niedziela, 31 stycznia 2010

na Niedzielę Siedemdziesiątnicy

Drodzy wierni,
 W dniu dzisiejszym przypada niedziela zwana Septuagesima, co po łacinie oznacza siedemdziesiąt dni przed Zmartwychwstaniem Pańskim. Wkraczamy w okres przygotowania na przyjęcie łask płynących z wielkiej tajemnicy, czyli Męki i Śmierci Zbawiciela. Aby otrzymać łaski związane z tą tajemnicą musimy naśladować Chrystusa Pana w Jego Męce i Śmierci, aby mieć udział również w Jego Zmartwychwstaniu.
Pan Jezus mówi nam o tej łasce w czytanej w dniu dzisiejszym Ewangelii. Królestwo Niebieskie podobne jest do gospodarza, do gospodarza który wstał wcześnie rano, by nająć robotników do swojej winnicy. Domem Boga jest Niebo i ziemia, wszystkie rzeczy stworzone, ponieważ Bóg jest wszędzie. A jednak ów wszechświat stworzony został dla konkretnego celu: dla oddawania Mu chwały poprzez zbawienie dusz. To jest właśnie winnica przynosząca owoc, czyli cnotę, która nabywana zostaje za pośrednictwem ustanowionego przez Niego Kościoła. Bóg, nas Pan, jest gospodarzem tej winnicy, gdyż to przez Niego wszystkie rzeczy zostały stworzone.
I Ewangelia mówi, że wyszedł On bardzo wcześnie rano, czyli na początku czasu, na początku Stworzenia. Wyszedł, by nająć robotników do swojej winnicy, czyli tych, którzy pracować będą dla Jego chwały, posłuszni temu, co wypowiadamy podczas modlitwy: bądź wola Twoja jako w niebie tak i na ziemi. Robotnicy są najemnikami, gdyż nie pracują dla siebie, ale dla kogo innego. Podobnie ci, którzy cieszą się owocami Królestwa Niebieskiego, nie pracują dla siebie samych, ale dla Boskiego Mistrza. I jak mówi Ewangelia, Zbawiciel ugodził się ze swoimi pracownikami po denarze za dzień i posłał ich do winnicy.
Przypowieść ta mówi o dniach i godzinach, w rzeczywistości jednak odnosi się do jednego tylko dnia, dnia który obejmuje cały czas. Ów dzień, dzień który rozpoczął się wraz ze Stworzeniem a skończy Sądem Ostatecznym, składa się z wielu godzin, które wyobrażają różne rozporządzenia Boga w stosunku do ludzkości, jak mówi wielki Doktor Kościoła papież Grzegorz. Dlatego przypowieść ta odnosi się do różnych pokoleń pracowników, którzy posyłani są na ten świat, by otrzymać zapłatę za swoją pracę. Pierwszą interwencją jest Stworzenie i Ewangelia mówi, że Pan Jezus ugadza się z pierwszymi robotnikami, czyli zawiera umowę – umowę, której nie zawrze z innymi pokoleniami, gdyż Ewangelia mówi, że posłał wyobrażających je robotników do pracy bez zawarcia porozumienia. Umowa ta oparta jest na sprawiedliwości, gdyż na początku Adam stworzony został w stanie łaski i łaska ta miała być dziedzictwem przekazywanym jego potomkom, gdyby nie popełnił on grzechu. Jednak Adam utracił swą pierwotną niewinność i dlatego rodzaj ludzki utracił prawo do łaski, zamiast tego musi zdać się na miłosierdzie Boga.
Od czasów Adama rodzaj ludzki, zamiast pracować dla chwały Boga, dążył do własnej chwały. Wywołany tym chaos doprowadził do ukarania ludzkości potopem. Dlatego właśnie Gospodarz przyszedł o godzinie trzeciej na rynek, czyli do części świata poza winnicą, która należy do Mesjasza. Ludzie ci byli bezczynni, jak mówi Ewangelia, ponieważ żyli dla siebie samych, nie przynosząc owocu zbożnego dzieła, dokonywanego przez łaskę. Gospodarz posyła ich do winnicy, mówiąc im jedynie, że da im to, co słuszne, gdyż po upadku pierwszych rodziców wszelka cnota jest wynikiem miłosierdzia Bożego. To posłanie robotników do winnicy, ta interwencja Boga, wyobraża okres dziejów ludzkości od potopu do wybrania Abrahama, od kary która była owocem grzechu, do wybrania narodu, z którego miał się narodzić Mesjasz.
I Gospodarz czyni to samo o szóstej i dziewiątej godzinie – najmuje robotników do swojej winnicy. Godzina szósta oznacza okres od obietnicy danej Patriarchom do czasu Starego Przymierza danego ludowi Bożemu poprzez  Mojżesza. Godzina dziewiąta wyobraża natomiast czas Starego Przymierza, czas w którym Bóg posyłał do swojej  winnicy pracowników i proroków, by przygotować świat na swoją ostatnią i największą interwencję w Osobie swego Jedynego Syna.
Sam Bóg interweniował w czasach ostatnich, o godzinie jedenastej, będącej ostatnią godziną dnia, gdyż po niej nie będzie kolejnej godziny, nie będzie innej większej interwencji Boga niż Jego osobiste przyjście, przybranie ciała i zamieszkanie wśród nas. Jak mówi święty Piotr: „(…) krwią drogą Chrystusa (…) który wprawdzie przejrzany był przed założeniem świata, ale ukazał się w czasach ostatnich dla was” (1 P 1,20). Owi robotnicy odpowiadają słusznie: „nikt nas nie najął”, gdyż wyobrażają oni tych spośród pogan, do których nie został posłany żaden prorok i w stosunku do których nie wypowiedziano żadnej obietnicy.
Wszystkim im Zbawiciel daje po denarze. Oddaje każdemu wedle tego, co przepracował, wedle jego pracy, każdy jednak otrzymuje denara. Jak mówi Chrystus „W domu Ojca Mego jest mieszkań wiele” (J 14,2), jednak jest tylko jeden dom, tylko jedno zbawienie, jeden denar, który wszyscy otrzymują. Ów denar był monetą o wartości dziesięciu sestercji i wyobrażony był na nim wizerunek króla. Dlatego denar ten wyobraża łaskę zbawienia, gdyż przestrzeganie dziesięciorga przykazań wyciska na naszej duszy obraz i podobieństwo Boga, Króla Stworzenia.
Zbawiciel osądza najpierw ostatnich, czyli pogan, tych, którzy powołani zostali nie na mocy obietnicy danej Patriarchom, ale przez łaskę, otrzymując tę samą łaskę, jakiej udzielono Patriarchom. I każdemu - jak mówi Ewangelia -  nawet najętym na początku, daje po denarze, każdemu daje łaskę zbawienia. A jednak pierwsi z najętych szemrali przeciwko gospodarzowi uważając, że powinni otrzymać więcej. „Nieśli ciężar dnia”, czyli ciężar znajomości prawdziwego Boga, ciężar Starego Prawa, oraz „upalenie” czyli namiętności, które prawo to powściągało. Poganie byli bez prawa, jak mówi święty Paweł w swym liście do Rzymian, jednak również oni otrzymali tę samą łaskę zbawienia.
Dlatego Chrystus karci zazdrość Żydów: „czy oko twoje złośliwe jest, żem ja jest dobry?” Miłosierdzie Boże nie ma względu na osobę czy rasę, udziela zbawienia wszystkim, którzy w Niego wierzą. Bóg udzieli również ostatnim, podobnie jak pierwszym, życia wiecznego.
I na koniec Zbawiciel wypowiada słowa, które pozostają prawdziwe po wszystkie czasy, wszędzie i dla wszystkich narodów: wielu jest wezwanych, ale mało wybranych. O tym samym mówi nam święty Paweł w dzisiejszej Lekcji: „wprawdzie wszyscy biegną, ale jeden nagrodę bierze”. Ową nagrodą jest to samo, co oferuje nam Zbawiciel: życie wieczne. Musimy jednak biec w wyścigu, musimy walczyć „nie jakby z wiatrem walcząc, ale karcić ciało swoje i w niewolę je podbijać”. Dlatego właśnie ów nadchodzący okres pokuty, czas postów i umartwień, byśmy nie zostali oskarżeni o bezczynne siedzenie, byśmy pracowali pilnie nad swoim zbawieniem.
Dlatego, drodzy przyjaciele, pamiętając o tym wszystkim i wielbiąc Boga za cudowne udzielanie łaski wszystkim narodom, wdrażajmy to w naszym codziennym życiu, by ta łaska, którą otrzymujemy poprzez sakramenty, do których aluzję czyni święty Paweł, mogła osiągnąć w nas swą pełnię. Módlmy się i pracujmy, by łaska ta mogła być pewnego dnia świadkiem ostatecznego wezwania Zbawiciela skierowanego do dusz wybranych: „Pójdźcie błogosławieni Ojca mego, posiądźcie królestwo, zgotowane wam od założenia świata” (Mt 25,3). Amen.

czwartek, 28 stycznia 2010

św. Piotra Nolasko, wyznawcy

Drodzy wierni,
W dniu dzisiejszym przypada wspomnienie wyjątkowego świętego, którego świętobliwość widoczna była już od najmłodszych jego lat i który w latach uważanych powszechnie za „niedojrzałe” posiadał już mądrość, będącą zazwyczaj udziałem ludzi starych. Żył w tych samych czasach co święty Franciszek i podobnie jak on przyszedł na świat w bardzo zamożnej rodzinie, ich powołania jednak były bardzo różne, pomimo że obaj praktykowali cnotę ubóstwa w stopniu heroicznym.
Wspominany dziś święty urodził się we Francji w bogatej rodzinie i pobierał naukę u cystersów w Tuluzie. W okresie tym południe Francji pustoszone było przez herezję albigensów, heretyków wyznających poglądy zbliżone do manichejczyków, którzy wierzyli w istnienie dwóch bogów rządzących wszystkimi rzeczami: boga dobrego, który rządził rzeczami duchowymi, oraz boga złego, który stworzył świat materialny. Wszystkie rzeczy materialne, w tym ludzkie ciało, pokarm oraz wszystko o pochodzeniu materialnym, było wedle nich w jakiś sposób skażone złem. Z drugiej strony rzeczy duchowe, intelektualne były dobre, lecz w jakiś sposób uwięzione w świecie materialnym, co stanowiło rodzaj kary. Kara ta nie miała jednak charakteru wiecznego, gdyż dusze były według ich nauki ze swej natury boskie i ostatecznie musiały zostać oswobodzone. By osiągnąć to wyzwolenie – nauczali - Bóg posłał Jezusa Chrystusa, który choć był istotą bardzo doskonałą, był jednak stworzeniem. Wedle tej okropnej herezji Pan Jezus nie mógłby przybrać ciała, ponieważ ciało było oczywiście złe i w ten sposób znalazłby się On pod wpływem złej zasady. Narodził się więc jedynie pozornie i jedynie pozornie cierpiał, dlatego odkupienie nie wywołało jednak żadnego konkretnego skutku, było jedynie dla nas szkołą cierpienia, miało charakter dydaktyczny. Z tych samych powodów odrzucali albigensi wiarę w zmartwychwstanie ciał w dzień Sądu.
W walkę z tą straszliwą herezją zaangażowani byli zwłaszcza dominikanie, a wśród nich nasz święty patron, święty Tomasz z Akwinu. Pozostałością walki Kościoła z tą herezją jest odczytywanie na zakończenie każdej Mszy początku Ewangelii według świętego Jana, gdy na słowa: „Et Verbum caro fatum est et habitavit in nobis” - „A Słowo ciałem się stało i mieszkało między nami”  - przyklękamy by zademonstrować naszą wiarę w tajemnicę Wcielenia, w to, że Chrystus Pan przyjął ciało, materię, i mieszkał wśród nas. Tę Ewangelię nakazano czytać pod koniec każdej Mszy, aby utwierdzić wiarę kapłana oraz wiernych przeciwko tej herezji. Podobnie jak wiele innych rzeczy w liturgii, owa praktyka rodem z Francji została wkrótce przyjęta przez cały Kościół.
Jednak herezja nie zawsze może zostać zwalczona przez debaty i argumenty rozumowe. Często jest ona jedynie przykrywką dla ambicji bardziej materialnych i dla polityki. Herezja albigensów sugerowała, że Kościół jako społeczność wyłącznie duchowa nie może posiadać dóbr materialnych, co stwarzało lokalnym władcom i kupcom pretekst do rozkradania majątków kościelnych. Idee mają swe konsekwencje i ostatecznie skończyło się to wojną. Nasz święty jako młody człowiek początkowo uciekł przed heretykami do Hiszpanii, a gdy osiągnął wiek męski wziął udział w krucjatach przeciwko albigensom, którzy dzięki Bogu ostatecznie zostali pokonani. 
Powróciwszy do Hiszpanii i osiedliwszy się w Barcelonie odziedziczył bardzo znaczny spadek. Zaprzyjaźnił się też ze świętym Rajmundem de Penafort, wielkim dominikaninem i pod jego wpływem rozbudził w sobie wielkie pragnienie ubóstwa. Nie pragnął jednak odrzucić wszystkich swoich dóbr, jak to uczynił święty Franciszek, patrzył na ubóstwo w nieco innym świetle.  Podczas gdy święty Franciszek pragnął naśladować ubóstwo Chrystusa Pana, święty Piotr Nolasco starał się łagodzić ubóstwo w imię Pana Jezusa, którego cierpienia dostrzegał przede wszystkim w cierpieniach jeńców.
W tym czasie Hiszpania znajdowała się pod okupacją mauretańską, w wyniku której Maurowie uczynili niewolnikami wielu chrześcijan. Dzięki swoim interesom święty Piotr Nolasco miał codzienny kontakt z Maurami posiadającymi takich niewolników i wiedziony miłosierdziem często kupował im wolność.  Jego oddanie tej sprawie miało go wkrótce doprowadzić do oddania całego majątku jako okupu za nieszczęśliwych jeńców. W okresie późniejszym pozyskał dla tej sprawy innych jeszcze zamożnych świeckich.
2 sierpnia 1218 ukazała mu się Najświętsza Maryja Panna, która kazała mu uformować z tej grupy świeckich zgromadzenie zakonne, co też bez zwłoki uczynił. Nowy zakon cieszył się wielkim poparciem króla Jakuba I Aragońskiego i ostatecznie w roku 1230 został oficjalnie zatwierdzony przez papieża Grzegorza IX. Instytut ten nazywany był w skrócie mercedarianami (Zakon Najświętszej Maryi Panny Miłosierdzia dla Odkupienia Niewolników), a jego członkowie składali oprócz trzech zwykłych ślubów czystości, ubóstwa i posłuszeństwa, dodatkowe zobowiązanie, że poświęcą cały swój majątek dla wykupienia jeńców chrześcijańskich, a jeśli zajdzie taka potrzeba zajmą nawet ich miejsce lub oddadzą się dobrowolnie w niewolę by ich zastąpić.
Sam Piotr Nolasco dwukrotnie ofiarował sam siebie za jeńców w Afryce i osobiście doprowadził do uwolnienia 800 znajdujących się tam więźniów chrześcijańskich. Również w Walencji i Grenadzie uratował około 400 chrześcijan. Założonemu przez niego zgromadzeniu na przestrzeni następnych stu lat udało się uwolnić z rąk niewiernych ponad 26 tysięcy jeńców. W roku 1249 ustąpił ze stanowiska przełożonego swego zakonu i resztę swego życia poświęcił modlitwie i kontemplacji. Zmarł 24 grudnia, 1256 roku.
Życie świętego Piotra Nolasco dostarcza nam - drodzy uczniowie - wiele tematów do rozważań. Jego życie było urzeczywistnieniem jednego z największych dzieł miłosierdzia: wykupu jeńców. Praktykując tę cnotę nie poprzestał na samym tylko wyrzeczeniu się bogactw, ale wykorzystywał je też dla tego szczególnego dzieła miłosierdzia. Nie wykorzystywał swego majątku dla własnej wygody, ale sam dwukrotnie sprzedał się w niewolę, by uwolnić z niej innych. Podobnie jak Zbawiciel ofiarował całe swe życie, by uwolnić nas z niewoli grzechu, tak święty Piotr ofiarował cały swój majątek dla wykupu biednych więźniów.
Moglibyśmy zadać sobie pytanie, w jaki sposób możemy naśladować świętego Piotra w obecnych realiach? Z pewnością żyjemy w bardzo szczególnych czasach, w szczególnych okolicznościach. Nikt z nas nie jest na tyle zamożny, by tak jak on wykupywać jeńców. Nikt z nas nie wie nawet o żadnych jeńcach, za których mógłby zapłacić okup. Są jednak więźniowie, na których wykup nie potrzeba pieniędzy, więźniowie błędu. Ów rodzaj więźniów niewolony jest przez błąd, pętanych przez kłamstwa i fałsz. Na ich wykup nie potrzeba pieniędzy, ale jedynie prawdy, której osiągnięcie okupuje się cierpieniami. Często kosztuje to zaledwie kilka słów, niekiedy trochę więcej i być może trochę cierpliwości. Skoro jednak poznają prawdę – będą wolni, stosownie do słów Pana Jezusa „Poznacie prawdę i prawda was wyzwoli” (J 8,32). Posiadanie prawdy oznacza, że nie przynależycie do miejsca i czasu, ani nawet do określonej kondycji społecznej. Poprzez posiadanie prawdy wkraczacie w wieczność, bierzecie udział w powszechnych prawach, rządzących wszystkimi rzeczami, macie coś, co należy do wszystkich i dlatego nie należycie do nikogo.
Najprawdziwsza wolność płynie właśnie z prawdy, dlatego też pierwszą część swego doczesnego życia święty nasz poświęcił walce z herezjami albigensów. Ta gorliwość dla prawdy pozwoliła mu zrozumieć, że niewolnictwo niesie nie tylko cierpienia fizyczne, ale też często sprawia, że niewolnik nie ma wolności w praktykowaniu prawdziwej religii. To właśnie ten fakt był głównym powodem jego wielkiego zaangażowania i troski o los nieszczęsnych jeńców.  
Tak więc, drodzy uczniowie, możemy naśladować go przynajmniej w tym: w gorliwości dla prawdy, dla prawdy, która czyni nas wolnymi. A wolność ta będzie jedynie obrazem wiecznej szczęśliwości, która stanie się naszym udziałem, jeśli tylko pozostaniemy wierni prawdzie. Amen.


niedziela, 24 stycznia 2010

3 Niedziela po Objawieniu Pańskim

Drodzy wierni,
Każdej niedzieli Święta Matka Kościół przedstawia nam dwa czytania, stanowiące niejako dwa motywy, które ukazywane nam są, byśmy porównując je i zestawiając mogli dostrzec wewnętrzną harmonię, cechującą nauczanie Chrystusa Pana. Jest tak również w przypadku czytania wziętego z listu świętego Pawła do Rzymian oraz historii setnika z dzisiejszej Ewangelii.
Święty Paweł mówi nam o zwyciężaniu zła dobrem, podczas gdy Zbawiciel mówi o wielkiej wierze setnika, o wierze, dzięki której jego sługa odzyskał zdrowie. Gdy święty Paweł nakazuje nam, byśmy nie odpłacali złem za zło, Chrystus mówi o pomście, jaką On sam wywrze na tych, którzy w Niego nie uwierzą: znajdą się oni tam, gdzie będzie płacz i zgrzytanie zębów. Gdy święty Paweł mówi o zachowywaniu pokoju ze wszystkimi ludźmi, Pan Jezus czyni cud dla żołnierza armii rzymskiej. Tak wiele tajemnic w tych kontrastowych zestawieniach, a jednak zasadnicza nauka jest ta sama, ponieważ tajemnica wiary dotyka tego, co w drogach Bożych najgłębiej jest przed nami ukryte.
Święty Paweł mówi nam o zwyciężaniu zła dobrem, a setnik wykonuje akt wiary. Największą przeszkodą, na jaką przy nieskończonej dobroci Boga napotyka nasza wiara, jest obecność zła w świecie. Jeśli Bóg jest dobry, wnioskujemy, wówczas nie powinno być zła – dobry Bóg nie pozwoliłby na te wszystkie przejawy zła, jakie widzimy wokół nas. Rzeczywiście, na świecie jest wiele zła, wszelkiego rodzaju choroby, cierpienia zarówno fizyczne jak i moralne, ból i smutek stuleci, które były świadkami wojen toczonych z potwornym okrucieństwem - i na koniec śmierć, która przeznaczona jest każdemu z nas, będąca niejako najokrutniejszym złem, odłączającym nas od samego życia, które jest zasadą wszelkiego posiadanego przez nas dobra. To zło polegające na chorobie i cierpieniu widzimy właśnie o sługi setnika.
Nasza wiara uczy nas, że Bóg jest wszechmocny, że może uczynić wszystko. I w dniu dzisiejszym Pan Jezus udowadnia swe Bóstwo dokonując cudu – uwalnia od choroby w jednej chwili i do tego na odległość, nie patrząc nawet na chorego, poprzez proste zakomunikowanie faktu. Jeśli jednak Chrystus Pan jest tak potężny, czy nie mógłby po prostu sprawić, by sługa ten nigdy nie zachorował? Moglibyśmy zawołać wraz z Marią Magdaleną opłakującą śmierć Łazarza: „Gdybyś tu był, mój brat by nie umarł”. Dlaczego więc Zbawiciel pozwolił mu umrzeć? Czy Bóg nie mógłby po prostu zapobiec tego rodzaju złym rzeczom?
Z pewnością Bóg mógłby zapobiec złu, gdyby tak Mu się podobało. Gdyby jednak Bóg usunął wszelkie zło z tego świata, sprawiłby równocześnie, że ów świat stałby się znacznie mniej dobry. Jedynym powodem, dla którego Bóg pozwala na zło, jest wyprowadzenie z niego większego dobra.
Pewne dobro można na przykład posiadać jedynie w wyniku obecności pewnego braku dobra, lub w wyniku jakiegoś zła. Nigdy nie byłoby sprawiedliwej kary dla złych, gdyby na świecie nie było złych ludzi. Zwycięscy żołnierze nigdy nie cieszyliby się chwałą, gdyby nie musieli bronić swego kraju przed najeźdźcą. Nie byłoby chwały męczenników, bez prześladowań ze strony złych. Lekarz nie mógłby praktykować swego zawodu, gdyby nie było chorób. Nie byłoby uczynków miłosierdzia, gdyby nie było potrzebujących. Nawet sama śmierć ma głęboki cel, jeśli tylko patrzymy na rzeczy tak, jak czyni to Bóg.
Rzeczywiście, cały wszechświat jest tak naznaczony tą tajemnicą, jest ona niejako  jego motywem przewodnim. Jeśli studiowaliście muzykę, lub przynajmniej słuchaliście jej wiecie, że rządzi się ona pewnymi prawami, podobnie jak wszechświat podlega prawom fizyki, nawet ludzkie szczęście i doskonałość podlega pewnym prawom moralnym. W muzyce jedne rzeczy brzmią piękne, inne natomiast nie. Jest to sztuka niezwykle skomplikowana, wszyscy jednak potrafimy rozpoznać piękną melodię, miły dla ucha motyw. Wszystko to uzależnione jest od geniuszu artysty, który stosownie do swego talentu operuje nutami oraz barwą dźwięku. Weźmy na przykład Beethovena, człowieka, który być może nie opanował praw moralnych, z pewnością jednak znał prawa rządzące muzyką. Weźmy jego dziewiątą symfonię: rozpoznawalną natychmiast poprzez melodię czwartej części. Kompozytor bierze ów motyw przewodni i poprzez skontrastowanie różnych instrumentów wplata ten motyw w różne głosy w różnym tempie i rytmie, by stworzyć organiczną całość, pełną harmonii i piękna. Musi wykorzystać nawet dysonans i rzeczywiście - dysonans umiejętnie wykorzystany pozwala często kontynuować daną kompozycję. Harmonia słyszalna jest tak naprawdę dopiero na końcu, stanowi to niejako punkt spoczynku, gdy jednak do tego dochodzi, muzyka się kończy. To właśnie dysonans, będący w kategoriach muzycznych pewnym złem – nieprzyjemny, pozbawiony harmonii – umożliwia dalszy bieg muzyki ku końcowej harmonii.
Bóg jest, jeśli można tak powiedzieć, kompozytorem o nieskończonym talencie, który komponuje nie tylko dźwięk, ale samą strukturę wszechświata, prawa fizyczne i moralne rządzące wszystkim. Od samego początku wybrał ten motyw, motyw stworzenia: swą miłość do stworzeń. Cała muzyka była przygotowana, wspaniały hymn o Jego dobroci i pięknie czekał jedynie na wykonanie. Potrzeba było tylko muzyków – i to właśnie my, drodzy wierni, jesteśmy tymi muzykami, instrumentami mającymi śpiewać chwałę Boga.
Co jednak wydarzyło się już na samym początku? Od początku stworzenia pierwszy skrzypek nie chciał grać tego, co zostało zapisane w nutach. Dotychczasową harmonię naruszyło nieposłuszeństwo prawom Bożym. W swym zuchwalstwie sama korona stworzenia, czyli ludzkość, wprowadziła do melodii przykry, skrzekliwy dźwięk. Zamiast grać to, co było jej powinnością, rodzaj ludzki wprowadził straszliwy dysonans, który odbił się echem w całej wieczności…
Każdy ludzki kompozytor wyrzuciłby oczywiście takiego nieposłusznego muzyka i znalazł kogoś innego do wykonania swej kompozycji. Bóg jednak jest znacznie potężniejszy i doskonalszy. Bóg nie niszczy swego dzieła. Nie zaczyna nawet koncertu od początku. Przeciwnie, bierze po prostu ową strasznie brzmiącą melodię wprowadzoną przez pierwszego muzyka i traktuje ją jako motyw przewodni całej swej kompozycji, rekomponując cała muzykę stosownie do niego, by ostatecznie stworzyć coś jeszcze piękniejszego, niż pierwotnie zamierzał.
Bóg nigdy nie pragnął, by śmierć i zło panowały na świecie. Świat miał śpiewać pieśń o Jego miłości i dobroci. Jednak śmierć i grzech wkroczyły na świat przez nieposłuszeństwo człowieka, człowieka który uważał, że jest bardziej utalentowany niż sam Bóg. Śmierć i zło stworzyły wielki dysonans w całym stworzeniu, jednak Bóg, pragnąc okazać nam swą potęgę i dobroć, nie przygląda się jedynie, jak śmierć wkracza do Jego stworzenia. Czyni ze śmierci prawdziwy motyw przewodni swego arcydzieła. Pozwolił, by śmierć wkroczyła na ten świat, ponieważ - jak mówi sam Zbawiciel, nie ma większej miłości niż oddanie życia za swoich przyjaciół. Bóg pozwolił śmierci na wkroczenie na ten świat, by sam mógł umrzeć na Krzyżu dla naszego zbawienia. 
Nawrócenie jednego grzesznika jest dziełem większym, niż stworzenie całego materialnego świata, moi drodzy wierni. Jest tylko jeden powód, dla którego Bóg pozwala na śmierć oraz na wszystkie choroby, które widzimy dokoła nas, a nawet na grzech. Skrucha jednego grzesznika oddaje mu większą chwałę, niż sprawiedliwy, który nie potrzebuje pokuty – jak mówi sam Pan Jezus. Jest to tajemnica naszej wiary, tej wiary która – jak mówi święty Jan – jest naszym zwycięstwem nad światem, ciałem i diabłem. 
Tak więc, drodzy wierni, pracujmy w tym kierunku, nad nawróceniem grzeszników, poprzez nasze modlitwy i ofiary. Idźmy za radami świętego Pawła, byśmy poprzez naszą wiarę mogli zasłużyć na podobną nagrodę, co ów setnik z dzisiejszej Ewangelii. Musimy zwyciężać zło dobrem, co oznacza, że nie mamy ignorować zła. Zła jako takiego należy unikać i nienawidzić. Trzeba nienawidzić choroby i śmierć, podobnie jak grzech i wszystko, co sprzeczne jest z dobrem, jakiego pragnie dla nas Bóg. Wiemy jednak, że we wszystkim tym jest głęboki sens, że Bóg może wyprowadzić dobro nawet ze zła, jeśli tylko pozwolimy Bożej dobroci działać w nas, poprzez nasze modlitwy i ofiary. Powinniśmy tylko wykorzystać okazje, jakie stwarza wielość przejawów zła na tym świecie do osiągania większego jeszcze dobra, podobnie jak sam Zbawiciel uczynił dla nas.
Dlatego, drodzy wierni, w posłuszeństwie naszemu Boskiemu Mistrzowi i idąc niejako Jego śladami, módlmy się i ofiarujmy za nawrócenie grzeszników, za tryumf wiary, by owa dobroć Boga, który zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych, mogła stać się na sposób widoczny obecna wśród nas, byśmy również my mogli przez całą wieczność śpiewać niekończący się hymn wielbiący Jego chwałę i łaskę, na wieki wieków. Amen.  


czwartek, 21 stycznia 2010

św. Agnieszki, dziewicy i męczennicy

Drodzy uczniowie, przyjaciele,
Dzisiejsza Msza święta sprawowana jest w intencjach naszej szkoły, by dzięki łasce Bożej mogła ona pozostać wierna swej misji, a także wzrastać w mądrości oraz liczbie uczniów.
Dziś wspominamy również wielką świętą, jedną z niewielu świętych, które wymieniamy każdego dnia w Kanonie Mszy – świętą Agnieszkę. Jest ona jedną z najbardziej czczonych męczenniczek, przede wszystkim ze względu na fakt – jak mówi święty Ambroży – że okazała wielkie męstwo pomimo swego młodego wieku.
Urodziła się w możnej, choć pogańskiej rodzinie rzymskiej około roku 291. Jej mamka była chrześcijanką i to od niej Agnieszka uczyła się prawd wiary katolickiej od swych najmłodszych lat. Wyrosła na dziewczynę równie pobożną co piękną, odczuwała też wielkie pragnienie ofiarowania swego życia Chrystusowi, którego widziała jako swego Oblubieńca – chciała zostać kimś w rodzaju obecnych sióstr zakonnych. Miała zaledwie dwanaście lat, jednak jej pragnienia były absolutnie szczere, gdyż wola jej umacniana była przez łaskę.
Piękność jej sprawiała jednak, że uwagę zwracało na nią wielu bogatych młodzieńców, wśród nich niejaki Phocus, syn prefekta miasta – Semproniusza, prawdopodobnie najpotężniejszego wówczas człowieka w Rzymie. Jak wielu młodych ludzi Phocus mylił miłość z byciem kochanym i obdarowywał młodą Agnieszkę wieloma cennymi prezentami, pragnąc pozyskać jej względy. Agnieszka, choć młoda, była dostatecznie mądra by wiedzieć, że mężczyzna, który daje podarunki aby pozyskać wzajemność nie jest w rzeczywistości  zdolny do obdarzenia prawdziwym uczuciem, zstępując je rzeczami materialnymi – nie jest prawdziwie zdolny do miłości, a jedynie pragnie być kochany. Czym innym jest ofiarować coś jako znak uczucia, a jeszcze innym usiłować kupić to uczucie za pomocą darów. Ofiarowanie czegoś osobie ukochanej jest czymś normalnym, naturalnym i szlachetnym, natomiast całkowicie sprzeczne z istotą miłości jest traktowanie podarków jako środka płatniczego za miłość. Miłość nie jest czymś, co można kupić, może być ona ofiarowana jedynie w sposób wolny. Największą oznaką miłości są nie tyle kosztowne podarunki, ale zdolność do powiedzenia „Przepraszam”. Podobnie najwspanialszym aktem miłości nie jest wydawanie dla kogoś wielkiej ilości pieniędzy, ale raczej zdolność do wybaczenia. Taka właśnie jest miłość Pana Jezusa względem nas, miłość prawdziwa, trwała i nieskończenie cenna. Dlatego też Agnieszka odrzuciła zaloty tego zaślepionego młodzieńca oświadczając, że już ma Ukochanego o wiele możniejszego i bogatszego niż on, czyli Chrystusa Pana, który wybacza nam nasze grzechy.
I jak często bywa, fałszywa miłość szybko zmieniła się w pogardę. Nie odwzajemniona miłość Phocusa zmieniła się w nienawiść. Zadenuncjował ją jako chrześcijankę wobec swego ojca. Semproniusz odnosił się do niej początkowo bardzo uprzejmie i choć był poganinem proponował wiele sposobów wyjścia z kłopotliwej sytuacji – przyznanie się do chrześcijaństwa oznaczało bowiem wówczas wyrok śmierci. Najpierw polecił jej udać się do świątyni Westy by złożyła ofiarę, Agnieszka jednak odmówiła. Być może podzielając jej umiłowanie czystości proponował jej nawet, by została jedną z  westalek. Agnieszka odrzuciła jednak jakiekolwiek kompromisy z pogańskimi praktykami. Widząc, że nic jej nie przekona, Seproniusz przekazał ją sądowi, by była sądzona jako chrześcijanka.
Prawo rzymskie nie pozwalało skazywać na śmierć dziewic, próbowano więc na różne sposoby skalać jej czystość. Została obnażona i przeprowadzona przez ulice do domu o złej sławie. Długie włosy osłoniły jej skromność, a w domu publicznym strzeżona była  przez anioła, który bronił jej kiedy kilku mężczyzn próbowało źle się z nią obejść. Jeden z młodych ludzi, którzy usiłowali ją splugawić został ku zdumieniu wszystkich porażony ślepotą oraz paraliżem. Bóg wysłuchał modlitw Agnieszki i obronił ją od skalania nawet w najbardziej plugawym miejscu Rzymu.
Choć zachowała dziewictwo, została jednak skazana na śmierć jako czarownica, która sprowadziła ślepotę na owego młodzieńca. Wyprowadzoną ją więc i przywiązano do stosu, by ją na nim spalić, zgromadzone drewno nie chciało się jednak zająć ogniem. Ostatecznie dowodzący egzekucją oficer wyciągnął miecz i podciął jej gardło, wskutek czego wykrwawiła się na śmierć. Jej śmierć wstrząsnęła nawet żądnymi krwi poganami, na których silne wrażenie wywarła jej młodość i niewinność. Tak więc brew intencjom sądu, śmierć ta poskutkowała nową falą sympatii dla chrześcijan. Jej heroiczny przykład doprowadził wielu ludzi do wiary.
Jej doczesne szczątki złożono z wielką czcią w grobie niedaleko miejsca, w którym została stracona. Kilka dni po śmierci świętej Agnieszki przy jej grobie zastano modlącą się młodą dziewczynę o imieniu Emerentiana. Gdy odmówiła opuszczenia tego miejsca  i karciła pogan za skazanie Agnieszki została ukamienowana. Tak więc przykład świętej Agnieszki stał się inspiracją dla wielu męczenników, którzy poszli jej śladami.
Święta Agnieszka jest często przedstawiana z barankiem, co też oznacza jej imię w języku łacińskim. Po grecku brzmi ono Hagne, co oznacza „niewinna, czysta i święta”, dlatego jej imię oznacza nie tylko niewinność, ale i czystość. W jej wspomnienie tradycyjnie z opactwa Tre Fontane w Rzymie przyprowadza się do pobłogosławienia przez papieża dwa baranki. W Wielki Czwartek wełnę z tych baranków bierze się do utkania tak zwanego paliusza, który noszony jest przez papieża, a papież ofiaruje takie paliusze arcybiskupom jako symbol ich jurysdykcji oraz jedności z Następcą Świętego Piotra. Tak więc czystość Agnieszki jest również symbolem świętości i czystości doktryny, która musi być głównym przedmiotem troski biskupa.
Dlatego, moi drodzy uczniowie, w życiu świętej Agnieszki znajdujemy wiele do naśladowania, wiele tez możemy uzyskać dzięki jej wstawiennictwu. Świat wokół nas przypomina na wiele sposobów ten, w którym żyła ona. Świat nie rozumie czystości, a co gorsza, ze wszystkich sił zwalcza ją i wyśmiewa, jak to czynili poganie w stosunku do świętej Agnieszki. Świat nie wie, czym jest prawdziwa miłość, gdyż pogrążony jest w egoizmie i usiłuje wykorzystywać innych dla swej własnej przyjemności. Prawdziwa miłość natomiast mierzona jest tym, ile jest się w stanie ofiarować, wyrzeczeniami dla dobra innych. Tak bardzo potrzebujemy dziś przykładu podobnego do życia świętej Agnieszki, by nawracać pogan żyjących wokół nas i z pewnością możemy modlić się niej, aby wyjednała nam potrzebne łaski.
Módlmy się więc w sposób szczególny o tę łaskę, drodzy przyjaciele, módlmy się, byśmy stali się przykładem czystości dla ludzi żyjących naszym otoczeniu, byśmy byli dla nich przykładem ofiary i prawdziwej miłości. Jedynie wówczas nasze biedne społeczeństwo i nasza ojczyzna będą mogły powrócić do swych chrześcijańskich korzeni, a gdy odkryją na nowo prawdziwą miłość, odkryją też swa prawdziwą misję, jako obrońcy cywilizacji i wiary, która jako jedyna prowadzić może do szczęścia bez końca. Amen. 

niedziela, 17 stycznia 2010

2 Niedziela po Objawieniu Pańskim

Ponad wszystko przyobleczcie miłość, która jest więzią doskonałości

Moi drodzy wierni,

Mamy dziś drugą niedzielę po Objawieniu, a pierwszą po Uroczystości Świętej Rodziny. Tydzień po tym święcie Pan Jezus pokazuje nam co jest niezbędne, aby żyć w rodzinie. „Z głębokości serca mówią usta“ mówi Pan Jezus. Jego Boskie Serce tak pragnie uświęcenia każdej rodziny, iż pierwszą rzeczą, której chce dokonać po ukazaniu się światu w Uroczystość Objawienia jest ukazanie nam Jego rodziny. A dziś w następną niedzielę Pan Jezus dokonuje cudu, aby ustanowić sakrament małżeństwa.

Miłości uczymy się w domu, w jego wnętrzu. Życie rodzinne musi być praźródłem, pierwszym przykładem, z którego pochodzą wszelkie uczynki miłości. Wszyscy urodziliśmy się w rodzinie i ludzka natura domaga się, abyśmy mieli ojca i matkę. Tak właśnie przyrodzona i nadprzyrodzona miłość ojca i matki do ich dzieci jest obrazem miłości Boga do nas. Wszelkie stowarzyszenia i organizacje do jakich należymy w późniejszym życiu mają swoje źrodło w rodzinie.

Toteż Pan Jezus, ktory przyszedł aby zbawić człowieka, najpierw przyszedł uświęcić rodzinę. Jego pierwszym cudem był cud w Kanie, gdzie przemienił wodę w wino. Ustanawia sakrament małżeństwa, sakrament który jest obrazem Wcielenia Syna Bożego.

Drodzy panowie, przypomnijcie sobie dzień kiedy poznaliście przyszłą żonę. Była po prostu młodą damą podobną do wielu innych. Powiedzieliście jej może coś o pogodzie, o pracy, o czymkolwiek. Ona była zbyt daleka, więc pewnie rozmowa się nie rozwinęła. Ale powoli, powoli zaczęliście jej mówić rzeczy, ktorych nigdy nie mówiliście nikomu. A w miarę jak ona się otwierała reagowaliście w podobny sposób, podobnie jak róża otwiera się pod wpływem słońca. Wtedy zaproponowaliście, aby ze wszystkiego co macie stworzyć jeden wspólny dom. Ta, ktorą ledwie znaliście stała się drugą połową waszej duszy.

I my podobnie byliśmy tak dalecy Bogu. Z powodu naszych grzechów nie mógł do nas mówić jako, że my nie byliśmy w stanie Go usłyszeć. Mówił do nas poprzez pogodę, znaki na niebie, przez nasze obowiązki stanu i przez proroków, którzy mówili w Jego Imieniu. Dokonał też jakby zaręczyn z nami poprzez ofiary Starego Testamentu, które przygotowały nas na przyjście Pana Jezusa. Powoli, powoli Pan Bóg objawił nam Siebie i powiedział o Swoim wewnętrznym życiu. A posyłając Swojego Syna, przyjął Ciało i zamieszkał między nami. Zamieszkał wśród nas, nawet wewnątrz naszych serc poprzez łaskę uświęcającą. Stał się częścią nas, czy raczej my staliśmy się częścią Jego, zwlaszcza przez sakrament Komunii Świętej.

Młodzi małżonkowie, przypomnijcie sobie dzień waszego ślubu. Byliście dwiema osobami. Wcześniej otrzymaliście sakrament Chrztu i Bierzmowania, które uczyniły was członkami Kościoła, który jest mistycznym Ciałem Chrystusa. Zatem jesteście dwoma członkami Jego Ciała, które powiedzą „tak“ ich zjednoczeniu. Już nie jesteście dwiema istotami ludzkimi, ale dwiema konsekrowanymi duszami złączonymi w jednym ciele. W ten sposób przez fakt, że powiedzieliście „tak“ temu związkowi, otrzymaliście oboje ogromną łaskę, łaskę sakramentu małżeństwa. Związek, który zawarliście kieruje nie tylko waszym życiem materialnym, ale również całym życiem duchowym. Przez zjednoczenie z Chrystusem, ktore jest waszym udziałem przez sakrament Chrztu, wasza wzajemna miłość została podniesiona do boskiego poziomu. Wasza wzajemna miłość jest wieczna, dokładnie tak, jak zjednoczenie Chrystusa z Jego Kościołem jest nierozerwalne.

Dzisiaj obchodzimy ustanowienie sakramentu małżeństwa. Wiecie, że w Uroczystość Objawienia wspominamy trzech mędrców ze wschodu, którzy przyszli złożyć trojakie dary: złoto, kadzidło i mirrę. Wy także otrzymaliście z rąk dobrego Boga w dniu waszego ślubu trzy dary pochodzące z tego sakramentu. Te trzy dary zwane są przez teologów: fides, sacramentum et proles. Pomiędzy tymi trzema darami sakramentu małżeństwa i trzema darami, które Pan Jezus otrzymał po Narodzeniu istnieje glęboka relacja. I dziś, kiedy świętujemy ustanowienie tego sakramentu, ja również chciałbym dać wam trzy podarunki, które pomogą wan przeżywać wasze małżeństwo przez nowy rok.

Pierwszym spośród tych darów jest wiara – wierność. Wierność małżeńska jest waszym złotem, czy raczej skarbem, który jest cenniejszy niż złoto całego świata. Sakrament małżeństwa uzdalnia nas do posiadania tego wspaniałego skarbu: skarbu małżeńskiej wierności. Złóżcie ten skarb przed Bogiem, Który może pomóc wam go zachować. Złoto z powodu swojego piękna, blasku i niezmienności jest najcenniejszym z metali. Jego wartość w pewien sposób służy jako podstawa do ocenienia wartości wszystkich bogactw. Podobnie podstawą wszelkiego szczęścia w waszym domu jest ta małżeńska wierność. W Piśmie Świętym czytamy, że w świątyni Salomona, aby chronić inne metale przed rdzą, nie było ani jednej części, która nie byłaby pokryta złotem. Tak też jest z wiernością. Aby zapewnić trwałość i wzniosłość waszego związku, powinniście pokryć świątynię waszego domu złotem wierności. Tylko czyste złoto zachowuje swoje piękno, tak samo jest z wiernością, która musi pozostać bez skazy czy zmarszczki.

Ceńcie ten dar, drodzy wierni. To moja dzisiejsza rada dla was, która nie jest w niczym mniejsza od ewangelicznej rady czystości. Wypełniajcie prawo Boże, zwłaszcza w sposobie korzystania z małżeństwa. Nic nie jest cenniejsze. To klucz do pokoju i stałości rodziny. Największą klęską jaka może spaść na wasz dom byłoby zniszczenie tej czystości, a zwłaszcza wierności. Bóg zakazuje aby ten skarb uległ rozpadowi dając miejsce podejrzeniom, mieufności i oskarżeniom, które często prowadzą do nie dającego się naprawić zła.

Drugim darem, który Magowie dali Jezusowi było kadzidło. Poprzez dar złota oddali Mu cześć jako Królowi. Poprzez kadzidło uczcili Go jako Boga. W sakramencie małżeństwa otrzymaliście większy udział w boskości Jezusa Chrystusa. Tym właśnie jest łaska uświęcająca, udziałem w samym życiu Boga. Stan łaski jest jak gdyby wonnością, która wypełnia całe nasze życie przyjemnym zapachem, nadając waszym codziennym zadaniom, nawet tym najniższym zdolność sięgnięcia nieba. Ta Łaska, ktorą otrzymaliście przy chrzcie, ktora została wzmocniona przez bierzmowanie, która żywi się każdą Komunią Świętą, otrzymała nową jakość w dniu waszego ślubu – wasze dusze zostały podniesione aby stać się współpracownikami w dziele rozszerzania Mistycznego Ciała na ziemii. Zadanie jakie macie przed sobą jest ogromne, zaszczyt jaki otrzymaliście przewyższa wszystkie wasze zasługi. I dlatego potrzebujecie wielu Łask uczynkowych. W dniu ślubu dobry Bóg dał wam czek in blanco, na którym macie wypisywać codziennie Łaski potrzebne do życia w sposób godny waszego powołania.

Zatem druga rada dla was to nic innego jak ewangeliczna rada posłuszeństwa. Posłuszenstwa przede wszystkim prawu Bożemu. Zachowajcie tę łaskę za wszelką cenę. Ona jest wonnością życia. Ona jest tym, co pozwala wam znieść wszystkie trudności waszego codziennego życia. Wasza wzajemna miłość powinna wyrażać się w pomaganiu sobie nawzajem aby zachować ten stan łaski. Powiedzieliście „tak“ miłości – ale niech to tak będzie na zawsze, wieczne „tak“. Jakże byłoby smutno gdyby tylko jedno z was było w niebie, bez drugiego.

Posłuszeństwo to jest to, co napełnia radością chrześcijańskie domostwo. Pokój w rodzinie jest zdeterminowny posłuszeństwem. Dlatego, drogie żony, bądźcie posłszne swoim mężom. On jest głową. Drodzy mężowie, musicie kochać swoje żony, one są waszym sercem. Jesteście dwojgiem w jednym ciele i każdy ma swoją rolę. Cóż dobrego wynikłoby, gdyby serce chciało być głową. Straszne zamieszanie, równie poważne jakby głowa chciała zachowywać się jak serce. Każdy musi spełniać swoją rolę. Więc, drogie żony, bądźcie poddane waszym mężom, i wy, drodzy mężowie miłujcie wasze żony, jako że one są częścią waszej istoty.

I w końcu, Magowie chcieli uczcić Jezusa nie tylko jako Króla i Boga, ale również jako człowieka, składając Mu dar z mirry. Tę żywicę ludy w starożytności używały na pogrzeb swoich zmarłych, gdyż powstrzymywała rozkład ciała tych, których kochali. Toteż ten dar odpowiada trzeciemu darowi jaki otrzymaliście w sakramencie małżeństwa: to jest to jest godność do przekazywania światu dzieci. Każde pokolenie dzieci przejmuje i przekazuje cechy swoich rodziców. Otrzymaliście wasze ciało od swoich rodziców, którzy z kolei otrzymali je od ich rodziców. W ten sposób cała rodzina została zachowana w całości do dziś w waszym ciele. Nawet jeśli wasz praprapradziadek odchodzi z tego świata, jego twarz i ciało jest zachowane od rozkładu poprzez jego dzieci i wnuki. Dlatego nasi przodkowie byli głęboko uradowani w dniu waszego ślubu, w nadziei zobaczenia raz jeszcze w twarzyczce nowonarodzonego dziecka obrazu tych, których kochali tak dawno.

Zatem mooja trzecia rada to ewangeliczna rada ubóstwa. Miłujcie ubóstwo, drodzy wierni. Jesteście poślubieni dla waszych dzieci. Prawda, kochacie się nawzajem, ale ta miłość przechodzi od namiętności którą czujecie w sercach do prawdziwego uczucia,kiedy zostaje skierowana na wasze dzieci. Ubóstwo jest kluczem do wychowania dzieci, ponieważ poprzez wypełnianie tej rady wasza uwaga skupia się na waszych dzieciach, a nie bogactwach tego świata. Cóż dobrego uczynią wam pieniądze całego świata, jeśli ojca nie ma w domu żeby wychowywał dzieci.

Cóż dobrego przyniesie wam najnowszy model sportowego wozu, jeśli wasze dzieci nie będą potrafiły kochać rodziców. Serce dziecka jest zagubione jeśli nie czuje że jest kochane bardziej niż rzeczy tego świata. W chwili kiedy dziecko pomyśli, że jego szczęście zależy tylko od stanu konta jego taty, nie ma nadziei na szczęśliwy dom. Zatem miłujcie ubóstwo i bądźcie wolni od dóbr tego świata.

Zatem, drodzy wierni, w świetle tych rozważań dziękujmy dziś Bogu za Jego dobroć, że dał ludzkości sakrament małżeństwa. I módlmy się aby łaska którą otrzymaliście była jeszcze owocniejsza i aby przez wypełnianie rad, które właśnie otrzymaliście wszyscy moglibyśmy być wiernymi naszemu powołaniu, abyśmy byli z Panem Naszym Jezusem Chrystusem w chwale majestatu Jego Łaski na wieki wieków.
Amen

czwartek, 14 stycznia 2010

św. Hilarego Doktora Kościoła

Drodzy uczniowie, nauczyciele, drodzy przyjaciele,
W dniu dzisiejszym wspominamy wielkiego świętego, Doktora Kościoła, świętego który urodził się dawno temu – na początku czwartego wieku w mieście Poitiers w obecnej Francji, a wówczas należącym do Cesarstwa Rzymskiego. Przyszedł na świat w rodzinie możnej, ale całkowicie pogańskiej. Miał szczęście pobierać naukę u wspaniałych, choć pogańskich wychowawców, którzy zaznajamiali go z wszystkimi gałęziami znanej wówczas wiedzy. Jednak młodemu człowiekowi to nie wystarczało i w dalszym ciągu poszukiwał prawdy, gdyż w głębi swej duszy wiedział, że istnieje rzeczywistość wykraczająca poza otaczający go świat materialny. Zaczął studiować Pismo święte i odnalazł w nim prawdę, której tak gorliwie poszukiwał – wkrótce też dzięki Bożej łasce wyrzekł się bałwochwalstwa i przyjął chrzest. 
Jego wszechstronna wiedza i gorliwość dla wiary zyskały my takie uznanie, że około roku 350 wybrany został, by rządzić w imieniu Kościoła wiernymi Poitiers i jest de facto pierwszym biskupem tego miasta, o którym posiadamy potwierdzone informacje. Jako biskup odegrał wybitną rolę w walce z herezją. Arianizm poczynił już ogromne spustoszenie w wielkiej części Kościoła i zagrażał wówczas Galii, w której część duchowieństwa sprzyjała mu mniej lub bardziej jawnie. Po tym, jak Hilary zdemaskował biskupa Arles Saturniusa, ten - by się usprawiedliwić - zwołał w roku 356 synod w Beziers i usiłował na nim narzucić innym wyznawaną przez siebie fałszywą doktrynę. Biskup Poitiers odważnie stawił się na synodzie, by osobiście bronić prawdy, jednak zgromadzenie zdominowane było przez przyjaciół Saturniusa, również wyznających arianizm. Przeciwnicy oskarżyli Hilarego przed popierającym herezję cesarzem Konstancjuszem, który skazał go na wygnanie do Frygii -  greckiej kolonii należącej obecnie do Turcji, a wówczas znajdującej się na samym krańcu cywilizowanego świata.
Na wygnaniu Hilary nie pozostawał bezczynny, nie poddał się też zniechęceniu. Poświęcił się gruntownym studiom oraz praktykowaniu cnoty, czemu sprzyjało osamotnienie oraz ubóstwo. W tym czasie napisał też swe dzieło dotyczące synodów, co stało się możliwe dzięki jego obecności na Wschodzie, gdyż opanował  język grecki na równi z poznaną za młodu łaciną. Przeanalizował wszystkie różnorodne wyznania wiary zatwierdzane na różnych synodach, tak heretyckich jak ortodoksyjnych i dzięki znakomitej znajomości terminologii oraz doktryny przyczynił się do uleczenia Kościoła  wyniszczonego w wyniku wieloletniej okupacji ariańskiej i wywołanego przez tę herezję chaosu. Często dochodził do wniosku, że wiele sporów dotyczyło jedynie słów, a nie wzniosłych idei, które usiłowały one wyrażać.
Być może największym z darów Bożych dla Kościoła Rzymskiego jest łacina. Język ten był początkowo używany w prawodawstwie i polityce, a nie filozofii, ponieważ Rzymianie byli przede wszystkim politykami i żołnierzami, nie wykazującymi skłonności do sofistyki i rozważań.  Greka natomiast była językiem filozofii, w której słowa miały często bardzo rożne znaczenia w zależności od kontekstu, a mały błąd wymowy mógł prowadzić do wielkich różnic w znaczeniu. W pewnym sensie wspaniałość języka greckiego jest też jego największą słabością – posiadając tak wielkie spektrum wyrazu staje się niejednokrotnie tak bogaty w znaczenie, że traci swą przejrzystość. Była to tez jedna z głównych przyczyn, dla których kryzys ariański mógł rozwinąć się tak bardzo, często bowiem walka dotyczyła znaczenia słów, co z kolei prowadziło do politycznego rozwiązania problemu intelektualnego.
Dla przykładu: termin „substancja” brzmi po grecku „ousion”. Dosłownie oznacza on  to, co kryje się pod czymś, lub to, co decyduje o fakcie, że dana rzecz jest tym, czym jest. Często oznacza to, co jest stałe, co czyni kota kotem – czyli naturę kota. Kiedy jednak mówimy o ludziach, oznacza raczej ich osobowość lub to, co czyni ich wyjątkowymi – to co czyni Sokratesa Sokratesem. Słowo „ousion” może więc oznaczać zarówno osobowość jak i naturę – odnosi się nie tylko do ludzkiej natury, ale też do tego, co jest specyficznego dla Sokratesa. Prowadzi to do wielkiego zagmatwania, gdy mówimy o Drugiej osobie Trójcy Świętej: jest Ona różną Osobą, posiada jednak tę samą naturę co Ojciec. Jednak greckie słowo „ousion” oznacza obie te rzeczywistości, jak więc możemy mieć różną osobę z tą samą naturą? Arianie mówili, że Osoba Boga Syna nie posiada tej samej natury, sugerując w ten sposób, że Chrystus nie jest Bogiem. Z drugiej strony oskarżali natomiast  katolików, że wypaczają pojecie Trójcy poprzez twierdzenie, że Syn jest współistotny Ojcu, czy po grecku homo-ousion, co mogło również oznaczać, że Ojciec i Syn są tą samą Osobą. Stąd właśnie ogromne zamieszanie, wynikające z samego już faktu, że słowo to ma wiele znaczeń, nie wspominając już o tym, że filozofia ma różne koncepcje odnośnie do tego, czym jest sama substancja.
Dodajcie to tego zamętu jeszcze jedna doktrynę, czyli naukę semi-arian, a zaczniecie rozumieć, dlaczego Kościół przechodził za życia św. Hilarego tak bolesny kryzys. Semi-arianie usiłowali połączyć dwie szkoły teologiczne poprzez wstawienie iota w środek istniejącego już terminu, mówiąc nie homo-ousion, ale homoi-ousion, czyli „o podobnej naturze”, co jednak znów jest niepoprawne, gdyż Pan Jezus nie jest „jak Bóg” ale po prostu jest Bogiem. Owa iota czy też po łacinie „iota unum” wywołała ogromny zamęt, decydowała jednak o tym, czy wyznawało się wiarę katolicką, czy też nie.
Z drugiej strony łacina była językiem prawników, a jeśli jest jakaś rzecz, o której prawnicy potrafią mówić, to właśnie o osobach. Tak więc od samego początku istniała bardzo wyraźna różnica w znaczeniu słów „substancja”, „natura” i „osoba”, które są tak niezbędne przy wyjaśnianiu doktryny o Trójcy Świętej. Był to jeden z powodów, dla których arianie nie znaleźli wielu zwolenników na Zachodzie aż do czasu, gdy Konstancjusz zaczął siłą usuwać katolickich biskupów zastępując ich wybieranymi wedle własnego uznania duchownymi ariańskimi. Dlatego Hilary, posiadający nieprzeciętną znajomość łaciny i równocześnie znający subtelności języka greckiego, przyczynił się w wybitny sposób do wypracowania precyzyjnej i jasnej nauki o Trójcy Świętej, nauki, która w znacznej mierze stworzona została przez niego osobiście. Był on dla Kościoła Zachodniego tym, kim św. Atanazy dla Wschodu.
Z woli Bożej Opatrzności przebywając na wygnaniu Hilary mógł doprowadzić do pogodzenia wielu nominalnych arian z Kościołem, wyjaśniając im po prostu z całą precyzją doktrynę, w którą już uwierzyli. Przyczynił się również w wielkim stopniu do utrzymywania ładu i porządku na Zachodzie poprzez swą korespondencję z innymi biskupami, w której namawiał ich, by nie byli zbyt pochopni w potępieniach i ostrożnie podchodzili do wyroków wydawanych w tych kwestiach przez  biskupów wschodnich, gdyż częstokroć chodziło nie o rzeczywistą herezję a jedynie o błędne rozumienie. Dzięki swej wytrwałej pracy na rzecz pojednania został zrehabilitowany przez cesarza, który pozwolił mu w roku 361 na powrót z wygnania.
Hilary tryumfalnie powrócił do swego rodzinnego miasta. Z radością przyjmował odwiedzających go biskupów, w tym swego dawnego ucznia - św. Marcina, który został biskupem Tours. Był świadkiem wielkiego tryumfu podjętej przez siebie przed laty walki z błędem, a sukces ten stał się  jeszcze widoczniejszy po złożeniu ze stolicy biskupiej Saturniusa, który prześladował go niegdyś z taką zaciekłością. Jego walka z błędem polegała nie tylko na poskramianiu arian, był również wysyłany do różnych diecezji w celu złagodzenia nietolerancji pewnych biskupów, którzy w swej walce o prawdę popadli w inne skrajności, jak na przykład biskup Vercelli, który na pewien sposób przypominał dzisiejszych sedewakantystów, odmawiając przyjmowania do Kościoła nawet tych duchownych, którzy wyrzekli się swych błędów. Hilary znany był ze swej pobłażliwości dla tych, których jego pełne łagodności podejście wyrwało ostatecznie z sideł błędu, był jednak nieustępliwy wszystkich, którzy uparcie przy nim obstawali. W swej gorliwości udał się nawet do Mediolanu i ryzykując swym życiem zaatakował otwarcie ariańskiego biskupa Auxentiusa - zmuszony został jednak do opuszczenia miasta na rozkaz Walentyniana, który herezję tę wspierał. 
Powróciwszy do Poitiers pozostał w nim aż do swej śmierci w roku 368.
Tak więc, drodzy uczniowie, dostrzegamy w życiu tego wielkiego świętego wiele cnót, które możemy i powinniśmy naśladować. Rozumiemy też lepiej, jak ważne jest przyswojenie sobie znajomości języka łacińskiego i dlaczego pozostaje on po dziś dzień językiem Kościoła. Nawet jeśli Ewangelie zostały napisane w języku greckim, łacina pozostaje językiem filozofii i teologii - paradoksalnie - właśnie ze względu na swe ubóstwo, które nadaje jej precyzję. Można powiedzieć, że Kościół Wschodni  cierpi do dziś wskutek skutków ubocznych swego najcenniejszego daru, jakim jest język grecki, język kultury, filozofii i poezji, ponieważ dzięki niemu regularnie nawiedzała go plaga kontrowersji doktrynalnych, nękająca go zresztą po dziś dzień. Dlatego właśnie nauka języków jest tak ważna, drodzy uczniowie. Idee mają ogromne konsekwencje, a wyrażane są przecież za pomocą słów. Ile wojen, ile cierpień wynikło w historii właśnie z nieporozumień. Jednak opanowując język, jak to uczynił św. Hilary, panujemy również nad ideami, które język ten wyraża.
Pamiętajmy zwłaszcza o tym, że św. Hilary uczył się z powodu swej wielkiej miłości do prawdy. Tę właśnie miłość powinniśmy w sobie rozwijać, a jeśli będziemy kochali prawdę, będziemy  w sposób naturalny kochali wszystko, co nas do niej prowadzi i co ją zawiera. To właśnie ta prawda doprowadzi nas do wiecznej szczęśliwości, gdzie mieszka Chrystus Pan, Prawda i Życie, na wieki wieków. Amen.

niedziela, 10 stycznia 2010

na Uroczystość św. Rodziny

Drodzy wierni,
W dniu dzisiejszym obchodzimy uroczystość Świętej Rodziny, która przypada zawsze w pierwszą niedzielę po Objawieniu Pańskim. Uroczystość Objawienia upamiętnia objawienie się Chrystusa Pana światu i nieprzypadkowo uroczystość Świętej Rodziny obchodzone jest zaraz w następną niedzielę, gdyż trudno doskonalsze i gruntowniejsze objawienie Pana Jezusa, niż objawienie Jego Świętej Rodziny.
Jako chrześcijanie mamy obowiązek naśladować Zbawiciela. Nosimy imię chrześcijan, ponieważ nosimy w sobie życie Chrystusa. Jesteśmy wezwani do podążania za Nim, do niesienia w ślad za Nim naszego krzyża, do upodabniania się do Niego pod każdym względem. Nikt z nas nie byłby w stanie znieść cierpień Jego Męki, nikt nie byłby w stanie wytrzymać bólu Ukrzyżowania czy Biczowania. Prawie nikt z nas nigdy nie dokonuje cudów. Wiele aspektów życia Zbawiciela jest dla nas niemożliwych do naśladowania, ponieważ jest to życie prawdziwie Boskie.
Jednak Pan Jezus spędził trzydzieści lat na ziemi nie dokonując cudów, ale żyjąc wraz ze swą rodziną. Jego publiczne nauczanie, Jego życie publiczne, poprzedziło przygotowanie trzydziestu lat życia ukrytego, którego Jego nauka i cuda są w pewnym sensie owocami. I jest to dla nas wielką pociechą: gdyż również my możemy naśladować to życie Chrystusa, to życie ukryte. Jeśli to uczynimy, będziemy de facto naśladować niemal w całości życie Zbawiciela – te kilka lat jakie spędził On na nauczaniu jest jedynie ułamkiem w stosunku do całego czasu, jaki Słowo Wcielone spędziło na ziemi.
Dlatego właśnie w tę niedzielę Święta Matka Kościół przedstawia nam do rozważania list świętego Pawła, jego list do Kolosan, opisujący w kilku zwięzłych zdaniach wszystkie cnoty życia rodzinnego, życia tak dobrze znanego Zbawicielowi, życia które pędził On przez długie lata. Owe cnoty, o których wspomina święty Paweł, do których praktykowania nas wzywa, są jak gdyby receptą na życie życiem Chrystusowym w waszych rodzinach.
Święty Paweł zwraca się do nas, jako do umiłowanych przez Boga, gdyż stajemy się tacy tego dzięki Jego łasce i wzywa nas do przyobleczenia się we wnętrze miłosierdzia – czyli do praktykowania cnoty miłosierdzia. Jeśli jest coś, co musi panować w naszych rodzinach, to jest nim właśnie miłosierdzie Boże. Bóg wie, że wszyscy jesteśmy słabi, że grzech pierworodny okaleczył naszą ludzką naturę. Każdy z nas dziedziczy ten grzech od swoich rodziców, toteż właśnie w rodzinie skutki grzechu pierworodnego odczuwalne są szczególnie wyraźnie. Inni ludzie, przyjaciele lub wrogowie, mogą wiedzieć o nas wiele, ich wiedza będzie jednak zawsze pochodziła z drugiej ręki. Nasi rodzice, nasze rodzeństwo, członkowie rodziny znają nas lepiej niż ktokolwiek inny i często wiedza ta dotyczy nie tyle naszych cnót, co naszych wad. Dlatego właśnie owo  miłosierdzie, współczucie dla nędzy bliźnich jest w życiu rodziny czymś absolutnie koniecznym. Musimy praktykować miłosierdzie w rodzinie, gdyż w przeciwnym razie ciągłe tarcia będące wynikiem naszych słabości doprowadzą do zniszczenia jej  jedności.
Miłosierdzie nie oznacza jednak ignorowania wad, polega na pragnieniu dobra innej osoby. Dlatego właśnie święty Paweł mówi o kolejnej cnocie, dobrotliwości – czyli pragnieniu dobra. Prawdziwa miłość do waszych rodziców i do waszych dzieci nie polega na akceptacji ich wad, ale raczej na ich realistycznej ocenie, czyli nie poprzestawaniu na poznawaniu wad, ale również na gotowości do podania remedium. Naśladujmy Zbawiciela, który widząc nasze słabości, oferuje nam lekarstwo na nie, umierając za nas na Krzyżu. Również my powinniśmy rozwijać w sobie skłonność do pomagania innym w dążeniu do doskonałości.
Jednak i my sami jesteśmy bardzo dalecy od tej doskonałości, musimy więc to uznać – stąd kolejną cnotą, o której pisze święty Paweł, jest pokora. Nie ma nic trudniejszego i przykrego, niż życie w otoczeniu ludzi pysznych. To właśnie pycha prowadzi do buntu i niewierności, do zniszczenia rodziny. I przeciwnie, człowiek łagodny i pokorny zawsze stanowił będzie serce rodziny, będzie dawał poczucie nadziei i bezpieczeństwa, ponieważ szuka nie tyle dobra własnego, co dobra bliźnich.
Prowadzi nas to naturalnie do cnoty skromności, której praktykowanie zaleca dalej święty Paweł. Skromność wzbogaca wszystkie cnoty o życzliwość i wrażliwość, gdyż praktykując ją używamy naszej doskonałości nie dla nas samych, ale dla innych. Skromność dotyczy nie tylko sposobu w jaki się ubieramy, ale również innych przymiotów naszej duszy. Człowiek nieskromny stara się eksponować swą doskonałość wobec innych, prowokując oburzenie i zazdrość. Człowiek skromny przeciwnie – wie, że wszelka piękność jaką posiada pochodzi od Boga i musi być używana dla dobra bliźnich – a najbliżej są właśnie członkowie rodziny.
I na koniec święty Paweł zaleca nam dwukrotnie praktykowanie cnoty, będącej ukoronowaniem wszystkich cnót niezbędnych w życiu rodzinnym: cnoty cierpliwości. „Jedni drugich znosząc i odpuszczając sobie, jeśli kto ma skargę przeciw komu, jako i Pan odpuścił wam”. Najdoskonalszym aktem miłości, jaki możemy praktykować względem innych, jest okazywanie im cierpliwości, podobnie jak Zbawiciel okazał nam najdoskonalej swą miłość, cierpiąc za nas i znosząc nasze słabości. Cierpliwość w znoszeniu wzajemnych słabości i w czynieniu dobra, takie właśnie są owoce prawdziwej miłości, miłości będącej obrazem życia samego Boga.
Jak jednak mamy zdobyć te wszystkie cnoty? O tym właśnie mówi następny punkt listu świętego Pawła, w którym Apostoł wzywa nas do tego, byśmy modlili się do Boga w naszych sercach. Łaska jest darem Boga, a dostąpić jej możemy jedynie pokornie o nią prosząc. Jednak rodzina uświęcana jest nie tylko poprzez modlitwę poszczególnych jej członków, modlić się musi również rodzina jako całość. Dlatego właśnie modlitwa jest tak ważna w życiu rodziny i to nie tylko modlitwa poszczególnych jej członków, ważne jest również to, by modlili się oni wspólnie. Rodzinie, która modli się wspólnie, nigdy nie zabraknie tego, czego potrzebuje – jednak rodzina, która zaniedbuje wspólną modlitwę stopniowo lecz nieuchronnie będzie się rozpadać, jej członkowie powoli oddalać się będą od siebie, jeśli nie fizycznie, to z pewnością duchowo.
Dlatego, drodzy wierni, w ten dzień, w dzień który poświęcony jest w sposób szczególny Świętej Rodzinie, weźmy sobie do serca te rady świętego Pawła i wdrażajmy je w naszym życiu. Nie chodzi tu jedynie o praktykowanie cnót, ale i o sposób ich zdobywania – przez wspólna modlitwę. Tak jak my wszyscy tu obecni, wielka rodzina Kościoła, modlimy się podczas tej Mszy świętej, tak również w naszych rodzinach powinniśmy modlić się wspólnie. Nie trzeba wiele. Jeśli zaniedbywaliście tego przez długi czas, możecie na początek odmówić wspólnie przed wieczornym posiłkiem dziesiątkę Różańca lub Pod Twoją obronę. Wieczorem zaś, przed udaniem się na spoczynek, możecie wspólnie zgromadzić się na rodzinną modlitwę. Okazji nie brakuje, musicie je jednak wykorzystywać. Rozpoczynając od kilku minut wspólnej modlitwy do Wszechmocnego Boga i Jego najświętszej Matki zobaczycie, że cała atmosfera w waszej rodzinie ulegnie zmianie na lepsze, że nie będziecie już duchowymi sierotami żyjącymi obok innych ludzi, będziecie należeli do rodziny nie tylko fizycznie, ale i duchowo.
Módlcie się, drodzy wierni, podczas tej Mszy, do całej Świętej Rodziny, by obdarzyła was odwagą i siłą koniecznymi do naśladowania Jej cnót, by również wasza rodzina mogła pewnego dnia stać się obrazem nieba, gdzie miłość i wzajemne uczucie jednoczą wszystkie serca w doskonałym dobrze, którym jest sam Bóg, na wieki wieków. Amen.

środa, 6 stycznia 2010

Na poświęcenie kadzidła 6 stycznia

Uroczystość Objawienia Pańskiego - Błogosławieństwo złota, kadzidła i kredy
W dniu dzisiejszym jesteśmy świadkami specjalnego błogosławieństwa złota, kadzidła i kredy, dokonywanego ku czci Trzech Królów. Wielka uroczystość, którą dziś obchodzimy, nosi nazwę Objawienia Pańskiego, ponieważ tego właśnie dnia Pan Jezus objawia się światu. Zbawiciel narodził się jak wiecie w stajence, jako najuboższy z ubogich, aby nauczyć nas pokory i to właśnie pokornym pasterzom objawił się w pierwszej kolejności.
Jednak mędrcy tego świata poszukują znaku, i Bóg w swym miłosierdziu daje im znak, gwiazdę, która prowadzi ich do Mądrości Wcielonej, którą jest Chrystus Pan. Niosą Mu trzy dary: złoto, kadzidło i mirrę, co upamiętnia udzielane dziś błogosławieństwo. Pobłogosławiona zostanie również kreda, używana do opisywania drzwi domów inicjałami Trzech Mędrców oraz cyframi oznaczającymi rok, w którym udzielane jest domowi błogosławieństwo.
Złoto symbolizuje władzę królewską Chrystusa, czyli Jego panowanie nad wszystkimi rzeczami tego świata. Kadzidło symbolizuje Jego Bóstwo, gdyż okadza się jedynie samego Boga lub rzeczy, które przedstawiają Jego Boską naturę. Mirra nakładana była przez starożytnych na ciała zmarłych przed ich pochówkiem, ponieważ zachowywała zwłoki od rozkładu. Symbolizuje ona Mękę i Śmierć Zbawiciela.
Kreda, dokładnie taka sama jaką posługuje się nauczyciel podczas zajęć w szkole, symbolizuje samego Pana Jezusa lub Jego urząd nauczycielski. Chrystus, podobnie jak kreda, wyniszcza się gdy przekazuje nam swą naukę – a uczy nas przede wszystkim przez Krzyż. Podobnie jak kreda, wypisuje swe prawa w naszych sercach wyniszczając samego siebie. W przeciwieństwie do pisania na kamieniu czy posługiwania się piórem – kreda poświęca niejako swą własną istotę, by litery mogły stać się widoczne. Podobnie, by nauka Chrystusa wypisana została w naszych sercach, Zbawiciel ofiaruje się na Krzyżu i na naszych ołtarzach każdego dnia.
Po pobłogosławieniu kredy, w trakcie błogosławieństwa domu użyta ona zostanie do wypisania liter na drzwiach wejściowych. Kapłan wypisze litery K, M, B, a przed i po nich cyfry oznaczające bieżący rok. Litery te symbolizują Trzech Królów – Kaspra, Melchiora i Baltazara. W wersji łacińskiej pisze się C.M.B., co oznacza nie tylko imiona Trzech Królów, ale też skrót łacińskiego zdania: Christus Mansionem Benedixit. Chrystus pobłogosławił ten dom.
Tak więc, drodzy wierni, rozważajmy te tajemnice naszej wiary, pamiętając zwłaszcza o wzrastaniu w łasce, która doprowadzi nas kiedyś do naszego niebieskiego domu.

niedziela, 3 stycznia 2010

Najświętszego Imienia Jezus

Drodzy wierni,
W dniu dzisiejszym obchodzimy uroczystość niepodobną do innych – oddajemy bowiem cześć Imieniu, które jest ponad wszelkie imię, Imię Zbawiciela. Święty Piotr mówi: „Nie ma innego imienia pod niebem, danego ludziom, w którym byśmy mieli być zbawieni”. A jednak można zadawać sobie pytanie, jakie jest znaczenie tego Imienia? Co jest tak niezwykłego w pięciu literach, które je tworzą?
W końcu sam Shakespeare, mistrz w posługiwaniu się słowem, powiedział, że „To co zwiemy różą, słodko pachniałoby pod każdym innym imieniem” (Romeo i Julia II, ii,1–2). Cóż takiego jest w tym imieniu?
Imię jest ważne, ponieważ ważny jest język, drodzy wierni. Nie bez powodu upieramy się przy odprawianiu Mszy po łacinie i nie bez powodu przypominamy o czci należnej imieniu Jezus. Ma to zasadnicze znaczenie dla tego, co określamy jako człowieczeństwo, dla samego naszego przeznaczenia i godności jako istot rozumnych. Czym więc jest język?
Sam w sobie jest on narzędziem, dzięki któremu możemy się ze sobą porozumiewać. Każdy z nas posiada nie tylko własne ciało, ale również coś, co moglibyśmy nazwać życiem wewnętrznym, posiada duszę. W pewnym stopniu przypominamy inne zwierzęta, poprzez fakt, iż posiadamy ciało, które potrafimy przemieszczać, iż posiadamy zmysły, które dostarczają nam informacji o naszym otoczeniu, iż rośniemy etc. Posiadamy jednak coś daleko wspanialszego, mamy coś więcej niż samo tylko życie ciała i zmysłów, posiadamy inne, wewnętrzne życie - życie umysłu. W odróżnieniu od zwierząt jesteśmy istotami rozumnymi, posiadamy wolną wolę, dzięki której możemy wybierać w realizacji celu pomiędzy różnymi opcjami. Tak więc w istotach ludzkich widzimy owo życie wewnętrzne, na wiele sposobów bogatsze od naszego życia fizycznego.
W sferze materialnej, pewien sposób komunikowania się istnieje nawet wśród zwierząt – na przykład dzielenie nagromadzonego pożywienia czy ochrona młodych przez rodziców. Taka komunikacja, czy udział we wspólnych dobrach, zależy jednak jedynie od określonego miejsca i czasu. Skoro pokarm zostanie zjedzony, nie będzie można go już dzielić, a skoro minie zagrożenie, ustanie konieczność opieki. Jednak w przypadku porozumiewania się w życiu wewnętrznym, istnieje całe mnóstwo możliwości. Życie rozumne istnieje w pewnym sensie poza czasem: możemy myśleć o rzeczach z przeszłości, o rzeczach, które niegdyś istniały, obecnie jednak już ich nie ma. Możemy myśleć o rzeczach przyszłych, o rzeczach które chcielibyśmy zrobić, możemy tez myśleć o rzeczach istniejących w teraźniejszości, jako o skutkach przeszłości i czynnikach od których zależna jest przyszłość. Jesteśmy w stanie myśleć niemal o wszystkim, co potrafimy zobaczyć, poczuć czy odczuć za pomocą innych zmysłów, możemy nawet myśleć o rzeczach, których nigdy nie poczujemy, takich jak temperatura gwiazd odległych o miliony lat świetlnych. Wszystkie te rzeczy istnieją na pewien sposób w naszym umyśle i mają w bardzo realnym sensie swe własne życie – możemy zamknąć oczy, zatkać uszy – a jednak nadal o nich myśleć. Jak jednak możemy przekazać innym osobnikom rodzaju ludzkiego to, o czym myślimy?
To właśnie dzięki darowi mowy jesteśmy w stanie przekazywać innym nasze życie wewnętrzne. Dar artykułowanej mowy i języka, który pozwala, że moje myśli krystalizują się niejako w dźwięk lub obraz i przekazywane są innym, umożliwia fakt że takie same idee rodzą się w życiu wewnętrznym innych istot ludzkich. To własne mowa, bardziej niż cokolwiek innego, stanowi fundament ludzkiej kultury i cywilizacji, pozwala ludziom przekazywać dalej to, co sami odkryli i czego się nauczyli. Mowa jest w pewnym sensie żywym i najwyraźniej widocznym dowodem na fakt, że człowiek jest istotą rozumną, obdarzoną nieśmiertelną duszą i przeznaczoną do posiadania nieskończonego dobra.
Samo istnienie czasowników czasu przeszłego i przyszłego pokazuje, że nasza dusza jest czymś istniejącym poza czasem, że może oderwać się od teraźniejszości a nawet rozważać o wieczności – nie byłoby to możliwe, gdyby nasza dusza nie była nieśmiertelna. Sam fakt, że możemy przekazywać innym istotom ludzkim dokładnie te same myśli jest dowodem, że sama dusza jest w jakiś sposób czymś więcej, niż tylko motorem ożywiającym to konkretne ciało, ale jest też w stanie jakoś przekazać jego życie wewnętrzne w czasie i przestrzeni, czego nie potrafią inne zwierzęta, nie posiadające nieśmiertelnej duszy.
Język moglibyśmy określić jako system znaków i symboli koniecznych do przekazania tego życia wewnętrznego innym. Ponieważ są to jedynie znaki tego, co myślmy, a nie same myśli, znaki te zależą od pewnej konwencji, reguły, umożliwiającej jasne i precyzyjne wyrażenie tego, o czym myślimy. Ponieważ znaki te mogą się bardzo różnić, z konieczności dla wyrażenia tych samych idei istnieje wiele systemów owych znaków i symboli, stanowiących odrębne języki. Różne dźwięki i wyobrażenia rzeczy i idei tworzą to, co nazywamy słownictwem. Natomiast zbiór zasad i reguł, umożliwiających precyzyjne określenie czasu i ruchu nazywamy często gramatyką danego języka. Różne języki świata są różnymi konwencjami zaprowadzonymi przez narody na przestrzeni wieków poprzez zwyczaj, tradycję i rozporządzenia, by uczynić przekazywanie myśli eleganckim i precyzyjnym, stosownie do geniuszu danego narodu.
Tak więc, drodzy przyjaciele, Imię Jezus jest ważne nawet na poziomie naturalnym. Imię Jezus jest grecką transliteracją hebrajskiego imienia Joshua. Hebrajskie Joshua pochodzi od dwóch słów, „Yehu” będącego imieniem własnym Boga oraz „shua” - co znaczy „zbawiać”.  Takie też znaczenie tego imienia podał Maryi archanioł Gabriel podczas Zwiastowania: „I nazwiesz imię jego Jezus, albowiem on zbawi lud swój od grzechów ich” (Mt 1,21). Imię Pana Jezusa oznacza - najdokładniej mówiąc - Zbawiciel.  Opisuje nam ono precyzyjnie Jego naturę, mówi po co się narodził i czego dokonuje. Podobnie jak każda nazwa czy imię, mówi nam o naturze tego, co chcemy przekazać. Imię Boga jest ponad wszelkie imię, ponieważ Jego natura i godność przewyższają naturę i godność wszystkich – jest godne czci i uwielbienia, ponieważ jest nieskończenie doskonałe. 
To ta natura rzeczy sprawia, że nasze porozumiewanie się ma tak wielkie znaczenie. Prawdą jest więc, jak mówi Shakespeare, że róża pachniałaby tak samo niezależnie od tego, jak byśmy ją nazwali – możemy przetłumaczyć idee na wiele innych języków, możemy przetłumaczyć nawet samego Shakespeare’a. Ważne jest jednak to, co język nam przekazuje, nasze życie wewnętrzne. Język umożliwia nam porozumiewanie się i z tego powodu jest ważny. Posiadamy obowiązek, ze względu na miłość i sprawiedliwość, posługiwania się językiem w sposób poprawny. Nasze posłuszeństwo regułom gramatyki jest aktem sprawiedliwości, gdyż należy wysławiać się poprawnie i mówić prawdę. Jest również aktem miłości, gdyż czyni ofiarowany przez was dar cenniejszym i bardziej znaczącym. Przede wszystkim mamy jednak obowiązek czcić i szanować imiona odnoszące się do Natury Boskiej.
 Leninowi przypisuje się powiedzenie, że „gramatyka jest faszyzmem”. W tym sensie, że gramatyka jest czymś zasadniczo antyrewolucyjnym, miał on całkowitą rację. Nawet diabeł wie, że posługiwanie się mową jest jednym z najcenniejszych darów udzielonych człowiekowi. Reguły rządzące językiem, jak powiedziałem już wcześniej, nie pochodzą od nas, ale od społeczeństwa, od uczonych, a przede wszystkim wywodzą się z tradycji. Tak więc poprawne posługiwanie się językiem jest elementem tego, co nazywamy kulturą, spuścizną odziedziczoną po naszych przodkach. Aby zniszczyć kulturę, należy zniszczyć jej język, a do tego, by zniszczyć język, potrzeba jedynie ludzi którzy go nie szanują, lub nie posługują się nim  w sposób poprawny.
Właśnie te słowa, które wyrażają rzeczy najważniejsze, muszą być w sposób szczególny chronione przed nadużyciem. Jeśli najważniejsze rzeczy, najważniejsze i najbardziej znaczące słowa nie są otoczone najwyższą czcią, znaczenie wszelki innych słów w sposób naturalny utraci sens. Dlatego każde zdrowe społeczeństwo posiada prawa przeciwko bluźnierstwu, gdyż bez ochrony przed profanacją  imienia Boga i Zbawiciela wszelkie inne słowa nie będą miały żadnego znaczenia.
W takiej sytuacji znajdujemy się obecnie, drodzy wierni. Mamy dziś wszelkie możliwości porozumiewania się  – niewiarygodne, cudowne: możliwość przesyłania dźwięku i obrazu  niemal natychmiast. A jednak większość przekazu realizowanego za ich pomocą nie ma żadnego znaczenia. „Pełne furii i wrzasków, które nic nie znaczą” (Makbet 5,5). Gdy Imię Jezus nie jest szanowane, gdy nie jest szanowane imię Boga, wszystkie inne słowa są bez znaczenia i niezdolne do przekazania czegokolwiek poza w najlepszym razie hałasem, a w najgorszym - kłamstwem.
Dlatego, drodzy wierni, biorąc sobie do serca te rozważania, ze czcią wspominajmy Imię Zbawiciela, Imię które jest ponad wszelkie imię, ponieważ to przez to Imię będziemy zbawieni. Wówczas Bóg będzie nam błogosławił i obdarzał swymi łaskami w obfitości, nie tylko w niebie, ale i w naszym doczesnym życiu. Szanując Jego Imię, szanujemy Naturę, którą ono reprezentuje i ściągamy na siebie samych oraz na społeczeństwo, w którym żyjemy, obfitość łask. To właśnie te łaski czynią nasze obecne życie szczęśliwszym i bardziej obfitującym w radość, która będzie naszym udziałem na wieki wieków. Amen


piątek, 1 stycznia 2010

Obrzezanie Pańskie

Drodzy wierni,
W dniu dzisiejszym obchodzimy początek nowego roku kalendarzowego - czyli rozpoczynający go w starożytnym Rzymie dzień kalend styczniowych, od których pochodzi samo słowo „kalendarz”. Jak wiecie, rok liturgiczny rozpoczął się już w pierwszą niedzielę adwentu. To właśnie ta niedziela inauguruje życie Zbawiciela w Kościele, poprzez wspomnienie długiego okresu czasu poprzedzającego Jego przyjście. I rzeczywiście, Chrystus Pan narodził się w naszych sercach dzięki łasce Bożego Narodzenia. W dniu dzisiejszym obchodzimy wspomnienie Jego obrzezania - na osiem dni po swych narodzinach Chrystus po raz pierwszy przelewa krew i otrzymuje imię Jezus, czyli Zbawiciel.
Jednak dla świata nowy rok rozpoczyna się dzisiaj. Nie zawsze tak było. W czasach starożytnych Rzymian nowy rok rozpoczynał się w marcu, w miesiącu w którym legiony rzymskie wyruszały by powiększać i chronić imperium pod egidą boga Marsa, boga wojny. Z tego właśnie powodu w roku przestępnym, czyli takim, który posiada jeden dzień więcej wskutek nierówności czasu obiegu słońca przez ziemię, zawsze dodajemy ten dzień pod koniec lutego, czyli na koniec rzymskiego roku. Mówiąc bardziej precyzyjnie, podwajamy szóste kalendy marcowe – z tego też powodu nazywa się rok przestępny „année bissextile". 
Jednak miesiąc styczeń (czyli Januarius) nosi nazwę od imienia pogańskiego boga Janusa, sprawującego opiekę nad drzwiami domostw starożytnych Rzymian. To właśnie tego boga wyobrażano dwoma twarzami, co symbolizować miało opiekę zarówno nad wchodzącymi jak i wychodzącymi z domu. Znajdująca się na Forum świątynia Janusa symbolizowała również stan cesarstwa. Gdy prowadzono wojny, drzwi świątyni pozostawały otwarte, wyrażając w ten sposób, że wielu synów Rzymu znajdowało się z dala od ognisk domowych. Bramy świątyni często były otwarte, ponieważ imperium nieustannie prowadziło wojny dla rozszerzenia i obrony granic. Przyszedł jednak moment, gdy za panowania cesarza Augusta w całym imperium zapanował pokój – i wówczas drzwi świątyni zostały zamknięte podczas specjalnych uroczystości. Senat uchwalił zbudowanie ku czci Augusta Ara pacis, czyli ołtarza pokoju, który oglądać można w Rzymie po dziś dzień. Na pamiątkę tego wielkiego wydarzenia początek roku rzymskiego przesunięty został z kalend marcowych na styczniowe. To właśnie ten pokój w cesarstwie umożliwił Augustowi przeprowadzenie spisu ludności, by zaprowadzić sprawiedliwe podatki. Ten właśnie spis zmusił młodą rodzinę do podróży do Betlejem, gdzie narodził się Książę Pokoju.
To nie pogańscy bogowie ani wysiłki Augusta przyniosły cesarstwu pokój, ale narodziny Tego, który jest Księciem Pokoju. Ludzie spisują swe chwalebne dzieje, opisując szczegółowo swe osiągnięcia. Jednak Bóg pisze historię posługując się dziełami ludzkimi, by we właściwym czasie okazać ludziom swą wielką miłość. Bóg zechciał, by Jego Syn narodził się w czasie pokoju, by dać nam przez to do zrozumienia, że to dzięki Niemu odnajdziemy pokój. W dniu dzisiejszym obchodzimy oktawę Bożego Narodzenia i obrzezanie Chrystusa Pana. To nie przypadek, że rozpoczynamy dziś również nowy rok kalendarzowy.
Spośród wszystkich dóbr, jakimi może cieszyć się państwo, największym jest z pewnością pokój. Jaki bowiem pożytek ze wszystkich bogactw tego świata, jeśli nie żyje się w pokoju? Weźmy na przykład Stany Zjednoczone, najbogatsze i najpotężniejsze państwo na ziemi – a jednak naród ten nie żyje w pokoju. Pragnie jedynie wojen, wojen które nie są sprawiedliwe, wojen wywołanych przez żądzę pieniędzy i władzy. Jaki  pożytek tego z bogactwa, jeśli służy ono jedynie do wywoływania niepokojów wszędzie dokoła? Byłoby lepiej nie posiadać niczego i żyć w pokoju z bliźnimi. Pokój jest największym z dóbr doczesnych, ponieważ jest on niejako obrazem raju, gdzie wszystko znajduje się na właściwym miejscu i w pokoju.
Jaka jest jednak cena pokoju? To właśnie tę tajemnicę obchodzimy w dniu dzisiejszym, drodzy przyjaciele. Chrystus otrzymuje dziś imię Jezus, co po hebrajsku oznacza Zbawiciel. To On przynosi pokój, ponieważ to On odbudowuje ład pomiędzy człowiekiem i Bogiem, będący zasadą wszelkiego ładu i pokoju. A w jaki sposób dokonuje tego ponownego połączenia Boga i człowieka? Poprzez ofiarę. Przelewa dziś pierwsze krople swej najdroższej Krwi – podczas obrzędu obrzezania.
Sakrament, jaki Chrystus dziś przyjmuje, jest sakramentem Starego Zakonu, danym Abrahamowi. Abram, opuszczając swój kraj by zachować prawdziwą wiarę otrzymał obietnicę, że stanie się ojcem wielu narodów. Na znak tej obietnicy otrzymał nakaz, by dokonywał obrzezania każdego dziecka płci męskiej ósmego dnia po jego narodzeniu. Abram otrzymał tę obietnicę w nagrodę za swą wiarę w przyszłego Zbawiciela. Został też nazwany Abrahamem, ojcem tych, którzy dostępują zbawienia przez wiarę w Odkupiciela. Odkupiciel był konieczny z powodu grzechu Adama, który przekazywany jest nam przez naszych rodziców. Rodzimy się w stanie grzechu pierworodnego. Tak więc usunięcie napletka u potomstwa oznaczało usunięcie grzechu odziedziczonego po pierwszym człowieku przez naszych rodziców. Stąd ów sakrament Starego Zakonu udzielał we właściwy, sposób tej łaski, jakiej dostępujemy w sakramencie chrztu. Różnica polega jedynie na tym, że poprzez sakrament Starego Zakonu łaska Zbawiciela otrzymywana była dzięki wierze w obietnicę, my natomiast otrzymujemy łaskę poprzez obecność Chrystusa w sakramencie Chrztu. Różnica ta powoduje, że nie możemy przyjmować obu tych sakramentów – przyjmowanie sakramentów Starego Zakonu sugerowałoby, że Zbawiciel jeszcze się nie narodził.
Chrystus przyjmuje swe imię przelewając równocześnie krew. Ma to, drodzy wierni, bardzo głębokie znaczenie. Już Jego imię nabyte zostaje za cenę krwi. Cała Jego istota przeniknięta jest duchem ofiary, tak że nawet wielka radość Jego narodzin przyćmiewana jest przez Jego wolę, by ofiarować życie za nas. Pokazuje nam cenę pokoju. Pokój może nadejść jedynie dzięki ofierze. Tylko poprzez ofiarę możemy cieszyć się pokojem.
Dlatego – drodzy chrześcijanie - tajemnica, którą dziś obchodzimy, jest integralną częścią naszego życia. Otrzymaliście sakrament chrztu - jesteście członkami naszego Pana Jezus Chrystusa. Nie jesteście już ludźmi jak inni – na waszych duszach wyciśnięte zostało niezniszczalne znamię, znamię chrztu. Nosicie imię chrześcijan, ponieważ jesteście członkami Chrystusa. I podobnie jak On,  otrzymaliście swe imię by przelać swą krew, oddać swe życie życia, by złożyć samych siebie w ofierze Bogu.
Czym jest krzyż chrześcijanina, jeśli nie wypełnianiem obowiązków stanu? Cóż jest gwoździami chrześcijanina, jeśli nie wymogi obowiązków? Czym jest głód i pragnienie chrześcijanina, jeśli nie pragnieniem nasycenia przez samego Chrystusa? Jaka jest namiętność chrześcijanina, jeśli nie pragnienie oglądania Boga? Jesteście wezwani do złożenia swego życia w ofierze za ten świat, za świat, który żyje w ciemnościach, by mógł on cieszyć się pokojem. A ten pokój może być jedynie owocem ofiary. Nosimy w sobie Mękę Chrystusa, by mógł zapanować pokój Chrystusa. Oznacza to, że jako światłość świata, macie dawać dobry przykład innym. Jako sól ziemi, musicie smakować w rzeczach niebieskich. Świętość nie jest już dla was opcją, ale koniecznością – właśnie w wyniku tego znaku wyciśniętego na waszych duszach. Świat zmierza ku zgubie, ponieważ jest bardzo mało chrześcijan godnych tego miana, którzy mieliby odwagę żyć życiem, jakie do jakiego wzywa ich Zbawiciel.
Za kilka dni Trzej Królowie ze Wschodu przybędą, by ofiarować Chrystusowi trzy dary: złoto, kadzidło i mirrę. Dali Mu złoto, by uczcić Go jako Króla. Dali Mu kadzidło, by uczcić Jego Bóstwo. Dali Mu też mirrę, by przygotować Go do Jego ofiary.
My natomiast powinniśmy ofiarować Dzieciątku Jezus coś jeszcze cenniejszego – siebie samych. Chrystus przyszedł dla nas, aby nas zbawić. Wykupił nas swą własną Krwią, którą zaczął przelewać dla nas już w dzień, który dziś wspominamy. Oddajmy Mu nasze myśli – to nasze złoto. Tak jak złoto dzięki swemu pięknu i odporności na zepsucie używane jest powszechnie jako środek płatniczy, niech również nasze myśli przepełnione będą pięknem nieba i wolne od zepsucia świata. Uwierzmy w Niego. Ofiarujmy Mu całą naszą wolę – to nasze kadzidło. Tak jak kadzidło wznosi się ku niebu, tak również nasza wola musi być poruszana przez rzeczy niebieskie. Złóżmy w Nim naszą nadzieję. Ofiarujmy Mu całą naszą miłość – to będzie nasza mirra. Tak jak Zbawiciel umarł za nas na Krzyżu, również my umierajmy za naszych bliźnich. Miłość bliźniego to nic innego jak obumieranie dla własnych namiętności. By ujrzeć Boga, musimy umrzeć – musimy umrzeć dla siebie samych – poprzez umartwienie, poprzez ofiarę. Ten, kto oddaje swe życie za bliźnich, ogląda Boga już na tym świecie, bo Bóg jest miłością. Kochajmy więc Boga i bliźniego, tak jak Bóg umiłował nas.
Niech Boża Dziecina błogosławi nam i obdarzy nas pokojem, którego nikt nie może nam odebrać.
Amen