalali jego wielką wiedzę, talenty, umartwienia oraz gorące nabożeństwo do Najświętszej Maryi Panny. Wedle tradycji to właśnie on jest autorem prefacji ku czci Matki Bożej. Uczniowie świętego Brunona nigdy nie rozpoczęli starań o formalną kanonizację, twierdząc, że jego pokora nigdy nie zniosłaby czegoś takiego, jednak sam papież wpisał go do kalendarza liturgicznego i nakazał oddawanie mu czci publicznej, na podstawie świadectw o licznych cudach mających miejsce przy jego grobie. Szczególną skuteczność przypisuje się jego wstawiennictwu przypadku chorób umysłowych.

W życiu świętego Brunona widzimy przede wszystkim działanie daru wiedzy. Niestety nie mamy już dość czasu, by rozważyć naturę tego daru, możemy jednak dostrzec u wspominanego dziś świętego jego skutki. Dar wiedzy udoskonala cnotę wiary, jednak czyni to w bardzo konkretny sposób. Wiara jest oczywiście doskonała, częstokroć jednak brakuje nam właściwej oceny rzeczy doczesnych w relacji do naszego celu ostatecznego. Brak nam wiedzy o tym, w jaki sposób rzeczy te doprowadzić nas mogą do Boga. Podczas, gdy dzięki wierze możemy poznać, że Bóg jest dobry, to poprzez dar wiedzy widzimy Stworzenie w taki sposób, w jaki widzi je sam Bóg. Jako dzieci Boże widzimy w świecie stworzonym nie tylko godny podziwu lad i harmonię, ale również dzieło mistrza, który nas kocha, dzieło naszego Ojca.

Dzięki temu darowi wielu świętych było w stanie dostrzec w prostych radościach rzeczy stworzonych ogrom samego Boga. Podobno święty Franciszek napominał pewnego razu kwiaty, by zachowywały się ciszej, gdyż zbyt głośno głosiły chwałę Boga, który stworzył je tak doskonałymi, z subtelnie harmonijnymi, dla naszego dobra. Również w przypadku świętego Brunona, jego uczoność i wiedza doprowadziły go do gorącego pragnienia całkowitego oddania się zasadzie wszystkich rzeczy, czyli Bogu.

W następnym tygodniu przyjrzymy się temu darowi nieco szczegółowiej, teraz zaś niech mi będzie wolno zakończyć jedną obserwacja i modlitwą. Na przykładzie świętego Brunona widzimy, jak przełożony szkoły stał się narzędziem długo oczekiwanej odnowy i reformy Kościoła. To w dużej mierze dzięki niemu patron naszej szkoły, święty Tomasz z Akwinu, mógł podjąć studia na uniwersytecie. To właśnie katolicka szkoła była zawsze narzędziem reformy Kościoła, nie sama w sobie, ale poprzez swe owoce, czyli wychowanków, którzy zajmowali swe miejsce w społeczeństwie i pracowali dla dobra wspólnego swych krajów i dla Kościoła. Prośmy więc dziś w sposób szczególny o wstawiennictwo świętego Bruna, by również nasza szkoła mogła kiedyś być podobna do jego, by również ona mogła stać się narzędziem reformy i by nowy renesans katolickich myślicieli, pisarzy i pracowników mógł doprowadzić do odbudowy tego, co od dawna już pozostaje zaniedbane.

Oby dar wiedzy skłaniał nas nieustannie do posługiwania się wszystkimi środkami, jakie mamy do dyspozycji, wszystkimi rzeczami stworzonymi, dla większej chwały Boga, który żyje i króluje na wszystkie wieki wieków. Amen.

niedziela, 3 października 2010

19 Niedziela po Zesłaniu Ducha Świętego

„Gniewajcie się, a nie grzeszcie (…) nie dawajcie miejsca diabłu” (z Lekcji)

Drodzy wierni,

Krzyżmo Święte, olej pobłogosławiony przez biskupa w Wielki Czwartek, używane jest w Kościele przy udzielaniu sakramentu bierzmowania oraz święceniach kapłańskich. Zgodnie z tradycją apostolską, olej ten tworzy oliwa z oliwek zmieszana z balsamem, co - oprócz innych rzeczy – symbolizuje dwie wzniosłe cnoty, lśniące szczególnym blaskiem w Osobie Chrystusa Pana. Praktykowanie tych cnót Zbawiciel gorąco nam zalecał, by dzięki ich posiadaniu serca nasze mogły poświęcić się Jego służbie i gorliwie naśladować Jego przykład.

„Uczcie się ode mnie” – powiedział Pan Jezus – „że jestem cichy i pokorny sercem”. Zbawiciel uczył nas wielu rzeczy, przede wszystkim jednak uczył nas tych właśnie dwóch cnót. Pragnie, byśmy byli uczciwi, byśmy byli sprawiedliwi, byśmy byli roztropni – z pewnością cnoty te, jak i wiele innych, Zbawiciel posiadał w całej ich pełni – jednak w sposób szczególny pragnął, byśmy naśladowali Go w Jego pokorze i łagodności. To te właśnie dwie cnoty lśnią szczególnym blaskiem w Nim, Pomazańcu Pańskim.

W Krzyżmie Świętym znajduje się balsam, który zawsze opada poniżej wszystkich innych płynów. Symbolizuje on pokorę. Oliwa z oliwek, która wypływa na wierzch, symbolizuje łagodność i delikatność, która przezwycięża wszystkie rzeczy i wyróżnia się wśród cnót, jako owoc miłości. Miłość jest doskonała, drodzy wierni, nie tylko wówczas, gdy jest silna, nie tylko wtedy, gdy jest cierpliwa, ale zwłaszcza wówczas, gdy jest pełna łagodności i delikatności.

Drodzy wierni, starajcie się, by to Święte Krzyżmo łagodności i pokory było zawsze obecne w waszych sercach – gdyż to właśnie pokora czyni nas doskonałymi wobec Boga, a łagodność doskonałymi wobec bliźnich.

Tak wielu ludzi oszukuje samych siebie pustymi słowami i zewnętrznymi pozorami tych dwóch cnót. Nie badają wystarczająco wnikliwie swych własnych wewnętrznych przywiązań i uważają siebie samych za pokornych i łagodnych, podczas gdy w rzeczywistości od posiadania tych właśnie cnót są najdalsi. W takim przypadku, pomimo okazywanej na zewnątrz pokory i łagodności, wystarczy nieraz najmniejszy sprzeciw czy krzywda, by ludzie tacy okazali nagle niespodziewaną wyniosłość i butę.

Drodzy wierni, przez znamię waszego chrztu, przez dar łaski uświęcającej, przez Ducha Świętego, który został wam dany, posiadacie to święte namaszczenie, będące lekarstwem na palący płomień gniewu, jaki w sercach naszych budzą doznane krzywdy. Jednak lekarstwa tego trzeba używać. Jaki jest pożytek z lekarstwa, które leży na półce, jeśli nie używacie go, gdy jesteście chorzy?

Patriarcha Józef, który był ministrem faraona w Egipcie, odesłał swych braci do ojca z tą jedynie radą: „Nie gniewajcie się w drodze” (Gen 45,24). Drodzy wierni, to życie jest jedynie podróżą do domu ojca, do wiecznej szczęśliwości życia przyszłego. Nie gniewajmy się więc na siebie w drodze. Nie gniewajmy się wcale, jeśli to możliwe, i nie otwierajmy drzwi naszych serc dla tej niszczycielskiej namiętności.

Św. Jakub pisze wprost: „Gniew bowiem męża nie powoduje sprawiedliwości Bożej” (Jk 1,20). Musimy z całych naszych sił opierać się złu, musimy z cała mocą walczyć z wadami tych, którzy są nam powierzeni, wytrwale i odważnie, jednakże z łagodnością i współczuciem.

Nie należy przywiązywać większej wartości do poprawy będącej skutkiem namiętności, nawet, jeśli towarzyszy temu pobudka rozumowa. Znacznie cenniejszy jest akt skruchy, którego przyczyną jest wyłącznie akt rozumu. Jesteśmy istotami ludzkimi, jesteśmy z samej definicji rozumni. Dlatego dusza rozumna, będąca w sposób naturalny podległa rozumowi, namiętności ulec może jedynie w wyniku tyranii. Stąd, gdy aktowi rozumu towarzyszy namiętność, staje się on występny; jego sprawiedliwy osąd jest wypaczony przez bliskość tyranii.

Gdy prezydent czy książę odwiedzają poddanych w towarzystwie swych współpracowników, czynią im zaszczyt i zarazem sprawiają radość, gdy jednak pojawiają się na czele wojska, nawet jeśli ma to na celu dobro wspólne, ich odwiedziny są zawsze przykre. Nawet jeśli wymagają od swych żołnierzy ścisłego przestrzegania wojskowej dyscypliny, nigdy nie odniosą pełnego sukcesu i zawsze będą mieli do czynienia z zamieszkami.

Podobnie jest z nami, drodzy wierni. Tak długo, jak rządzi nami rozum, spokojnie napominając nas oraz korygując nasze postępowanie, choć robi to w sposób surowy i dokładny, wszyscy godzą się z tym i aprobują. Gdy jednak obok niego pojawia się gniew, namiętność czy wściekłość, staje się on obiektem raczej lęku niż miłości, oraz przyczyną największego cierpienia.

Nie zostawiajcie w waszych sercach miejsca na gniew, drodzy wierni. Lepiej jest nauczyć się żyć bez gniewu, niż udawać opanowanego, a w tajemnicy dawać mu ujście. Jeśli damy mu choć tyle swobody, zacznie panować w naszym sercu, podobnie jak wąż, który z łatwością przeciska się w całości, gdy tylko uda mu się wsadzić gdzieś głowę.

Moglibyście zapytać: „Ale jak możemy pozbyć się tej niebezpiecznej namiętności?” Drodzy wierni, na pierwszą oznakę gniewu, skupcie wszystkie wasze siły na obronie. Nie w sposób gwałtowny i bez wzburzenia, ale łagodnie, a zarazem stanowczo. Nie bądźcie jak owi woźni sądowi, którzy krzycząc: „Cisza!” czynią w istocie więcej hałasu, niż wszyscy inni obecni na sali. Często zdarza się, że gdy usiłujemy gwałtownie zwalczyć nasz gniew, wzniecamy w naszym sercu większą jeszcze burzę. A gdy serce jest w ten sposób wzburzone, nie może już być panem samego siebie.

Czyńmy to, co czynili Apostołowie, gdy na jeziorze w łódź ich uderzał wiatr i fale. Gdy uderzą na nas wichry namiętności, uciekajmy się do naszego Pana Jezusa Chrystusa. Uciekajcie się na Tego, który jest Panem stworzenia, który pragnie być Panem waszych serc, a On powie wiatru i falom: uciszcie się – i nastanie spokój. Jest On jak oliwa, którą wylewa się na powierzchnię wody, by uspokoić fale.

Ponadto, gdy tylko odczuwać zaczniecie wyrzuty sumienia z powodu własnego gniewu, naprawcie to natychmiast poprzez akt łagodności względem tej samej osoby, na którą byliście źli. Świeże rany łatwo się leczą, lecz gdy nie zostaną natychmiast opatrzone, pozostawiają głębokie blizny. Podobnie jest z naszymi bliźnimi: świeżą urazę łatwo jest naprawić prosząc szybko o wybaczenie; ale nawet mała uraza nie leczona będzie się jątrzyła i doprowadzić może do nowych komplikacji jeszcze po wielu latach.

Jak mówi powiedzenie: miłość zaczyna się w domu. Najlepszym sposobem na ćwiczenie się w łagodności jest praktykowanie jej względem siebie samych. Nie powinniśmy martwić się przesadnie własnymi niedoskonałościami. To prawda, rozum wymaga, byśmy czuli żal po popełnieniu jakiegoś błędu czy grzechu, powinniśmy jednak wystrzegać się stanu zapamiętałego zgorzknienia, który nazywany bywa niekiedy depresją. Tak jest w przypadku ludzi, którzy zwyciężeni przez gniew, rozdrażnieni są wskutek tego, że dali wyprowadzić się z równowagi. Złoszczą się, że ulegli gniewowi i w ten sposób pozwalają, by ich serca całkowicie opanowały namiętności. Stają się nawet smutni wskutek własnego smutku.

Ten rodzaj gniewu i złości na siebie samego jest po prostu przejawem pychy i jego źródłem jest miłość własna, poruszona i zaniepokojona własną niedoskonałością.

Musimy odczuwać niezadowolenie z powodu naszych upadków. Musimy odczuwać do nich odrazę całym naszym sercem, jednak zawsze w sposób spokojny, stanowczy i niewzruszony. Poprawiamy się znacznie skuteczniej na fundamencie spokojnej i rzetelnej skruchy, niż wskutek żalu gwałtownego i zapalczywego. Skrucha okazywana gwałtownie nie wynika z uznania naszych win, ale ze skłonności skażonych pychą.

Łagodne i czułe napomnienie ze strony ojca ma znacznie większy skutek, niż okazanie gniewu i uleganie emocjom. Gdy więc zdarzy nam się w jakiś sposób upaść, jeśli karcimy nasze serca łagodnym i spokojnym napomnieniem, odczuwając silniej żal za grzech niż namiętność skierowaną przeciwko niemu, z łagodnością zachęcając się do poprawy, wówczas skrucha będzie głębsza niż wskutek żalu gwałtownego, niespokojnego i burzliwego, który nigdy nie ustaje, ponieważ wypływa z miłości własnej i namiętności poszukującej jedynie własnego dobra.

Drodzy wierni, „gniewajcie się, a nie grzeszcie”. Opanowując tę niebezpieczną namiętność, przygotowujmy drogę dla Chrystusa, pragnącego żyć między nami poprzez miłość, tę miłość, która przygotuje nas na życie wieczne ze wszystkimi świętymi, na wszystkie wieki wieków. Amen.