niedziela, 25 lipca 2010

9 Niedziela po Zesłaniu Ducha Świętego

Drodzy wierni,

Św. Paweł przypomina nam w dzisiejszej Lekcji o przeobrażeniu, jakiemu podlega dusza w dniu chrztu, o tym, jak jesteśmy przeprowadzani od próżnych rzeczy tego świata do niezmierzonych bogactw Bożych. Przez łaskę chrztu Trójca Święta zamieszkuje w naszej duszy jak w świątyni. Dusze nasze są świątyniami Ducha Świętego, świątyniami, w których mieszka Bóg, gdyż za pośrednictwem łaski zostaje nam zaszczepiona Jego natura. Jesteśmy nawet więcej niż świątyniami, ponieważ świątynie są jedynie budynkami – my natomiast jesteśmy żywymi stworzeniami zdolnymi do czczenia i kochania Boga, aby w wyniku tego móc osiągnąć szczęście wieczne. Świątynia, niezależnie od tego, jak piękna i wspaniale ozdobiona by nie była – nie jest zdolna do miłości.

Jednak jako żyjące istoty ulegamy wpływom wielu rzeczy, z których nie wszystkie odpowiadają godności, którą otrzymaliśmy poprzez sakrament chrztu. To właśnie przed tymi niebezpieczeństwami przestrzega nas dziś św. Paweł.

W chwili swego stworzenia Adam był na wszelki sposób doskonały – jego umysł natchniony był Boską wiedzą, jego wola ukierunkowana była na najwyższe dobro, a ciało wolne od bólu i zepsucia. Wszystko to było skutkiem specjalnego daru Bożego, było konsekwencją łaski i posłuszeństwa Bożemu prawu. Wszystkie umiejętności Adama znajdowały się w doskonałej harmonii i porządku w taki sposób, że on sam był gwarantem ładu w świecie naturalnym i ich związku ze Stwórcą – ponieważ był jedynym stworzeniem posiadającym nieśmiertelną duszę.

Jednak ten dar integralności, który ukierunkowywał wszystkie zdolności Adama ku jego nadprzyrodzonemu przeznaczeniu został utracony wraz z popełnieniem przez niego grzechu. Wraz z utratą łaski owa prawość, którą posiadał, została na stałe utracona, a ponieważ stan ten odziedziczony został przez jego dzieci – wszyscy rodzimy się nie tylko oddaleni od Boga, ale też bardzo dalecy od panowania nad sobą samym. Pożądliwość, cierpienie i śmierć zatruły naszą naturę tak, że - jak mówi św. Paweł - czynimy zło, którego nie chcemy, a jednak niezdolni jesteśmy do dobra, którego pragniemy.

Z tych trzech konsekwencji, pożądliwości, cierpienia i śmierci, najgorszą jest prawdopodobnie pożądliwość. Nawet Chrystus Pan mógł cierpieć i przyjąć śmierć bez zniewagi dla swego Bóstwa, nie mógł jednak przyjąć na siebie nieuporządkowania, jakie niesie nasza pożądliwość. Św. Paweł ukazuje nam w dzisiejszej Lekcji, jak straszne jej owoce. Czym więc jest pożądliwość i w jaki sposób możemy z nią walczyć?

Istoty ludzkie są bardzo utalentowane – posiadamy tak wiele zdolności, którymi obdarzył nas Bóg ze względu na jakieś poszczególne dobra, konieczne dla naszej doskonałości. Posiadamy zmysł dotyku, byśmy mogli czuć otaczający nas świat, zmysł wzroku pozwalający nam widzieć i czytać, zmysł słuchu, dzięki któremu możemy poznać dźwięki muzyki, zmysł smaku i węchu, byśmy mogli znaleźć to, co jest nam potrzebne do pożywienia i rozwoju. Posiadamy też zdolności pozwalające na zrodzenie dzieci i zapewnienie ciągłości oraz doskonałości rodzaju ludzkiego jako całości. Wszystkie te zdolności dane są nam, byśmy postępowali w doskonałości i mogli ostatecznie osiągnąć cel, dla którego zostaliśmy stworzeni: byśmy poznali oraz ukochali Boga i mogli cieszyć się Nim przez całą wieczność. Zdolności te powinny zostać ukierunkowane na ten właśnie cel, każda z nich powinna zostać mu podporządkowana – gdyż jedynie on zapewnić nam może szczęście i doskonałość.

Kiedy Adam został stworzony – każda z tych zdolności podporządkowana były innej – jego zmysły podporządkowane były woli, wola z kolei osądowi, a intelekt prawdzie. Jednak grzech pierworodny zburzył ten ład. Każda z naszych zdolności nadal zachowuje swą pierwotną moc i cel, dla którego została przeznaczona, funkcjonuje jednak w sposób niezależny i bez względu na dobro całej osoby czy celu, dla jakiego została ona stworzona. Poprzez swe nieposłuszeństwo Adam odrzucił swój ostateczny cel, którym jest Bóg, niszcząc w ten sposób sam fundament  ładu, porządkującego jego władze, pozostawiając je nienaruszone, pozbawione jednak jakiejkolwiek zasady jednoczącej, poza naturą. Wszystkie jego władze są więc poważnie osłabione nawet w tym, co dotyczy ich naturalnej mocy, są jak armia bez dowódcy. Ludzie jedzą i piją bez żadnego względu na swe zdrowie; przyjemność, która normalnie byłaby jedynie pomocą dla osiągnięcia celu, dla którego obdarzeni zostaliśmy zdolnościami, stała się obecnie celem samym w sobie. Nawet przyjemność, która jest normalna owocem dobrze wykonanej pracy i nagrodą za nią jest często pozostawiana jak sierota bez opieki. Ten smutny stan prowadzi wiele dusz do ruiny: zamiast szukać rzeczy wyższych, rzeczy, które dać im mogą prawdziwe szczęście, ulegają one nieuporządkowanym namiętnościom, które prowadzą do nikąd – gdyż namiętności są ślepe.

Naszym obowiązkiem jako chrześcijan, czy nawet jako istot ludzkich, jest odbudować znowu ten ład w naszej naturze. Już poganie dostrzegali to nieuporządkowanie w naszej naturze, nawet jeśli nie rozumieli jego nie wiedzieli, w jaki sposób ład ten odbudować. Taki właśnie jest cel umartwienia – zaprowadzić ład wśród zdolności, które znajdują się w tak godnym pożałowania stanie. Powstrzymujemy się od tego, ku czemu nas popychają, aby wykształcić u siebie nawyk podporządkowania ich rozumowi. Dzieło chrześcijańskiej doskonałości polega w wielkiej mierze na usiłowaniu odbudowy ładu, który Bóg ustanowił w Adamie, ładu, który Chrystus Pan pragnie odbudować prz ypomocy swojej łaski. Ponieważ umartwienie jest nam tak bardzo potrzebne i ponieważ jest ono tak istotnym elementem chrześcijańskiej doskonałości,nierzadko mylnie bierzemy ją za samą doskonałość. Jest to jednak błąd, doskonałość polega zasadniczo na miłości Boga, do czego umartwienie jest jedynie niezbędnym środkiem.

Umartwienie jest jedynie wynikiem realistycznego spojrzenia, uznania, że nie wszystko, co się nam podoba, musi koniecznie prowadzić nas do szczęścia, że często nasza niewiedza i naiwność zdradzają nas. Tak więc w praktyce musimy myśleć – myśleć zanim jeszcze coś uczynimy. A skoro zrozumiemy jasno, co powinniśmy uczynić, musimy nieustannie starać się dążyć do realizacji tego celu. To właśnie poprzez nieustanny nacisk naszego intelektu na nasze działanie jesteśmy w stanie postępować w cnocie, czyniąc nasze dusze dobrymi i sprawiając, że po długim ćwiczeniu osiągniemy pewną biegłość w czynieniu dobra, i będzie nam to sprawiało przyjemność. Cnota, jak każdy inny nawyk, nie pojawia się nagle. Podobnie jak nauka jazdy na rowerze czy gry na fortepianie wymagają znacznego wysiłku – tak również nasze starania by być dobrymi i mieć dobre nawyki wymagają czasu, cierpliwości i energii.

Ta rzeczywistość grzechu pierworodnego, którą do pewnego stopnia rozumieli nawet starożytni poganie – jest jednak w naszej postchrześcijańskiej erze czymś całkowicie zapomnianym, a nawet wyśmiewanym. Upadek społeczeństwa nie jest skutkiem braku technologii, pieniędzy, czy nawet środków i władzy posiadanych przez rządy – wynika po prostu z tego, że ludzie nie chcą obecnie panować nad sobą samym. Dzisiejsi rodzice, którzy rozpieszczają swe dzieci i spełniają każdy kaprys ich nieuporządkowanych namiętności – przygotowują je na dożywotnie niewolnictwo. Patrząc na dzisiejszą młodzież widzimy ze smutkiem, że będzie ona niezdolna zrozumieć nawet nauk, przekazanych im przez poprzednie pokolenie. Jest niezdolna do koncentracji na dłużej niż kilka minut i trzymania w ryzach swej wyobraźni. Nie potrafi odmówić sobie nawet najbardziej błahej przyjemności, niezdolna jest zrozumieć wartości ofiary. Nie potrafi nawet wstać rano z łóżka, narzeka na wszystko, z czego mogłaby czerpać naukę.

Kraj może przetrwać każdy rodzaj naturalnego kataklizmu a nawet obcą okupację, jeśli jego mieszkańcy są silni, jednak państwo, którego obywatele niezdolni są do panowania nad sobą samym, nie potrzebuje żadnego wroga zewnętrznego – po prostu upadnie pod swym własnym ciężarem podobnie jak wiele imperiów, które zniszczyła pożądliwość.

Dlatego właśnie, drodzy przyjaciele, życie rodzinne ma dziś tak wielkie znaczenie. Święty Tomasz z Akwinu uczy nas, że grzech pierworodny przekazywany jest przez rodziców. Skutki grzechu pierworodnego widzimy zwłaszcza w życiu rodzinnym i to właśnie w rodzinie musi zostać stoczona pierwsza walka. Rodzina jest fundamentem społeczeństwa, a społeczeństwo będzie prosperowało lub chyliło się ku upadkowi proporcjonalnie do liczby tworzących je świętych rodzin. Z tego właśnie powodu rodzice, bardziej niż ktokolwiek inny, muszą nie tylko zrozumieć istotę katastrofalnych skutków grzechu pierworodnego, muszą mieć również realistyczną świadomość tego w swym codziennym życiu.

Z katechizmu wiecie, że chrzest gładzi grzech pierworodny, nie usuwa jednak jego skutków. Stan nieprzyjaźni z Bogiem zostaje naprawiony, jakbyśmy się na nowo narodzili, obumarłszy grzechowi i przeniesieni zostali do życia. Jednak blizny po tym grzechu pozostają, pozostaje nasza słabość. Tak więc, drodzy rodzice, musicie prawdziwie kochać swe dzieci nie takimi, jakimi wy chcecie, by były, ale takimi jakimi są w rzeczywistości. Prawdziwa miłość nie jest sentymentalizmem. Prawdziwa miłość uznaje w innych słabości i błędy i czyni wszystko co w jej mocy, by pomóc im przezwyciężyć ich słabość. Ignorowanie skutków grzechu pierworodnego jest w istocie duchowym samobójstwem.

Tak jak trzymacie swe dzieci z dala od używanych w domu środków chemicznych, którymi mogłyby się zatruć, tak też w porządku moralnym musicie chronić je od wszystkiego, co mogłoby zatruć je duchowo. Największym możliwym zaniedbaniem w stosunku do nich jest dawanie im wszystkiego, czego chcą. Wasze dzieci, zwłaszcza gdy są młode, nie rozpoczęły nawet walki o dominację rozumu, stąd ich pożądliwości są znacznie bardziej związane z instynktem. Instynkt jest ślepy i całkowicie zdeterminowany przez bodźce dawane przez środowisko. Nie oczekujcie więc, że wasze dzieci będą postępowały dobrze, oczekujcie jedynie, by reagowały na ich otoczenie. Musicie nimi kierować, nawet kiedy nie rozumieją, co jest dobre a co złe, podobnie jak musicie tresować każde inne zwierzę, kierujące się instynktem i emocjami. Wasze dzieci stopniowo nauczą się rozumować: obserwując rozumność waszych wymagań i dopiero wówczas, skoro ich intelekt zacznie zdobywać przewagę i panowanie nad innymi władzami, będziecie mogli wyjaśnić im i uzasadnić co jest dobre,  a czego powinny się wystrzegać. Niech pierwszą lekcją waszego dziecka będzie posłuszeństwo, drugą będzie mogło być cokolwiek chcecie.

I przeciwnie, pozostawienie waszych dzieci samym sobie, pozwolenie im na błąkanie się bez jakiegokolwiek ich korygowania i pozostawienie na pastwie ich własnych decyzji, oznacza przygotowanie ich do życia nieco tylko lepszego od życia zwierząt, do życia niewolników ulegających każdej przemijającej namiętności. Jest to po prostu śmierć za życia, gdyż rozum, ich dusze, na zawsze pozostaną więźniami w ich ciałach, które nigdy nie poznały pana. Mniejszym złem byłoby po prostu zabić wasze dzieci, niż pozwolić im całymi dniami oglądać telewizję lub grać w gry komputerowe. Mamy obecnie całe pokolenie, będące duchowymi sierotami, zawdzięczając to swym rodzicom, którzy uważali, że mogą delegować ciążącą na nich odpowiedzialność na współczesną technikę.

Tak więc, drodzy przyjaciele, módlmy się w tym dniu szczególnie do świętego Pawła, módlmy się do niego o święte rodziny, o rodziny, które rozumieją tę walkę pomiędzy ciałem a duchem. Módlmy się, by w tych rodzinach, które dotąd tego nie zrozumiały, proces ten mógł się przynajmniej rozpocząć. Oby Bóg, poprzez sakramenty, które nam pozostawił, zwłaszcza poprzez sakrament małżeństwa udzielił nam łaski zwycięstwa nad pożądliwością.

Przez sakrament chrztu staliśmy się świątyniami Ducha Świętego. Nie bezcześćmy więc naszych dusz dla przyjemności tego świata, ale zachowujmy je dla celów wyższych – niech nasze dusze będą domami modlitwy. Obyśmy nie zasłużyli na zarzut Zbawiciela, że uczyniliśmy je „jaskinimi zbójców”, zapraszajmy Go raczej, by pomógł nam wyzbyć się rzeczy, które nie są nas godne, prośmy, by oczyścił nasze dusze i uczynił je świątyniami godnymi Jego osoby, godnymi chwały Jego łaski na cała wieczność. Amen.

niedziela, 18 lipca 2010

8 Niedziela po Zesłaniu Ducha Świętego

„Czyńcie sobie przyjaciół z mamony niesprawiedliwości, aby, gdy ustaniecie, przyjęli was do wiecznych przybytków”.

Drodzy Wierni,

Jak bardzo jesteście błogosławieni. Spójrzcie na wszystkie błogosławieństwa, jakimi Bóg was obdarzył.

Dobry Bóg dał wam życie. Narodziliście się na ten świat, nie musząc nawet o to prosić. I nadal obdarza was życiem, pomimo wszystkich waszych grzechów. Dał nam owoce ziemi, byśmy mogli znaleźć pożywienie. Dał nam słońce, by nas ogrzewało, by dawało nam światło. Dał wam piękny kraj. Dał wam rodzinę i przyjaciół. Wszystkie bogactwa Boga Stwórcy rozkwitły właśnie dla was.

A otrzymaliście nie tylko błogosławieństwa tej ziemi, nie tylko to życie doczesne, ale również dar łaski nadprzyrodzonej. Łaska nadprzyrodzona, życie samego Boga. Bóg oddał się wam całkowicie, kiedy otrzymaliście łaskę uświęcającą.

Wspaniałość Boga. Hojność Boga. Któż potrafi ją opisać słowami? Kto może zawrzeć w słowach wielkość Boga? Jego chwała przekracza wszelkie nasze wyobrażenie, a w Jego dobroć nie sposób wątpić. Możemy wątpić w mądrość Bożą, ale nigdy w Jego dobroć. Wszelkie dobro, jakie nam Bóg wyświadczył, jest wystarczającym dowodem na to, że nas kocha.

A jednak – co uczyniliśmy z tym wszystkim, czym Bóg nas obdarzył? Nie byliśmy pilnymi strażnikami tych skarbów. Używaliśmy tych rzeczy do złych celów. Zdradziliśmy nawet naszego największego dobroczyńcę.  Posłużyliśmy się rzeczami, które On sam nam dał, aby Go zdradzić. I zostaniemy wezwani przed naszego Pana, by zdać rachunek z tego, czym nas obdarował. A będzie On zazdrosny o swoją chwałę. Będzie oczekiwał wdzięczności. Będzie oczekiwał, że dobrze wykorzystaliście rzeczy, które wam dał.

A przecież nie ma wśród nas nikogo, kto nie obraziłby tego Wielkiego Dobroczyńcy. Nie ma wśród nas nikogo, kto by nie zgrzeszył.

I Bóg usunie nas z naszego włodarstwa.

Drodzy przyjaciele, człowiek, o którym mówi dzisiejsza Ewangelia, nie jest jakąś wymyśloną, fikcyjną postacią. To wy. To my. To my jesteśmy włodarzami z tej Ewangelii. To my zmarnowaliśmy dobra, powierzone nam przez naszego Pana.

Co więc mamy czynić?

Kopać nie możemy. To nie my jesteśmy źródłem wszystkich tych dóbr. Nie możemy obdarzyć siebie czymś, czego nie posiadamy. Jedynie Bóg może obdarzyć nas łaską. Nie możemy wysłużyć sobie stanu łaski – jest ona czymś udzielanym nam przez Boga. Nie możemy oczekiwać stanu łaski, jako zapłaty czy nagrody za to, że jesteśmy uprzejmi. Nie. Porządek nadprzyrodzony całkowicie przekracza porządek natury. Możemy czynić wiele dobra w porządku naturalnym, nie jesteśmy jednak w stanie zdobyć dóbr nadprzyrodzonych.

I jesteśmy pyszni. Nawet nie prosimy o pomoc. Wstydzimy się błagać. Wstydzimy się tak, że nie prosimy nawet o pomoc jedni drugich.

Co więc uczynimy?

Drodzy przyjaciele, weźcie skrypt długu, jaki wasz bliźni zaciągnął u was i przedrzyjcie go na pół. Podrzyjcie kwit niesprawiedliwości, jaką wam ktoś wyrządził. Wybaczcie wszystkie grzechy, jakie wyrządzili wam wasi bliźni. Znoście cierpliwie wszystkie cierpienia zadawane wam przez innych. Nie szukajcie zemsty, ale miłosierdzia. Gdyż jeśli będziecie miłosierni wobec innych, również wy dostąpicie miłosierdzia.

Pan Jezus chwali niesprawiedliwego włodarza. Był on niesprawiedliwy, ponieważ nie szukał ścisłej sprawiedliwości, ale łagodził ją miłosierdziem. To prawda, macie wszelkie prawo żądać różnych rzeczy od tych, którzy was obrazili. Bylibyście wówczas sprawiedliwi, ale nie miłosierni. Macie prawo do tych stu baryłek oliwy, jak to czytamy w Ewangelii, stracicie jednak nawet to, co posiadacie, jeśli nie będziecie miłosierni dla innych. Jeśli będziecie szukali jedynie sprawiedliwości, będziecie osądzeni tą samą miarą.

A nikt z nas nie jest sprawiedliwy przed Bogiem. Nikt oprócz tych, którzy byli miłosierni wobec innych, oni będą zbawieni. Nie byliśmy wierni nawet małym dobrodziejstwom otrzymanym od Boga, a co dopiero Jego łasce, która ma wartość nieskończoną. Jak możemy więc żądać od naszego bliźniego czegoś, czego nie jesteśmy w stanie uczynić sami?

Drodzy wierni, synowie tego świata roztropniejsi są w rodzaju swoim niż synowie światłości. Nawet najgorsi ludzie wiedzą, że przyjaciół nie zdobywa się osądzając ludzi, ale pomagając im.

Chciwość jest korzeniem wszelkiego zła, mówi Pismo święte. To umiłowanie bogactwa i zaszczytów sprawia, że jesteśmy niewierni dobrodziejstwom otrzymanym od Boga. Wydaje się nam, że owe dary Boże należą wyłącznie do nas, że to my jesteśmy w jakiś sposób ich źródłem. I ta iluzja prowadzi nas do wzgardy wobec prawdziwego źródła wszystkiego, którym jest Bóg.

A więc czyńcie sobie przyjaciół z mamony niesprawiedliwości. Tłumacząc słowa Pana Jezusa w najprostszy sposób: dawajcie jałmużnę, kochajcie ubóstwo. Bądźcie miłosierni dla ubogich. Modlitwa ubogich ma wielką moc, a przecież bardzo tej modlitwy potrzebujemy.

I prośmy o miłosierdzie, gdyż w owym dniu wszyscy będziemy go potrzebować. Niech Matka Najświętsza wspomaga nas, by kiedyś mogła przyjąć nas do wiecznych przybytków. Amen.

niedziela, 11 lipca 2010

7 Niedziela po Zesłaniu Ducha Świętego

Drodzy wierni,

Zaledwie kilka miesięcy temu, dwa tygodnie po Wielkanocy, Pan Jezus mówił nam o Dobrym Pasterzu, który oddaje swoje życie za owce. Dzisiaj natomiast Zbawiciel przestrzega nas przed fałszywymi prorokami, czyli tymi, którzy przychodzą w imię Boże, a jednak nie czynią Jego woli.

„Attendite a falsis prophetis – Strzeżcie się fałszywych proroków”. Co dziwne, w wersji łacińskiej Pan Jezus nie mówi w zasadzie: „miejcie się na baczności przed fałszywymi prorokami” ale „spodziewajcie się ich”. Chrystus Pan sugeruje w ten sposób, że pojawią się fałszywi prorocy, że ich wystąpienie jest po prostu znakiem czasów. Jest to niebiański realizm, który uwzględnia, że natura ludzka  po upadku bardzo odbiega od ideału i że nawet po otrzymaniu od Zbawiciela wszystkich sakramentów, wszystkich środków, jakie daje nam Bóg, znajdą się tacy, którzy usiłować będą zniszczyć życie, jakim nas obdarzył.

Pan Jezus opisuje nam ich dokładnie: przychodzą oni do nas w owczej skórze, ale w istocie są drapieżnymi wilkami. Zauważmy, że Chrystus Pan nie mówi, że „posiadają oni w pewien sposób zarodki Ewangelii”, nie wygłasza żadnego z nonsensów lansowanych przez współczesny ekumenizm. Fałszywy prorok jest drapieżnym wilkiem. Są oni drapieżnymi wilkami, ponieważ niszczą przez swe błędy nadprzyrodzony ład w naszych duszach, a nawet ład naturalny.

Wszystkie istoty ludzkie kierują się w swym postępowaniu pewnym światopoglądem. Dany człowiek nie będzie kradł, czy przynajmniej starał się będzie być uczciwy, ponieważ wierzy w prawo do własności prywatnej, wierzy, że inni ludzie również ma prawo do tego, co posiadają. Nie będzie zabijał, ponieważ uważa, że jest to zło etc. Wszystko, co czynimy, zależy od tego, co uważamy za ważne lub co wedle nas stanowi o naszym szczęściu. Tak więc zmiana wyznawanych przez nas idei prowadzi z konieczności do zmiany naszego zachowania. Fałszywy prorok jest drapieżnym wilkiem przede wszystkim dlatego, że chce zmienić nasz światopogląd, chce, byśmy wyrzekli się tego, co uważamy za prawdę i co prowadzi nas do prawdziwego szczęścia.

Wszystkie upadki ludzkie których dziedzicem jest ciało (Hamlet, II) są niczym w porównaniu z jedną jedyną herezją. Zło, jakie spowodowali Marcin Luter czy Mahomet polega nie tyle na ich osobistym upadku, co na fakcie, że wprowadzili na ten świat błąd. Obrócili prawdę Bożą w kłamstwo. Są drapieżnymi wilkami, niszczącymi w innych zdolność do osiągnięcia wiecznego szczęścia, są drapieżnymi wilkami i jako tacy muszą być traktowani. Herezja jest jak trąd, który zaraża i niszczy zdolność duszy do trzymania się prawdy i czynienia tego, co sprawiedliwe – tak więc należy unikać nie tylko samych twórców herezji, ale i tych, którzy są nią zarażeni, tak jak dla bezpieczeństwa należy zawsze trzymać wilki z dala od domostw.
W ten sposób Zbawiciel jednym zdaniem potępia dzisiejszy fałszywy ekumenizm, poszukujący „dialogu” z wyznawcami błędu. Nie dialoguje się z kimś, kto nie posiada prawdy, powinno się go raczej pouczać, odwodzić od błędu i doprowadzać do prawdy.

Zauważmy, że Pan Jezus mówi, iż są oni „w owczych skórach”. Nie każdy, kto wyznaje błąd, musi być z konieczności nieszczery. Wielu ludzi błądzi jedynie dlatego, że nikt nie ma odwagi czy chęci ich pouczyć – są takimi samymi ludźmi jak wy czy ja, ale nie odpowiedzieli jeszcze na łaskę Boga. Podobnie jak wy czy ja są owcami, mającymi swe zalety i wady, mogą nawet być w kontaktach z innymi ujmujący i mili. Jednak wewnętrznie są chorzy na straszliwą chorobę błędu, błędu , którym zarazić moglibyśmy się i my sami, gdybyśmy nie strzegli zdrowia naszego duchowego organizmu.

Następnie Zbawiciel mówi nam, w jaki sposób mamy ich rozpoznawać: po ich owocach ich poznacie. Tak jak nie jemy z trujących pnączy, tak też nie powinniśmy przyjmować duchowego pokarmu od tych, którzy trwają w błędzie. Pan Jezus podaje nam ważniejszą jeszcze zasadę: nie może dobre drzewo przynosić dobrych owoców, ani złe drzewo owoców dobrych.

Drzewo rodzi owoce czerpiąc nie tylko z tego, co je otacza: powietrza, słońca, wody i gleby, rodzi je również stosownie do swej natury. Można pielęgnować winorośl dowolnie długo, jednak nigdy nie zrodzi ona jabłek. Również herezja ma swój psujący aspekt, przez który nawet dzieła podejmowane w dobrej intencji stają się nieskuteczne i bezowocne. Wystarczy rozejrzeć się wokół, by zobaczyć mnóstwo podejmowanych w najlepszej wierze przedsięwzięć, będących narzędziami strasznego zła. I przeciwnie – widzimy, że nawet najmniejsza prawda owocuje dobrymi skutkami, kiedy przedstawiana jest wytrwale i cierpliwie.

Fundamentalna zasada, której pragnie nauczyć nas dziś Zbawiciel, brzmi, że prawda jest obiektywna. Rzeczy są dobre lub złe niezależnie od tego, co moglibyśmy o nich pomyśleć. Bóg uczynił wszechświat takim, jakim jest i żadne poglądy człowieka nie są w stanie zmienić praw natury. I tak, jak istnieje prawo grawitacji, istnieje też obiektywne prawo moralne, któremu podlegamy wszyscy bez wyjątku. Nasze szczęście nie zasadza się na próbach „wynalezienia” odpowiedniej dla nas moralności, ale na dostosowywaniu naszego życia do prawa moralnego objawionego przez Boga. Tak jak inżynier musi projektować samolot  - o ile chce, by ten latał - w zgodzie z prawami aerodynamiki, podobnie i my  - jeśli chcemy osiągnąć wieczną szczęśliwość - musimy dostosować się do Bożych przykazań.

Oczywiście rzeczywistość duchowa jest znacznie trudniejsza do zrozumienia niż świat materialny, który nas otacza, nie zmienia to jednak natury prawdy. Z pewnością wielu ludzi błądzi ze słabości, nie zmienia to jednak natury ich uczynków. Każde drzewo, które nie przynosi dobrych owoców będzie wrzucone w ogień wieczny – mówi Chrystus Pan. Buddysta nie będzie pod koniec swego ziemskiego życia sądzony przez Buddę, ani muzułmanin przez Mahometa. Jest tylko jeden sędzia: nasz Pan i Zbawiciel Jezus Chrystus, który sądzi żywych i umarłych. Ci, którzy nie są posłuszni prawom prowadzącym do szczęśliwości, cierpieć będą wieczne odrzucenie.

„Ci tylko, którzy czynią wolę Ojca Mojego wejdą do Królestwa Niebieskiego”. Szczęście wieczne osiągamy przez nasze uczynki – dobre intencje nie wystarczą.

Tak więc, drodzy Przyjaciele, módlmy się dziś szczególnie za tych, którzy znajdują się daleko od prawdy. Dzisiejsza Lekcja przypomina nam, że wszyscy, przynajmniej w czasie niemowlęctwa, byliśmy kiedyś daleko od Boga. Św. Paweł mówi chrześcijanom  w Rzymie o ich nawróceniu od służby bożkom do służby prawdziwemu Bogu. Powinno to być dla nas powodem do nadziej – również ci, którzy dziś są drapieżnymi wilkami, mogą pewnego dnia nawrócić się i strzec owczarni, jak sam św. Paweł, niegdyś Szaweł i prześladowca Kościoła, drapieżny wilk, stał się przez łaskę Boga potężnym Apostołem, którego praca przynosi dobre owoce po dziś dzień. Oby dzięki wstawiennictwu Matki Najświętszej wszystkie dusze mogły nawrócić się do prawdy, którą jest nasz Pan Jezus Chrystus. Amen.

niedziela, 4 lipca 2010

6 Niedziela po Zesłaniu Ducha Świętego

Drodzy Wierni,

Cuda, jakich dokonywał Chrystus Pan, dokonywane były zawsze w tym celu, by pouczyć nas o naturze Królestwa Niebieskiego, królestwa łaski, która z Jego woli panować ma naszych sercach.

W dzisiejszej Ewangelii czytamy, że wokół Pana Jezusa zgromadził się wieki tłum. Z pewnością większość z tych ludzi przyszła, aby Go słuchać, by dowiedzieć się, co muszą czynić, by uratować się od śmierci wiecznej. Inni przyszli jedynie z ciekawości lub słuchali Go jedynie z powodu Jego zatargu z faryzeuszami. Jakby jednak nie było, przyszli tam za Nim. I Ewangelia wspomina, że nie mieli ze sobą nic do jedzenia.

Oczywiście brak doczesnego pożywienia jest rzeczą przykrą, lecz z pewnością Zbawiciel myślał również o rzeczach duchowych, o głodzie prawdy i piękna, które znikły ze świata ze względu na grzechy ludzi. Następnie widzimy, jak Chrystus Pan przywołuje do siebie uczniów i mówi im: Żal mi tego tłumu.

W momencie tym możemy na chwilę wejrzeć w serce Pana Jezusa. Wielcy tego świata zadowoleni są, jeśli mają wielu zwolenników i naśladowców. Szacują swoje wpływy poprzez sondaże i starają się pozyskać stronników poprzez kampanie medialne. Myślą o masach jako o środku do zdobycia władzy. Jednak Pan Jezus nie postępuje w ten sposób. Lituje się nad nimi, czyli innymi słowy czuje się poruszony ich sytuacją i stara się coś dla nich zrobić. Jak wyjaśnia: „ponieważ są ze Mną trzy dni i nie mają co jeść, a jeśli ich teraz rozpuszczę, ustaną w drodze”.

Z pewnością my wszyscy przeszliśmy długą drogę, biorąc pod uwagę, że wszyscy urodziliśmy się obciążeni grzechem pierworodnym, daleko od Boga. Przez nasz chrzest jesteśmy ze Zbawicielem trzy dni, jak pisze dziś w swym liście św. Paweł – przez chrzest jesteśmy pogrzebani z Chrystusem byśmy zmartwychwstali na nowo w życiu Chrystusa, który powstał z martwych trzeciego dnia. Jednak pomimo, że jesteśmy z Panem Jezusem, nadal czegoś nam brakuje – brakuje nam duchowego pokarmu. Moglibyśmy więc ustać w naszej podróży do domu Ojca niebieskiego.

Uczniowie odpowiadają Panu Jezusowi – gdzie znajdziemy chleb na tym pustkowiu? Na tym świecie pełnym znoju i grzechu z pewnością niewiele możemy znaleźć pokarmu dla naszych dusz. A jednak Zbawiciel pyta ich: ile macie chlebów? I odpowiedzieli: siedem.

Tych siedem bochenków chleba oznacza oczywiście siedem sakramentów, które Zbawiciel daje nam na tę podróż do domu Ojca. Następnie Pan Jezus nakazuje tłumowi usiąść, czyli zaufać Opatrzności Bożej. I biorąc siedem bochenków chleba, czyniąc dzięki, podaje je swoim Apostołom, by mogli oni rozdać je ludziom. Widzimy w tym, choć jedynie jako zapowiedź, rolę kapłanów. To oni są tymi, którzy karmią ludzi, są pośrednikami pomiędzy Bogiem a człowiekiem, tymi, którym powierzone są rządy w Kościele i straż nas owczarnią.
Mieli oni również dwie ryby – symbolizujące dwie natury Chrystusa, greckie słowo ikthos jest akronimem: Jezus Chrystus, Syn Boga, Zbawiciel, jak to widzimy w malowidłach umieszczonych w katakumbach. To właśnie dwie natury Chrystusa umożliwiają ową wymianę między Bogiem a człowiekiem, Bóg karmi nas w Osobie naszego Pana i Zbawiciela Jezusa Chrystusa.

I Ewangelia mówi nam, że zebranych ułomków pozostało siedem koszy, co nie tylko jest dowodem na cud dokonany przez Pana Jezusa, ale też pokazuje nam, że owe siedem sakramentów, które Zbawiciel nam pozostawił, jest nie tylko wystarczające, są one nadobfitym źródłem łaski. Nie działają jedynie przez chwilę, ale przez całą wieczność.

Siedem sakramentów uświęca każą część ludzkiego życia: chrzest ustanowiony jest, byśmy mogli zostać natchnieni tym życiem, byśmy narodzili się dla życia łaski; bierzmowanie, byśmy mogli wzrastać w tym życiu i osiągnąć duchową dojrzałość; Eucharystia by karmić nasze życie duchowe Tym, który jest źródłem wszystkiego; sakrament pokuty przywraca te życie, jeśli mieliśmy nieszczęście je utracić, a sakrament ostatniego namaszczenia przygotowuje naszą duszę do osiągnięcia jej ostatecznego przeznaczenia, albo daje na to czas jeszcze w tym życiu, jeśli taka jest wola Boga.

Zbawiciel pozostawił nam również dwa sakramenty mające na celu dobro całego rodzaju ludzkiego: sakrament małżeństwa, by zapewnić istnienie społeczności ludzkiej i jej kontynuację poprzez rodzenie nowych jego członków, oraz sakrament kapłaństwa, dla rządzenia i kierowania nadprzyrodzoną społecznością Kościoła i dawania ludziom łaski, której tak bardzo potrzebują – poprzez Ofiarę Chrystusa Pana.

Wszystkie te sakramenty udzielają łaski same z siebie, skoro tylko udzielane są wedle zaleceń ustanowionych przez Zbawiciela, łaska w naturalny sposób wypływa w nich w sposób nadobfity. Co jednak ciekawe, zanim Pan Jezus dał owym ludziom tych siedem bochenków, nakazał im usiąść. Nakazuje im w ten sposób, by byli w odpowiedniej dyspozycji do przyjęcia tego, co Apostołowie im przekażą.

Jest tak dlatego – Drodzy Wierni – że pomimo, iż sakramenty udzielają łaski same z siebie, nie udzielają jednak dyspozycji koniecznej do korzystania z nich. To należy do nas. Musimy być posłuszni Chrystusowi i czynić to, o co nas prosi, jeśli chcemy otrzymać pokarm, który pragnie nam On dać. Może On chcieć dać nam wodę, jeśli jednak nasz kubek będzie odwrócony dnem do góry, pozostaniem spragnieni niezależnie od tego, jak wiele wody będzie On nalewał. Podobnie nasze niedoskonałości nie skutkiem sakramentów, ale wynikają z tego, że sami stawiamy wiele przeszkód dla działania łaski.

Zbadajmy dziś własne sumienie i zobaczmy, jaka jest nasza dyspozycja  w stosunku do tego, o co prosi nas Chrystus Pan. Być może mamy jakieś szczególne przywiązanie do czegoś, co uniemożliwia nam życie wedle prawa Bożego? Czy nie przekraczamy Jego prawa, zwłaszcza w tym co dotyczy małżeństwa? Czy nie mamy złych nawyków, których musimy się pozbyć? Wszystko to utrudnia naszej duszy otrzymywanie pokarmu, którego ona potrzebuje, by osiągnąć niebo. Przeszkody te są powodem, dla którego tak niewiele korzystamy z sakramentów i ryzykujemy  śmierć z głodu.

Tak więc, Drodzy Wierni, widzimy pracę, jaką mamy do wykonania, by móc korzystać z sakramentów, które daje nam Pan Jezus. Musimy o tym pamiętać zwłaszcza obecnie, wobec całego tego hałasu odnośnie Motu Proprio i tzw. „uwolnienia Mszy”. To, że Motu Proprio ma dać nam to, czym Zbawiciel karmił nas już przez stulecia nie zmienia faktu, że większość ludzi nie znajduje się w dyspozycji koniecznej do przyjęcia łask płynących z Mszy Trydenckiej. Nawet gdybyśmy jutro w każdej diecezji mieli wyłącznie Mszę naszych przodków, pozostaje wciąż do wykonania ogromna praca polegająca na edukacji uwiernych, nawracania ich z błędów i umożliwianiu im osiągnięcia dyspozycji, dzięki której otrzymywać będą mogli łaski płynące z Mszy. I żadne podpisanie jakiegokolwiek dokumentu tego nie zmieni – jest to nasze zadanie, zadanie dla każdego z nas.

Prośmy więc Matkę Bożą, poczętą bez zmazy grzechu pierworodnego, która zawsze znajdowała się w doskonałej dyspozycji by wzrastać w łasce w każdej chwili swego życia. Prośmy Ją, by jako dobra Matka, pomogła swym dzieciom kroczyć po drodze łaski, byśmy mogli przybyć bezpiecznie do domu Niebieskiego Ojca. Amen